Żeby nie było, że tylko Des umie pisać. =.=
Początek historii wymyślonej przeze mnie postaci w określonych realiach, których w tekście jednak nie opisałem (co mam nadzieję nie będzie problemem dla czytelnika). Jeśli się wam spodoba to podrzucę kiedyś ciąg dalszy. :)
SpoilerWoda była ciepła. Zostawiała na skórze swój czuły dotyk, który raz po raz bezsprzecznie i bez szansy interwencji oziemblał bezlitosny, nijak potrzebny, a wrecz przeszkadzajacy, zimny wiatr. Byłem strasznie rozjuszony, ale wiedziałem, że wszystkie zmartwienia odejdą, kiedy dotknę jej delikatnej, ale na pewno zmarźniętej skóry, wtedy przypominającej nieco gęsią. Ta chwila przed objeciem jej trwala chyba wieki. Woda stała się nagle tak trudna do przemierzenia... a ja i tak parłem jak wilk ze strzałą pomiędzy żebrami. Wiedziałem, że i tak się wykrwawie, a mój prześladowca w końcu idąc śladem mojej posoki dogoni mnie i obedrze ze skóry. Prędzej, czy później musialo to nastapić. Na moje szczescie nastapilo pozniej. Wcześniej miałem ją. Sam uśmiech Aelynn doprowadzał mnie do niedającej się sklasyfikować żadnymi znanymi mi słowami euforii i niczym za dotkęnieciem magicznej różdżki odejmował wszystkie troski. A przecież wiedziałem, że z takim zasobem czasu na uśmiechu się nie skończy.
Wzdrygnąłem się od zimna. Za oknem krople deszczu rytmicznie upadały z pluskiem w kałuze dając jakoby wyraz chwały Pramatce. Ojciec zawsze kazał czcić Pramatkę. Chrzanić Pramatkę, Ona teraz mi nie pomoże. Musze radzić sobie sam. Jak zawsze. Zawsze polegałem na sobie, dlatego teraz mogę pooddychać. Wszystko, co mam, zawdzięczam sobie. I ojcu. Gdyby nie on, on i trud, jaki przyłożył do mojego wychowania, byłbym na pewno nikim. A teraz dzięki sobie, mimo wszystko, jestem prawie nikim. Ha, ja to potrafię zepsuć. Obym nie zepsuł tego.
Do zadymionego od nałogów bywalców i śmierdzącego deszczem lokalu wszedł mężczyzna w średnim wieku odziany w gruby, czarny płaszcz podróżny i, jak dało się zauważyć na pierwszy rzut wprawnego oka, pierścień ze specyficznym znakiem węża.
Patrzyła na mnie swoim najbardziej tajemniczym spojrzeniem. Wiedziała, że działa na mnie jak zaklęcie dominacji. Wiedziałem, że robi wszystko, żeby na mnie wpłynąć w sposób podobny do tego zaklęcia. Ale prziecież wiedziała, że znam jej zamiary. Po co była w takim razie ta cała maskarada? Nigdy nie rozumiałem. Ale to był jedyny warunek, jaki zdaje się stawiała. Więc nigdy nie pytałem.
Patrzyła na mnie uśmiechając się tajemniczo, kiedy ja oparty na łokciu obok niej bawiłem się kosmykiem jej kruczoczarnych włosów.
- Zrobisz to dla mnie, skarbie? Tylko dla mnie... Nikt inny nie musi wiedzieć... - była świetną aktorką. Chociaż rozgryzłem ją dawno temu wiedziałem, że i tak ulegnę. Nie było sensu tego przeciągać. Zgodziłem się, potwierdzając uśmiechem. Dlaczego uśmiechem? Nawet nie chciałem tego robić. Nigdy nie chciałem zabijać. Ale to nie ma znaczenia. Nic nie ma znaczenia. Zrobię to i dobrze o tym wiem. Jestem prawie niewolnikiem. Dzwignęła się na łokcie, przybliżyła swoje usta do moich, nadal się uśmiechając. Ona chyba potrafi czytać w myślach. Zatopiliśmy się w pocałunku. Właściwie nie pamiętam, kto zaczął całować. Nie zdziwiłbym się, gdyby ona podszeptała mi do głowy pomysł naprawdę dominując w moim umyśle. Robiła to dobrze nawet nie używając magii. Tej magii, którą podobno nie władała. Dłonią, na której palcu środkowym miała pierścień z wężem zaczęła przeczesywać moje włosy. Znak węża. Kurwa, nawet nie wiem, co on znaczy. Zabić wszystkich ze znakiem węża. Dlaczego?
Jegomość w czarnym płaszczu podróżnym rozsiadł się na taborecie obok baru. Łapska położył na blacie i zaczął rozmowę z karczmarzem. Mówił przyciszonym głosem. Na pewno chciał pokój na noc. I dobrze. Nie wszyscy muszą widzieć. Na mojej twarzy mimowolnie pojawił się ten uśmieszek. Jak ona go nazywała? Ach, tak. Uśmiechem zabójcy.
Ojciec stał z mieczem wyciągniętym nad nim i uśmiechał się.
- Boreasie, walka to sztuka, walka to muzyka. Walka to piękno! Niech Cię porwie do tańca! Nigdy nie traktuj walki jako sposób na zabijanie, walka to coś o wiele bardziej piękniejszego, Boreasie! - Często pieprzył bzdury. Walka nie jest pięknem. Człek odchodzi ze świata w drgawkach i własnej urynie. Wykrwawianiu na śmierć przeważnie towarzyszą agonalne jęki. Sama walka jest całkiem ciekawa, ale czy piękna? Uśmiechnąłem się do ojca i natarłem, próbujac go rozbroić po raz kolejny.
Wstałem znad martwego już ciała ofiary. Dlaczego zawsze przymykam oczy ofiarom? Przecież oni i tak już nie żyją. Sięgnąłem do prawej dłoni, jak się okazało, całkiem grubego jegomościa, powiernika pierścienia węża. Zdjąłem z niej pierścień. To ostatni. Może w końcu powie mi, dlaczego miałem ich zabijać. Nigdy nie lubiłem zabijać. Nawet zwierząt. Nie moja to działka decydować o tym, kto ma żyć, a kto nie. Ale też nie moja działka odmawiać jej czegokolwiek. Wypiłem miksturę, którą mi dała i wyszedłem z karczmy nie dbając nawet o uważanie przy potrącaniu ludzi i otwieraniu drzwi. Bo niby skąd mają wiedzieć, że prześlizgnął się obok nich morderca. Mikstura niewidzialności oszczędzała mi wielu kłopotów.
***
Obudziłem się, czując jej objęcie. Jeszcze spała. Była zadowolona z tego, co wczoraj zrobiłem, ale nie chciała powiedzieć, dlaczego prosiła o zabijanie tych ludzi. Prędzej, czy później i tak się dowiem. Zabić pół tuzina ludzi i nie wiedzieć, dlaczego? Nie, nie. Nawet ja nie jestem aż tak głupi i zły. Mruknęła wtulając się we mnie dając jednocześnie znak, że się obudziła. Wyglądała magicznie. Magicznie. Bo nigdy nie uczono mnie słów. To słowo po prostu pasowało. Pasowało do Aelynn. Nigdy jej nie mówiłem. Bałem się, że mnie wyśmieje. Mnie i moją mentalność młodzieńca.
- O czym myślisz, skarbie? - Czysta magia w jej głosie potrafiła oczarować mnie w przeciągu dwóch uderzeń serca.
- Nie powiesz mi, dlaczego ich zabijałem, prawda? Będę musiał sam się dowiedzieć podsłuchując, zastraszając, zabijając i na końcu oznajmić Ci, że wiem? - Uśmiechnęła się do mnie i przesunęła dłoń na tors.
- W swoim czasie Ci powiem - zagryzła dolną wargę w uśmiechu jednocześnie pokazując swoje prościutkie ząbki. Miała uśmiech jak mała dziewczynka. - Ale pewnie i tak zaczniesz zabijać nim Ci powiem. Jesteś taki niecierpliwy i nieufny... - zrobiła iście mistrzowską pod względem aktorstwa smutną minę.
- Aelynn, może chociaż raz mi powiesz? Może chociaż raz będziemy ze sobą szczerzy? - Swego czasu nawet miałem nadzieje ją przekonać. Zawsze, gdy rozmowa przybierała niebezpieczny dla niej obrót przestawała mówić. Do dziś nie jestem pewien, czy wiem, dlaczego nie prostestowałem.
***
Potem długo nic się nie działo. Nie było zleceń, nie było rozmów. Były tylko nocne wyprawy. Pewnie wiedziała, że o nich wiem. Ale przecież nie trzymałem jej na smyczy i nie wymagałem monogamii. A mimo to śledziłem ją nie raz. Niczego się nie dowiedziałem. Nie musiałem. Pewnej nocy wszystko się wydało. Po prostu wydała rozkaz. Aelynn, szefowa gildii zabójców, kazała mnie zabić. Melvor, Eliaz i Yesper byli jej bezgranicznie oddani. Jak niegdyś ja. Pamiętam dobrze ten dzień. Dzień, w którym dowiedziałem się, że w zasadzie całe moje życie legło w gruzach, a jedyne osoby, które choć przez chwilę uważałem za przyjaciół, zdradziły mnie. Do dziś zastanawiam się, czy Aelynn specjalnie wysłała Melvora. Przecież Yesper i Eliaz zrobiliby to o wiele lepiej. Skuteczniej. Yesper na pewno rozłożyłby pułapki w każdym miejscu, w którym mogłem zechcieć się pojawić. Ba, rękę dam sobie uciąć, że założyłby pułapkę w moich gaciach, jeśli byłaby taka potrzeba. To jednak, czego mógł dokonać Yesper było niczym w porównaniu z tym, jak potrafiłby wykończyć mnie Eliaz. Podejrzewam, że nie kłopotałby się nawet zamawianiem dziwki, czy omamieniem mi umysłu własnoręcznie przed spotkaniem z sobą. Myślę, że po prostu zaczekałby na mnie w moim mieszkaniu i, wypiwszy uprzednio zapasy mojego wina, zabiłby mnie, szepcząc jedną inkantację i celując we mnie tym swoim kościstym palcem. Lecz, ku mojemu zaskoczeniu, kiedy wróciłem tego dnia do domu zastałem Melvora. Nie wiedziałem oczywiście, że spotkam kogokolwiek, ale gdy w Twoim pokoju pojawia się łowca Nocnych, nie jest to wizyta towarzyska.
- Boreas, czekałem na Ciebie! Gdzieś Ty się szwędał? Aelynn się martwi. - swego czasu pewnie przestraszyłbym się tego uśmiechu, ale z czasem zabójca staje się po prostu znudzony strachem, a rozmowa z kimkolwiek jest już tylko chwilą zastanowienia się, w które miejsce zadać śmiertelny cios i gdzie schować ciało. Czasem pozwalałem ofiarom wygadać się przed śmiercią. Powiedzieć, ile warte jest ich życie, jakim sposobem mnie ozłocą, albo nawet powiedzieć mi, na co mam wydać pieniądze. Swoją drogą to oburzające, że w chwili śmierci ludzie przejmują się tym, że ich zabójca nie jest schludnie ubrany, a chusta na jego nosie jest porwana. Pamiętam, że któregoś dnia pewien zamożny kupiec próbo...
- Boreas, kurwa, ja tu czekam i buduję klimat Twojej śmierci, a Ty mi pogrążasz się w myślach? Co Ty sobie, do chuja Cyrica, wyobrażasz, hę? - do chuja Cyrica? No, muszę przyznać, że wysilił się żeby wymyśleć coś oryginalnego. Spodziewałem się czegoś o cyckach Sune albo czegoś w ogóle pospolitego, jak krew Cyrica, ale to? No, no Melvor się postarał - co nie zmienia faktu, że i tak zabrzmiał jak idiota.
- Melvor, co Ty gadasz, jakiej śmierci... - udałem zmęczenie, żeby wzbudzić w nim błogą euforię cienia szansy - dobrze wiesz, że ze starcia naszej dwójki przyjdzie mi tylko tyle frasunku, co posprzątanie Twoich zwłok... Odłóż tę zabawkę. - dostrzegłem, jak dobywa swojego toporka.
- To nawet nie jest miecz, Melvor. Co Ty chcesz mi tym zrobić?
- Boreas, w związku z tym, że byłeś przez długi czas najle...
- Zaraz, chwilka. Co byłem? Kim byłem? Przecież ja żyję, tu stoję i mam się znakomicie!
- Najlepszym zabójcą - Nie dał się wybić z rytmu. Ciekawe, czy równie dobrze pójdzie mu w walce. - pozwolę Ci na ostatnie słowa.
Westchnąłem przeciągle. Nie mogłem dłużej tego ciągnąć.
- Sztylet w oku.
- C-co?
- Sztylet w oku. - nie do wiary, że się na to nabierze! - Masz w prawym oku sztylet.
- Jaki sztylet? Nie mam żadnego sztyletu!
- Nie? No cóż, to łap.
Sięgnąłem po sakiewkę i rzuciłem gotówką w mojego zabójcę. Zgodnie z moimi oczekiwaniami, uniknął śmiercionośnego ataku złota i gdy usłyszał brzdęk monet zaczął myśleć. Melvor długo myśli. Za długo. Kiedy zrozumiał, co się stało ja już wypuszczałem z dłoni sztylet, który ledwo zdążywszy świstnąć sobie drogę ode mnie do niego, sterczał mu z prawego oka. Siła uderzenia odrzuciła jego głowę do tyłu, ale z tej odległości nie byłem pewien, czy sztylet zrobił swoje.
- A nie mówiłem? - uśmiechnąłem się do formalnie już nieżyjącego, podchodząc. - Gdzie masz ten toporek? Pokaż go.
Podniosłem z podłogi toporek i zadumałem się nad bezużytecznością tej broni. Jak on chciał mnie tym zabić? Wbiłem mu, nazwijmy to coś bronią, w serce, dla pewności, i wstałem od ciała, żeby przypadkiem nie ubrudzić się krwią. To byłoby nieprofesjonalne. Spakowałem się i następnego dnia nie było mnie w mieście. Właściwie to niedługo zastanawiałem się, dokąd uciec. Wiedziałem, że jeśli zostanę w mieście, Yesper mnie dopadnie. Wiedziałem też, że jeśli pojadę do innych miast, Aelynn będzie wiedziała o moim przybyciu w włości miasta wcześniej niż ja. Udałem się do lasu. Tam powinienem móc spokojnie przeczekać jakiś czas i... no właśnie, co potem?
Na szczęście odpowiedź na to pytanie sama mnie znalazła. Dotarła do mnie wieść o rozpadzie gildii i mogłem zaatakować. Polowanie się zaczęło.
P.S. Mam nadzieję, że nie spieprzyłem HTMa.
Ostatnio edytowany przez Louvaine 20 Lutego 2013r. 18:58, W całości zmieniany: 2
_________________
"Kiedys zobaczysz, pokaze Ci, jak ten swiat lsni."