Ukryta zawartość
Oliwia nie odzywała się do Florka przez cały dzień.
Z minuty na minutę czuł się z tego powodu coraz gorzej.
Widać ostatnio nabrał zdolności psucia wszystkiego.
Ciekawe co z Przemkiem.
Mam nadzieję, że żyje- pomyślał i zrobiło mu się niedobrze.
Rozbrzęczał się ostatni dzwonek i Flo powlókł się do szatni.
Najchętniej pojechałby do domu i zagrzebał się w łóżku.
-No rusz się- pogania go Oliwia zjawiając się tuz obok, kiedy sznuruje buty.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł..
-Nadal chcesz się ze mną kłócić?- mruży oczy
- Nie, przepraszam.- Mówi cicho skupiając spojrzenie na sznurówkach.
- No to chodź.
Chłopak wzdycha i idzie. Bez słowa wychodzą ze szkoły, przecinają ulice i wchodzą w duże podwórko.
Florian ogląda nowe bloki, które otaczają plac.
Mijają niesamowicie kolorowy plac zabaw, malutki skwerek z ławkami i tandetną fontanną.
Intruz otwiera szeroko oczy na widok boiska.
U nich w mieście, takie cudo ma tylko jedna szkoła. A tu ot tak, po prostu, boisko osiedlowe.
Czuje na sobie spojrzenie dziewczyny, mimo to nie potrafi oderwać wzroku, od tego co dzieje się za zieloną siatką.
Rudzielca poznał od razu.
Grał naprawdę dobrze. Oprócz niego jakiś dwunastu kolesi, część siedziała na ziemi.
- Nie przyszliśmy się tu gapić.- Oliwia uśmiecha się lekko- Chodź, popilnuje Ci rzeczy.
-Myślisz, że ktoś połasi się na zeszyt od matmy?- wzrusza ramionami Florek.
- Na Twój? Od ręki dostałaby niezłą kasę. Widziałam, że już zrobiłeś zadanie domowe.
Florek obrzuca ja zaskoczonym spojrzeniem.
Oliwka wzrusza ramionami, zsuwa mu plecak z ramienia i popycha go w kierunku wejścia.
Rudzielec już ich zauważył i porzuciwszy piłkę biegnie w ich stronę.
- Wolisz zagrać w pełnym składzie czy jeden na jednego?- Pyta ocierając czoło.
Obudziłam się jakoś przed ósmą.
Już mi to chyba weszło w nawyk.
Źle mi się spało, śniły mi się jakieś dziwne rzeczy.
Pod powiekami wciąż miałam paskudnie wykrzywioną twarz Mariolki ocierającej się o Intruza.
Potrząsnęłam głową.
Zupełnie jakbym chciała wytrząsnąć stamtąd cały ten absurdalny bałagan.
Czemu ona wróciła?
Po co?
Przecież uczyć się nie chce.
Przemek jej nie interesuje, nawet go nie odwiedziła.
Skąd ma klucze?
Wzdrygnęłam się.
Powoli zwlekam się z ciepłego łóżka i człapię do łazienki.
Kilkanaście minut później zjadam śniadanie i wychodzę.
Postanawiam na wszelki wypadek pójść okrężna drogą i ominąć podwórko Siedzącego Na Parapecie.
Florka budzi ciche pukanie do drzwi.
Zerka na zegarek i ze zdziwieniem stwierdza, że jest prawie dziewiąta.
Zrywa się z łóżka, ale zanim zdążył krzyknąć "moment", do pokoju wsuwa się Oliwia.
Na widok Florka, w samych bokserkach, rumieni się.
- Ja..- peszy się Intruz, gorączkowo szukając jakiejś koszulki.
Oliwia wybucha śmiechem.
Patrzy na nią zaskoczony i czuje, że policzki zaczynają go palić.
Dziewczyna bez słowa otwiera szafę i rzuca mu zieloną koszulkę.
-To nie tak, że nie widziałam już faceta w gaciach- chichocze- rusz się, jestem cholernie głodna, a babcia uparła się czekać na Ciebie ze śniadaniem.
Intruz parzy na nią z niedowierzaniem.
Powoli naciąga koszulkę. Krzywi się lekko.
-Boli?- Pada ciche pytanie.
- To nic takiego.- Zaciska zęby i zakrywa koszulką rozległego siniaka na żebrach.
Pamiątkę po ostatnich wydarzeniach we Władku.
- Masz jakieś plany na dziś?
Florian przez chwilę na nią patrzy. Z nią jest tak łatwo. Żadnego drążenia.
Żadnych nachalnych dociekań.
Wszytko jest tak dziwnie naturalne. Żadnego udawania.
Wciąga spodnie.
- Rudy mówił, żeby przyjść o dziesiątej na boisko.
-Nie mów na niego Rudy- Oliwia zniknęła w korytarzu.- Chcesz, żebym poszła z Tobą?
-Nie musisz mnie niańczyć- burknął siadając do stołu- Dzień dobry babciu, przepraszam, że musiałaś czekać.
- No co ty dziecko- uśmiecha się łagodnie starsza pani- sobota to wasz jedyny dzień żeby pospać. Jutro msza o dziewiątej.
Intruz już otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale trafia na karcące spojrzenie Oliwii.
Szpital. Znowu.
Niedobrze mi się robi.
Musze iść nad morze.
Musze wypłukać ten fetor ze swoich płuc, zanim zagnieździ się tam na dobre.
Idę już zupełnie na pamięć, tymi ohydnymi korytarzami.
Drzwi od sali są otwarte, już po obchodzie.
Zaglądam.
Przemek siedzi na łóżku i dźga łyżką jogurt.
- Cześć- mówię cicho i stawiam na ziemi, przy łóżku, siatkę z jedzeniem.
- Cześć Aluś.- Obdarza mnie jakimś takim dziwnym, ciepłym spojrzeniem.
- Masz gorączkę?- Interesuje się siadając na swoim krześle.
Moje krzesło.
Ta.
Nienawidzę go.
Nienawidzę tego twardego, cholernego krzesła.
- Nie, dlaczego?- Dziwi się.- Co tam przyniosłaś?
-Widziałam Mariolkę- zupełnie go ignoruję.
- Jak to, widziałaś? Gdzie?
- Wychodziła z Twojej klatki, szła do sklepu. Zdaje że zadomowiła się.
- W moim mieszkaniu?- Łyżeczka z brzdękiem uderza o blat.
- Przecież nie w moim.
Przemek zaciska szczeki.
- Musisz uważać- mówi po chwili. Wyśmiałabym go, ale ton jego głosu odbiera mi na to ochotę.
Patrzę na niego i czuję, że w środku kiełkuje mi niepokój.
-Nie rozumiem, dlaczego ona tu jest? Skąd ma klucze? Czego ona chce?- Wylewam z siebie wszystkie pytania.
Przemek wzdycha i ze złością łapie jogurt, rzuca nim do kosza pod ścianą.
Malinowa maź rozmazuje się po ścianie.
Patrze na nią bez słowa.
Ciekawie komponuje się z pistacjową ścianą.
Nadal nic nie mówiąc, sięgam po papier do wycierania rąk i ścieram jogurt.
- Przepraszam.
Wzruszam ramionami.
- Chcesz to sobie pójdę, ale to nie fair. Przez to wszystko Ty jesteś w szpitalu, a Florek w Warszawie.
A ja zostałam sama. Nie podoba mi się to. - Patrzę mu prosto w oczy. Ucieka spojrzeniem.
-Masz rację, to moja wina- przyznaje.
- To wina tego, że nie rozmawiasz. Pozwalasz innym decydować za siebie. Weź się w garść Przemek.
Weź się do cholery w garść, albo powiedz mi, że masz to w dupie.- Ze złością upycham papier w koszu.
- Nie mam.- Chłopak protestuje gwałtownie- Tylko..
-Tylko co?- wracam na krzesło i wbijam w niego spojrzenie.
Milczy.
- Kiedyś było inaczej- mówi cicho. Sięga po wodę i pije dłuższą chwilę.- Mariolka i ja, byliśmy nierozłączni.
Ona dbała o mnie, mimo, że jest młodsza.
Zawsze faworytka mamy, broniła mnie.
Ale potem, to wszystko się popsuło. Już nawet nie pamiętam, w którym momencie.
Widzisz, my zawsze byliśmy różni. Nie, nie tak.
Milczy chwilę skubiąc kołdrę.
-To ja byłem inny. Wiesz, szczytem moich ambicji nie była praca we wsiowym spożywczaku rodziców.
Ani małżeństwo w wieku 24 lat, żona kuchta i gromadka dzieci.
Nie chciałem swojego gospodarstwa, nie chciałem gospodarstwa rodziców.
Chciałem czegoś więcej.
A nie, żeby do końca życia dzień planowały mi kury, świnie i krowy.
-Chciałeś wolności- wyrywa mi się.
- Tak. Wolności, niezależności.
Chciałem się uczyć. Ale najbardziej chciałem się stamtąd wyrwać.
A Mariolka? Ona chciała być fryzjerką. Dorobić się, mieć własny "salon".
Nie myślała nawet o liceum.
Dowiedzieliśmy się, że zachorowała ciotka. Nie miał kto jej pomóc.
Rozumiesz, samotna, starsza pani.
Rodzice posłali Mariolkę.
Tyle, że ona jest raczej leniwa. Nie lubi pomagać innym.
Ja zobaczyłem w tym swoją szansę.
Wreszcie mam okazję wyrwać się stamtąd.
Przemek przerwał i zmieszał się jakoś.
Policzki mu poróżowiały.
- No i ?- Ponagliłam go ciekawa, co dalej. Wreszcie opowiada o sobie.
Może uda mi się zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.
I tak już jest za późno.
Mam jakieś, takie nieprzyjemne uczucie, że już po wszystkim.
Że tego się nie poskłada.
- Nie jestem dumny z tego co zrobiłem.- Głos Przemka przechodzi w chrypę.- Podła manipulacja najgorszych lotów.
Drążyłem, podsycałem, nakręcałem.
Miałem świadomość, że rodzice nie pozwolą mi jechać.
Mieli inne plany wobec mojego życia. Mojego. Dobre sobie.
Przemek rozkaszlał się.
Wstałam i przetrząsnęłam torbę. Wyciągnęłam niewielki termos i nalałam mu porcję herbaty z miodem.
Pił powoli, ze wzrokiem utkwionym w ścianie.
- Wiesz, nigdy wcześniej nie przypuszczałem, że potrafię być taki podły.
Myślę, że kiedy człowiek wie czego chce, kiedy mu naprawdę na tym zależy, gotowy jest na wszystko.
To był okres kiedy zgubiłem siebie. A może sprzedałem.
Wszystko jedno. Liczy się to, że od tamtej pory nie bylem taki sam.
Podsycałem stopniowo i regularnie niechęć Marioli do nowej sytuacji.
Można powiedzieć mąciłem. Zacząłem gadać z ciotką.
Wysłuchiwałem jej gorzkich żali na lenistwo siostry i złą wolę.
Przyglądałam mu się w milczeniu.
Nigdy mi nie wyglądał na człowieka fałszywego.
Ale czy ja tak naprawdę go znałam?
Nie podobało mi się to wszystko.
Czy to w ogóle jest jeszcze przyjaźń?
Przecież nie mogę mu ufać.
I każde, kolejne wydarzenie tylko to potwierdza.
Więc co ja tu robię?
Po co zarywam szkołę i przyłażę tu dzień w dzień?
- Widzę jak na mnie patrzysz- westchnął Przemek.- Jak nie będziesz chciała mieć ze mną nic wspólnego, zrozumiem.
Po prostu muszę Ci wyjaśnić..
Jakie to egoistyczne.
Nie mówię tego jednak na głos.
Czekam.
Tyle tu już siedziałam, co mi za różnica.
Przemek odchrząknął i mówi dalej.
- Skończyło się tak, że moja ciotka wypowiedziała Mariolce i poprosiła moich rodziców, żeby wysłali mnie.
Dobrze się dogadywaliśmy.
Mieszkało się całkiem w porządku.
Po trzech miesiącach stan ciotki znacznie się pogorszył. Trafiła do szpitala.
Potem po dwóch dniach zmarła.
No i się zaczęło.
Okazało się, ze zapisała mi wszystko. Mieszkanie, pieniądze.
Oczywiście, rodzina miała inne plany, sprzedać mieszkanie, a ja do gospodarstwa.
Traktor miałem dostać na pocieszenie.
Mariolka swój salon.
Stanąłem okoniem. Walczyłem. Chciałem zostać.
Teraz wiem, że ona się mści.
- Zrealizowałeś swoje marzenia kosztem jej.- Powiedziałam dobitnie- trochę się jej nie dziwie.
Zwłaszcza, że sam się poddajesz. Masz to wszystko i nadal chcesz się zabić. Czy to nie jest egoistyczne?
- Masz rację, ale..
- Jest jeszcze jakieś ale?- Zrywam się z krzesła.
Ogarnia mnie złość.
Nawet nie na niego.
Na siebie.
Jestem taka naiwna. Zaufałam mu. Po co?
- Aluś- chrypi bezradnie.
- To wszystko- mówię powoli, z całych sił starając się nie wrzeszczeć- to wszystko to Twoja wina.
- Ale..
Nie czekam już na żadne jego ale.
Musze ochłonąć.
Musze stąd wyjść.
Natychmiast.