Część druga
Podziemne tunele zdawały się nie mieć końca.
Musieli znaleźć wejście do świątyni, pokonać dziedziniec i otworzyć bramy.
Dowódca z niewielką armią czekał niedaleko murów.
Zadanie nie wymagało dużego nakładu sił, właściwie wynagrodzenie też nie powalało na kolana.
Głównie chodziło o wypróbowanie nowego składu Wybranych.
Karasu krążył nerwowo między domkami.
Jeśli tych dwoje się nie pozabija, odbębni dodatkową ceremonię w świątyni Rahai.
A niech tam, nawet złoży ofiarę.
Korytarze z piaskowca i gliny były tak niskie, że miejscami Pieprz i Leggle musieli zginać się niemal w pół.
Dryblasowaty druid poddał się praktycznie na wejściu i, zmieniwszy się w sowę, przysiadł na ramieniu czarodziejki.
Poruszali się w milczeniu.
Elf widział, że rycerz jest bardziej spięty niż zwykle.
Atmosfery nie rozluźniły nawet dwa nowe ostrza, które dostał od dowódcy.
Ostatecznie w ogóle nie zabrał ich ze sobą.
Leggle miętosił w dłoni mapę.
Według planu zaraz powinni wejść do sporej sali, z której będzie wyjście na dziedziniec świątynny.
Za nimi rozległy się jakieś szmery.
Pieprz zastygł.
Czarodziejka prawie na niego wpadła, a sowa zsunęła jej się z ramienia.
Elf złapał ją w ostatniej chwili.
Rycerz zmiażdżył ich spojrzeniem.
- I co tak łypiesz? - Burknęła czarodziejka przytulając sowę.
Umilkła, kiedy w jej stronę ze świstem nadleciał bełt z kuszy.
Ostrze Pieprza śmignęło tuż przed nosem czarodziejki.
Rycerz błyskawicznie ją osłonił.
Z osłupienia Muffinkę wyrwał kolejny metaliczny szczęk.
Walnęła laską w ziemię i postawiła tarczę.
- Pobrudzili mi berecik. - Z niezadowoleniem otrzepała nakrycie głowy.
W mroku rozbłysły dziesiątki czerwonych oczu.
- No to mamy towarzystwo. - Elf wypuścił strzałę.
Odbiła się od tarczy.
Rycerz parsknął.
- Przesuń się durna konserwo. - Czarodziejka podwinęła rękawy uroczej, biało-różowej togi.
- Nie możesz tutaj czarować... - Nie dokończył myśli, bo tarcza zniknęła cofnięta zaklęciem.
Leggle ledwo zdążył wypuścić strzałę, kiedy ruszyła na nich chmara ghuli.
- Do tyłu. - Warknął Pieprz wyciągając szablę.
Zakrzywione ostrze idealnie sprawdzało się w wąskich przestrzeniach.
Postaw tarczę z tyłu. - Polecił, nie patrząc na czarodziejkę.
- Mam nam odciąć drogę ucieczki? Przecież mogę ich zmieść jednym zaklęciem. - Od niechcenia machnęła laską.
Ognisty podmuch musnął policzek rycerza.
Syknął z bólu.
Ghule zapłonęły.
Zaczęły miotać się po korytarzu.
Ogarnęła je panika.
Niektóre w amoku rzucały się na siebie sypiąc iskrami, inne pędziły prosto na nich.
Płonące.
Wściekłe.
Leggle z otwartymi ustami patrzył na napierającą na nich płonącą armię.
Byli ugotowani.
- To... tego, jakiś taktyczny odwrót? - Bąknęła czarodziejka wycofując się.
Elf się zawahał.
Pierwsze ghule dopadły rycerza.
Tnąc musiał uważać, żeby nie oberwać płonącymi częściami ciała.
- Odczep mi tę cholerną pelerynę!
Elf szarpnął, rzucając nadpalony materiał na ziemię.
Korytarz był za wąski na jakiekolwiek zabawy z łukiem.
Chyba że chciał przy okazji uszkodzić Pieprza.
Z drugiej strony, nie wiadomo, co mają za plecami.
Spojrzał na mapę.
Gdzieś tu powinna być ta cholerna sala.
- Idźcie. W razie czego chowajcie się za tarczą. - Pieprz rzucił się prosto w grupę wściekle wrzeszczących ghuli.
Elf złapał osłupiałą czarodziejkę za rękę.
- Poświeć trochę. - Polecił patrząc na mapę.
- Może trzeba było kupić sobie świeczki, a nie od razu całego maga...
- Dość już dzisiaj namagowałaś. - Mruknął oglądając się przez ramię.
Muffinka westchnęła.
Na lasce zamigotały błękitne płomyczki.
Rozświetliły korytarz przed nimi.
Był długi.
Zupełnie nie zgadzał się z rysunkiem na mapie.
Albo ktoś ich oszukał.
Albo już wcześniej gubili drogę.
A skoro elf cały czas trzymał mapę...
- Niemożliwe. - Pokręcił głową. - To musi być jakoś nad nami.
- Łatwo to sprawdzić. - Czarodziejka stuknęła w sufit.
Elf odciągnął ją w ostatniej chwili.
Korytarzem wstrząsnął straszny huk, a potem wypełniły go kłęby kurzu.
Zaległa martwa cisza.
Ktoś kichnął.
- A niech mnie. To żeś narozrabiała, drogi Ptysiu. - Druid przeciągnął się leniwie.
Elf zmiótł z głowy resztki gruzu.
Popatrzył na wielką dziurę w suficie.
Po zwałach gruzu można było wejść do wielkiej sali.
Rozejrzał się.
Czarodziejka ze skruszoną miną obracała w palcach czekoladowe ciastko.
- Jedz. - Zachęcił ją druid wspinając się po gruzowisku. - Ubytki mocy trzeba uzupełniać.
Leggle poczuł, że robi mu się słabo, kiedy spojrzał na zawalony korytarz.
Gdzieś tam, został Pieprz z masą płonących ghuli.
- Coś ty narobiła. - Sapnął słabo.
- Nic nadzwyczajnego. - Wzruszyła ramionami.
Rzuciła niespokojne spojrzenie w stronę zawalonego tunelu.
Druid tymczasem wszedł na górę i rozglądał się po sali.
A potem klasnął w dłonie, a z jego rękawów wyleciały świetliki.
Pomieszczenie wypełniło się ciepłym światłem.
Wysoko, nad nimi zamajaczył właz.
- Bosko. - Mruknął elf.
- Ale z ciebie Maruda. - Czarodziejka stuknęła laską i zaczęła unosić się w górę.
- Zaraz, moment, nie możesz iść sama! - Zaprotestował elf.
- Przecież nie idzie, a leci. - Rozbawiony druid popatrzył na niego z góry. - I to nie sama.
Mała, granatowa sowa poszybowała za czarodziejką.
Leggle zaklął i zjechał po kupie gruzu na dno tunelu.
Zdzierając skórę na dłoniach, przedarł się do zawalonego przejścia.
Bez większych nadziei odrzucił kilka kamieni.
- Pieprz!
Odpowiedziała mu głucha cisza.
Gdzieś wysoko stuknęła klapa.
Już dawno nie był w takiej dupie.
Właściwie, odkąd chodził na misje z rycerzem, nigdy nie znalazł się w tak beznadziejnej sytuacji.
Posiadanie maga wcale nie jest takie cudowne, jakby się mogło wydawać.
Szkoda, że nie zabrali Róży.
Ona by wiedziała, co robić.
Gdzieś niedaleko rozległo się szuranie.
Elf zamarł.
Szuranie powtórzyło się.
- Idziesz? - Z góry rozległo się niewyraźne pytanie.
Nie odpowiedział.
Odrzucił jeszcze kilka kamieni.
Jasne, to mogą być ghule, ale kto wie...
Ściana gruzu zadrżała.
Elf ledwo zdążył się odsunąć, robiąc miejsce ogromnej, pokrytej pyłem bestii.
Zamarł.
Wilk był cały czarny i nienaturalnie wielki.
Łypnął na niego brązowym okiem, a potem otrzepał się.
- I cały ekwipunek trafił szlag. - Zawarczał.
- Ty... - Leggle patrzył z niedowierzaniem na umorusanego zwierzaka.
- Myślałeś, że tak łatwo się mnie pozbędziesz?
Gdzieś nad ich głowami rozległy się kroki.
- Ej, lenie, wszystko załatwione! - Czarodziejka pomachała im wesoło. - Wyłazicie czy nie?
- Niech ja ją dorwę. - Zawarczał Pieprz. - To nawet ten nawiedzony druid jej nie pomoże.
- Hej, co wy tam... o cholera. - Dowódcę zatkało na widok wielkiego wilka. - Możesz ich jakoś wyciągnąć?
- Mogę. - Urocza dziewczyna wzruszyła ramionami. - Tylko po co? Są całkiem bezużyteczni.
Po akcji w tunelach Pieprz gdzieś się zaszył.
Dowódca chodził wściekły, bo nie miał zamiaru wypuszczać się na kolejną misję bez Wybranych w pełnym składzie.
Jednak wszystko wskazywało na to, że nie będzie miał wyjścia.
Leggle bezradnie rozkładał ręce.
Róża twierdziła, że nic nie wie.
Czarodziejka nie widziała problemu.
- Co się przejmujesz? - Prychnął zastępca. - Przejdzie mu foch, to wróci. Zawsze go możesz wywalić.
- Chodźmy na coś większego. - Ziewnął Deryl.
Karasu zawahał się.
Gdyby chociaż mógł z nim porozmawiać.
- Jestem za. - Zastępca zatarł ręce. - Co powiecie na wyprawę do Nawiedzonego Lasu?
- Za duże ryzyko...
- Daj spokój, bez ryzyka nie ma zabawy!
Dowódca popatrzył ze złością na pusty słoik po ciastkach.
- Jak długo masz zamiar to ciągnąć? - Róża popatrzyła na rycerza ze złością.
Wzruszył ramionami.
Oparła dłonie o parapet i policzyła do dziesięciu.
- Zachowujesz się jak dziecko. Nie będę cię dłużej kryła.
- W ogóle cię o to nie prosiłem.
- Przylazłeś tu po misji! Ledwo żywy!
- Nie przesadzaj.
- Masz zamiar udawać, że nic się nie stało?
- Tak, taki mam właśnie zamiar.
- Zostawili cię tam na pewną śmierć. Prawie spłonąłeś.
- Nie dramatyzuj.
Zacisnęła dłonie w pięści.
Podszedł i objął ją ramieniem.
Drugie, ciasno obandażowane, zwisało bezwładnie.
- Musisz mu powiedzieć.
- Daj spokój. Nie chcę tego robić.
- A co będzie, jeśli naprawdę ktoś zginie?
- Idą na misję? - Zapytał dziwnie pustym tonem.
Skinęła głową.
- Do Nawiedzonego Lasu.
- Na tym etapie, to przecież szaleństwo.
- Więc mu to powiedz! Czego się boisz?
Nie odpowiedział.
Poruszył palcami zabandażowanej ręki.
Za kilka dni, to wszystko będzie tylko koszmarnym wspomnieniem.
Kilka dni i nikomu nie będzie musiał nic tłumaczyć.
Ktoś zapukał do drzwi.
Róża rzuciła Pieprzowi przeciągłe spojrzenie.
- Jeśli to on, pozwolę mu wejść.
Nie odpowiedział.
Zeszła na dół i otworzyła drzwi.
W progu stał elf.
- Muszę z nim pogadać. Wiem, że tu jest.
Błyskawicznie znalazł się na górze, ale na widok opatrunku na ramieniu rycerza, stracił cały impet.
Przed chwilą miał ochotę mu nawrzucać.
Wytknąć, że jest obrażalskim bachorem.
Egoistą.
Ale właśnie dotarło do niego, co właściwie Pieprz zrobił.
Oparł się ciężko o parapet.
- Nic nie powiesz? - Zakpił rycerz. - To do ciebie niepodobne.
- Dlaczego to zrobiłeś? - Spojrzał prosto w czekoladowe oczy. - Wiesz, że ci się oberwie?
Nie odpowiedział.
- A ja też nic nie powiedziałem, niech to szlag.
- Wiedziałem, że nie powiesz.
- Źle zrobiłem.
- Wywaliłby ją z gildii.
- I słusznie!
- Tego nie wiesz, to był pierwszy raz, różne rzeczy...
- Jesteś skończonym idiotą.
Zastępca przeciągnął się, aż trzasnęły kości.
Oparł się o tarczę i śledził wprawne ruchy kowala.
- Masz zamiar patrzeć mi na ręce? - Zapytał zniecierpliwiony Had.
- Nie chcę, żebyś spartolił. Pamiętaj, że...
- Tak. Wiem. Znam to na pamięć. - Kowal nerwowo szarpnął wąsa.
Pochylił się nad mieczem.
Niedobrze mu się robiło na myśl o tym, że któregoś dnia będzie musiał oznajmić oficerowi, iż nadeszła pora na zmianę broni.
Nikt nie był tak przywiązany do swojej, jak ten wielki facet.
Władował w to ostrze wszelkie możliwe ulepszenia, zaklinał je czterokrotnie.
Przestał dopiero, kiedy Had go postraszył, że stal nie wytrzyma.
Kowal miał nadzieję, że ten uparciuch trafi w końcu na broń na wyższym poziomie i dokona zamiany.
Jeśli nie, czeka go cholernie trudne zadanie z hartowaniem smoczej stali.
Nie lubił się przemęczać i to z osiłkiem sapiącym mu w kark.
- Skończyłem dziś śliwowicę. - Pochwalił się zastępca. - Jak nie zwiniemy się przed obiadem, to ci podrzucę.
- A dokąd się wybieracie?
- Kierunek: Nawiedzony Las!
Kowal mało nie walnął młotem we własną rękę.
Odwrócił się gwałtownie.
- Pieprz się znalazł?
Oficer wzruszył ramionami.
- Chowa się gdzieś. Cholerny baran. Jemu naprawdę nie przyszło do tego zakutego łba, że fochami nic nie zdziała.
- Więc jaki skład zabieracie?
- Karasu bierze Piątkę i Wybranych, a ja wezmę Zadaniowców plus dziesięciu wyższej rangi, klasy mieszane.
- To szaleństwo.
- Mamy maga, co twoim zdaniem może pójść nie tak?
- Obawiam się, drogi przyjacielu, że jeden mag na cały Nawiedzony Las, to mało.
- Sądzisz, że obecność jednego wariata wszystko zmieni? - Oficer popatrzył na niego ze złością.
- Ty mówisz wariat, ja mówię demon znający tamte strony, jak własną kieszeń.
- Nikt go prosić nie będzie. To on będzie skamlał, żebyśmy go zdjęli z pręgierza.
Kowal popatrzył przeciągle na wielkiego wojownika, a potem wzruszył ramionami i wrócił do pracy.
Nie jemu oceniać wybory dowództwa.
Karasu przeglądał plany Nawiedzonego Lasu.
Niby postanowili, że po obiedzie startują, ale czuł w kościach, że nie jest to dobry pomysł.
Przecież pełno było zadań pod miasteczkiem, w końcu ktoś musiał tam posprzątać.
Ale Zastępca i Piątka nawet nie chcieli o tym słyszeć.
"- Wyślij jakieś żółtodzioby, szkoda naszego czasu na takie pierdoły!".
Tak, lepiej pchać się na jedną z trudniejszych map, bez pewnej ekipy.
Z zadumy wyrwało go pukanie.
Leżący przy kominku Albert otworzył jedno oko.
- Wejść. - Rzucił dowódca, odchylając się na oparcie krzesła.
Do środka wsunął się Pieprz.
W białej, lnianej koszuli i zwykłych spodniach wyglądał jakoś dziwnie.
Zawsze chodził w lekkiej zbroi albo w mundurze.
Karasu skrzyżował ramiona na piersi.
- No proszę. - Zielone oczy błysnęły złośliwie.
Pieprz poczochrał Alberta po głowie i usiadł naprzeciw dowódcy.
Unikał jego spojrzenia.
- Więc ty też uważasz, że źle robię? - Karasu przerwał ciszę.
- Myślałem, że ci odbiło.
- Ja tak myślałem, kiedy zniknąłeś. Dobrze się bawiłeś?
- Wprost rewelacyjnie. - Warknął rycerz, patrząc na dowódcę ze złością. - Dowal mi karę i miejmy to już za sobą.
- I za co mam cię ukarać? - Zainteresował się Karasu.
Wytrzymał spojrzenie wojownika i uśmiechnął się lekko.
Pieprz uniósł brwi.
- Weźmiesz mnie do Lasu?
- Nie odpowiedziałeś na pytanie. Może jestem naiwniakiem, ale uważam, że należą mi się jakieś wyjaśnienia.
- Co tu wyjaśniać? Zrobiłem z siebie debila, nie pierwszy raz.
Dowódca pokręcił z niedowierzaniem głową.
Oparł ręce na stole i pochylił się w stronę Pieprza.
- A co, jeśli ci powiem, że czarodziejka wszystko mi wyjaśniła?
- Co to znaczy, wszystko? - Zapytał czujnie rycerz.
- Dokładnie to, co słyszysz. Można powiedzieć, że prawie cię spaliła i zostawiła na pewną, niezbyt chlubną śmierć.
Pieprz zaklął.
Nie spodziewał się...
No właśnie, dlaczego założył, że Muffinkowa czarodziejka okaże się mendą?
Może i była wredna, ale miała honor.
Ciekawe.
Dobra, prawie go zabiła, ale on chyba powinien ją przeprosić.
- Dlatego pytam, za co mam cię właściwie ukarać? Za to, że chciałeś ją chronić? - Dowódca posłał mu rozbawione
spojrzenie - Swoją drogą nie spodziewałem się po tobie takiego zagrania.
Z początku myślałem, że to kolejny szczeniacki foch. Miałem ochotę cię udusić.
W dodatku użyłeś demonicznej magii. Inaczej się umawialiśmy.
- Prawie spaliło mnie żywcem! - Zawarczał Pierz rozchylając koszulę.
Karasu skrzywił się na widok rozległego, paskudnego poparzenia.
- Zagrzebali mnie żywcem wśród płonących ghuli, więc wybacz, że postanowiłem być egoistą.
I tak straciłem cały ekwipunek.
- Z tego, co widzę w najbliższym czasie do niczego by ci się nie przydał.
- Chcę z wami iść.
- W tym stanie? Bądź poważny. Nie założysz zbroi. Na co mi tank bez zbroi?
Pieprz zaklął.
W końcu wstał od stołu.
Dowódca nie spuszczał go z oka.
Miał przeczucie, że za łatwo mu poszło.
Albo ten łobuz coś knuje, albo oberwał gorzej niż się do tego przyznaje.
Pieprz wyraźnie się nad czymś zastanawiał.
- Daj mi chociaż pozwolenie na misję. Dosyć mam siedzenia na tyłku.
Karasu odetchnął, na to mógł się zgodzić.
Przynajmniej ktoś ogarnie okolicę miasteczka.
Sięgnął po pióro i bez słowa wypełnił potrzebny formularz.
Na koniec złożył zamaszysty podpis.
No i jeden z problemów sam się jakoś rozwiązał.
Kiedy za rycerzem zamknęły się drzwi, Karasu westchnął ciężko, miał dziwne wrażenie, że jednak coś przeoczył.
Niecierpliwie machnął ręką, trzeba przygotować ekwipunek, czeka ich trudna misja.