O MÓJ BOSZE, tak to 50 O_______O część.
Część Pięćdziesiąta 18+
Pieprz ze złością miotną formułą w pływające po jeziorze kaczki.
Ptaki z przerażonym kwakaniem zerwały się do lotu.
Bóg wymamrotał pod nosem parę przekleństw i usiadł na kamieniu.
W innych okolicznościach cieszyłaby go ranga zastępcy, ale teraz miał wrażenie, że Karasu dał mu ją tylko po to, żeby zatkać mu usta.
Cholernie nie w porządku.
Tak jak powrót Marceliny.
A najgorsza była świadomość, że musi stanąć u boku Karasu, jeśli chcą uniknąć rozpadu grupy.
Już teraz decyzja dowódcy ich podzieliła, a jeśli i on będzie otwarcie stroił fochy, tylko pogorszy sytuację.
Pieprz opadł na plecy, podłożył ramiona pod głowę i wbił złe spojrzenie w chmury.
Kamień był zimny, a od wody wiał lodowaty wietrzyk.
Bóg miał to w nosie.
Usłyszał kroki, ale nie chciało mu się ruszać.
Chwilę później obraz przesłoniła mu uśmiechnięta twarz czarodziejki.
- Rusz się leniu, to trochę waży. - Sapnęła.
Pieprz usiadł z ciężkim westchnięciem i odwrócił w jej stronę.
Muffinka targała ze sobą sporych rozmiarów piknikowy koszyk.
- Do czego to doszło, żebym ja musiała cię z kolacją gonić. - Czarodziejka wyciągnęła kocyk, na którym przysiadła i zaczęła wyciągać jedzenie.
Bóg dał sobie spokój ze wściekaniem i sięgnął po miskę z gulaszem.
- Trochę inaczej to sobie wyobrażałem. - Mruknął.
- Narzekasz? - Zmrużyła oczy czarodziejka, wcinając ptysia.
- Gdzieżbym śmiał. Po prostu chciałem pobyć trochę sam.
- I poznęcać się nad kaczkami?
Pieprz przewrócił oczami.
Posiedzieli chwilę w milczeniu.
Bóg skończył drugą porcję gulaszu i wyraźnie odzyskał humor.
- Powiesz dlaczego cię szlag trafił?
Aeszma natychmiast spochmurniał.
- A ty powiesz mi, co to za cyrk z tym płaszczem?
- Żaden cyrk, świetna sprawa, jest magioodporny!
Pieprz uniósł brwi.
- I to was tak zachwyciło? - Rzucił jej podejrzliwe spojrzenie.
- Nie no, to była akurat twoja zasługa.
- Moja?
- Bo on chroni tylko właściciela. - Muffa oblizała palce z kremu. - Resztę rozbiera. - Dodała beztrosko.
- Rozbiera? - Pieprz zamarł z łyżką w drodze do ust.
- No, tak całkiem. - Wyjaśniła usłużnie czarodziejka, sięgając po kolejnego ptysia.
Bóg miał ochotę ją udusić.
Świadomość, że paradował na golasa przed nią i Diabłem, była cholernie żenująca.
Jeśli chciała poprawić mu humor, to naprawdę świetnie jej szło.
W dodatku była tam jeszcze ta dziewczyna.
A on z gołym tyłkiem.
Świetnie.
- Co cię tak zatkało? - Zaniepokoiła się czarodziejka.
- Zastanawiam się jaka kara będzie adekwatna do świństwa, które mi zrobiłaś. - Warknął.
- Przecież nie wiedziałam! - Zdenerwowała się Muffa.
Pieprz obrażony odwrócił się do niej plecami.
- No daj spokój. - Czarodziejka dźgnęła go w bok. - Nie gniewaj się, przecież nie masz się czego wstydzić.
- I to twoim zdaniem oznacza, że mam paradować po Miasteczku na golasa?
- Myślę, że uszczęśliwiłbyś wiele osób.
- Muffa! - Zdenerwował się bóg.
- Nie drzyj się. - Poklepała go po ramieniu. - Przecież nic się nie stało.
- To ty tak twierdzisz. To niesprawiedliwe, też chce zobaczyć. - Mruknął, wbijając świdrujące spojrzenie w czarodziejkę.
- Mnie i tak nie pokazuje, ale Diabeł cię ominęła, trzeba było zostać.
- Tego chyba nie chciałbym oglądać. - Zmieszał się Pieprz. - W końcu to...
- Twoja ulubiona nauczycielka? - Zadrwiła Ptyś.
- Można tak powiedzieć.
- No i? - Wbiła w niego wyczekujące spojrzenie.
- Szanuję ją...
- No i?
- To by było dziwne! - Zdenerwował się Aeszma.
- Wiesz, meliskę ci przyniosłam.
- Uduszę cię kiedyś. - Warknął.
- Zimno tu. - Burknęła, owijając się ciaśniej płaszczykiem.
- Wcale cię nie zapraszałem. - Odgryzł się.
- No wiesz? - Prychnęła, bez żenady ładując mu się na kolana.
- Co ty wyprawiasz? - Zdenerwował się jeszcze bardziej, ale czarodziejka zignorowała go i, opierając się plecami o jego pierś, wbiła
wzrok w jezioro.
- Jak masz futro to lepiej grzejesz. - Poinformowała go.
Pieprzowi dobrą chwilę zajęło, zanim się rozluźnił.
W końcu otoczył czarodziejkę ramionami.
Musiał przyznać, że to było całkiem przyjemne.
Oparł brodę na głowie Muffy.
- Ty już sobie tak nie pozwalaj. - Burknęła z udawaną urazą, moszcząc się wygodnie.
- Nie wierć się tak. - Szepnął, nachylając się do jej ucha.
- Bo? Ach... - Parsknęła, kiedy zrozumiała, o co mu chodzi.
Odwróciła się i zerknęła na Pieprza.
Bóg pokazał jej język.
Czarodziejka zadumała się chwilę, miała wrażenie, że Pieprz wygląda na zmęczonego.
Był bledszy niż zwykle i jakiś taki zmarnowany.
- Co ty jesteś taki niewyraźny? - Spytała, dźgając go w policzek.
Pieprz delikatnie złapał jej palec kłami.
Posłał jej łobuzerski uśmiech i puścił.
- Karasu dodał cię do składu Marceliny, dlatego byłem zły. - Przyznał, a czarodziejka poczuła, jak znowu cały się spina.
- Chyba stracił rozum. - Burknęła z niezadowoleniem. - Nie mam zamiaru współpracować z tą podłą babą.
Pieprz westchnął.
Mocniej przytulił drobną czarodziejkę.
- Myślę, że będziesz musiała. - Przyznał z niechęcią.
- Coo? - Oburzyła się Muffa, usiłując go odepchnąć.
Bóg odsunął się trochę.
Czarodziejce od razu zrobiło się zimno.
- Czy ja ci pozwoliłam puszczać?- Prychnęła. - Ja nic nie muszę! Jak będzie trzeba, to odejdę z gildii i .
Nie do wiary, że tak po prostu mnie oddałeś!
- Wcale cię nie oddałem! - Zdenerwował się Pieprz, zrywając się na równe nogi.
- Ale też jakoś niespecjalnie walczyłeś! - Wytknęła czarodziejka, zbierając się z kamienia.
Oczy boga pociemniały.
Powoli pochylił się nad Muffą i zawarczał nieprzyjemnie.
- Mam iść i to załatwić?
- Tak, dokładnie to powinieneś zrobić. - Palnęła Ptyś, zanim przyszło jej do głowy, że może to nie jest najlepszy pomysł.
Na kamień wskoczył Orion i odepchnął Pieprza od czarodziejki, osłaniając ją swoim ciałem.
- A ty skąd się tu wziąłeś? - Zdziwiła się Muffinka, ale wojownik nie zareagował.
Wbił w boga wściekłe spojrzenie.
- Nikt cię tu nie zapraszał. - Zawarczał Pieprz.
- Chłopaki, tylko spokojnie. - Muffinka spróbowała ominąć Oriona, który znowu ją zasłonił.
Aeszma stracił cierpliwość i złapał byłego Grzecha za gardło.
Bardziej od tego, że po raz kolejny zwraca się przeciwko niemu, rozwścieczył go fakt, że założył iż stanowi zagrożenie.
- Pieprz! - Krzyknęła Muffinka, usiłując go powstrzymać.
Orion szarpnął się, a chwilę później wylądował w wodzie.
Aeszma omiótł wściekłym spojrzeniem czarodziejkę i ruszył w stronę Miasteczka.
Muffinka zawahała się.
Miała wrażenie, że chyba powinna powstrzymać boga, zanim zrobi coś głupiego, ale z drugiej strony, jej ulubieniec właśnie rozpaczliwie usiłował wydostać się
z lodowatej wody.
W końcu czarodziejka rzuciła mu się na pomoc.
Karasu chyba poradzi sobie z własnym bratem.
Karasu tymczasem siedział na ławie na dziedzińcu Gildii i czekał na kandydatki na healerki.
Miał dokumenty trzech, ale zakładał, że przyjdzie ich więcej.
Róża już go ostrzegła.
Właściwie może to i lepiej, że ona i Sol się przenoszą, będzie mniej dram z Pieprzem.
Chociaż z drugiej strony...
Dowódca westchnął.
Na dziedziniec wpadł Jasny.
- Zdążyłem?
- Jesteś w samą porę. - Ucieszył się Karasu. - Zaraz przyjdą.
- Chętnie sobie popatrzę. - Zatarł ręce wojownik.
- Nie po to cię tu ściągnąłem. - Parsknął dowódca.
- Nie? - Zdziwił się chłopak.
- Będziesz robił za królika doświadczalnego!
Jasny ostrożnie wstał z ławy.
- Wiesz, właśnie sobie przypomniałem...
- Siadaj. - Polecił Karasu.
Wojownik westchnął ciężko.
Na dziedziniec weszły właśnie kandydatki.
Dowódca obejrzał je przelotnym spojrzeniem.
Jego wzrok zatrzymał się na Dziewannie.
- O ty też? - Ucieszył się.
- Ja też? - Zamrugała dziewczyna trochę nieprzytomnie.
- W końcu siedziałaś w magicznym drzewie, nie wiem czemu ja się właściwie dziwię. - Dowódca wyciągnął arkusz przyjęcia i zaczął go wypełniać.
Jasny przyjrzał się dziewczynie z zainteresowaniem.
- W jakim drzewie?
- Pradawnym Dębie. - Rzucił Karasu. - Na roślinach znasz się na bank. - Postawił znaczekk przy odpowiedniej pozycji. - Potrafisz zasklepiać rany?
- Co? - Zmarszczyła brwi Dziewanna. - Pewnie.
- Dobra. Ochrona przed ogniem?
- Da się zrobić.
- Lodem.
- Właściwie każdym żywiołem. - Wzruszyła ramionami.
Karasu i Jasny wymienili spojrzenia.
Gryf szybko podpisał formularz, jakby się bał, że idealna kandydatka nagle da nogę.
- Podpisz tutaj. - Wskazał miejsce piórem.
Dziewczyna złożyła zamaszysty podpis, nie poświęcając treści dokumentu cienia uwagi.
- Bosko. - Zatarł ręce Karasu.
- Wiesz gdzie znajdę Ziemniaka? - Zapytała.
- Czy to znaczy, że rekrutacja zakończona? - Zapytała z niezadowoleniem jakaś kandydatka.
- Nie, mamy jeszcze jedno miejsce. - Dowódca uspokoił szepczące panienki. - Ziemniak pewnie siedzi w domu, od rynku na zachód, trzecia uliczka na lewo, masa kwiatów,
na pewno nie przeoczysz.
- Dzięki. - Dziewanna posłała mu uroczy uśmiech i dziarskim krokiem opuściła dziedziniec.
- Dobrze, miłe panie, czas na sprawdzian. Jasny, kładź się.
- Ale...
- Już. - Powiedział groźnym tonem Gryf.
Muffinka trochę zbyt energicznie zamieszała w rondelku.
Budyń chlapnął na płytę paleniska i podłogę.
- Coś się stało? - Zapytał Ziemniak, podnosząc wzrok znad swoich notatek.
Właściwe miał już o to zapytać wcześniej, kiedy czarodziejka wróciła z przemoczonym Orionem.
Jednak był w trakcie notowania listy rzeczy niezbędnych do budowy prototypu pompy i jakoś zapomniał.
Teraz skończył listę i niejako odzyskał spokój ducha.
Przynajmniej na tyle, żeby spróbować stawić czoła wściekłości, emanującej z jego ulubionej czarodziejki.
- Mam iść na misję z Marceliną! - Prychnęła rozdrażniona.
- No i? - Nie załapał Ziemniak.
Skoro Karasu tak zdecydował, to musiał mieć jakiś dobry powód.
- Rzucam to! - Wściekła się Ptyś, wrzucając garnek do bali na brudne naczynia.
Mściwie zalała przypalony budyń wodą z wiadra, które druid dopiero co przytachał.
- Przecież dałoby się go zjeść... - Westchnął Ziemniak.
Czekała go kolejna wyprawa do studni na rynku.
Jak go to irytowało.
Gdyby pompa...
- Gildię rzucam! - Muffinka rzuciła ścierkę i fartuszek na stół, wyrywając Ziemniaka z zadumy.
- Co? - Zdziwił się.
Ktoś energicznie zapukał do drzwi, a że były otwarte, to zaraz do kuchni wpadła Pożoga.
- Co się stało Pieprzowi? - Zapytała bez wstępów.
- A co? - Zainteresował się Ziemniak, patrząc to na jedną, to na drugą dziewczynę.
Miał wrażenie, że coś mu umknęło.
- Widziałam go przed chwilą, jak szedł do gildii. - Pożoga usiadła wygodnie na krześle. - Strasznie wściekły, aż świecił.
- I dobrze. - Mruknęła czarodziejka z mściwą satysfakcją. - Niech to wszystko odkręca.
- Ale co? - Zapytał po raz kolejny Ziemniak. - Możesz mi wreszcie wyjaśnić, co się dzieje?
- Zajmij się tam swoimi badylami i pomponami. - Syknęła Muffa i nachyliła się do Pożogi.
- Chodzi o Marcelinę, nie? - Pożoga też się przysunęła.
- Jakimi pomponami? - Zdumiał się Ziemniak. - To jest pompa, kobieto.
- Co za różnica! Ty nie rozumiesz, że mi się życie wali?! A ty nic tylko te pompony! - Zdenerwowała się na nowo czarodziejka.
Ziemniak chciał zaprotestować, ale kiedy dwie rozdrażnione baby wbiły w niego złe spojrzenia, wybrał rozsądną opcję i nie odezwał się ani słowem.
Muffinka zaczęła miętosić ścierkę.
- Nie będę słuchać rozkazów jakiegoś zdradzieckiego truposza.
- Nie wiem, jak on się mógł na to zgodzić. - Syknęła Pożoga. - Po tym wszystkim, co ta wiedźma nam zrobiła.
- Właśnie! - Czarodziejka z zapałem znęcała się nad materiałem.
Do kuchni zajrzał Orion.
- Uciekaj, póki możesz. - Szepnął do niego półgębkiem Ziemniak.
- A może nie mam racji?! - Napadła na niego Ptyś.
Druid wzruszył ramionami.
- Mam przeczucie, że wyrażając własną opinię, narażę się na uszczerbek na zdrowiu. - Przyznał Ziemniak, a Orion przysiadł na wolnym krześle.
> O co chodzi? - Zamigał do Pożogi.
- O przejęcie dowództwa przez zdradliwą łajzę. - Syknęła.
- Wyrażaj sobie opinię. - Burknęła czarodziejka. - Czy ja ci bronię?! - Poczęstowała Ziemniaka wściekłym spojrzeniem.
Były Grzech zerknął na druida, a potem wściekłe dziewczyny.
Poczochrał turkusową czuprynę.
- Ty też masz jakieś wątpliwości? - Prychnęła pogardliwie Pożoga.
- Czepiłyście się tej Marceliny, w końcu wyszło, że to nie jej wina. - Palnął Ziemniak i na wszelki wypadek odsunął się trochę od stołu.
- No tak, najłatwiej zrzucić wszystko na Atona. - Prychnęła czarodziejka. - Ona taka biedna, współczuć jej powinniśmy.
> Pieprz to jakoś przebolał. - Zamigał Orion. - A teraz stawiacie go pod ścianą.
- My? - Prychnęły ze złością Pożoga i Muffinka.
- Jest zastępcą, jeśli nie poprze decyzji Karasu, które i tak wielu się nie podobają, zrobi się w gildii straszny bałagan. - Wyjaśnił Ziemniak, który
poczuł się nieco pewniej przy Orionie.
Przezornie schował notes z projektami, żeby czasem nie ucierpiał w trakcie tej debaty.
- To się zrobi. - Syknęła mściwie Pożoga. - Spali się wiedźmę na stosie i po kłopocie.
- Diabeł nie byłaby zadowolona.
- My też nie jesteśmy! - Muffa uderzyła pięścią w stół. - I czy ktoś się tym przejmuje? Musiałam nawrzucać Pieprzowi, żeby w ogóle zechciał
łaskawie coś zrobić.
- Nawrzucałaś mu? - Pożoga otworzyła szeroko oczy. - To dlatego się tak wściekł.
- Napuściłaś boga Zniszczenia na naszego dowódcę? - Wyszeptał ze zgrozą Ziemniak.
Orion Zerwał się z krzesła.
- Siadaj, przecież się nie pozabijają. - Mruknęła bez przekonania Muffa, bo nagle dopadły ją lekkie wątpliwości.
- Marcelina zawsze była naszym wrogiem. - Pożoga odchyliła się na oparcie. - Polowała na Aeszmę jeszcze zanim Aton sie wmieszał.
A teraz niby jest wszystko cacy? Nie kupuję tego.
- O! - Zapaliła się czarodziejka. - Muszą się jej pozbyć, albo ja odchodzę! Strajk!
> Szantaż chyba. - Zamigał Orion.
- Czy ty ze mnie kpisz?! - Zapytała groźnie Ptyś.
- Nie kpij z niej. - Poradził konspiracyjnym szeptem Ziemniak.
Od odpowiedzi na niezręczne pytanie, Oriona uratowało pukanie.
Tym razem do kuchni zajrzała Dziewanna.
- Szukałam cię. - Powiedziała, rozpromieniając się na widok Ziemniaka. - Cześć wszystkim. - Zreflektowała się.
- Właśnie, ja... - Ziemniak zerwał się z krzesła, ale osadziło go wściekłe spojrzenie.
- Siadaj, nie skończyliśmy! - Rozkazała Muffinka.
- Ale czego? - Zapytał słabo druid, posłusznie opadając z powrotem na krzesło.
- Obmyślania planu pozbycie się wiedźmy! - Czarodziejka mściwie wbiła widelec w kukłę, którą uformowała ze ścierki.
- Tak to się jej nie pozbędziecie. - Pokręciła głową Dziewanna. - W ogóle, co za wiedźmę chcecie wykończyć?
- Marcelinę.
- Aha, a dlaczego?
> Bo jej nie lubią. - Zamigał Orion.
- Bo to zdradziecka suka. - Huknęły jednocześnie Muffinka i Pożoga.
- To dlatego niektórzy są tacy niezadowoleni, że ta cała Marcelina dostała drużynę? - Dziewanna przysiadła na ostatnim wolnym krześle.
> Skąd ty się urwałaś? - Zdziwił się Orion.
- Czy ja się dopytuje, dlaczego siedzisz tu półgoły? - Prychnęła. - Nie wiem, to pytam.
- On zawsze tak lata. - Czarodziejka zapomniała na chwilę o złości i wbiła wzrok w półnagiego wojownika.
W sumie chyba jednak wolała go w meido wdzianku.
Ziemniak rozsiadł się wygodniej na krześle i wyciągnął mieszek z żelkami.
Miał przeczucie, że szybko stąd nie wyjdą.
Karasu z rozpaczą popatrzył na posegregowane stosy papierów.
Nie mógł nic znaleźć.
Może przyjęcie pomocy od Marceliny, wcale nie było takim dobrym pomysłem.
Miała jakiś własny system, którego dowódca nie mógł rozgryźć.
Westchnął ciężko i podjął kolejną próbę przeszukania kopców.
Chciał znaleźć listę z nowymi misjami.
Drzwi otworzyły się, uderzając z hukiem o ścianę.
Na ziemię spadł aktualny wykaz gatunków gnomów pod ochroną.
Dowódca zamarł, pochylony nad biurkiem.
Na widok wściekłego Pieprza zrobiło mu się trochę nieswojo.
Nie miał pojęcia, o co tym razem może chodzić pomylonemu demonowi.
Przecież jeszcze nawet nie zdążył znaleźć wniosków misji.
Bóg nie kłopotał się, żeby zamknąć drzwi.
Dopadł dowódcę i gruchnął nim o ścianę.
Karasu odepchnął go.
A przynajmniej próbował.
- Oszalałeś?
- To ty oszalałeś. - Zawarczał Pieprz. - Oddając Zadaniowców Marcelinie.
- A ty znowu o tym? Chyba już to sobie wyjaśniliśmy, myślałem, że ochłonąłeś.
- Wprost przeciwnie. - Aeszma przysunął się bliżej, odcinając Karasu drogę ucieczki.
Dowódca nagle stracił pewność siebie.
Naszły go wątpliwości.
Może rzeczywiście przegiął?
Potrząsnął głową, usiłując nie dać się cholernej aurze boga.
- Weź to wyłącz! - Syknął, ze złością odpychając Pieprza. - Nie zachowuj się jak...
Aeszma złapał go za gardło i huknął nim o ścianę.
Przysunął się tak blisko, że Karasu mógł się przejrzeć w jego czarnych oczach.
- Oddałeś jej drużynę i narobiłeś syfu w gildii. - Zawarczał bóg. - Nikomu się to nie podoba. Oczekujesz ode mnie, że
to poprę?
- Tak, kurwa, tego właśnie oczekuję. - Karasu posłał mu wściekłe spojrzenie.
- I uważasz, że zabranie Muffy z mojej drużyny pomoże ci mnie przekonać?
- Tu cię boli. - Prychnął dowódca, dając sobie spokój z szukaniem rozsądnego wyjścia z tej sytuacji.
- Nie pozwolę tej obłąkanej suce znowu czegoś spierdolić!
- Odwal się wreszcie! - Karasu, bez powodzenia, usiłował rozluźnić uścisk na swoim gardle.
Obezwładniająca aura boga zupełnie mu w tym nie pomagała.
Nie miał jednak najmniejszego zamiaru się poddawać.
Nie da cholernemu Aeszmie tej satysfakcji.
- Cofnij przydział! - Zawarczał wściekle Pieprz.
- Bo co? Udusisz mnie?!
- Zostawię cię. Nie będę marionetką w twoim jebanym teatrzyku.
- Idź! Idź w cholerę! - Wściekł się Karasu. - Myślisz, że jak długo pozwolą obłąkanemu bogu plątać się luzem?!
Tylko nie wracaj potem z podkulonym ogonem! Dosyć mam, kurwa, tych dramatów! Nie potrzebuję cię!
Dowódca umilkł.
Był wściekły.
Wiedział, że przesadził.
Widział to w czarnych oczach, w których zamiast złości była pustka.
Bóg zgasł.
Dosłownie.
Puścił go.
Karasu z ulgą zaczerpnął powietrza i roztarł obolałą szyję.
Aeszma przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu.
Wypełniająca go wściekłość zgasła.
Nie był potrzebny.
Co on właściwie tu robił?
Po co to wszystko?
Pochłonęła go obojętność.
Nawet nie było w niej smutku.
Cofnął się.
Dlaczego tak go to zdziwiło?
Przecież już dawno odkrył, że nikomu na nim nie zależy.
- Pieprz. - Karasu zrobił krok w stronę nieobecnego boga.
Aeszma cofnął się.
- Daj spokój, wiesz, że tak nie myślę...
Gryf przełknął ślinę.
Potrafił jakoś sobie radzić z napadami szału Pieprza, ale nie z tym koszmarnym otępieniem.
Całkiem, jakby bóg odcinał się od rzeczywistości.
- Powiedz coś. - Gryf chciał położyć rękę na ramieniu wojownika, ale ten szarpnął się do tyłu.
Karasu omiotło puste spojrzenie.
- Daj mi ten druk, trzeba to załatwić oficjalnie. - Powiedział bez emocji Pieprz.
Było mu wszytko jedno.
Karasu myślał intensywnie.
Ten baran kiedyś go wykończy nerwowo.
Ciekawe czy wszyscy bogowie byli tak pomyleni.
- Siadaj, wypijemy kakao, pogadamy na spokojnie. - Sięgnął po jeden ze starych sposobów na chandrę Pieprza.
Czuł, że tym razem to za mało.
Pieprz nie zareagował.
Ktoś zapukał do drzwi.
Dowódca rzucił się otwierać, zupełnie, jakby po drugiej stronie czekało rozwiązanie tej koszmarnej sytuacji.
Ale na progu był tylko Jasny.
- Przynieś kakao. - Polecił Karasu. - Cały dzbanek. I ciastka. Dużo.
- Co? - Zamrugał zaskoczony wojownik. - Ja tylko chciałem powiedzieć, że...
- Potem. - Uciął dowódca, a Jasny przyjrzał mu się podejrzliwie.
Usiłował zajrzeć do gabinetu, ale dowódca zatrzasnął mu drzwi przed nosem.
Chcąc nie chcąc wrócił na dziedziniec.
Stała tam wyraźnie zniecierpliwiona starsza dama.
Jakoś określenie "staruszka" do niej nie pasowało.
W niskiej, zasuszonej kobiecie nie było nic dobrotliwego.
Stała na czerwonym dywanie, który jeden z jej pachołków zdążył już rozwinąć aż do drzwi siedziby Złotego Gryfa.
Obdarzyła Jasnego spojrzeniem pełnym pogardy, zmieszanej z odrazą.
Wojownik zupełnie się tym nie przejął.
Dobre wychowanie nigdy nie było jego mocną strona.
- Trzeba poczekać. - Rzucił, mijając napuszonego gościa.
Zajrzał przez uchylone okno do kuchni.
- Potrzebny jest dzbanek kakao i ciastka. Wygląda na to, że jakaś grubsza chryja. - Rzucił do pani Gibons.
- Przynajmniej jeszcze się nie pozabijali. - Powiedziała wesoło.
- Ano, nie wiem czy nie jest gorzej. To mi wygląda na zestaw rozweselający...
- Przepraszam bardzo. - Jadowity ton przerwał wywód Jasnego.
Wojownik zerknął w stronę starszej damy.
Pani Gibons wychyliła się z kuchni.
- No? - Ponaglił Jasny.
- Co za prostactwo. - Oburzyła się dama. - Nic dziwnego, że nawet przekazanie prostego komunikatu jest ponad twoje możliwości.
- Przekazałem, szef kazał czekać, to pani czeka. Usiąść można. - Jasny machnął w stronę ławy pod rozłożysta gruszą.
- Może herbaty? - Zaoferowała pani Gibons widząc, że starsza dama poczerwieniała. - Albo wody?
- To skandal! - Zapowietrzyła się kobieta.
Na dziedziniec wmaszerowała królewna Konstancja.
Jasny nie zdążył się porządnie zaniepokoić, bo królewnę wmurowało.
- Babcia... - Jęknęła słabo.
Starsza dama w milczeniu wpatrywała się w niesforną wnuczkę.
- Podam ci to kakao od tyłu. - Szepnęła pani Gibons, cofając się do kuchni.
Jasny błyskawicznie przemknął do siedziby gildii.
- Ale drama. - Powiedziała z uznaniem Dziewanna, kiedy Pożoga razem z Muffinką naświetliły jej występki Marceliny.
- To podstępna żmija. - Prychnęła Muffinka. - Owinęła sobie Karasu wokół palca. Zresztą już wcześniej się do niej ślinił.
- Co? - Zmarszczyła brwi Pożoga, a w złotych oczach zapaliły się ogniki.
- Nie wiedziałaś? - Zdziwiła się czarodziejka.
- Mieliśmy dojść do jakiegoś porozumienia, a nie wzniecać kolejną drakę. - Zauważył Ziemniak.
- Tak? - Zdziwiła się Muffinka. - Jedynym rozwiązaniem jest pozbycie się wiedźmy. Mogę ją spalić.
- Przypominam, że to mag. - Rzucił usłużnie druid.
- Mogę ją zeżreć. - Zasyczała Pożoga.
> Powinnaś pomagać Aeszmie. - Zamigał Orion.
- Ależ ja bardzo chętnie mu... - Zaczęła Grzech ze złośliwym uśmiechem, ale nagle urwała.
Dopadł ją smutek.
Momentalnie pochłonął wszystkie inne emocje.
Wypełnił jej duszę sprawiając niemal ból.
Pożoga z trudem powstrzymała łzy.
Wszystko zniknęło równie nagle jak się pojawiło.
> Co jest? - Zamigał Orion, dobrze znał te stany zawieszenia Grzechów.
Zawsze miały coś wspólnego z połączeniem z Aeszmą.
Pożoga zamrugała.
Była oszołomiona.
Ostatni raz doświadczyła czegoś podobnego tuż przed tym, jak bóg ich zostawił.
Zerwała się z krzesła.
- Odciął się. - Szepnęła i posłała Orionowi przestraszone spojrzenie.
Wojownik zbladł.
- Ktoś mnie oświeci? - Burknęła zniecierpliwiona Muffinka.
Grzech złapała ją za rękę i spojrzała na wyblakły znak.
- Możesz go wezwać? - Zapytała rozgorączkowana.
- Czemu nie świeci? - Zmarszczyła brwi Ptyś, dotykając znaku i myśląc o Pieprzu.
Nic się nie stało.
Nie poczuła znajomego mrowienia.
- Może wyczerpał się? - Jej też udzielił się dziwny niepokój.
- Takie rzeczy się nie wyczerpują. - Poinformowała Dziewanna, nachylając się ciekawie nad znakiem. - Musiał przerwać połączenie.
> Idziemy. - Orion złapał Pożogę za rękę.
Szarpnęła się ze złością.
- A ciebie co to właściwie obchodzi? - Syknęła, popychając go z powrotem na krzesło. - Nie masz jakiś garów do wypolerowania?
Orion zarumienił się, a Grzech opuściła kuchnię i chwilę później usłyszeli trzaśnięcie drzwi wejściowych.
- Ta to ma temperamencik. - Westchnął Ziemniak.
Dziewanna zamrugała.
- Rany, jakie tu wszystko intensywne.
- Myślicie, że coś się stało? - Zaniepokoiła się czarodziejka, którą znowu dopadły lekkie wyrzuty sumienia.
Orion wyszedł bez słowa.
- Każde działanie ma swoje konsekwencje. - Zauważyła filozoficznie Dziewanna, przysuwając do siebie kukiełkę z kuchennej ścierki.
- Gdybyś poszła normalnie na misję, nie byłoby draki. - Zauważył Ziemniak.
- Czy ty się słyszysz? - Muffinka popatrzyła na niego z niedowierzaniem. - Ty byś poszedł? Od kiedy jesteś taki progildyjny?!
- Dobrze nam tu. - Stwierdził oczywistość.
- Wiesz co? - Wtrąciła się Dziewanna. - Podobno każdemu należy się druga szansa, może pójdziesz na tę misję...
- Po moim trupie! - Krzyknęła ze złością Ptyś.
Blondynka posłała jej dziwne spojrzenie.
- Technicznie rzecz biorąc... - Zaczęła.
- Zdrajcom nie daje się drugiej szansy! Zdrajców się wiesza. - Weszła jej w słowo czarodziejka.
- Nie uważasz, że to nieco drastyczne... - Zaniepokoił się Ziemniak, zerkając niepewnie na krótko ostrzyżoną blondynkę.
Dziewanna chciała porozmawiać z druidem.
Sprawa pompy interesowała ją znacznie bardziej, niż jakieś dziwne konflikty.
Od zawsze miała słabość do wynalazków i innowacyjnych rozwiązań.
Chętnie spędzała czas w pracowniach i warsztatach różnych nawiedzonych jednostek, śledząc ich postępy.
Nie podzielała zamiłowania siostry do siania chaosu, ale też starała się nie mieszać do jej spraw.
Przeważnie nie wchodziły sobie w drogę i taki układ się sprawdzał.
Do czasu, jakiejś zagłady.
Większość oczywiście była sprawką Diabła.
Cóż, życie.
Dziewanna jeszcze nie do końca zdążyła zorientować się, na jakim etapie jest obecna katastrofa, więc próbowała zachowywać dystans.
Sprawy się trochę skomplikowały, kiedy okazało się, że druid ma potencjał.
Jego pomysł zainteresował Dziewannę do tego stopnia, że gotowa była zrobić wszystko, żeby stworzyć sprzyjające warunki do jego realizacji.
Nawet jeśli to oznaczało mieszanie się w sprawy siostry.
Trudno.
- Słuchaj. - Wbiła niebieskie oczy w rozeźloną Muffinkę. - Jak pójdziesz na jedną misję z Marceliną, to pokażę ci jak robić porządna laleczkę do klątw.
Ziemniak otworzył szeroko oczy.
Czarodziejka zawahała się.
- Taką co działa?
- To nie jest dobry pomysł... - Zaprotestował druid.
- Pewnie. - Przytaknęła Dziewanna. - A przecież, w razie czego, zawsze możesz odejść po misji, nie?
Czarodziejka zadumała się.
Propozycja była kusząca.
W jej uroczej główce już rodził się szczegółowy plan wykorzystania takiej zabawki.
- Dobra! - Zgodziła się.
- O nie. - Westchnął Ziemniak.
- Świetnie. - Ucieszyła się Dziewanna.
- Idę znaleźć Pieprza, powiem mu, żeby się wstrzymał z mordowaniem. - Rzuciła czarodziejka z piekielnym chichotem.
- A my tu sobie porozmawiamy. - Powiedziała Dziewanna, przysuwając się do Ziemniaka.
- Tylko nie zapomnij, że obiecałeś przynieść mi wodę na kąpiel. - Przypomniała druidowi Muffinka i wymaszerowała z domu.
Ziemniak jęknął.
Na myśl, że będzie musiał znowu wykonać kilka kursów z wiadrami, stracił zapał do czegokolwiek.
- W sumie tę twoją pompę można by używać i w domu. - Rzuciła niewinnie Dziewanna.
Druidowi zaświeciły się oczy.
Przecież to był cudowny pomysł.
Karasu nalał kakao i podsunął Pieprzowi kubek.
- Siadaj.
Pieprzowi było wszystko jedno.
Myślami błądził zupełnie gdzieś indziej.
Co właściwie chciałby robić?
A może wrócić do Podziemi i przejąc tron?
Tylko po co?
- Daj ten formularz. - Mruknął po dłuższej chwili milczenia.
- Nawet gdybym chciał, to nie mam pojęcia, gdzie jest. - Przyznał Karasu. - A nie chcę. - Dodał dobitnie.
Bóg sztywno wstał i zaczął grzebać w kupkach papierów.
Chwilę później przez jego twarz przemknął cień irytacji.
- Kto tu zrobił taki burdel? - Mruknął.
Karasu błyskawicznie skorzystał z okazji.
- Też nie mogę nic znaleźć, sam widzisz, że jesteś mi potrzebny.
- Do przewalania papierów? - Prychnął bóg, który wreszcie znalazł to, czego szukał.
Przy okazji trafił też na wykaz nowych misji.
- Orle Szczyty? - Wyrwało mu się.
- Co? - Zdumiał się Karasu, zapominając o ciastkach.
- Możemy iść na Orle Szczyty.
- Pokaż! - Zerwał się z krzesła. - Ile ja tego szukałem. - Nachylił się nad, trzymaną przez demona, kartką.
- Tam można znaleźć jaja gryfów, a skoro mamy zezwolenie na hodowlę...
- Hodowla gryfów. - Dowódca jak zaczarowany wpatrywał się w listę misji. - Patrz i Trollowe Bagna.
- No, będziesz miał naprawdę niezłą gildię. - Pieprz pochylił się i zaczął wypełniać wniosek o wystąpienie.
Karasu poczuł się jak dziecko, któremu ktoś przebił ulubiony balonik.
- Przestań się wygłupiać, nie poradzę sobie bez ciebie.
- Nie potrzebujesz mnie. - Wzruszył szerokimi ramionami wojownik. - Sam to powiedziałeś.
- Byłem wściekły, nie zachowuj się jak rozhisteryzowana baba. - Prychnął dowódca. - Jesteś moim zastępcą, nie możesz tak po prostu odejść!
- Daj spokój. Wykorzystujecie mnie, jak wam pasuje. - Powiedział cicho, składając zamaszysty podpis. - A jak nie potrzebujecie, to raptem trzeba się mnie
pozbyć, a najlepiej gdzieś zamknąć i odizolować.
- Pieprzysz bzdury... - Zaczął Karasu, ale dokładnie w tym momencie do jego gabinetu wtargnęła zadowolona czarodziejka.
- Tu jesteś! - Ucieszyła się na widok Pieprza.
- Wypadałoby zapukać. - Mruknął rozeźlony dowódca.
- Chciałam z zaskoczenia. Liczyłam na jakąś gorącą scenę. - Uśmiechnęła się uroczo.
Podeszła do Pieprza i poklepała go po ramieniu.
- Już nie jesteś potrzebny. Pójdę na tę misję z Mazepą. - Powiedziała pogodnie, zupełnie nie zwracając uwagi na ciemniejące oczy demona, ani na to, że Karasu daje jej rozpaczliwe znaki. - No to tyle. Żeby nie było potem, że jakieś dramy przeze mnie. - Jeszcze raz poklepała Pieprza, który stał sztywno, zaciskając zęby.
- Świetnie. - Powiedział słabo Karasu.
- Nie wiem czy wiesz, ale tam na dole siedzi jakaś strasznie nadęta starowinka. Chyba do ciebie. Nawet dywan przywiozła. - Rzuciła czarodziejka, odwracając się w progu.
- Co? - Zamrugał dowódca, ale Ptyś już zdążyła zamknąć drzwi.
Gryf rozpaczliwie rzucił się do stert papierów.
Nie miał odwagi spojrzeć na Pieprza.
- Gdzie są te cholerne pozwolenia na misje. - Wściekł się.
Demon wyciągnął odpowiedni papier z kupki na brzegu biurka.
Podał dowódcy, razem ze swoją rezygnacją.
- Jedna misja. - Karasu wbił wzrok w przygaszonego boga.
- Co to za różnica?
- Właśnie. - Podchwycił dowódca. - Co ci szkodzi?
Muffinka spode łba obserwowała Marcelinę rozmawiającą z Jagą.
Ziemniak nie dostał wezwania, miały iść same.
Co za niesprawiedliwość.
Czarodziejka naprawdę miała nadzieję, że druid nie zapomni o wodzie na kąpiel.
Czuła, że po misji na Lodowej Przełęczy będzie jej to bardzo potrzebne.
Mściwie postanowiła, że wcale nie będzie się odzywać.
Wbiła wzrok w jasne kosmyki Marceliny, przewiązane niebieską wstążką.
Pomyślała, że do rzucania klątwy przyda jej się przynajmniej jeden kłak.
- Idziemy! - Zarządziła Marcelina, ruszając w stronę portalu.
Muffinka poprawiła swoją magiczną kapotę.
Szyszak umościł się wygodnie na jej różowym kapelusiku.
Ziemniak z Dziewanną krążyli po najdziwniejszych zakamarkach Miasteczkach, dokonując zakupów, które wprawiły w osłupienie niejednego kupca.
W końcu zatachali to wszystko do szopy na działce Hajmidala, w której niedawno znaleźli zapomniane sadzonki.
Niemal wyschnięte i zmarnowane rośliny wyglądały teraz jak okazy zdrowia.
Druid z zainteresowaniem oglądał, równo ułożone rzędy małych doniczek.
- Myślałem, że nic z nich nie będzie. - Zdziwił się.
- Ma się tę rękę do zielska. - Uśmiechnęła się Dziewanna. - Dawaj plany.
Ziemniak zapomniał o roślinkach.
Wyciągnął pergaminy z przerysowanymi schematami.
Rozciągnął je na spróchniałym stole i unieruchomił jakimś skorupami doniczek.
Dziewczyna nachyliła się ciekawie.
- Jakby to zmniejszyć, to moglibyśmy wsadzić do studni, a potem poprowadzić wodę do domu.
- Jak? Ktoś zaraz zadepcze te patyki, wozy tam jeżdżą. - Mruknął z powątpiewaniem Druid.
- A jakby zrobić takie metalowe trzciny? - Zapytała, spisując na kawałku pergaminu odległość od studni do domu czarodziejki.
- Metalowe? - Zdumiał się Ziemniak.
- No wiesz, w końcu kowal z czegoś robi bronie, nie?
- Przecież to będzie kosztowało majątek. - Druidowi usiłował zachować jakieś pozory kontaktu z rzeczywistością.
- A tam.
- Poza tym nie wiadomo... Zresztą zaraz ktoś nam to zwinie.
- To zakopiemy.
- Chcesz ryć w Miasteczku? Tam jest bruk...
Dziewanna popatrzyła na Ziemniaka z rozbawieniem.
- Ja to załatwię, a ty wymyśl, jak to zmniejszyć, dobra?
Druid postanowił się nie kłócić.
Znalazł swój ulubiony kawałek węgielka i usadowił się na staraj beczce.
Dziewanna skończyła przepisywać pomiary, złapała kartkę i z zadowoloną miną opuściła szopę.
To się nazywa życie, a nie jakaś wegetacja w spróchniałym pniaku.
Może i prestiżowa, ale do obrzydliwości nudna.
Blik, Draco, Pożoga i Szałwia siedzieli na rynku przy studni.
Pogrążeni w ponurym milczeniu zastanawiali się co robić.
- Kurwa. - Białowłosy chłopiec w końcu nie wytrzymał. - Trzeba z nim pogadać.
Pożoga prychnęła.
- Ja pierdole, masz lepszy pomysł? - Syknął Grzech. - Narzekać to każdy, kurwa, potrafi.
- Może ją sprzątniemy? - Rzucił propozycję Szałwia.
Reszta popatrzyła na niego dziwnie.
- Od kiedy ty jesteś taki chętny do mordowania, co? - Zainteresowała się Złośnica.
- Patrzcie, kto idzie. - Mruknął Draco, wskazując ruchem głowy na, zmierzającego w ich kierunku, Oriona.
> Widzieliście Aeszmę? - Zamigał były Grzech.
- A co cię to obchodzi? - Prychnęła Pożoga.
> Chciałem z nim porozmawiać.
- O, następny. - Prychnął Szałwia.
- Widzicie, kurwa, może to nie jest taki zły pomysł.- Wytknął Blik.
- Od kiedy ty miewasz dobre pomysły? - Zadrwił Szałwia.
- Od czasu kiedy zacząłeś zgrywać pieprzonego kozaka.
- Wal się.
- Spierdalaj.
Orion klasnął, zwracając na siebie uwagę.
- Poradziłby ci, żebyś się, kurwa, zamknął, ale... - Zarechotał Blik, a reszta Grzechów parsknęła.
Turkusowowłosy zmrużył oczy.
Zamigał coś ze złością.
- Możesz mi naskoczyć. - Wzruszył ramionami Blik. - Już nie jesteś jednym z nas, nie musimy cię słuchać.
Zeskoczył ze studni i z zadartą dumnie głową ruszył w stronę gospody.
Reszta Grzechów powlokła się za nim.
Pieprz obrzucił swój składzik spojrzeniem pozbawionym emocji.
Chyba po raz pierwszy nie czul ekscytacji na myśl o misji.
Jego myśli zaprzątały dalsze plany.
Co dalej?
Dokąd pójdzie, kiedy opuści Miasteczko?
Nie miał pojęcia.
Czuł się dziwnie pusty i pozbawiony celu.
Mógł zrobić wszystko, a nie chciało mu się nic.
Sięgnął po miecz, który dostał od czarodziejki, ale zaraz się rozmyślił.
I na co mu właściwie ta zbroja?
- Tu jesteś! - Leggle wpadł do składziku z szerokim uśmiechem, który zniknął na widok miny Pieprza. - Co jest?
Bóg wzruszył ramionami.
Elf przyjrzał mu się podejrzliwie.
Jeszcze nie widział, żeby wojownik był w takim stanie tuż przed misją.
- Kogo jeszcze bierzesz? - Spróbował z innej strony.
- Dziewannę.
- To ta nowa healerka?
Pieprz potwierdził skinieniem, zakładając lekką zbroję.
Sięgnął po dwa miecze z błękitnej stali.
- I kto jeszcze?
- Nikt.
Elf wytrzeszczył oczy.
Zerknął na trzymane w ręku wezwanie.
- Idziemy na górski trakt pozbyć się grasującej bandy zbójców we trójkę?
Pieprz skinął głową.
Leggle na ogół nie miał zastrzeżeń do decyzji swojego dowódcy, ale to było czyste szaleństwo.
- Może jednak...
- Masz zastrzeżenia, idź żalić się do Karasu. - Warknął Pieprz, mijając go.
- To jest misja szóstego poziomu! Jeśli pójdziemy tam we trójkę, to będzie samobójstwo!
- No i? - Zapytał beznamiętnie Pieprz.
Elf skamieniał.
Wcale mu się to nie podobało.
- Może chociaż Grzecha jakiegoś.
- Nie potrzebuję ich. - Mruknął Pieprz. - Właściwie nikogo nie potrzebuję. Możesz zostać.
Bóg zatrzasnął drzwiczki i ruszył w stronę bramy.
Zbaraniały elf patrzył w ślad za nim.
A potem, walcząc sam ze sobą, skierował swoje kroki do siedziby gildii.
Karasu wyszedł na dziedziniec i niemal wpadł na wyraźnie niezadowoloną starszą kobietę.
- Pani do mnie? - Zapytał bez większego zainteresowania.
Chciałby, żeby ten dzień się już skończył.
Królewna Konstancja odchrząknęła.
- Pozwól, że przedstawię. Jej wysokość Królowa matka Drugiej Krainy, moja babka. - Wyrecytowała z powagą. - A to Karasu, dowódca gildii Złotego Gryfa.
- To skandal, młody człowieku. - Poinformowała go królowa, tonem pełnym obrzydzenia. - Jeszcze nikt nie kazał mi tyle czekać!
- Cóż, mamy tu masę roboty, królewna jest, można odebrać. Mam pokwitować czy coś? - Zielonooki był już myślami zupełnie gdzieś indziej.
Twarz królowej poczerwieniała.
- Ja tego tak nie zostawię!
- I dobrze, dość miałem z nią problemów.
Królewna naburmuszyła się.
- Młody człowieku, to jest niedopuszczalne.
- Niedopuszczalne to jest wciąganie niewinnych ludzi w wasze sprawy rodzinne. - Burknął Karasu. - Z całym szacunkiem, ale ja naprawdę nie mam czasu.
Do widzenia.
Dowódca, nie zaszczycając oburzonej królowej ani jednym spojrzeniem, opuścił dziedziniec.
Za murem niemal wpadł na czającego się tam elfa.
- Co jest? - Mruknął, nie zatrzymując się.
- No właśnie? - Odbił piłeczkę Leggle. - Mam iść na misję z Pieprzem.
- To co tu jeszcze robisz?
- Coś jest z nim nie tak.
- Chcesz złożyć oficjalną skargę? - Dowódca spojrzał na łucznika zmęczonym wzrokiem.
- Czyście wszyscy powariowali? - Zdumiał się elf. - On wziął misję z szóstego poziomu i dwie osoby do pomocy!
- To jego decyzja.
- Ale ja nie mam zamiaru przez nią ginąć.
- To złóż skargę. - Wzruszył ramionami dowódca, odbijając w stronę placu treningowego.
Elf zagrodził mu drogę.
- Co się, do cholery, dzieje? - Syknął.
- Pieprz chce odejść.
- Nie pierwszy raz.
- Tyle, że po raz pierwszy złożył oficjalne pismo.
Leggle zamrugał.
- I ty mu pozwoliłeś?
- A co mam robić? - Stracił cierpliwość dowódca. - Zamknąć go w piwnicy?
- Jasne, zamiast tego pozwalasz mu na samobójczą misję, świetnie.
Dowódca posłał mu złe spojrzenie.
- Jeśli masz lepszy pomysł, nie krępuj się.
Łucznik milczał.
- No właśnie. - Prychnął Karasu i przyspieszył kroku.
Kowal zdumionym spojrzeniem wpatrywał się w stojącą przed nim dziewczynę.
- Że co? - Zapytał mało inteligentnie.
- Potrzebne mi takie rurki. - Powtórzyła cierpliwie, podsuwając rzemieślnikowi kawałek pergaminu.
- A na co takie pręty?
- Rurek, muszą być puste w środku. Rozumiesz?
- Co mam nie rozumieć? - Obraził się kowal. - Takiem robił dla Hajmidala, do tego ustrojstwa od nalewek.
- Tylko, że ja potrzebuję większych.
Mężczyzna podrapał się po spoconej łysinie.
- A dużo? To trwa i materiału trza. A teraz to nie mam, dostawa...
Dziewanna zamyśliła się.
Na upartego wystarczyłby kawałek za wzór, resztę można transmutować, tyle że przy jej poziomie mocy może być problem.
No i też potrzebowałaby materiału.
Podleciał do niej młody chłopak i bez słowa wręczył jakiś rulon.
Dziewczyna rozwinęła go z roztargnieniem.
Kowal nachylił się ciekawie.
- Szósty poziom? - Zagwizdał z podziwem. - Dobra jesteś. Ale chyba od niedawna u nas, bom cię jeszcze nie widział.
Dziewanna przeczytała dziwną treść i zupełnie nic nie zrozumiała.
Jaka misja?
przecież ona była zajęta.
I w ogóle, o co chodzi?
Z roztargnieniem wcisnęła papier do kieszeni i skupiła się na kowalu.
- Zrób taki kawałek - Pokazała palcami. - i kolanko.
- Kolanko?
- Zakręt taki.
- Ty nie powinnaś się zbierać do Przejścia?
- Gdzie?
- No na misję. Tam koło namiotu. - Machnął potężnym łapskiem w stronę bramy.
- To zrobisz? - Nie odpuszczała.
- Właściwie... Jutro może...
- Dziś. - Powiedziała z naciskiem, a w niebieskich oczach błysnęło coś takiego, że kowal postanowił się nie kłócić.
- Może być i dziś. - Zgodził się, bo i tak nie miał nic pilnego do roboty.
Czekał na materiały.
A przez te cholerne bandy rabusiów wszystkie dostawy się opóźniały.
- Tylko nie wiem czy styknie... - Umilkł na widok nadchodzącego Pieprza.
- Gotowa? - Warknął bóg do Dziewanny, skinął głową kowalowi.
Dziewczyna zamrugała.
Nie miała zielonego pojęcia, o co właściwie chodziło.
- Kończę. - Opowiedziała na wszelki wypadek. - Nie masz nawet na te dwie rzeczy? Rurka nie musi być długa.
- Surowce nie dojechały, co poradzę?
- A czego potrzebujesz? - Zapytał Pieprz, którego właściwie zupełnie to nie interesowało.
Po prostu chciał jak najszybciej wyruszyć.
- Jakiegoś metalu.
- Zbroja się nada?
- Chcesz przetopić zbroję na jakieś głupoty? - Zdumiał się kowal.
- To nie są żadne głupoty! - Zaprotestowała Dziewanna.
- Słyszałeś. - Wzruszył ramionami Pieprz, a dziewczyna przyjrzała mu się z nowym zainteresowaniem.
Bóg rzucił kowalowi klucze.
- Weź Potępionych. - Mruknął, ruszając w stronę bramy.
- Co? - Wytrzeszczył oczy rzemieślnik. - Zbroję Potępionych mam przetapiać na... - Aż mu się niedobrze zrobiło na samą myśl.
- Niech się na coś przyda. - Prychnął drwiąco Aeszma. - Idziesz? - Zapytał, oglądając się na zdumioną Dziewannę.
- Jasne. - Co miała nie iść, w końcu jej pomógł, wypadało się jakoś odwdzięczyć.
Muffinka szczelniej owinęła się miękkim płaszczem i postawiła kołnierz.
Stały na rozległej przełęczy, po której hulał lodowaty wiatr.
Po obu stronach, jak okiem sięgnąć, ciągnęły się strome, lodowe góry.
Gdzieniegdzie rosły ponure, łyse drzewa, a wszystko skute było lodem i pokryte śniegiem.
Ich niewielka drużyna stała chwilę w zupełnej ciszy, przerywanej tylko wyciem wiatru.
Jaga kichnęła.
- Rany jak tu zimno.
- A czego się spodziewałaś? - Wzruszyła ramionami Marcelina.
- Tu niby ma coś rosnąć? - Zapytała z powątpiewaniem Muffinka.
Według zwoju ich zadaniem było zebranie kwiatów Chione.
Czarodziejka jeszcze raz obejrzała rycinę zielska.
Wyglądały trochę jak białe niezapominajki.
- Rosną w miejscach podziemnych, ciepłych źródeł. - Wyjaśniła Marcelina.
- Skoro podziemne, to jak je niby znajdziemy? - Zapytała Jaga, znowu kichając.
- Z drobną pomocą różdżki.
- No tak, wystrugajmy badyla i biegajmy z nim po śniegu. - Zadrwiła Muffinka. - Przednia zabawa. Może bałwana ulepimy?
- Zimno. - Jaga zaczęła przestępować z nogi na nogę.
Marcelina westchnęła i wyciągnęła z rękawa błękitny, okrągły kamień, osadzony na białej, gładkiej rączce.
Bez słowa wyrzuciła go w powietrze, a różdżka zakręciła się i zawisła nieruchomo parę metrów przed nimi, wskazując kierunek.
- O właśnie tak to się robi. - Uśmiechnęła się lekko.
- Nie-sa-mo-wi-te. - Powiedziała wyjątkowo złośliwym tonem Muffinka. - Miejmy to już z głowy. - Ruszyła w stronę, którą wskazywała różdżka.
- Moment. - Zatrzymała ją Marcelina. - Najpierw parę słów wstępu.
- Że co? - Zdumiała się czarodziejka, która myślami już wracała do domu i wanny pełnej ciepłej wody.
- Po pierwsze, moc. - Zaczęła Marcelina, patrząc na Jagę.
Muffa westchnęła ciężko i oparła się o laskę.
- Witamy w tutorialu dla upośledzonych magików. Lekcja pierwsza: jak nie wydłubać sobie oka laską.
- Zatkaj się. - Burknęła Jaga. - Mag nie używa laski.
Marcelina zignorowała przytyk.
- Jako mag możesz czerpać moc z otoczenia. Tylko z z tą z lodu trzeba uważać.
Muffinka ze znudzoną miną zaczęła dłubać laską w śniegu.
Jaga zaczerpnęła mocy, a z najbliższego szczytu runęła lawina.
- Właśnie o tym mówię. - Marcelina błyskawicznie zamroziła, pędzącą na nich masę.
Jaga zarumieniła się.
- Powoli i nie z jednego źródła, tylko kilku na raz.
- Tak, po co wywoływać jedną lawinę, skoro można machnąć pięć! - Prychnęła Muffinka.
Znudzona wyciągnęła z kieszeni ptysia i zaczęła go jeść.
Co za koszmar.
Z Pieprzem nigdy nie było takiej beznadziei.
No ale jakoś to przeżyje, skoro później i tak wykończy tę cholerną wiedźmę.
Jaga tymczasem ostrożnie powtórzyła formułę ogrzewającą.
- Udało się! - Ucieszona przestała się trząść i odetchnęła głębiej.
- Świetnie. Brawo. - Mruknęła jadowicie Muffinka. - Możemy już iść?
- Możemy, tylko uwaga na trolle. - Ostrzegła Marcelina, kiedy czarodziejka wyrwała do przodu.
- Trolle? - Zdziwiła się Ptyś. - Przecież tu nie ma mostów.
- Mówię o trollach lodowych, są jeszcze gorsze.
- Cudownie. Coś jeszcze?
- Podobno w takich miejscach zdarzają się też śnieżynki. - Powiedziała niepewnie Jaga.
- Brzmi uroczo. - Muffinka schowała trzęsącego się szyszaka do rękawa.
- To takie stworzenia, wielkości dużego psa, najeżone soplami, którymi potrafią strzelać w razie zagrożenia...
- Wymysł bajarzy. - Machnęła ręką Marcelina, mijając skamieniałą Muffinkę, która lustrowała okolicę nieufnym spojrzeniem. - Patrzcie pod nogi, bo mogą tu być zasypane potoki.
- Wspaniale. - Mruknęła czarodziejka, ruszając za Jagą.
W razie czego rudzielec utopi się pierwszy.
To było jakieś pocieszenie.
Stali na niewielkiej półce skalnej, która z jednej strony przechodziła łagodnie w wąską dróżkę, wykutą w skale.
Za sobą mieli niemal pionową ścianę, a pod nimi rozciągała się przepaść.
Po drugiej stronie ciągnęły się równie niezachęcające szczyty.
Pieprz bez słowa ruszył wąską ścieżką.
- Niby tędy łażą kupcy? - Zdziwił się elf.
- Trakt jest kawałek dalej, ale bandyci zablokowali Przejście. - Wyjaśnienie rycerza wcale nie poprawiło łucznikowi humoru.
- Jeśli zablokowali Przejście, to pewnie spodziewają się ataku z tej strony. - Leggle sam nie wiedział, po co to powiedział.
Nikt się nie odezwał.
Chcąc nie chcąc ruszył za bogiem.
Zerknął przez ramię na healerkę, która rozglądała się ciekawie.
- To Przejście to taki portal, tak? - Zapytała, maszerującego przed nią elfa.
Leggle rzucił jej zdumione spojrzenie.
- System portali.
- A jak działa przekierowanie?
- Co?
- No na jakiej zasadzie aktywuje się odpowiednie wyjście?
Leggle zatrzymał się gwałtownie.
Dziewanna o mało na niego nie wpadła.
- A skąd mam to wiedzieć? - Zdziwił się. - Zwój misji cię przenosi, nie?
- Nie wiem, pierwszy raz się w to bawię. - Wzruszyła ramionami.
- Bawisz? - Wytrzeszczył oczy łucznik, któremu nagle zrobiło się niedobrze.
- Głośniej, na pewno jeszcze was nie usłyszeli. - Wytknął Pieprz.
W tej samej chwili, z półki skalnej nad ich głowami wychylił się chłopak, zaraz błyskawicznie znikając.
- Czujka!- Syknął Leggle, naciągając łuk.
- Czekaj aż minie tamten zakręt. - Pieprz wskazał właściwy odcinek drogi.
- A jeśli tam jest inna ścieżka?
- Nie ma.
Elf wycelował i wypuścił strzałę.
Chłopak zachwiał się i spadł prosto w przepaść.
- Koniec plotek. - Mruknął Pieprz beznamiętnie.
Podjął wędrówkę, poddając się pochłaniającemu go otępieniu.
Nie chciało mu się.
A z drugiej strony miał chyba nadzieję na koniec.
Było mu wszystko jedno.
Mięli zakręt oznaczony krwią czujki.
Żeby go pokonać, musieli przycisnąć się plecami do skalnej ściany.
Dróżka zwężała się jeszcze bardziej, żeby za chwilę przejść w trakt kupiecki.
Nie był on znacząco szerszy, ale przynajmniej dwie, idące obok siebie, osoby mogły się po nim poruszać w miarę swobodnie.
Elf rozglądał się czujnie.
Trakt wykuto w ścianie góry, z trzech stron otaczała ich lita skała, a z czwartej straszyła przepaść.
Pieprz wyciągnął mapę.
- Normalny punkt Przejścia jest za tym zakrętem. - Wskazał miejsce na rycinie. - Tam jest też system tuneli.
- Myślisz, że tam się zaszyli? - Zapytała ciekawie Dziewanna.
Elf posłał jej dziwne spojrzenie.
Pieprz wzruszył ramionami.
- W sumie możemy to łatwo sprawdzić. - Dziewczyna uśmiechnęła się, kręcąc prawym nadgarstkiem.
Pod ich nogami zmaterializowała się biała fretka.
Popatrzyła na nich czerwonymi oczkami.
- Potrafisz przywoływać stworzenia? - Zapytał podejrzliwie elf.
Do tej pory nie zdarzyło mu się spotkać healerki, która potrafiłaby coś podobnego.
- Pogadacie kiedy indziej. - Upomniał ich Pieprz beznamiętnym tonem. - Niech fretka sprawdzi jaskinie. Wiem, że tam są, nie wiem tylko w której.
Dziewanna skinęła głową, a fretka pomknęła przed siebie długimi susami.
- Została niecała mila. Ani słowa i uważajcie na czujki. - Mruknął bóg, ruszając przed siebie.
Poprawił pasek podtrzymujący miecze na plecach.
Elf usiłował zdusić w sobie niepokój.
Dziwna obojętność Pieprza nie pomagała.
Brnęły w milczeniu przez zaspy śniegu.
Muffa miała wrażenie, że lodowate podmuchy wiatru są coraz silniejsze.
Niebo przybrało jakiś niepokojąco szary odcień.
- Nie chce krakać, ale chyba zbliża się śnieżyca. - Zauważyła Jaga.
- Musimy się pospieszyć. - Krzyknęła Marcelina, usiłując przekrzyczeć kolejny podmuch, który sypnął w nie drobinkami śniegu.
Jaga zatoczyła się, kiedy zlodowaciałe cząsteczki wpadły jej do oczu.
Zrobiła kilka kroków w bok, żeby odzyskać równowagę.
Muffinka pierwsza usłyszała niepokojący trzask.
- Nie ruszaj się. - Krzyknęła, ale zagłuszył ją wiatr.
Z nieba lunął zmrożony deszcz.
Niesiony porywami wiatru, ranił nieosłoniętą skórę.
Wichura rozszalała się na dobre.
Ledwo co było widać.
Muffinka zmrużyła oczy i nasunęła głębiej kapelusik, osłaniając twarz jego rondem.
Rozejrzała się.
Kilka metrów od niej stała Jaga.
Dziewczyna zamarła w dziwnej pozie.
Marcelina Zawróciła, ale zachowała dystans.
Stała odwrócona do nich przodem, krzycząc coś.
- Dupę rusz, a nie się wydzierasz. - Burknęła pod nosem Muffinka.
Po chwili wahania ruszyła ostrożnie w stronę Jagi.
Próbowała sobie przypomnieć formułę na mrożenie, ale po głowie krążyła jej tylko ta na ognisty podmuch.
Raczej odpada.
Mocny podmuch z prawej strony niemal zerwał jej kapelusik z głowy.
- O niedoczekanie! - Rzuciła wściekle w ślad za nim i zamarła.
Była zaledwie cztery kroki od Jagi, kiedy coś zatrzeszczało pod jej nogami.
Wstrzymała oddech.
Spojrzała w stronę Marceliny i zrobiło jej się jeszcze gorzej.
Za plecami dziewczyny stał ogromny troll.
Czarodziejka nigdy wcześniej nie widziała śnieżnej odmiany i musiała przyznać, że robił znacznie gorsze wrażenie od swojego kuzyna spod mostu.
Jaga też go zauważyła, bo zamachała w stronę Marceliny, która w końcu zerknęła za siebie.
W samą porę, bo troll wybrał tę właśnie chwilę na atak.
Niemal zmiótł maga lodowa maczugą.
Wyjący wiatr zagłuszał wszystko.
Muffinka gorączkowo próbowała sobie przypomnieć, co mówił Pieprz o mrożeniu.
Marcelina ugodziła trolla formułą między oczy.
Bestia zachwiała się i zwaliła na ziemię.
Odgłos upadku zagłuszyła gruba warstwa śniegu, jednak schowana pod nim pokrywa lodowa pękła z trzaskiem.
Jaga nagle rozjechała się, wydając z siebie przerażony krzyk.
Muffinka, niewiele myśląc, złapała ją za rękę.
Niedoszła healerka błyskawicznie znalazła się obok czarodziejki.
Kawałek lodu, na którym stały zachwiał się niebezpiecznie.
Nagle śnieg wokół nich zniknął w szczelinach.
Rzeka obudziła się ze snu.
Popękana kra zaczęła topnieć w oczach.
Marcelina musiała błyskawicznie się wycofać.
Ciało trolla porwał nurt, a chwilę później coś wciągnęło je pod wodę.
- O bogowie. - Jęknęła ze zgrozą Jaga, przytulając się do czarodziejki.
- Nie pozwalaj sobie. - Burknęła Ptyś, ale nie ryzykowała odepchnięcia dziewczyny, bo to by się mogło źle skończyć dla nich obu.
Marcelina tymczasem przyklęknęła na brzegu i zmroziła drogę do siebie.
Czarodziejka z ulgą przeskoczyła na pewniejszy grunt, ciągnąć za sobą Jagę.
Przykucnęła na chwilę, przykładając dłoń do lodowego mostu.
Formuła przypomniała jej się błyskawicznie.
Jaga niepewnie poszła za jej przykładem.
- Znając moje szczęście i tak przymroziłabym sobie nogi do ziemi. - Westchnęła.
Muffinka parsknęła.
- Nie wiem po co ja to robię, nie nadaję się. - Zajęczała rudowłosa, ruszając w stronę Marceliny.
- Zamiast się mazać, powinnaś się skupić. - Poradziła jej czarodziejka.
Odetchnęła z ulgą, czując pod nogami pewniejszy grunt.
Rozejrzała się, usiłując przebić wzrokiem zamieć.
Kawałek dalej rosło skupisko nagich drzew.
- Idziemy! - Krzyknęła Marcelina, kierując się w tamtą stronę.
Różdżka, pulsująca mlecznobiałym światłem, zawisła między drzewami.
Zanim zdążyły się ucieszyć, coś wystrzeliła zza jednego z pni i, odbijając się od drzewa rosnącego naprzeciw, skoczyło, porywając ich magiczny drogowskaz.
Światło zgasło.
Zawył wiatr.
- Co to było? - Zapytała Jaga.
Za ich plecami rozległ się wściekły, dudniący ryk.
Odwróciły się błyskawicznie.
Od strony rzeki, ciężkim krokiem, zmierzał w ich stronę ogromny niedźwiedź.
Wichura odrywała sople lodu od jego zmrożonego futra.
Z pyska wypuszczał kłęby pary, a jego wściekły, skrzący czerwienią wzrok łatwo było dostrzec, pomimo zamieci.
- Miały być tyko trolle. - Przypomniała Muffinka, mimo woli przysuwając się w stronę Marceliny.
Jaga zerknęła w stronę drzew, nie zapomniała o złodzieju różdżek.
Marcelina uformowała pocisk i uderzyła w niedźwiedzia.
Z zagajnika coś pędziło w ich kierunku.
Było tak szybkie, że nie sposób było się przyjrzeć.
Jaga zarejestrowała tylko siny kolor skóry, a potem użyła formuły mrożącej.
To było pierwsze, co przyszło jej do głowy.
Moc bolesnym szarpnięciem opuściła jej ciało.
Dziwne stworzenie zatrzymało się na lodowej ścianie, która zaraz runęła z trzaskiem prosto na Marcelinę.
Dziewczyna rzuciła się w bok, wpadając w zaspę.
Tylko czarodziejka zobaczyła, że formuła, którą Marcelina rzuciła w niedźwiedzia, odbiła się od czegoś na kształt tarczy i pomknęła w stronę Jagi.
Muffinka błyskawicznie otoczyła oszołomioną rudowłosą bańką ochronną.
Niedźwiedź wydał z siebie kolejny wściekły ryk.
Magiczny pocisk opuścił jego pysk, zderzając się w powietrzu z formułą ciśnięta przez Marcelinę.
- Magiczny miś polarny? - Muffinka patrzyła na bestię z niezdrową fascynacją.
Coś odbiło się od bańki ochronnej.
Ptyś cofnęła zaklęcie.
Jaga wrzasnęła, kiedy w jej stronę posypał się deszcz sopli.
Trzy utknęły w płaszczu, a jeden przebił materiał i ramię.
Czarodziejka rzuciła się w jej stronę.
- Co to było? - Krzyknęła, pomagając Jadze pozbyć się sopli.
Rozglądała się czujnie.
Jaga zasklepiła ranę, a kolejne szarpnięcie mocy niemal zwaliło ją z nóg.
Stojąca obok Muffinka skrzywiła się.
- Musisz kanalizować.
- Co? - Krzyknęła Jaga, odwracając głowę w jej stronę.
- Moc! Nie możesz tak walić bez składu!
Krew zabarwiła śnieg.
Między zlodowaciałymi pniami rozbłysły żółte oczy.
Czarodziejka szybko zerknęła za siebie.
Niedźwiedź był coraz bliżej, a Marcelina, już na nogach, posłała w jego stronę olbrzymią sieć.
A w ślad za nią pomknął ognisty pocisk.
Muffinka dołożyła własną kulę ognia i odwróciła się szybko.
Jaga postanowiła zaczerpnąć mocy, żeby uzupełnić braki.
Idąc za radą Marceliny, wyciągnęła przed siebie drżącą rękę.
Siatka wzmocniona srebrem opadła na niedźwiedzia.
Marcelina błyskawicznie stworzyła kolejną formułę.
Dziki ryk odbił się echem od okolicznych szczytów, które odpowiedziały dudniącym pomrukiem, spadających lawin.
Pędzące w stronę bestii ogniste pociski zgasły w locie.
Marcelina zaklęła.
Niedźwiedź, machnięciem łapy, pozbył się oplatającej go siatki, której ogniwa już zaczęły zatapiać się w jego ciele.
Białe futro zabarwiła krew.
- Skoro możesz krwawić, to możesz też zdechnąć! - Wrzasnęła Marcelina, uwalniając formułę.
W tej samej chwili ziemia uciekła jej spod nóg.
Czarodziejka skoczyła w stronę Jagi i złapała ją za rękę.
Zaskoczona rudowłosa przerwała czerpanie.
Ale było już za późno.
Poruszona magią lodowa powierzchnia pękła ze złowrogim trzaskiem i runęła w dół ogromnej przepaści za plecami przestraszonych magiczek.
- Jesteś gorsza ode mnie. - Powiedziała ze zgrozą Muffinka, na widok znikającej w przepaści Marceliny.
Kolejny silny podmuch przemknął obok nich i z dzikim wyciem zniknął w rozpadlinie.
Zamieć straciła impet, a zmrożony deszcz zastąpił gęsty śnieg.
Problem polegał na tym, że wielki niedźwiedź nie przepadł w przepaści, właśnie gramolił się na ich stronę.
Czarodziejka błyskawicznie wcisnęła Jadze jeden z leżących na ziemi sopli.
Nie było czasu na rozmyślania.
Czarodziejka wiedziała, że za ich plecami też czai się niebezpieczeństwo.
Zostały same.
W dodatku tylko ona miała niejakie pojęcie o używaniu mocy.
Trzeba było zabrać Oriona.
Albo jakiegoś innego wojownika.
Wszystkie te myśli przemknęły przez jej głowę jednocześnie.
- Wyobraź sobie ogromy sopel, a tego użyj do skanalizowania mocy! - Wrzasnęła do Jagi, jednocześnie celując laską w przestrzeń nad głową wielkiego niedźwiedzia,
która właśnie wynurzyła się z przepaści.
- Teraz!
Jaga uwolniła moc, skupiając się na obrazie ogromnego sopla.
Tym razem energia łagodnym strumieniem opuszczała jej ciało, zmieniając się w ogromną bryłę lodu, zawieszoną w powietrzu.
- Nie zużyj całej mocy! - Ostrzegła ją Muffinka, a spłoszona Jaga przerwała formułę.
Zupełnie o tym zapomniała i teraz ubytek energii powalił ją na śnieg.
Muffinka zaklęła i machnęła laską, a wielki sopel uderzył z impetem w cielsko niedźwiedzia, ciągnąc go z powrotem w przepaść.
Chwilę później wściekły ryk urwał się gwałtownie.
Muffinka nie miała czasu odetchnąć z ulgą, bo jak tylko uwolniła lodowy pocisk, błyskawicznie odwróciła się w stronę Jagi.
Niedoszła healerka leżała zemdlona na ziemi, a jej rudozłote włosy rozsypały się na śniegu.
Kilka metrów od jej ciała czaiły się trzy sine kreatury.
- Podobno nie istniejecie! - Poinformowała jej ze złością Muffinka.
Śnieżynki zupełnie nie przejęły się tym faktem.
Zakołysały się na nienaturalnie długich i chudych łapach, szczerząc dwa rzędy długich i ostrych zębisk.
Muffinka przełknęła nerwowo ślinę.
Została sama na placu boju.
Wycelowała laską w maszkary i zamknęła je w bańce ochronnej.
Formuła rozpadła się chwilę później, a trzy upiorki skoczyły do ataku.
Czarodziejka odgrodziła się od nich ścianą płomieni.
Dziki kwik ucieszył Ptysia, dając nadzieję, że jednak pogłoski o odporności śnieżynek na magię nie są prawdziwe.
Szybko przyklękła przy Jadze i zaczęła klepać ją po policzku.
- Wstawaj, do diabła.
Nie doczekała się jednak żadnej reakcji.
Trzy paskudy wyłoniły się ze ściany ognia.
Jednocześnie otrzepały się, posyłając lodowe pociski w stronę skamieniałej czarodziejki.
Muffinka zasłoniła się tęczową tarczą.
Obejrzała się za siebie, myśląc gorączkowo.
Musiała coś wymyślić, zanim skończy jej się moc.
Ona, w przeciwieństwie do magów, nie miała tutaj z czego czerpać, a jedzenie ciastek w takich warunkach było nie tylko kłopotliwe, ale też mało efektywne.
Wymamrotała formułę i zamknęła wciąż nieprzytomną Jagę w lodowej kopule, a potem zaczęła się ostrożnie wycofywać w stronę przepaści.
Śnieżynki szybkimi susami ruszyły w jej stronę.
Muffinka wypuściła falę lukru i pobiegła w stronę szczeliny.
Wyciągnęła laskę przed siebie i wyczarowała lodowy most.
Mocy wystarczyło na połowę.
Potworki szybko wygrzebały się z kleistej mazi, która błyskawicznie zamarzła i popękała, tracąc swoje właściwości.
Muffinka zatrzymała się na końcu mostu i odwróciła się, ledwo utrzymując równowagę na śliskiej nawierzchni.
Śnieżynki były na wyciągnięcie ręki.
Czarodziejka cofnęła formułę, a kreatury z upiornym jazgotem spadły w przepaść.
Jeden z nich odbił się od swojego pobratymca i uczepił lodowej wysepki, na której stała przerażona Ptyś.
Muffinka zdzieliła go laską w ohydną paszczę.
Potworek zacisnął ostre kły, wgryzając się w drewno.
Zaskoczona szarpnięciem czarodziejka, ledwo utrzymała się na nogach.
Z jej rękawa wyskoczył szyszak i pomknął po lasce, atakując śnieżynkę.
Potworek wydał z siebie bolesny skowyt i spadł w przepaść.
Uwolniony nagle koniec laski wystrzelił w powietrze, a Puszkin wyleciał wysoko w górę i spadł gdzieś w śnieg, po drugiej stronie przepaści za plecami Muffinki, która ciężko opadła na kolana.
Na przełęczy zapanowała ponura cisza.
Ptyś zadrżała.
Była wykończona i uwięziona na magicznej wysepce, zawieszonej nad przepaścią.
Została całkiem sama.
Walcząc z ogarniającą ją paniką, podciągnęła rękaw i potarła wyblakły znak, błagając w myślach Pieprza o pomoc.
Fretka wróciła, kiedy stanęli u wejścia jaskiń.
- Są po drugiej stronie góry. - Poinformowała ich Dziewanna, drapiąc fretkę pod brodą.
Zwierzątko wtuliło się w jej szyję.
Pieprz bez słowa wszedł w ciemny otwór w skale.
Elf nałożył strzałę i ruszył za nim.
Mała jaskinia prowadziła do trzech korytarzy.
- Lewy. - Powiedziała bez wahania Dziewanna.
Poruszali się bezszelestnie.
Blondynka z ciekawością śledziła zręczny krok, prowadzącego ich wojownika.
Zastanowiło ją, jakim cudem rycerz ubrany w to całe żelastwo, potrafi poruszać się tak cicho.
Po kilku metrach, od sufitu oderwał się spłoszony nietoperz.
Biały pocisk przemknął między ich nogami,
Fretka wspięła się po ścianie korytarza i dopadła ofiarę w locie.
Nietoperz zniknął z cichym puffnieciem w chmurce fioletowego dymu.
Elf zaklął.
- Mają wiedźmę?
- To jeszcze nic nie znaczy. - Wzruszył szerokimi ramionami Pieprz.
Łucznik zacisnął zęby.
Po raz pierwszy czuł strach.
Zwykle ufał ślepo Pieprzowi.
Ale teraz bóg nie był sobą.
Leggle chcąc nie chcąc musiał ruszyć za nim.
Bez przeszkód dotarli do kolejnej jaskini, która otwierała się na polanę.
Zbójcy zaatakowali bez ostrzeżenia.
Musieli zdawać sobie sprawę z ich obecności.
Posypały się bełty, a trzech, uzbrojonych w miecze, wojowników rzuciło się na Pieprza.
Elf powalił jednego błyskawicznym strzałem, cudem unikając spotkania z pociskiem przeciwnika.
Dziewanna zamrugała.
Nie bardzo wiedziała, co teraz.
Fretka za to szybko odnalazła się w nowej sytuacji i pomknęła w stronę kuszników.
Na polanie rozległy się krzyki.
Pieprz nawet nie zwolnił.
Bez trudu pozbył się dwóch przeciwników i ruszył w stronę kuszników.
Dwóch z nich nie zdążyło przeładować broni.
Fretka rozerwała gardło jednemu i dopadła kolejnego, który usiłował bronić się sztyletem.
Trzeci kusznik musiał mieć lepsza broń, bo strzelił jeszcze cztery razy, zanim dosięgnęło go błękitne ostrze.
Dziewanna pobiegła za towarzyszami.
Druga fala zbójców dopadła ich przy wyjściu z jaskini.
Elf wypuszczał jedną strzałę za drugą, starając się nie myśleć co będzie, kiedy się skończą.
Pieprz wbił się w atakująca grupę, nie chcąc dopuścić ich do, stojących za jego plecami, członków drużyny.
Fretka walczyła z nie mniejszym zapałem.
Dziewanna zgarnęła garść kamieni i, wzmocniwszy je mocą, miotnęła w grupę przeciwników.
Na krótką chwilę zrobiło się luźniej.
- Strzały mi się kończą! - Krzyknął Leggle z lekką paniką.
Pieprz zdawał się go nie słyszeć.
Był w transie.
Pochłonięty zabijaniem.
Dziewanna patrzyła na niego zafascynowana.
Łucznik zużył ostatnią strzałę.
Miał wrażenie, że cholernych zbójców w ogóle nie ubywa.
Jak to możliwe?
- To ożywieńcy. - Dziewanna z ciekawością przyglądała się atakującym.
Czarne, skórzane zbroje niemal w całości pokrywały ich ciała.
Mimo śmiertelnych ciosów mieczem nie krwawili.
A jednak Pieprz pozbywał się ich z zaskakującą łatwością.
Ci, którym łucznik przestrzelił głowy, leżeli martwi.
Chwilę później bóg zniknął im z oczu, porwany przez czarne morze przeciwników.
Kilkunastu z nich ruszyło w stronę elfa i dziewczyny.
Leggle po raz pierwszy od wielu lat dobył miecza.
- Jakieś pomysły? - Syknął w stronę Dziewanny.
Blondynka zastanawiała się.
Z takim poziomem mocy nie bardzo mogła sobie pozwolić na cokolwiek.
- Nie możemy po prostu wrócić? - Spytała cicho.
- Kombinuj dalej. - Elf rzucił na ziemię łuk i kołczan.
Trzech ożywieńców zaatakowało go jednocześnie.
Reszta grupki nawet nie zwolniła, idąc w stronę Dziewanny.
Do blondynki dotarło, że jedynym wyjściem z sytuacji, jest pozbycie się armii ożywieńców.
Pieprz zadawał ciosy nie czując satysfakcji.
Nie było w tym żadnych emocji.
Przeciwnik nie odczuwał strachu.
Nie było bólu.
Ani krwi.
Bóg poczuł zniechęcenie.
Otępienie, które dopadło go w siedzibie gildii nie chciało opuścić.
Było mu wszystko jedno czy tu zginą.
Dopiero po dłuższej chwili uświadomił sobie, że odczuwa ból w piersi.
Zmarszczył brwi, pozbawiając głowy kolejnych ożywieńców.
Dosięgło go jedno z ostrzy.
Policzek zapiekł.
Znak boga pulsował boleśnie.
Pieprz sapnął.
Ocknął się.
Rzeczywistość dopadła go z oszałamiająca wyrazistością.
A wraz z nią szczek broni, napór śmierdzących ciał i ból.
Wydał z siebie wściekły warkot i zaatakował z furią.
Sięgnął po moc.
Chciał ich unicestwić.
Zmiażdżyć.
Gdzieś tam wzywała go Muffinka i tym razem bóg wiedział, że nie chodzi o pomoc w zakupach.
Czuł jej strach, rozpacz i to doprowadziło go do szału.
Uwolnił upiorną aurę i sięgnął po istoty atakujących.
Trafił na pustkę.
Ożywieńcy nie mieli istot.
Byli jedynie marionetkami, poruszanymi klątwą.
Sparował dwa ciosy jednocześnie i nie zdążył umknąć przed kolejnym.
Ostrze przebiło zbroję i wbiło się w jego bok.
Szarpnął się z wściekłym warkotem, pozbawiając atakującego głowy.
Ciął bez litości, a mimo to tonął.
Było ich za dużo.
Dziewanna podjęła decyzję, kiedy ożywieńcy byli kilka kroków od niej.
Elf cofnął się pod ścianę, wykorzystując ją do ochrony tyłów.
Szybko zrozumiał, że sam zapędził się w kozi róg.
Dziewanna przyklękła, umykając przed ostrzem.
Przyłożyła dłoń do ziemi i wrzasnęła kilka niezrozumiałych słów, uwalniając formułę.
Szarpnięcie mocy odebrało jej oddech, ziemia zadrżała, a ożywieńcy padli bez życia tam, gdzie stali.
Elf walczył o oddech, patrząc zszokowany na Dziewannę.
Pieprz rozejrzał się zdezorientowany.
Jego wzrok padł na stojąca pod drzewem, równie zaskoczoną wiedźmę.
Oddzielało ich morze trupów.
Miała fiołkowe oczy, a u jej stóp siedział czarny kot.
Biała furia dopadła go w kilku susach.
Pieprz nigdy nie przypuszczał, że niepozorna fretka może być taką zabójczą bronią.
Kot nie miał żadnych szans.
Wiedźma zaatakowała z wściekłością.
Fretkę zmiotła klątwa.
Dziewanna podniosła się z trudem i otarła krew z nosa.
Pieprz skoczył.
Nie miał czasu.
Musiał pomóc Muffince.
Wyszarpał, tkwiące w jego boku ostrze.
Pozbył się zbroi i przyłożył dłoń do znaku.
Posłał moc i skoczył.
Wiedźma uderzyła laską w ziemię.
Atakującego boga zatrzymał golem ziemny.
Przywódczyni zbójców zaczęła tkać kolejną klątwę.
- Dawaj kołczan! - Krzyknęła Dziewanna.
Leggle pobiegł w stronę swojej broni.
Blondynka wyciągnęła drżące ręce.
Skupiła się, chociaż przyszło jej to z trudem.
Kręciło jej się w głowie.
Wszystkie strzały elfa wróciły do kołczanu.
- Ale bajer. - Wyszeptał z podziwem Leggle i nie tracąc czasu strzelił w łeb golema.
Potwór zachwiał się.
Pieprz skrócił go o głowię i dopadł wiedźmy, która wpakowała mu klątwę prosto w pierś.
Bóg zawył.
Magia wiedźmy wdarła się w jego ciało i związała jego moc.
Wnętrze Pieprza płonęło, a ból odebrał mu oddech.
Z trudem utrzymał się na nogach.
Wiedźma z rozmachem przyłożyła mu laską w łeb.
Elf wycelował.
Wypuścił strzałę w chwili, w której Pieprz rzucił się na wiedźmę.
Leggle zaklął, kiedy jego celny strzał zwalił wojownika z nóg.
- Skuteczny jesteś. - Przyznała słabym głosem Dziewanna.
Wiedźma szybko poruszała palcami, tworząc kolejną klątwę.
Odwróciła głowę i spojrzała na elfa i Dziewannę.
Łucznik się wzdrygnął.
Jego ciało zdrętwiało.
Przez chwilę usiłował walczyć, ale upiorne, fiołkowe spojrzenie trzymało go w żelaznym uścisku.
Wiedźma dokończyła klątwę.
Dziewanna po raz kolejny użyła prastarych słów.
Drzewo, przy którym stała przeciwniczka, poruczyło się.
Zaskoczona wiedźma zerwała kontakt wzrokowy.
Nie zdążyła uwolnić klątwy, bo drzewo z rozmachem strzeliło ją konarem w głowę.
Pieprz odetchnął głębiej, kiedy obca magia uleciała z jego organizmu.
Sięgnął po miecz.
Wstał z wyraźnym trudem i niemal od niechcenia pozbawił wiedźmę głowy.
- Ostrożności nigdy za wiele. - Warknął i splunął z odrazą.
Gdyby nie posłał mocy Muffie.
Gdyby nie odciął się od Grzechów.
Gdyby nie był takim idiotą.
Spojrzał w stronę bladego elfa i siedzącej obok niego dziewczyny, która powolnym, ociężałym ruchem starła krew z nosa.
Gdyby nie ona, byłoby już po nich.
Aeszma zamrugał i z wściekłym jękiem wyrwał strzałę z karku.
Czuł się tak, jakby obudził się z koszmarnego snu.
Po raz kolejny otarł się o śmierć.
Znowu udało mu się wrócić.
Już drugi raz ktoś wyszarpał go z ramion kostuchy.
Gorąca krew spływała mu między łopatkami.
Rana w boku rwała.
Czuł, że żyje.
Podszedł do swoich towarzyszy i rzucił strzałą w Leggle.
- Dzięki. - Warknął.
- Pierdol się. - Syknął elf, a w jego oczach błysnął gniew.
- Myślałam, że nie tak łatwo wykończyć boga. - Blondynka uśmiechnęła się słabo.
Pieprz przykląkł przed nią, krzywiąc się z bólu.
Może i wykończenie boga nie było łatwe, trochę inaczej wyglądało to w przypadku boga z życzeniem śmierci.
- Nie wiem, co sobie myślałem... - Zaczął niezręcznie.
- Ty, kurwa, nie myślałeś. - Wściekł się elf.
Wyprostował się gwałtownie, patrząc na Pieprza z góry.
Był na niego wściekły.
A jednocześnie czuł niewysłowioną ulgę, że żyje.
Że ten idiota żyje.
- Przepraszam. - Powiedział ze skruchą bóg, całkiem rozbrajając Leggle.
- Cholerny debil! - Elf strzelił go z rozmachem w łeb.
Nie oglądając się za siebie, poszedł szukać nieszczęsnej fretki.
Pieprz skrzywił się, a Dziewanna zachichotała.
Bóg popatrzył na nią i utonął w niebieskim, rozbawionym spojrzeniu.
- Z ciebie taka healerka, jak ze mnie demon, co? - Westchnął.
- Nawet nie wiem, co to jest healerka. - Szepnęła konspiracyjnie dziewczyna.
- Jesteście nienormalni! - Wrzasnął elf, który doskonale wszystko słyszał.
Znalazł zwierzątko wśród trupów ożywieńców.
Żyło jakimś cudem.
Podniósł je delikatnie.
Pieprz wyprostował się ostrożnie.
Najchętniej sam nauczyłby się formuł leczących, ale jego moc się do tego nie nadawała.
Bóg Zniszczenia potrafi tylko niszczyć.
- Hej, ty tam na górze. - Niewesołe myśli rozpędził miły głos blondynki.
Pieprz popatrzył na nią nieprzytomnie.
Dziewczyna podniosła się z wyraźnym trudem.
- Znowu to robisz. - Dźgnęła zaskoczonego boga w czoło.
- Co? - Zmarszczył brwi.
- Użalasz się nad sobą.
- Jesteś ranna? - Zmienił temat Pieprz, który poczuł się tak, jakby dziewczyna potrafiła dostrzec jego myśli.
- Nie, to tylko skutki uboczne układania się z druidami.
- Ja chyba nie do końca wiem, kim ty jesteś. - Zmrużył oczy Pieprz.
- Na pewno nie healerką! - Wytknął kpiąco elf, stając obok nich.
Na rękach trzymał fretkę, która miziała nosem jego palce.
- Lubi cię. - Zauważyła ze zdziwieniem blondynka.
Elf prychnął.
- A czego tu nie lubić. - Uśmiechnął się łobuzersko.
Pieprz przewrócił oczami.
- Jestem Dziewanna. - Dziewczyna wyciągnęła rękę do boga. - Tak na wasze, to można uznać, że bogini.
Leggle otworzył szeroko oczy.
- Co znaczy tak na nasze?
- Aeszma, dla przyjaciół Pieprz. - Bóg delikatnie uścisnął zimną dłoń.
Łucznik parsknął rozbawiony.
- To ty masz jakiś przyjaciół?
Pieprz otoczył jego szyję ramieniem, przyciskając Leggle do siebie.
Elf dźgnął go w ranę w boku.
Bóg jęknął i go puścił.
- Leggle, najlepszy łucznik wszystkich Krain. - Uścisnął rękę Dziewanny.
- Który strzela przyjaciołom w plecy. - Zadrwił Pieprz.
- Jak się ma za przyjaciół idiotów, to potem takie są efekty. - Odgryzł się elf. - To co to znaczy, że tak po naszemu? - Nie odpuścił.
- Jestem zmęczona. - Szepnęła Dziewanna i zachwiała się.
Pieprz złapał ją i chciał podnieść, ale dziewczyna go powstrzymała.
- Wolę na barana.
- To się świetnie składa. - Rozpromienił się Leggle, klepiąc Pieprza z rozmachem w plecy. - Masz przed sobą największego barana, jaki dycha na tym Świecie.
Aeszma przewrócił oczami.
- Przeprosiłem! - Wytknął.
Dziewanna zachichotała.
- Prawie nas zabili!
- Nie dramatyzuj. - Prychnął Pieprz i wstrzymał oddech, kiedy dziewczyna przytuliła się do jego pleców.
- Ale jesteś cieplutki. - Wyszeptała zadowolona, głaszcząc go po karku.
Boga przeszedł przyjemny dreszcz, a ból zniknął.
- Patrz, jednak potrafi leczyć! - Ucieszył się elf. - Szkoda, że na pytania nie odpowiada.
- Jestem siostrą Diabła. - Wymamrotała Dziewanna nieprzytomnie.
Objęła Pieprza za szyję i wtuliła w niego twarz, zasypiając.
Leggle zagwizdał.
- Czyli gorzej niż bogini.
- Może lepiej nie wspominać Diabeł, że prawie wykończyłem jej siostrę, co? - Westchnął Pieprz, ruszając w stronę wyjścia.
- Chciałbyś. - Prychnął elf, wyprzedzając go.
Pieprz szedł w zadumie, ignorując rwanie w boku.
Zdziwiło go to, że dotyk Dziewanny wcale mu nie przeszkadza.
Gorzej, jej bliskość sprawiała mu przyjemność.
Uspokajała go.
Nie bardzo potrafił to zrozumieć.
Zupełnie, jakby była czymś naturalnym i oczywistym.
Jakby przy niej nie musiał niczego udawać i do niczego się zmuszać.
Potrząsnął głową, chcąc odpędzić kłębiące się w niej dziwne myśli.
- Zrobiliśmy misję z szóstego poziomu! - Ocknął się nagle elf. - Zajebiste z nas kozaki.
- No przecież. - Parsknął Pieprz.
- Może lepiej nie będziemy uświadamiać Karasu, co? - Leggle zerknął na boga.
- Chcesz przemilczeć fakt, że nasza healerka nie do końca jest healerką? - Aeszma udał oburzenie.
- Przecież nawet Karasu nie jest na tyle nawiedzony, żeby dać nam pradawną boginię do Wybranych. - Roześmiał się elf.
- Cicho sza. - Błysnął kłami Pieprz.
Muffinka wyprostowała się gwałtownie.
Jej skostniałe ciało wypełniła znajoma moc.
Przyjemne ciepło błyskawicznie dodało jej energii.
Odetchnęła głębiej.
Uśmiechnęła się i pogładziła złoty znak.
Na Pieprza zawsze można było liczyć.
Wstała i stuknęła laską w swoją lodową wysepkę, która zmieniła się w solidny most.
Mocy nie ubyło specjalnie.
Była całkiem inna od jej własnej.
Czarodziejka uśmiechnęła się pod nosem.
- A teraz wspaniała Muffinka uratuje wasze żałosne tyłki! - Krzyknęła tak głośno, że odpowiedziało jej echo.
Dziarskim krokiem pomaszerowała w stronę lodowej kopuły, kiedy jej spojrzenie przyciągnęła kępa białych kwiatów, które rosły w najlepsze między pniami łysych drzew.
Teraz, kiedy zamieć nie przesłaniała widoku, łatwo je było zauważyć.
- Mam nadzieję, że nie siedzi w nich więcej śnieżynek. - Burknęła Muffa, rozglądając się czujnie.
Nie dostrzegła nic podejrzanego.
Zerwała zielsko i upchnęła je w kieszeniach płaszcza.
- NIEISTNIEJĄCE śnieżynki. - Prychnęła pogardliwie. - Ale durni ci magowie. - Dodała, stukając laską w lodową kopułę, która rozpłynęła się.
- Wstawaj, leniu. - Dźgnęła Jagę laską.
Rudowłosa z trudem uniosła się na łokciu i rozejrzała nieprzytomnie.
Muffinka przykucnęła przy niej i podała nieco zgniecionego ptysia.
- Zjedz. - Poleciła tonem nieznoszącym sprzeciwu. - A potem się ogarnij. Tylko użyj sopla do czerpania, po powrocie pomyślimy o jakiejś lasce.
Jaga zamrugała.
Popatrzyła nieśmiało, na wstająca Muffinkę.
- Dziękuję. - Z przyjemnością pochłonęła ciastko i od razu poczuła się lepiej, kiedy nowa moc wypełniła jej ciało.
- Uważaj, bo jeszcze mnie polubisz. - Ostrzegła ją kpiąco Muffinka.
- Marcelina powiedziała, że mag nie potrzebuję laski. Że jego bronią jest moc. - Usiadła ostrożnie.
- Ta, no i zobacz jak skończyła. - Prychnęła Ptyś z drwiną.
Jaga rozejrzała się niespokojnie.
- No właśnie, gdzie ona jest?
- Chyba ją wykończyłaś. - Uśmiechnęła się czarodziejka. - Ale jeszcze się upewnię.
Muffinka kończąc dyskusję, popłynęła na śnieżnej chmurce w stronę przepaści.
Marcelina z trudem uniosła powieki.
Jej, budząca się, świadomość zalała fala bólu.
Szybko nałożyła blokadę i uruchomiła formułę leczącą.
Skupiła się na zogniskowaniu wzroku.
Czuła zapach ciastek.
Coś dziwnego unosiło się nad jej głowa.
Poruszyła się ostrożnie.
- Czyli jednak nie wykończyła. - Westchnęła z rozczarowaniem Muffinka, unoszącą się na białej chmurce.
- Bogowie, czy ta paskuda będzie mnie nawiedzała nawet pośmiertnie? - Jęknęła była wiedźma, zamykając oczy.
- Chciałabyś. - Prychnęła Muffinka. - Zbieraj się, misja zakończona. - Szturchnęła maga laską.
Marcelina otworzyła gwałtownie oczy.
- Co?
- Pstro. Podziękujesz później. Najpierw muszę się wykąpać. - Oświadczyła stanowczo czarodziejka. - I lepiej, żeby ten leniwy Ziemniak nie zapomniał o wodzie.
Z gracją uniosła się w górę.
Marcelina usiadła ostrożnie.
Poczekała chwilę, aż formuła lecznicza zakończy działanie.
Widać było naprawdę marnie, bo trochę trwało, zanim udało jej się wstać.
Dziwnie czuła się ze świadomością, że zawdzięcza życie małej czarodziejce.
Kiedy wreszcie znalazła się na powierzchni, zastała niepokojący widok.
Jaga i Muffinka patrzyły na coś skamieniałe.
Marcelina odwróciła się ostrożnie, prosząc w duchu bogów, żeby to nie był kolejny upiorny niedźwiedź.
Swoją drogą, będzie musiała sprawdzić w księgach, co to za koszmar.
Bogowie niestety chyba nie do końca byli jej przychylni.
Muffinka patrzyła w milczeniu na biała, puchata kulkę, która właśnie wyciągnęła ze śniegu jej szyszaka.
Niedźwiadek z żałosnym pomrukiem rozejrzał się po okolicy.
Szyszak nieruchomo tkwił między białymi zębiskami.
- Tylko nie mów, że wykończyłyśmy mu mamusię. - Jęknęła Jaga.
- Chciała nas zeżreć. - Mruknęła Muffinka.
- Nie ruszajcie się. - Syknęła Marcelina, a niedźwiadek spojrzał w jej stronę.
Jedno oko miał czarne, drugie było niebieskie.
- Wypluj to. - Poleciła Muffinka karcąco i dziarskim krokiem ruszyła w jego kierunku. - Fe!
- Co ty... - Zaczęła Marcelina, ale zakręciło jej się w głowie.
Jaga skoczyła w jej stronę.
- Wszystko w porządku?
- Nie jestem pewna. Co się stało z niedźwiedziem?
- Załatwiłyśmy go. - Oświadczyła dumnie Jaga, której ta misja mimo wszystko bardzo się podobała.
Zupełnie zmieniła zdanie o niesamowitej czarodziejce.
Po raz pierwszy pomyślała, że być może Hajmidal miał rację.
Muffinka tymczasem dopadła przestraszonego misia, który zaczął rozpaczliwie piszczeć.
Czarodziejka zapala nieszczęsnego szyszaka.
Zamknęła go w dłoniach i zaczęła chuchać.
- Tyle zachodu dla jakiegoś szkodnika. - Przewróciła oczami Marcelina.
Chwilę później Puszkin zagruchał słabo w dłoniach czarodziejki.
- Mój słodziak. - Rozczuliła się Muffinka, głaszcząc go ostrożnie. - Mój dzielny puszek. - Schowała go ostrożnie za pazuchę.
Niedźwiadek zastrzygł uszami.
Wydał z siebie nieszczęśliwy pomruk i podszedł do czarodziejki, trącając ją nosem.
- Idź sobie ty niedobry, ty. - Burknęła, odpychając upiorne zwierzę.
Jego sierść była zaskakująco mięciutka.
Chociaż nie tak jak pieprzowa.
Albo pióra Samaela.
Niedźwiadek wydał pomruk zadowolenia, kiedy Muffinka zagłębiła palce w jego futrze.
Wcisnął łeb w jej nogi z takim zapałem, że prawie ją wywalił.
- On ją zeżre! - Zdenerwowała się Jaga.
- Daj spokój, taki uroczy miś? - Zdziwiła się czarodziejka, klepiąc puchatą głowę.
Niedźwiadek zakręcił wesoło zadkiem i popatrzył na czarodziejkę z uwielbieniem.
- Ta to ma jakiś talent do oswajania demonów. - Burknęła Marcelina. - Dobra idziemy.
Czarodziejka uśmiechnęła się.
Ruszyły w drogę powrotną, kiedy Marcelina upewniła się, że Muffinka ma zioła.
Niedźwiadek wesoło potruchtał za nimi.
- Każ mu zostać, czy coś. - Powiedziała Marcelina przy punkcie Przejścia.
- Nie oczekujesz chyba, że zostawię takiego słodziaka na pastwę losu.
- W końcu przez nas jest sierotą. - Poparła ją Jaga.
- Chyba żartujecie... - Zaczęła słabo Marcelina.
- Oczywiście, że zabieram go do domu! - Prychnęła Muffinka.
- To jest upiorny magiczny niedźwiedź! Może demon, albo gorzej! - Zdenerwowała się Marcelina.
- No właśnie! Ktoś musi się nim zaopiekować! - Zdecydowała stanowczo Muffinka.
Jaga pokiwała głową.
- Nie każdy demon jest zły. - Powiedziała, drapiąc misia za uchem.
- Nie wierzę, że akurat ty to mówisz. - Parsknęła Muffinka.
- Dużo się dziś nauczyłam. - Przyznała szczerze Jaga. - I przepraszam, cię. Naprawdę. - Powiedziała, patrząc z uznaniem na małą czarodziejkę.
- Dobra, dobra. - Zmieszała się Muffinka. - Ja też się czegoś nauczyłam! - Oznajmiła z radością. - Patrzcie.
Machnęła laską i w powietrzu zawirowały kolorowe kulki.
- Co to? - Zdumiała się Marcelina, wyciągając rękę.
Jedna z kulek wylądowała na jej dłoni.
Była zimna i pachniała słodko.
- Lody! - Wyjaśniła z dumą czarodziejka.