Pozabijam.. hmm xDD
Ukryta zawartośćCzy wiecie, ile trwa minuta, kiedy masz świadomość, że Twój przyjaciel chciał popełnić samobójstwo?
Czy wiecie, jakie to uczucie, być tak blisko, a jednak pozostać bezsilnym?
Czy wiecie, jak to jest, kiedy wszystko, co robicie nie jest warte tego by żyć?
Tykanie, wiszącego na ścianie zegara doprowadza mnie do szału.
Za 40 sekund 23.
Bum.
Sekunda.
Wystarczyłoby przejść korytarz.
Bum.
Kolejna.
Przełożona pielęgniarek, kwadrans temu wyrzuciła wszystkich odwiedzających.
Dlaczego, nie mogę nic zrobić?
Bum.
Jeszcze jedna.
Mam wrażenie, że moje serce uderza razem z tą ohydną czerwoną wskazówką.
A co, jeżeli on spróbuje znowu?
Cała cierpnę.
Dlaczego, dlaczego on to robi?
Przez łzy nie widzę już ani wskazówek, ani zegara.
Cholerny egoista.
Jak on mógł? Tak po prostu się poddać.
Nic go nie obchodzi.
To wszystko, co było, nie ma znaczenia.
Łzy spływają mi po policzkach, a palce zaciskają się na kołdrze.
Teraz już wiem, że wtedy, mój cały ból minuta, po minucie, godzina po godzinie, w tym szpitalu, to wszystko nic.
Cała przyjaźń, pocałunek, nic dla niego nie znaczyły.
Poddał się i odrzucił wszystko. Odrzucił mnie. Jak to cholernie boli.
Moje myśli stają się coraz cięższe.
Nie mogę spać.
Zresztą, jak można zasnąć, wiedząc, że Twój przyjaciel chciał się zabić?
Przyjaciel?
Nie, przyjaciele nie robią sobie takich rzeczy.
Może się pomyliłam?
Od samego początku?
Może to wszystko było błędem.
Błędnym złożeniem?
Pogrążałam się w pustce.
Wygłuszałam rzeczywistość.
Znikałam.
A potem Pojawił się Intruz.
Zupełnie jakby otworzył drzwi i pokazał, jak przez nie przejść.
Chyba nie potrafiłabym znowu zniknąć.
Dostałam szansę i chciałam się nią podzielić.
Chyba źle wybrałam.
Jeszcze nie tak dawno pomyślałabym, że nie rozumiem ludzi.
Nie rozumiem uczuć.
Ale to nieprawda.
Rozumiem dlaczego Florian odsunął się. Zezłościło mnie to, ale rozumiem.
On doskonale wie czego chce.
Dlaczego Przemek nie wie?
Dlaczego tak łatwo się poddaje? Czemu stwierdził, że wszystko co ma, jest nic niewarte?
Męczy mnie myślenie o tym.
Męczy mnie ból, jaki sprawiają te myśli.
To on zdecydował za mnie. Skoro tak chce, zniknę.
Nie chcę już go oglądać.
Widać nic nie mogę dla niego zrobić.
Nic.
A może jednak?
Szósta rano.
Szczęście sprzyja szaleńcom?
Od dziś twierdzę, że tak.
Pielęgniarka właśnie znika w pomieszczeniu socjalnym.
Odrzucam kołdrę, pospiesznie łapię dużą reklamówkę z moimi rzeczami.
Nie ma czasu.
Jeśli piguła wróci, to koniec. Druga taka okazja się nie trafi.
Jeśli teraz tego nie zrobię, nie zrobię tego nigdy.
Może ten przypływ odwagi, to pozostałość po lekach przeciwbólowych?
A Może po prostu desperacja.
Nieważne.
Narzucam swoją kurtkę na piżamę w misie, łapię swoją torebkę i przemykam się po korytarzu do windy.
Nerwowo wciskam guzik.
Wślizgam się do środka i drzwi zamykają się z cichym szumem.
Widzę, że pielęgniarka, z kubkiem w ręku wraca na swoje stanowisko.
Biorę kilka szybkich wdechów i szalonym galopem pokonuję odległość, od windy do drzwi na parking.
Dzięki Bogu na nikogo nie trafiam.
I tak moje serce wali jak oszalałe.
Zwalniam, żeby uspokoić oddech.
Dobrze, że ulice o tej porze są puste.
Musze cholernie dziwnie wyglądać w skórzanej kurtce, spodniach w misie i żółtych klapkach.
W listopadzie.
Mniejsza.
Mam misję.
Do dworca nie jest daleko.
W sumie w tym mieście, nigdzie tak naprawdę nie jest daleko.
Sprawdzam, czy mam gotówkę i ignorując dziwne spojrzenia, nielicznych ludzi na dworcu, podchodzę do okienka.
Kupuje bilet i nie czekając na resztę, szybkim krokiem opuszczam budynek.
Muszę się pospieszyć. Kiedy pielęgniarka odkryje, że mnie nie ma, zacznie się poważny cyrk.
Mam do pokonania jakieś dwa kilometry.
Nawet przez myśl mi nie przechodzi, żeby czekać na autobus.
Musze działać. Nie czekać. Dość już czekania.
Prawie biegnę, kiedy za zakrętem pojawia się blok Siedzącego Na Parapecie.
Otwieram sobie drzwi i pędzę po schodach.
Jak dobrze, że mam klucze.
Z ich pomocą pokonuje jeszcze dwa zamki w drzwiach wejściowych i wchodzę.
Trzaskam za sobą drzwiami. Zapalam światło, a moim oczom ukazuje się bałagan.
Różne części, niewątpliwie damskiej garderoby, porozwalane gdzie popadnie.
Wszędzie brudne naczynia i dwa pudełka po pizzy na podłodze.
Z pokoju wychodzi potargana dziewczyna.
Osłania oczy i krzywi się na mój widok.
-Wie która godzina?- burczy- Niech przyjdzie później. Przemka i tak nie ma.
- Ciebie też już tu nie ma- sama nie poznaje swojego głosu. Jest drżący, pełen furii.
Mariola zatrzymuje się i obdarza mnie wyjątkowo tępym spojrzeniem.
- Masz pięć minut, żeby spakować cały swój burdel i wynieść się stąd- rzucam jej pod nogi dopiero co zakupiony bilet.
Rude czupiradło patrzy na kawałek papieru, potem na mnie i wybucha śmiechem.
- Chyba żartujesz.- Prycha obracając się na pięcie, by wrócić do pokoju.
O nie, ja nie żartuję.
- Przyjechałaś i niszczysz wszystko!- Wrzeszczę, będzie się ze mnie śmiała? Z tego, że niemal doprowadziła brata do
samobójstwa też? O nie. Poddaję się swojej wściekłości, rzucam się w stronę kuchni i wyciągam z szuflady nóż.
Wielki, kuchenny nóż.
- Pakuj się!- drę się kopiąc w jej stronę jakieś szmaty leżące pod moimi nogami.
Musze naprawdę wyglądać na obłąkaną.
Wariatka z nożem kuchennym, w piżamie w misie i w żółtych klapkach.
Tez bym się bała.
Może i jestem szalona, ale sprawia mi to satysfakcję.
Widok strachu na jej twarzy, nieco łagodzi mój ból.
-Rusz się!!- Wrzeszczę.- Bo Ci obetnę te kudły do gołej skóry!
I wkładam w ten wrzask całą frustrację i wściekłość.
Cały żal i pretensję, że ja to za mało.
Wrzeszczę na nią, chociaż mam ochotę drzeć się na Przemka.
Mariola łapie po omacku wszystko, co ma pod ręką. Ucieka do pokoju, mało nie wywala się o własne nogi.
- Uciekaj - mruczę z satysfakcją.
Chowam do kieszeni drugi komplet kluczy.
Zakładam, że nie była na tyle bystra, żeby dorobić sobie własny.
Ledwo to robię, a dziewczyna wybiega z pokoju, z byle-jak zapakowaną, różową torbą w ćwieki.
Ma krzywo zapięty płaszcz i otwarta torebkę.
W dłoni ściska bilet. Nie oglądając się na nic szarpie za klamkę i chwilę później jest już niemiłym wspomnieniem.
Patrze w milczeniu na pusta klatkę schodową. Ruszam się zamknąć drzwi.
Trafiam spojrzeniem na swoje odbicie w lustrze.
Wariatka.
Wybucham śmiechem.