Ło matko jedyna, doczołgałam się po urlopach. Rzucam to, co napisałam, bo w ogóle nic mi się robić nie chciało xd
Cześć dwudziesta 18+Uczta była niesamowita.
Jasno oświetloną salę wypełniał wesoły gwar.
Stoły uginały się od rozmaitych potraw.
Placki i podpłomyki z różnego rodzaju zboża, miękkie, puchate bułeczki i chrupiące chleby.
Dziesiątki mięsiwa, wędzonego, pieczonego czy duszonego w aromatycznych ziołach.
Gęste zupy i smakowicie pachnące buliony.
Soczyste owoce i słodkie wymyślne desery.
Mocne trunki lały się strumieniami, a rozochoceni wojownicy świętowali zwycięstwo.
Czarodziejka, zmuszona przez przymilne nalegania i pełne zachwytu prośby, siedziała na jednym z trzech honorowych miejsc.
Obok niej wesoły Oktawus z czerwonym nosem, wychylał kolejny puchar.
Druid wsuwał pieczone ziemniaki, a zastępca, zrezygnowawszy z miejsca obok dowódcy, pławił się w towarzystwie pięknych dziewczyn.
Jasny, Drako i Orety, wesołymi wrzaskami wtórowali zawodowym grajkom.
Morskie Smoki nie pozostawały w tyle.
W ogólnym radosnym zgiełku, nawet Marcelina i Padalec świetnie się bawili.
Karasu, mimo trapiącego go problemu Pieprza, też się szybko rozchmurzył.
Muffinka wepchnęła do ust kolejnego ptysia i omiotła biesiadników sceptycznym spojrzeniem.
- Co tak łypiesz? - Zainteresowała się wesoło Vanisz, smarując kolejny podpłomyk gruba warstwą czekoladowego kremu.
W końcu dała sobie spokój z dodatkami i sięgnęła po łyżkę.
Po co komu jakieś imitacje chleba?
- Zastanawia mnie brak naszego ulubionego demona.
Wojowniczka szybko otaksowała tłum.
Chociaż miała pewność, że gdyby Pieprz był na uczcie, na bank nie musiałaby go szukać wzrokiem.
Ale rycerza faktycznie nie było.
- Pewnie przyczłapie później. - Zbagatelizowała problem.
Czarodziejka zawierciła się niespokojnie.
Jakoś nie podzielała obojętności Vanisz.
- Co tam dziewczynki? - Róża bezceremonialnie wepchnęła się, potrącając Muffinkę i rozchlapując przy okazji trochę wina.
Ptyś przewrócił oczami.
- Próbowałyście, tego wina z róży? Niesamowite.
- Nie każdy lubi się alkoholizować na wejściu. - Burknęła Vanisz, zlizując krem z ozdobnej łyżeczki.
Healerka odpowiedziała jej pogardliwym prychnięciem.
- Byłaś u Pieprza? - Spytała cicho czarodziejka.
Róża popatrzyła na nią nieprzytomnie.
- Oszalałaś? - Parsknęła w kieliszek. - Nawet jakbym znieczuliła się całym tym winem, nie mam zamiaru iść do tego obłąkańca.
- To zdaje się twoja praca, nie? - Zauważyła złośliwie Vanisz.
Róża nadęła się i postanowiła poszukać bardziej rozrywkowego towarzystwa.
- Przesadzasz. - Wzruszyła ramionami wojowniczka. - Ser Selerka też nie ma i Legglę zaginął, a ty już snujesz jakieś teorie.
Czarodziejka wbiła widelczyk w eklerkę.
Może i racja.
- Zjadłem mięso. - Pochwalił się druid, wymachując pucharkiem.
- Brawo? - Parsknęła czarodziejka.
Dryblas z zadowoleniem rozparł się na oparciu i pogładził po brzuchu.
- Właściwie, to ja mogę już iść spać.
Vanisz roześmiała się.
Ptyś rzucił w Ziemniaka winogronem.
Do Karasu przysunęła się smukła królewna.
- Zdaję się, że masz pusty kielich. To niedopuszczalne, żeby zabrakło wina dla tak znakomitego wojownika.
Dowódca Gryfów, zamrugał, wyrwany gwałtownie ze swoich rozmyślań.
Jasne, bursztynowe oczy wpatrywały się w niego wyczekująco.
Właściwie to nie lubił wina, ale w tej chwili za nic by się do tego nie przyznał.
Seler zbierał się w sobie.
Stał pod drzwiami pokoju elfa.
Przyszedł tu jako healer.
Przynajmniej tak sobie wmawiał.
I właściwie całkiem dobrze mu szło, ale kiedy już miał zapukać, nagle stracił całą pewność siebie.
Do jasnej cholery.
On, jeden z Najwyższych, zachowuje się jak jakiś szczeniak.
Po raz pierwszy, od bardzo dawna, poczuł złość.
Sięgnął dłonią w stronę drzwi, które właśnie w tym momencie otworzyły się gwałtownie.
Stojący w nich elf nie wyglądał za dobrze.
Był blady, a po jego czole spływał pot.
Mimo to, na widok stojącego w progu Selera, w jego pustych oczach błysnęła czujność.
- Przyszedłem sprawdzić, czy mogę ci jakoś pomóc. - Mruknął Seler w stronę ściany.
- Doprawdy? - Rzucił łucznik ze złośliwym uśmiechem.
- Nie wyglądasz najlepiej, mikstura Orety...
Umilkł pod wpływem spojrzenia elfa, który gestem zaprosił go do środka.
Łucznik poruszał się sztywno, a prawe ramię mocno przyciskał do piersi.
Seler przywołał się do porządku.
Sięgnął do sakiewki.
Ostrożnie wyciągnął z niej piękny medalion.
Ogromny szafir zalśnił głębokim granatem.
Rycerz skłonił głowę i przymknął powieki, a potem zaczął recytować.
Dziwna mowa, pełna miękkich słów odbijała się echem po pokoju.
Zdawała się płynąc w powietrzu, otulając każdy przedmiot.
Kiedy Rycerz nagle urwał, elf poczuł dziwną pustkę.
Przez ten krótki moment zapomniał o bólu, który teraz wrócił ze zdwojoną siłą.
Łucznik usiadł ciężko na łóżku.
Seler tymczasem założył medalion.
Uśmiechnął się niepewnie.
Jego złote włosy poruszył jakiś niewidzialny podmuch.
Elf zamrugał i odwrócił wzrok.
W tym rycerzu było zdecydowanie coś niepokojącego.
- A teraz pokaż mi bark. - Powiedział cicho healer.
Pieprz zamknął drzwi i osunął się po nich na podłogę.
Splunął krwią.
Powinien wiać do Nawiedzonego Lasu.
Nie miał siły.
Oparł policzek o zimną, kamienną posadzkę.
Nie mógł oddychać.
Nie miał siły.
Ale to nie ból był najgorszy.
Zmiażdżyła go świadomość własnej głupoty.
Dał się podejść, jak idiota.
Walczył, żeby nie myśleć, co mogło stać się z Grzechami.
- Długo masz zamiar użalać się nad sobą? - Z morza bólu wyrwał go znajomy, złośliwy głos.
- Dobij mnie. - westchnął ciężko demon.
- Gdybym tylko mógł. - Pokój wypełnił jadowity śmiech.
Potem Pieprz, brutalnym kopniakiem, został przywołany do porządku.
Kiedy skończył rzęzić i pluć krwią, otarł załzawione oczy i spojrzał niechętnie na swojego oprawcę.
Stał przed nim szczupły chłopiec, o mlecznobiałych sięgających ramion włosach.
Jego niesamowicie niebieskie oczy płonęły wściekłością.
Był piękny.
- Śnieżynka... - Pieprz spróbował się uśmiechnąć, ale nic z tego nie wyszło.
- Spierdalaj. - Syknął chłopiec rzucając się na demona.
Złapał go za gardło i potrząsnął.
Pieprz jęknął.
Bez większego wysiłku zepchnął go z siebie i z pomocą ściany odzyskał pozycję pionową.
Białowłosa istota patrzyła na niego spode łba.
- Niedobrze mi. - Poskarżył się demon.
- Bardzo mnie to cieszy.
Pieprz wziął kilka głębszych oddechów.
Zawył.
Tymczasem białowłosy chłopiec wskoczył na łóżko.
Przeciągnął się z wyraźną przyjemnością.
Na widok miny demona parsknął śmiechem.
- Siedziałem w tej pierdolonej klatce ponad ćwierć wieku.
Pieprz na wszelki wypadek postanowił nie komentować.
Nawiedzony Las.
Ale najpierw musi dorwać Selera.
- Nudzę cię? - Niebieskie oczy zmrużyły się niebezpiecznie. - Nigdy nie należałeś do rozmownych, ale do jasnej cholery, chyba należy mi się chociaż jakieś pierdolone "przepraszam".
Pieprz parsknął i zaraz tego pożałował.
- Śnieżynka, dobrze wiesz, że...
- Dobra, zamknij się. - Chłopiec zasyczał niczym wściekły kot. - Powiedz mi lepiej, co masz zamiar zrobić? W ogóle, co ty odstawiasz, Aeszma? Co to za pieprzona szopka? - Rozejrzał się z niesmakiem dookoła.
Demon machnął ręką.
- Naprawdę myślałem, że jesteście bezpieczni.
- Kogo ty, kurwa, chcesz oszukać? - Twarz chłopca wykrzywił z wyjątkowo złośliwy uśmiech. - Ty wtedy nie myślałeś. A już na pewno nie właściwym narządem. Miałeś nas gdzieś.
Pieprz nie mógł nie przyznać mu racji.
Musiał wszystko poskładać do kupy.
Zapłacą mu za to.
Wszyscy.
- Więc? - Zainteresował się chłopiec, obserwując, jak Pieprz sięga do klamki.
Przysiągłby, że ten ledwo żywy, okrwawiony i sponiewierany wojownik stanowi zaledwie marny cień jego dawnego króla.
Ale potem trafił na jego spojrzenie.
Dobrze znane, przepełnione dzikim płomieniem.
Poczuł dreszcz ekscytacji.
Tak, może i zostali pokonani, ale to była tylko chwilowa porażka.
Zło będzie istniało zawsze i żaden cholerny Zakon tego nie zmieni.
Dziewczyna patrzyła z niesmakiem na wysłannika Zakonu.
Panoszył się po Miasteczku z ważną miną.
Krok w krok dreptała z nim ta odrażająca istota.
- Żeby tak dachówki wam pospadały na te puste łby. - Rzuciła życzliwie Jaga i przemknęła w stronę stajni.
Albert siedział w samym środku świeżo zbitego boksu.
Jego spojrzenie, nieprzerwanie od trzech dni, wyrażało niedowierzanie zmieszane z pogardą.
- Przyniosłam ci czekoladowe ciasto. - Zachęciła go dziewczyna, ale obrażony zwierzak nawet na nią nie spojrzał.
Za to ona z wyraźną złością patrzyła na spełniający wszelkie normy uwiąz, którego nie byli w stanie odczepić.
Próbowali.
I to nie jeden raz.
Nawet kowal był bezsilny.
Pewnie brat Matt dałby radę, ale nikt nie kwapił się, żeby zapytać.
Pani Gibons, niejako na pocieszenie, piekła coraz to nowe ciastka, jednak obrażony gryf, nawet nie myślał o jedzeniu.
- Wszystko przez tego cholernego demona. - Syknęła ze złością Jaga.
Albert zmrużył złote oczy i kłapnął dziobem.
Najwyraźniej nie podzielał jej zdania.
Odwróci się do niej tyłem i zwinął w kłębek na sianie.
Dziewczyna westchnęła i zostawiła ciastka w nieoheblowanym żłobie.
Wychodząc ze stajni weszła prosto na Scarfera.
Zmierzył ją tym tępym, maślanym spojrzeniem, ale zaraz odchrząknął i zebrał się w sobie.
- Czego tam szukasz?
- A co cię to obchodzi?
- Zwracasz się do wysłannika Zakonu. - Upomniała ją skryba.
- Zwracam to do wiadra, jak mi coś zaszkodzi. - Powiedziała z odraza Jaga i wyminąwszy ich ruszyła w stronę siedziby gildii.
- Bezczelna. - Skwitowała Noim, kreśląc coś na arkusiku.
- Obawiam się, że będę zmuszony opuścić jutro to urokliwe miejsce. - Powiedział Scarfer odprowadziwszy wzrokiem smukłą pomoc kuchenną.
- Jutro? - Zdziwiła się skryba, gwałtownie przestając notować. - A co z demonem?
- Tak po prawdzie wysłano mnie tu nie tylko w tej sprawie.
Dziewczynka nerwowo poprawiła okulary i zachłannie nastawiła uszy.
Wysłannik Zakonu uśmiechnął się lekko.
Skrzyżowawszy ręce za plecami, ruszył leniwym krokiem w kierunku świątyni.
Seler maszerował żwawo korytarzem.
Teraz mógł z czystym sumieniem dołączyć do uczty.
Nie dotarł nawet do zakrętu, kiedy coś go wciągnęło do pokoju.
Wszelkie próby protestu umarły, zduszone upiornym spojrzeniem Pieprza.
- Siadaj. - Rzucił mało życzliwym warknięciem.
Rycerz z lekkim ociąganiem usiadł na krześle.
- Pamiętasz o czym rozmawialiśmy?- Zapytał demon świdrując go przenikliwym spojrzeniem.
Na łóżku leżał kot.
Śliczny, biały jak śnieg.
Z uroczym różowym noskiem i pięknymi, niebieskimi oczami.
Kiedy człowiek na niego patrzył, marzył o zatopieniu palców w tym mięciutkim futerku.
- To twój kot? - Spytał zupełnie bezsensu Seler.
- Można tak powiedzieć. - Błysnął kłami Pieprz.
Zaschnięta krew zmieniła jego twarz w upiorną maskę.
Nie żeby wcześniej nie był demoniczny.
Rycerz nie mógł oderwać oczu od kota.
Czuł niepokój.
- To nie jest kot... - Zaczął powoli.
- Punkt dla ciebie, pierzasty.
Kształty kota rozmyły się i w jego miejscu pojawił się białowłosy chłopiec.
Seler zerwał się z krzesła, które z hukiem wylądowało na kamiennej posadzce.
Pieprz uśmiechnął się złośliwie.
- To jest...
- Blik, Grzech Drugi, Duch Żądzy, bynajmniej nie do twoich usług. - Skłonił się lekko chłopiec.
Zgrabnie zeskoczył z łóżka i obszedł Selera przyglądając mu się uważnie.
Wyższy o dwie głowy rycerz był blady jak ściana.
- Widzisz, drogi Selerku, okazuje się, że Zakon, to jednak banda kłamliwych skurwysynów. - Pieprz przysiadł na brzegu stołu i świdrował Najwyższego wyjątkowo nieprzyjaznym spojrzeniem.
Co ty nie powiesz, miał ochotę odpowiedzieć rycerz, ale powstrzymał się.
- W twierdzy zaproponowałeś mi amnestię. - Powiedział zamiast tego Seler.
Demon odpowiedział skinieniem głowy.
- Nie da się ukryć, że obaj siedzimy w gównie po uszy. Ty możesz zwinąć żagle i znowu się ukrywać.
- A ty? - Wszedł mu w słowo blondyn.
Białowłosy chłopiec bawił się płomieniem świecy.
Obserwował rycerza spod półprzymkniętych powiek.
- A on musi pokazać tym zadufańcom, że władcy demonów nie gra się na nosie.
Seler zmrużył oczy.
- Masz zamiar zaatakować Zakon?
Odpowiedzią był wyjątkowo zły uśmiech na twarzy demona.
- Oszalałeś? - Zdenerwował się Seler.
- Nigdy nie byłem normalny. - Wzruszył ramionami Pieprz.
- Przecież ty ledwo stoisz na nogach. Jakimi cudem masz zamiar dostać się do siedziby? A co tu mówić o jakiejkolwiek walce? Co ja plotę. - Rycerz złapał się za głowę. - Jakiej walce?
To jest siedziba Najwyższych! Rozumiesz? Masz...
- Ja pierdolę, przestań histeryzować. - Niebieskie oczy patrzyły na Selera z niesmakiem.
- Nie przeklinaj. - Pouczył go odruchowo rycerz, czym rozśmieszył chłopca do łez.
Im bardziej chłopiec się śmiał, tym bardziej rósł jego cień.
Najwyższy ze zgrozą wpatrywał się w kłęby mroku skradające się po ścianie.
I nagle roześmiana buzia chłopca zmieniła się w oślizgłą, pokrytą gnijącym mięsem czaszkę.
Pokój niemal w całości wypełniła odrażająca, ociekająca krwistym śluzem bestia.
Sam jej wygląd wystarczył, żeby zmrozić krew w żyłach największych śmiałków, a co dopiero moc, która zaczęła wirować po pokoju.
Przytłaczająca żądza.
Chęć zabijania.
Zadawania cierpienia.
Silna potrzeba rozrywania na strzępy i nurzania się w bólu innych.
Seler padł na kolana przyciskając pięści do skroni.
- Śnieżynka, przestań się popisywać. - Mruknął Pieprz, krzyżując ramiona na piersi.
Połamane żebra zaprotestowały boleśnie.
Piekielna bestia rozwarła upiorną paszcze i zaryczała demonowi prosto w nos.
Czarnowłosy zupełnie się nie przejął.
Leniwym ruchem wyciągnął z szuflady garść żelkowatych misiów.
Powietrze w pokoju zgęstniało, a potem w miejscu bestii z suchym trzaskiem pojawił się chłopiec.
- Owocowe?! - Wrzasnął, łapczywie rzucając się na przysmak.
Wpakował sobie dwa misie do buzi, a na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech.
- Kocham cię, Smołek. - Powiedział słodkim głosikiem i walnął się na łóżko żując żelki z wyraźna przyjemnością.
Seler obserwował całą scenę wytrzeszczonymi oczami.
Powoli zaczynało do niego docierać, że już może oddychać.
Demony.
Całe życie na nie polował.
Uczono ich, że są czystym złem.
Nieprzewidywalne, kapryśne, egoistyczne.
Gotowe siać zniszczenie, bo akurat taka ich naszła ochota.
Nie ma w nich krztyny uczuć.
Żadnej nadziei.
Samo zło.
Jeśli wierzyć tym wszystkim opowieściom, czyste zło, zwane Śnieżynką nie powinno rezygnować z krwawej rzezi w zamian za garść żelek.
Rycerz klapnął ciężko na podłogę.
Pieprz odchrząknął.
- Musisz pamiętać, że Śnieżynka nie grzeszy cierpliwością.
Białowłosy chłopiec parsknął śmiechem.
- A ty nie grzeszysz rozumem.
- Wal się.
- Spierdalaj.
Seler postanowił się wtrącić.
- Co tam, panie święty? - Niebieskie oko łypnęło na niego z niechęcią.
- Chciałem się dowiedzieć, jakim cudem twoje samobójstwo ma nam w czymkolwiek pomóc?
- Pomyśl, przez chwilę. - Czarne oczy patrzyły na rycerza z łagodnym rozbawieniem.
Seler poczuł, że jest zmęczony.
Cholernie zmęczony.
I to nie tylko ostatnią misją, nie.
Wycieńczyło go ciągłe uciekanie, ukrywanie się, maskowanie.
Miał dość.
Wiedział, że ten obłąkaniec ma jakiś sposób, właściwie w tej chwili było mu wszystko jedno czego zażąda.
- Nie mam pojęcia, co zaszło między tobą, a resztą pierzastych idiotów, ale ty sam nie stanowisz zagrożenia dla Gryfów.
Nawet jak przyjdą, to capną ciebie i tyle. Nie będą wyciągać żadnych konsekwencji. Co innego ja.
Oczy demona zapłonęły.
- Ciebie zabiorą, a Miasto i Gryfy odpowiedzą przed Radą czarodziei. - Przytaknął Seler.
Pieprz prychnął lekceważąco.
- Co tam Rada. Banda starych pierdzieli. Obydwaj wiemy, że to tylko figuranci. Jedyną władzę trzyma Zakon.
- Dlatego pchasz się w paszcze lwa. - Rycerz pozwoli sobie na drwinę.- Dlaczego uważasz, że oni z miejsca cię nie zabiją i niby jak ma mi to pom... - Przerwał w połowie zdania, a Pieprz dostrzegł, jak w jasnym spojrzeniu Najwyższego pojawia się zrozumienie, a potem strach.
- Chcesz mojej istoty. - Powiedział cicho.
Pieprz skinął głową.
Seler zerwał się z krzesła.
Ta propozycja była absurdalna.
Miał oddać swoją istotę.
Wszystko to, co sprawia, że był Najwyższym.
Że był sobą.
Osobiste, odnawialne źródło potężnej mocy.
Przecież to niemożliwe, nie można oddzielić istoty...
Białowłosy wciągnął głęboko powietrze.
- Tyle emocji. - Westchnął z rozmarzeniem. - Panna P miałaby używanie.
Pieprz chciał zapytać czy wiadomo, co się z nią stało, ale to nie była pora na takie rozmowy.
Teraz należało załatwić sprawę z Selerem.
Rycerz myślał gorączkowo.
- Jeśli odbierzesz mi istotę, nikt mnie nie wyczuje. Stanę się niewidzialny. Nie będą mogli mnie ścigać. A jeśli chcesz iść do Zakonu, mając moją istotę, wtedy...
- Wtedy będę miał taką moc, że nie zaryzykują. Powiem im, że cię zabiłem, rozumiesz? Będziesz wolny.
- Nie musiałbym uciekać. Tylko, że to niemożliwe. Nawet ty nie jesteś na tyle obłąkany, żeby wierzyć w oddzielenie istoty. Chcesz mnie zabić i oczekujesz, że się na to zgodzę.
W pokoju zapadło milczenie.
Pieprz przyglądał się Selerowi z lekko przekrzywioną głową.
Czarne, pozlepiane krwią kosmyki przesłoniły mu jedno oko.
W ciemnym spojrzeniu migotał szkarłat.
Może to odblask od krwi, a może od ognia piekielnego.
Seler odwrócił wzrok.
Nieoczekiwanie demon roześmiał się.
A potem zacharczał.
Oparł się o krawędź stołu i zmusił do oddychania.
- Naprawdę myślisz, że prowadzilibyśmy tę rozmowę, gdybym chciał cię zabić?
- Wiem, że to co proponujesz, jest niemożliwe. Nigdy nikomu nie udało się oddzielić istoty bez odbierania życia....
...
Jego kroki odbijały się echem po szerokim korytarzu.
Każde uderzenie zdradzało irytację.
Gdzie, u diabła, podziewał się ten łobuz?
Wiedzieli, jak istotna jest kontrola.
Każdy miał świadomość, że tego dzieciaka należy pilnować.
A mimo to, gdzieś im się zawieruszył.
W środku dnia.
- Dor! - Huknął w głąb korytarza, w stronę posterunku zaufanego sługi.
Mordercy na zlecenie i wybitnego czarnoksiężnika.
Pół demona zresztą.
Odpowiedziała mu cisza.
I echo jego kroków.
To już siódmy pusty posterunek.
Siedem sług i zaufanych ochroniarzy.
Trzy potężne demony, jeden ażdacha, dwóch półbogów i jeden demon czarnoksiężnik.
Siły, które byłyby w stanie przejąć niejedną podziemną krainę.
A mimo to przepadły, podobnie jak ten upiorny chłopiec.
Prawa ręka króla podziemi, czarnoksiężnik Frol, przełknął nerwowo ślinę.
Doprawdy niezwykle rzadko zdarzało się, żeby ktoś taki jak on odczuwał strach.
Dziwnym trafem miało to zawsze związek z nieszczęsnym księciem demonów.
Najmłodszym i najbardziej niepokojącym.
Nie natknął się na nikogo, aż do komnaty chłopca.
Skąd w nim przeczucie, że tam należy szukać tego urwisa?
Nie kłopotał się pukaniem.
Drzwi otworzyły się z hukiem.
Na dywanie utkanym z płomieni podziemnej rzeki upiorów, siedział czarnowłosy chłopiec.
Był drobniutki, miał mlecznobiałą skórę i czarne jak węgiel oczy.
Szeptał coś pod nosem turlając po dywanie szklane kulki.
Czternaście kolorowych szkiełek wirowało obijając się o siebie dźwięcznie.
Frol odetchnął z ulga.
- Gdzie jest Dor? - Spytał ocierając pot z czoła.
Chłopiec nie zareagował.
Nucił.
Kapłan poczuł strach.
Tylko raz, był świadkiem tego, do czego zdolne jest to dziecko.
Kiedy podczas jednej z uczt pojawili się nieproszeni goście.
Do końca swoich dni będzie pamiętał, jak ten mały chłopiec bez słowa wystąpił im na przeciw.
Wysłannicy Zakonu.
Pogromcy demonów.
Posłowie.
Najwyżsi.
I on, nie sięgający im nawet do pasa.
Frol pamiętał ciszę jaka wtedy zaległa.
Przesycona niepokojem i lękiem, ciężką i duszącą ciszę.
Widział niepokój w oczach króla.
I ten budzący grozę spokój dziecka.
Dziwnego, wiecznie milczącego chłopca, który nagle zaczął śpiewać.
Nikt nie potrafił powiedzieć, co to była za pieśń.
Jaka klątwa czy zaklęcie.
Wystarczyło jedno mrugnięcie powieki, by omamić ich wszystkich.
Wystarczył mu jeden oddech, by wydusić życie z dwóch aniołów.
Kilka melodyjnych fraz i wysłannicy Zakonu pocięli się własnymi mieczami.
Kapłan otrząsnął się.
Tak, zdecydowanie z tym dzieckiem było coś nie tak.
Incydent w Wielkiej Sali był jedyną okazją, kiedy dane im było usłyszeć jego głos.
Nigdy wcześniej i nigdy potem dziecko nie odezwało się ani słowem.
Początkowo król próbował i prośbą i groźbą, zmusić go do wyjaśnień, ale nic z tego.
Wtedy też podjęto liczne środki ostrożności.
Najwyraźniej jednak przestały być one skuteczne.
Jedna z kulek odbiła się zbyt mocno i wirując poturlała się pod nogi kapłana.
Frol podniósł ją odruchowo.
Przypomniało mu się, jak kiedyś, bardzo dawno temu, grali w nie w szkole czarnoksięstwa.
Ujął kulkę w dwa palce, odnalazł płomień najbliższej świecy, przymrużył jedno oko i zerknął.
W środku zawsze miały takie kolorowe, śmieszne kształty.
Ludzie, od których je kradli, robili je ze szkła.
Czasami w środku zatapiali kwiaty czy inne cuda.
Takie okazy były warte o wiele więcej.
Kapłan zadrżał.
Dotarło do niego na co patrzy.
W kulce nie było kolorowego szkła, czy barwnego kwiatka.
Tkwił tam Dor.
Frol patrzył z niedowierzaniem, na miniaturową postać jednego z największych czarnoksiężników podziemnego królestwa.
- To przecież Dor. - Szepnął słabo. - Coś ty zrobił? Nie, to niemożliwe, to jakieś złudzenie. - Popatrzył na chłopca, który przerwawszy zabawę, przyglądał mu się. Przechylił lekko głowę, a krzywe, czarne pasma spłynęły łagodnie na jedną stronę.
Wyglądał wyjątkowo niewinnie i całkiem nieszkodliwie.
Gdyby Frol nie był wtedy w Wielkiej Sali, nigdy by nie uwierzył, że ten chłopiec zdolny jest do jakiegokolwiek zła.
Teraz jego przesycony strachem umysł, usiłował znaleźć jakieś racjonalne rozwiązanie.
- To nie jest Dor, prawda? - Zapytał, wyciągając kulkę w stronę chłopca.
Głos mu zadrżał.
Czarne spojrzenie przyszpiliło go i studiowało z dziwną fascynacją.
Chłopiec oderwał wzrok od kapłana, zerknął na pozostałe kulki.
Sięgnął po jedną z nich i wyciągnął ją w stronę Frola.
Kapłan całkiem oszołomiony przyjął odruchowo kulkę.
Wirowało w niej coś szkarłatnobrązowego.
Chłopiec wstał i zamknął dłoń kapłana na dwóch szklanych kulkach.
- To jest Dor. - Powiedział głosem z dziwną chrypą przypominającą warkot wilka.
Oczy kapłana wypełnił strach.
Podobnie jak jego umysł i ciało.
Lodowa łapa lęku zamknęła go w śmiertelnym uścisku.
A wtedy chłopiec sięgnął mlecznobiałą dłonią do jego piersi i zanurzył palce w jego niematerialnym wnętrzu, bez najmniejszego trudu wyciągając istotę...
Blik wsparł się na łokciu i wbił rozbawione spojrzenie w Selera.
- Czego was w tym Zakonie uczą. - Przewrócił niebieskimi oczami.
- Granic między dobrem a złem.
- Chciałeś powiedzieć, granic między ich prawdą a życiem. Wy nic nie wiecie.
- Jestem... - Zaczął urażonym tonem Seler, ale białowłosy chłopiec powstrzymał go machnięciem dłoni.
Usiadł wygodnie na łóżku.
- Jeśli wyjedziesz mi tu z jakimś śmiesznym tekstem i mocy Najwyższych, to się chyba posikam.
- Zachowujesz się tak, jakbym nic nie znaczył. Jakby potęga, jaką dysponuję...
Pieprz parsknął rozbawiony.
- Edziu, z całym szacunkiem, ale mieć moc, a posługiwać się mocą, to dwie różne rzeczy. Zaryzykuję stwierdzenie, że zrobię z niej lepszy użytek niż ty.
- Zgodzę się, jeśli mnie nie zabijesz. - Powiedział rycerz mrużąc oczy.
Blik klasnął w dłonie.
Pieprz wstał.
Wbił w Selera łakome spojrzenie.
Najwyższy wyciągnął dłoń.
- To ma być prawdziwy kontrakt.
Białowłosy chłopiec zacmokał z rozbawieniem.
- Patrz pan jaki chytrus.
Demon błysnął kłami i uścisnął rycerzowi rękę.
- Wezmę twoją istotę nie zabijając cię. - Powiedział cicho, patrząc wyczekująco na blondyna.
Seler skinął głową.
- Nie martw się, robię to odkąd skończyłem siedem lat. - Uśmiechnął się Pieprz, a potem zanim rycerz zdążył zareagować wsadził mu dłoń w pierś.
Nad Miastem zapadał zmrok.
Kupcy zwijali stragany.
Przekupki pakowały towary.
Dzieciaki rozbiegały się do domów.
Zapowiadał się spokojny wieczór, przy dobrym trunku, kiedy bramę miasta przekroczyło dwóch nieznajomych.
Strażnikowi machnęli przed nosem papierem ciężkim od pieczęci i nie zwolniwszy, skierowali się prosto w stronę Świątyni.
Brat Matt właśnie miał zamiar zjeść odgrzewany obiad, którego spożycie przerwał mu wcześniej wysłannik Zakonu.
Ledwie wbił nóż w kawałek mięsa, kiedy ktoś załomotał do drzwi.
Stary kapłan mruknął pod nosem, co sądzi o takich wizytach i poszedł otworzyć.
W progu stało dwóch rycerzy w płaszczach Zakonu.
Niech ich szlag. - Pomyślał mało życzliwie brat Matt.
- Przybyliśmy na prośbę Scarfera wysłannika...
- Tak, tak. - Przerwał mu niecierpliwie mnich. - Proszę. Zdaje się, że wasz towarzysz nie stwierdził istnienia demona na terenie Miasta. Mało tego, dzisiaj oznajmił, że jutro zamierza wrócić do Zakonu.
- Owszem. - Zgodził się jeden z rycerzy.
Był wysoki i miał idealnie przystrzyżona, czarną brodę.
- Obecności demona nie stwierdzono, jednak poinformowano nas, że być może przebywa u was jeden z Najwyższych, który złamał śluby.
Brat Matt zatrzymał się gwałtownie.
Rycerze nie chcąc go staranować wpadli na siebie.
Mnich oświetlił ich twarze pochodnią.
Tkwili w ciemnym, wąskim korytarzu.
- Czyście rozum stracili? - Zapytał słabo kapłan. - Najpierw szukacie demona, a teraz zgubił się wam Najwyższy?
- Nie możemy dyskutować z osobami postronnymi o szczegółach misji. - Odarł z godnością właściciel rudej brody.
- Sru tu tu tu majty z drutu. - Burknął pod nosem ojciec Matt i ruszył w stronę komnaty Scarfera.
Jaga odprowadziła jeźdźców niespokojnym wzrokiem.
Niech to wszystko się już wreszcie skończy.
Poprawiła na biodrze wielki kosz i ruszyła w stronę bramy.
Musiała jeszcze narwać jabłek, bo jutro wracają Gryfy, a matka koniecznie chce zrobić jabłecznik.
Pozdrowiła strażników w bramie i ruszyła w stronę gaju nad jeziorem.
Szła szybkim krokiem, nie chcąc wracać po ciemku.
Postawiła kosz na ziemi i zaczęła zbierać najpierw te owoce, które zdążyły opaść.
Nie rozglądała się.
Nie zauważyła, ani nie poczuła niczyjej obecności.
Za to on ją dostrzegł, jak tylko wyszła z bramy.
Nie żeby miało to jakieś znaczenie.
Przez chwilę patrzył, bo poruszała się w sposób miły dla oka.
Ale szybko na powrót zatopił się w swoich myślach.
Siedział tu już kilka godzin.
Na nagrzanym słońcem kamieniu.
Otoczony szuwarami, pozostawał niewidoczny dla tych, którzy nie stali na przeciwnym brzegu jeziora.
On zaś doskonale widział dwóch Zakonników.
Ziewnął.
Wcale nie musiał ich oglądać.
Z nową mocą krążąca w żyłach czuł ich obecność.
Złota siła pozwalała dostrzec więcej.
Poczuć więcej.
Przyjmując istotę Najwyższego miał wrażenie, że stał się w jakiś sposób nagi.
Odsłonięty.
Odczuwał zbyt wiele, świat go przytłaczał doznaniami.
Kiedy zaleczył rany, a jego własna moc odzyskała właściwy poziom i zmieszała się z nową, zrobiło mu się znacznie lepiej.
Ciągle zastanawiał się, czy powinien powiedzieć czarodziejce.
Musiała tu zostać.
Ale czy rozmowa nie odniesie wprost przeciwnego skutku?
Zapatrzył się w zieloną toń, łapiącą ostatnie promyki słońca.
Przymknął oczy.
Czy mu się uda?
Czy jeszcze kiedykolwiek tu wróci?
Spod półprzymkniętych powiek ślizgał się spojrzeniem po dachach domów, po murze, po łąkach.
Czuł dziwny smutek.
Nigdy by się do tego nie przyznał, ale to właśnie tu czuł się szczęśliwy.
W prymitywnej osadzie, pełnej słabych, ludzkich durniów, odnalazł swoje miejsce.
A teraz musi odejść.
On, który niszczy i sieje zagładę, musi coś ocalić.
Do diabła, jak mógł wpaść na tak szalony pomysł.
Wziął głęboki oddech, żeby pozbyć się dziwnego kłucia w piersi.
A potem zaśpiewał.
Kiwając się w rytm szumiących delikatnie trzcin, śpiewał zaklęcie ochronne dla Miasta, które uważał za swój dom.
Jaga zamarła z jabłkiem w dłoni.
Sok spływał jej z nadgarstka w dół, aż do łokcia.
A ona stała i słuchała.
Mimo, że nie rozumiała dziwnych słów, to sam głos...
Smutny, pełen bólu i tęsknoty, a jednocześnie budujący jakieś dziwne poczucie bezpieczeństwa i nadziei.
Przeszukiwała wzrokiem brzeg jeziora, trafiła na zarys sylwetki tonącej w zapadającym mroku.
Mężczyzna siedział, obejmując ramionami kolana.
Kiwał się lekko na boki, a wiatr rozwiewał jego włosy.
Jaga miała wielką ochotę pobiec w jego stronę.
Dowiedzieć się kim jest.
Ale wtedy on wstał, a pieśń urwała się gwałtownie.
Dziewczyna z ogromnym żalem wróciła do wrzucania jabłek do kosza.
Pieprz postanowił zajrzeć jeszcze do gospody i zamienić parę słów z panią Gibons.
Dziś kobieta miała wolne i powinien ją zastać za barem.
Nie mylił się.
Uśmiechnęła się na jego widok.
- Jak dobrze, że jesteś, kochaneczku. Czy inni też już wrócili?
- Nie, tylko ja. Zresztą... - Zawahał się. - Zresztą ja tylko przelotem.
- Jak to przelotem? A kto tu porządek zrobi? Albert w stajni siedzi! Ta skryba...
Demon westchnął.
- Właśnie dlatego muszę się tym zająć.
- To dobrze. - Poklepała go po policzku i nalała gorącego kakao. - To bardzo dobrze, kochaneczku.
Demon w milczeniu pociągnął z kufla.
Westchnął.
Nikt nie podawał takiego kakao jak pani Gibons.
- Nie wiem kiedy się zobaczymy. - Powiedział posyłając jej ciepłe spojrzenie znad kufla.
- Nie rozumiem.
- Muszę z nimi iść.
- Z nimi... - Oczy starszej kobiety rozszerzyły się.
Zdzieliła demona ścierką.
- Oszalałeś?!
Pieprz uśmiechnął się lekko.
- Muszę z nimi iść, inaczej ucierpi Miasto, Gryfy.
- Ale... ale co to bez ciebie będzie? - Pani Gibons załamała ręce.
- Z panią jako gospodynią, poradzą sobie bez dwóch zdań. - Błysnął kłami unikając nadlatującej ścierki.
- Teraz pomaga mi najstarsza córka. - Pani Gibons dyskretnie otarła kąciki oczu. - Na szkołę chce zapracować.
- Na szkołę?
- Zamarzyło jej się healerką zostać. - Prychnęła pani Gibons.
- To niedobrze? - Demon dopił kakao i z żalem odstawił kufel.
Kto wie, czy nie ostatni.
- Ty wiesz, co tam się wyprawia, w tej szkole? - Pokręciła głową starsza kobieta.
- Przecież jeśli to pani córka, to na pewno jest rozsądna. A jeśli chce się uczyć, to czemu nie miałaby tego robić?
- Najpewniej dlatego, że to kosztuje majątek.
Demon uśmiechnął się chytrze.
Postawił na stole pękatą sakiewkę.
- Jeśli tu wrócę, będzie mi winna przynajmniej jedno porządne poskładanie po misji.
Pani Gibons wpatrywała się w milczeniu w siedzącego przed nią mężczyznę.
Kiedy przekrzywił głowę, jego czarne, krzywe kosmyki zasłaniały łagodne, czekoladowe oko.
A jednak był demonem.
Złem, jak mówią.
Pomiotem, jak go nazywa Jaga.
Jaga, która teraz pójdzie do szkoły.
Pójdzie i nigdy nie dowie się, kto za to zapłacił.
Kto się teraz nimi zaopiekuje?
Kto zadba o wszystko?
- Karasu da sobie radę. - Powiedział cicho Pieprz, a potem rozpłynął się w powietrzu.
Pani Gibons wysmarkała się w ściereczkę.
Szedł powoli w stronę Świątyni.
Nie było po co się spieszyć.
Pod nogami przemknął mu biały kot.
Pieprz zatrzymał się i przykląkł na brukowanej uliczce.
Czębril patrzyła w stronę Miasta.
Nad jej głową szumiały liście.
Wysłannicy Zakonu nadal kręcili się po okolicy.
Rzuciła niechętne spojrzenie w stronę piekącej się nad ogniskiem ryby.
Zabiłaby za kawałek chleba czy dobrą sałatkę.
No ale należało zachować ostrożność.
Nie mogli jej zobaczyć, bo zbyt łatwo połączyliby fakty.
Póki co Edward był bezpieczny z dala od Miasteczka.
Miała nadzieję, że Gryfy wrócą już po wyjeździe Zakonników.
Z ciężkim westchnieniem schowała się w głąb lasu.
Jaga maszerowała szybkim krokiem przez ciemne uliczki.
Przez dziwnego śpiewaka straciła sporo czasu i teraz musiała wracać grubo po zmroku.
Zwykle nie było się czym przejmować, jednak inaczej sprawy się miały, gdy w mieście gościli cygańscy kupcy.
Wtedy lepiej było nie pałętać się po ciemku.
Zwłaszcza jeśli było się młodą dziewką czy bogatym kupcem.
Poprawiła kosz trochę zbyt nerwowym ruchem.
Śliska od rosy wiklina zsunęła się po miękkiej tkaninie jej sukienki.
Kosz upadł na ziemię, jabłka potoczyły się na wszystkie strony.
Jaga zaklęła.
Szybko skoczyła w kierunku rozsypanych owoców.
- Może pomóc? - Od ściany jednego z domów oderwał się chudy wyrostek.
Dziewczyna zacisnęła zęby i postanowiła zignorować podejrzanego typa.
- Kolega grzecznie zapytał, czy nie potrzebna ci pomoc. - Drugi mężczyzna był gruby i miał czarną, potarganą brodę.
Jego sprośne spojrzenie przyprawiało o mdłości, prześlizgiwało się nachalnie po klęczącej dziewczynie.
Chudzielec zarechotał głupkowato.
- Nie chce z nami gadać, taka ważna panienka z miasta. - Splunął, kopiąc jedno z jabłek.
Owoc odbił się od ziemi i trafił klęczącą Jagę w ramię.
Posłała chłopakowi wściekłe spojrzenie.
Tłusty brodacz złapał ją za ramię i brutalnie pociągnął do góry.
- Zdaje się, że nie uczą was tutaj manier. - Chuchnął jej w twarz zgniłym oddechem.
Szarpnęła się i wymierzyła mu potężnego kopa w piszczel.
Cygan zasyczał wściekle i brutalnie potrząsnął dziewczyną.
Jaga poczuła strach.
Dotarło do niej, że nie ucieknie.
Chudzielec doskoczył do niej i wykręcił jej boleśnie drugie ramię.
Pieprz szedł leniwym krokiem w stronę Świątyni.
W uliczce prowadzącej na rozległy przed świątynny plac dostrzegł jakieś zamieszanie.
Ziewnął.
Co go to właściwie obchodzi?
Ledwo to pomyślał, a pod nogami wylądowało mu jabłko.
Demon przez dłuższą chwilę gapił się z niedowierzaniem na czerwony owoc.
- To jakiś żart. - Mruknął schylając się.
Zerknął w bok.
Dokładnie w chwili, gdy z głowy szarpanej dziewczyny zsunął się biały czepek.
Rudozłote, puszyste włosy rozsypały się po jej plecach i ramionach.
Było ich mnóstwo.
Falowały.
Słabe płomyki okolicznych latarni rozbłysły ognistymi refleksami w bujnej czuprynie.
Pieprz zagapił się.
Ocknął się dopiero, gdy jeden z napastników wziął zamach, żeby uderzyć szamoczącą się dziewczynę.
Strzał był celny.
Nasączone magią jabłko dosłownie wgniotło odrażającego typa w ścianę.
Dziewczyna krzyknęła, a chudzielec zwrócił ku Pieprzowi wystraszoną, szczurzą twarz.
- Powiedz swoim towarzyszom, że mają dokładnie godzinę na opuszczenie Miasta. - Zawarczał demon.
Chudzielec nie zamierzał się kłócić.
Nie z olbrzymim wojownikiem, którego oczy płonęły gniewem, a w dłoni tlił się fioletowy płomień.
Zwiał, nie pozostawiając Pieprzowi szansy na zmianę zdania.
Demon sięgnął po rozsypane owoce.
- Zostaw. - Syknęła dziewczyna.
Cofnął dłoń i spojrzał na nią.
Kilkoma nerwowymi ruchami skręciła włosy i upchnęła je pod czepek.
Posłała mu pełne niechęci spojrzenie.
Wściekłe, zielonożółte oczy.
A on tkwił schylony jak idiota i nie mógł oderwać od niej wzroku.
Kiedy odwróciła się i zaczęła zbierać owoce, powoli odzyskał równowagę.
- Nie ma za co. - Mruknął odwracając się na pięcie.
- Chyba żartujesz. - Parsknęła pogardliwie.
Zatrzymał się.
Nie miał pojęcia, o co właściwie miała pretensje.
- Wściekasz się, bo przerwałem ci udaną randkę? - Spojrzał na nią z rozbawieniem.
- Jesteś odrażający. - Splunęła.
Demon czuł jej wściekłość.
Nienawiść.
Wziął głęboki oddech.
Z jakiegoś powodu ta dziewczyna pałała do niego czystą nienawiścią.
Interesujące.
Przyjrzał jej się uważniej.
Nie, na pewno nigdy wcześniej jej nie widział.
Tymczasem Jaga pozbierała owoce i dźwignęła kosz, opierając go o biodro.
- Pomogę ci. - Zrobił krok w jej stronę.
- Zbliż się, a zacznę wrzeszczeć.
- Dziwne, że wcześniej nie przyszło ci to do głowy.
- Wcześniej nie miałam do czynienia z potworem.
- Ciekawa interpretacja. - Błysnął kłami. - Widać zupełnie niepotrzebnie się mieszałem.
- Pewnie. -Syknęła z odrazą. - Poradziłabym sobie sama! A tobą zajmą się Zakonnicy. Mogłeś nie wracać.
Pieprz przewrócił oczami.
Sam nie wiedział dlaczego, ale bawiła go ta nienawiść.
Dziewczynę przepełniała pasja.
Jej oczy płonęły.
- Zaprowadź mnie do nich.
Jaga odwróciła się gwałtownie.
Zaryzykowała, spojrzała mu prosto w oczy.
Szybko tego pożałowała.
W czekoladowym spojrzeniu nie było ani złości, ani chłodu, ani cienia bezwzględności.
Ale oczywiście miała przed sobą demona.
Nie była głupia.
Dużo się nasłuchała.
- Sam nie trafisz? - Zapytała złośliwie.
- Właśnie przeszła mi ochota na samotne spacery. - Jeden z kącików ust demona zadrgał.
Patrzył na nią zachłannie.
Jakby na zapas.
Poczuła się nieswojo.
Powinna iść do gospody.
Spojrzała w kierunku Świątyni.
Z drugiej strony, to była szansa na pozbycie się demona.
Kto wie, czy nie jedyna.
Ale równie dobrze, to może być jakiś podstęp.
Niby dlaczego ten cholerny potwór postanowił pójść z nią grzecznie i oddać się w ręce Zakonników?
Pieprza bawiło jej podejrzliwe spojrzenie.
Zielonożółte oczy wpijały się w niego, płonąc gniewem, a on czuł, że przepadł.
Zawładnęło nim już dawno zapomniane uczucie.
Ta świadomość rozbawiła go jeszcze bardziej.
Musiał zidiocieć do reszty, żeby teraz choćby pomyśleć o takich rzeczach.
Potrząsnął głową chcąc przerwać dziwny czar.
To na pewno wina mocy Najwyższego.
Wzmożone odczuwanie.
Kłębiące się emocje.
Wyprostował się odrywając spojrzenie od dziewczyny, przeniósł je na górującą nad nimi Świątynię.
- W porządku. - Podjęła nagle decyzję.
Odstawiła kosz na ziemię i szybko rozwiązała brązowy sznurek, którym była przepasana.
Zręcznie zawiązała pętle i rzuciła ją Pieprzowi.
Demon roześmiał się serdecznie.
Grzecznie założył pętle na szyję.
Jaga zapatrzyła się.
Cholerny demon był przystojny.
A kiedy się śmiał...
Dość.
Ze złością szarpnęła za sznurek.
- Ma być cały czas naprężony. - Zastrzegła. - Nie zbliżasz się.
Skinął głową.
- I weź koszyk, nie mam zamiaru go targać pod górkę. - Posłała mu złośliwy uśmiech.
- Jeszcze jakieś życzenia, o pani?- Zadrwił Pieprz z łatwością unosząc koszyk jabłek.
Jabłka, przewrócił oczami.
- Znikaj do swojej piekielnej nory i nigdy nie wracaj?
- Hm, uprzejmie odmawiam.
Naprężony sznurek stwarzał takie możliwości, że Pieprz z dziką ochotą dałby się na nim zaprowadzić i na koniec świata.
Idąca przed nim dziewczyna nie miała pojęcia, że demon bezczelnie gapi się na jej rozkołysany tyłek.
Z przyjemnego stanu rozmarzenia wyrwało go mało subtelne walenie do świątynnych drzwi.
- Kogo tam niesie po nocy? - Usłyszeli niezadowolony głos brata Matta.
Kapłan otworzył drzwi i stanął jak wryty.
- Ty. - Sapnął, wbijając palce we framugę.
Nagle zrobiło mu się słabo.
- Ja. - Zgodził się Pieprz. - Nie w porę, ojczulku? - Zadrwił i wtedy dziewczyna sprzedała mu kopa w kostkę.
Przełknął przekleństwo.
Mnich zbladł jeszcze bardziej.
- Bardzo nie w porę, to katastrofa, Zakon...
- Zabierze go i będzie spokój. - Weszła mu w słowo dziewczyna.
Ojciec Matt jakby dopiero teraz ją zobaczył.
- Na bogów, Jarogniewo, co ty tu robisz?
Pieprz przyjrzał się dziewczynie z nowym zainteresowaniem.
- Jarogniewa.
- Zamknij się. - Poradziła mu, a potem jakby zreflektowała się.
Dygnęła przed mnichem i podała mu sznurek.
Ojciec Matt patrzył na nią osłupiały.
- To jakiś żart? - Posłał Pieprzowi zdziwione spojrzenie.
- Nie, dlaczego? Ta nieustraszona Jarogniewa wzięła mnie do niewoli.
Demon miał tak poważną minę, że dziewczyna z trudem powstrzymała się, żeby nie parsknąć śmiechem.
Nagle, nie wiedzieć czemu, zaczęła ją bawić ta cała absurdalna sytuacja.
Mnich gapił się na nich, jak na szaleńców.
- Wiesz, że są tu wysłannicy Zakonu?
- Wiem.
- A wiesz, że właśnie podpisali papiery, świadczące o tym, że na okolicznych terenach nie przebywa żaden demon?
- A to niespodzianka. - Pieprz uśmiechnął się krzywo.
- Zabieraj się stąd i nie wracaj przez kilka dni.
Jaga otworzyła i zamknęła usta.
- Przecież... - Zaczęła słabo.
Demon wpatrywał się w kapłana z wyraźnym rozbawieniem.
- A co będzie, jeśli dowiedzą się, że mnie puściłeś?
- To moje zmartwienie. Teraz ważniejszą sprawą jest ostrzeżenie Sir Selera.
- Jak możesz na to pozwalać, kapłanie? - Dziewczyna z trudem panowała nad wybuchem złości.
- Dziecko, to są sprawy, których nie zrozumiesz...
- Co tu się dzieje? - Z ciemnego korytarza wyjrzał Scarfer.
- Nic, nic, synu. - Powiedział szybko mnich, jednocześnie mordując Pieprza i Jagę wzrokiem.
- Wprost przeciwnie. - Zaprotestował Pieprz. - Właśnie zeżarłem waszego Najwyższego, a Ojciec Matt... - demon z rozbawieniem
spojrzał na sznurek w dłoni mnicha. - mnie złapał.
Mina wysłannika Zakonu była bezcenna.
Minęła dłuższa chwila, zanim odzyskał zdolność ruchu.
- Bracia! - Wrzasnął w głąb korytarza.
- Coś ty narobił? - Szepnął ze zgrozą mnich Matt.
- Porządek, ojczulku. - Uśmiechnął się łagodnie Pieprz, a potem wyminął przestraszonego mnicha i ruszył w stroną Scarfera.
Wysłannik Zakonu cofnął się gwałtownie, dopóki nie wpadł na nadbiegających towarzyszy broni.
- Co tu się dzieje? - Zapytał rudobrody.
- To demon! - Scarfer wyciągnął oskarżycielsko palec w stronę Pieprza, który uśmiechnął się paskudnie.
- Dobry wieczór. - Przywitał się grzecznie, przekrzywiając lekko głowę.
Karasu przekroczył bramę Miasta.
Z przyjemnością wciągnął głęboko powietrze.
Dobrze było wrócić do domu.
Czarodziejka wyminęła go szybkim krokiem i ciągnąc za sobą druida, pognała w stronę siedziby.
Jasny, Hajmidal i Draco, śpiewając wesoło, potoczyli się w stronę łaźni.
Seler i Marcelina zatrzymali się niepewnie przy dowódcy.
Orety żywo tłumaczył Brzozie i Legglę sposób działania nowej mikstury do eksplodujących strzał.
Minęli ich kierując się w stronę siedziby gildii.
Róża ze smętną miną podreptała do domu healerek.
- Myślicie, że już po wszystkim? - Zapytał cicho Seler.
- Pojechali. - Za jego plecami rozległ się głos Czębril. - Możesz mi wyjaśnić, co tu się właściwie dzieje?
- Zaraz. - Westchnął Karasu.
Przez krótką chwilę miał nadzieję, że to wszystko jednak nieprawda.
Że ten obłąkany demon znajdzie jakieś inne wyjście z tej patowej sytuacji.
Od strony Świątyni nadbiegał brat Matt.
- Karasu! - Zamachał laską. - Musimy porozmawiać.
- Witamy w domu. - Mruknął ponuro dowódca Gryfów.
Seler poklepał go po plecach.
Marcelina nie przestała miętosić amuletu ochronnego.
Postanowiła nie oddalać się od Karasu.
Jeśli Pieprz zechce urwać jej głowę, będzie musiał to zrobić w obecności dowódcy.
Nie żeby miało go to jakoś powstrzymać, ale mimo wszystko...