Część trzydziesta siódma 18+Pieprz zajrzał do niewielkich lochów, pod zachodnią częścią murów.
Draco na jego widok zerwał się na równe nogi.
Czarnowłosy schylił się, przekraczając próg niewielkiej celi.
- Chciałeś ze mną porozmawiać. - Powiedział, opierając się plecami o ścianę. - Po co?
Chłopak z irokezem nerwowo wyłamał palce.
Wielokrotnie układana w myślach przemowa, wyparowała mu z głowy.
Czarne oczy świdrowały go wyczekująco.
Czy to faktycznie tak się skończy?
Co mu do łba strzeliło?
Dlaczego jej posłuchał?
Wcale nie chciał zostawiać Gryfów.
Wiedziała o tym.
A mimo to, zupełnie zignorowała jego protesty.
Powinien był wrócić z Edwardem.
Idiota.
Aeszma zrobił ruch, jakby chciał wyjść.
- Bo moje życie należy do ciebie. - Wydusił Draco. - To ty powinieneś zdecydować.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - Zdziwił się Pieprz. - Podpisałeś kontrakt z Karasu. Doskonale wiedziałeś, jakie są konsekwencje jego zerwania.
Masz teraz zamiar się wykręcać?
- Od niczego się nie wykręcam. - Zaprotestował hardo Draco. - To ty dałeś mi nowe życie i od ciebie powinno zależeć, jak się ono zakończy.
- No to zdecydowałeś za mnie. - Wzruszył ramionami czarnowłosy. - Coś jeszcze?
Czerwony irokez oklapł.
Chłopak zaprzeczył ruchem, spuszczonej już głowy.
Co miał mu powiedzieć?
Że żałuje?
Przecież to oczywiste, tylko, co z tego?
Pieprz nadal nie ruszył się z miejsca.
Uważnie przyglądał się, stojącemu przed nim byłemu Gryfowi.
Przyszedł mu do głowy pomysł.
Prawdopodobnie cholernie głupi.
Ale jednak, z jakiegoś powodu, poprawił mu humor.
- Mówisz, że twoje życie należy do mnie...
Draco poderwał głowę.
Z zaskoczeniem zobaczył, że jeden z kącików ust demona drga w znajomy sposób.
Poczuł idiotyczny przypływ nadziei.
Hajmidal przycupnął obok Muffinki.
Właściwie wszyscy już dawno dali sobie spokój z kopaniem.
Blik odwalał robotę za stu.
I z jakiś niewiadomych powodów wyglądał na całkiem zadowolonego.
Wielka bestia szalała rozbryzgując błoto.
- Jakbyśmy chcieli go opchnąć jakiemuś rolnikowi, zrobilibyśmy złoty interes. - Uśmiechnął się zastępca i łyknął wody z manierki.
Skrzywił się.
- Tak, dostałby zawału na miejscu. - Parsknęła Vanisz. - Bogowie, jestem cała usyfiona. - Westchnęła z niechęcią.
- Powinniśmy się zbierać. - Muffina wstała z kamienia.
Od strony Miasteczka maszerował Szałwia.
Na widok szalejącego Blika zatrzymał się gwałtownie.
- Robi wrażenie, nie? - Roześmiał się Orety.
Grzech też dostrzegł fiołkowookiego, bo dzikim pędem rzucił się w jego kierunku.
Kiedy hamował, wielkie łapy ugrzęzły mu w rozkopanej ziemi.
- Właśnie o tobie myślałem! - Ucieszył się. - Weź to, kurwa, ogarnij.
- Nie mam zamiaru. - Skrzywił się wyniośle Szałwia, strzepując z ramienia grudki błota.
- Chociaż raz mógłbyś nie być kutasem.
- Coś ty powiedział, szczeniaku? - Mruknął groźnie Szałwia.
- O, bezdomny dżinek się zirytował? - Wielka bestia z rozbawieniem wywaliła jęzor.
- Widać już dawno nie dostałeś w ucho. - Syknął Vrat.
- Ha! Chętnie zobaczę, jak próbujesz. - Kłapnął zębiskami Blik.
Reszta Gryfów obserwowała ich z niepokojem.
Szałwia przy olbrzymiej, wyjątkowo ohydnej bestii, wyglądał całkiem nieszkodliwie.
Ale kiedy Hajmidal właśnie postanowił się wtrącić, Vrat zmienił się.
Czarna zbroja zalśniła w słońcu.
Grzech zakręcił leniwego młynka bojową kosą, a potem skoczył.
Blik zręcznie uniknął ciosu, błyskawicznie zwinął ogromne cielsko i dziabnął atakującego w nogę.
Szałwia zaklął i uderzył, najeżonym kolcami przedramiennikiem, w oślizgły pysk.
Bestia odskoczyła.
Przez chwilę krążyli wokół siebie.
Demon zaatakował szybkim uderzeniem z góry.
Blik zwinnie uniknął ciosu, ale nie zdążył zrobić nic więcej, bo nieoczekiwanie w lewej dłoni Grzecha błysnęło ostrze.
- Oni tak na poważnie? - Zdumiał się Padalec.
- Chcesz się wtrącić? - Zapytał sodko Hajmidal.
- A kto będzie się tłumaczył Karasu z dwóch magicznych trupów? - Mruknęła złośliwie Vanisz.
Szałwia odskoczył od przeciwnika.
Po czarnej zbroi spływała krew.
Bestia przeniosła ciężar, odciążając zranioną łapę i zaatakowała.
Blik skręcił w ostatniej chwili.
Kosa utkwiła w jego barku, a fiołkowooki gruchnął na ziemię.
Wielka łapa wgniotła go w błoto.
Ohydny, pokryty płatami gnijącego mięsa łeb zawisł nad jego twarzą.
Upiorne, niebieskie oczy płonęły żądzą mordu.
Właśnie wtedy poczuli nakaz.
Stanowcze wezwanie.
- Ale ci się upiekło. - Warknął Blik, a długa nitka śliny z jego pyska spadła na twarz Szałwi.
Grzech skrzywił się z odrazą i brutalnie zepchnął z siebie ubłoconą łapę.
Pstryknięciem doprowadził się do porządku.
Gryfy postanowiły się nie odzywać.
Zaskakujące zakończenie szalonego pojedynku wytrąciło ich z równowagi.
Blik, już w zwyczajnej postaci, otarł krew z rozciętego policzka.
Lewe ramię wisiało mu bezwładnie, a na błotnistą breję kapała krew.
Szałwia bez słowa podał mu chusteczkę.
- W dupę to sobie wsadź. - Poradził mu Grzech i zniknął.
- To teraz mi się oberwie. - Westchnął Szałwia również znikając.
- Czy my właśnie zostaliśmy po chamsku zignorowani, czy to tylko moje odczucie? - Przerwała ciszę Vanisz.
Hajmidal w milczeniu patrzył na pobojowisko.
- No i po wykopkach. - Oznajmił wesoło druid, zarzucając łopatę na ramię.
- Chodźmy na kawę. - Zaproponowała czarodziejka, otrzepując płaszczyk.
- O co chodzi z tym całym zakładem? - Spytał Orety, kiedy wracali do Miasteczka.
Aeszma nie skomentował, ani spóźnienia Szałwi i Blika, ani wyglądu tego ostatniego.
Stał z ramionami skrzyżowanymi na piersi.
Pożoga przeciągnęła się.
- Przepraszamy za spóźnienie. - Przerwał ciszę Szałwia.
- Lizus. - Syknął Blik.
- A tobie, co się stało? - Zainteresowała się Pożoga.
- Cisza. - Niski, gardłowy warkot przywołał ich do porządku.
Umilkli posłusznie.
- Widzę, że już zdążyliście wszystko zapomnieć.
- Nieprawda. - Zaprotestowała Pożoga.
- Czego właściwie chcesz? - Blik znowu otarł policzek, bo krew zaczynała mu kapać po brodzie.
Czarne oczy odebrały mu oddech.
Zanim dotarło do niego, co się dzieje, klęczał na ziemi, walcząc z niewidzialnymi kleszczami, zaciskającymi mu się wokół gardła.
Szałwia i Pożoga błyskawicznie ustawili się na baczność w szeregu.
Białowłosy uniósł dłoń na znak, że się poddaje.
Aeszma cofnął klątwę.
Grzech łapczywie zaczerpnął powietrza.
Stojący obok Pieprza chłopak z czerwonym irokezem przełknął ślinę.
Blik pozbierał się i zajął miejsce obok Pożogi.
- To jest Draco. - Oznajmił Pieprz, kładąc rękę na ramieniu chłopaka z irokezem.
Grzechy milczały przezornie.
- Od teraz będzie waszym Pierwszym braciszkiem. Zaopiekujcie się nim.
- A co z Borutą? - Zapytała nieśmiało Pożoga.
- Zrezygnował.
- On ma robić za Slumbera? - Prychnął Blik.
- Przynajmniej nie jest zdrajcą. - Uśmiechnął się lekko Szałwia.
Na widok miny Pieprza, wyprostowali się i krzyknęli jednocześnie:
- Tak jest!
- Będziecie razem trenować. Draco wprowadzi was w ten świat, a wy nauczycie go zasad panujących w naszej uroczej jednostce. Zrozumiano?
- Tak jest! - Powtórzyli chórem.
- Może jeszcze coś z was będzie. - Westchnął Pieprz. - To przedstawcie się koledze i idźcie się grzecznie bawić. Później spotkamy się na pierwszy trening.
Grzechy odetchnęły.
Rudowłosa pierwsza podeszła do Draco i wyciągnęła rękę.
- Pożoga, Grzech Trzeci, Złość.
- Blik, Grzech Drugi, Żądza.
- Szałwia, Grzech Siódmy, Magia.
Drako uścisnął dłonie swoich nowych kompanów.
- A gdzie reszta? - Zapytał nieśmiało.
- Wszystko w swoim czasie. - Mruknął Pieprz. - Póki co cztery to i tak za dużo dla biednych, poczciwych Gryfów.
Szałwia objął ramieniem Blika i pieszczotliwie poczochrał białą czuprynę.
Grzech odetchnął z ulgą, kiedy zniknęły ślady po ich niedawnej potyczce.
- Trzeba było wziąć chusteczkę. - Szepnął mu w ucho fiołkowooki.
- Mogłeś nie zachowywać się jak złamas. - Odepchnął go Śnieżynka.
Muffinka zajrzała do kolorowej torby.
Chyba kupiła wszystko.
Czas zawojować kuchnię.
Kiedy wracała z łaźni, zobaczyła jak Pieprz wychodzi południową bramą.
Nie byłaby sobą, gdyby nie sprawdziła, co ten oszołom knuje.
Ostatnio był wy wyjątkowo ponurym nastroju, zresztą trudno mu się dziwić.
w dodatku zręcznie unikał małej czarodziejki.
Gdy wychyliła się z bramy zobaczyła, że bóg siedzi na wielkim kamieniu, nad jeziorem.
Obok stała Diablica i coś mu tłumaczyła.
Miała na sobie jakiś dziwny strój.
Muffince przyszedł do głowy znakomity pomysł.
Pognała do domu, musiała zdążyć przed południem.
Druid widząc czarodziejkę miotającą się dziko po kuchni, postanowił ulotnić się z domu.
Kiedy wychodził, w powietrzu unosiły się kłęby białej mąki, lukier skapywał różowymi kleksami na podłogę, a Ptyś z zapałem kręciła krem.
Ziemniak miał tylko nadzieję, że postrzelona czarodziejka nie sfajczy ich przytulnej chałupy.
Pieprz siedział na skale i wpatrywał się w jezioro.
Nie usłyszał jej kroków.
Kiedy stanęła obok, oderwał wzrok od tafli i zerknął.
A potem zmrużył oczy.
Diabeł miała na sobie prostą, przylegająca do ciała, czarną sukienkę do kolan.
Z przodu, między piersiami wyhaftowany był czerwony krzyż.
Lekka peleryna z wysokim kołnierzem, spinana pod szyją srebrnym krzyżykiem również była czarna.
Na głowie piekielnica miała wyjątkowo dziwną czapkę.
Pieprz przyjrzał się podejrzliwie.
Kawałek czarnego materiału, przytrzymany czerwoną opaską.
Dziwne nakrycie, niemal w całości, ciasno przylegało do głowy, z wyjątkiem dwóch miejsc po bokach.
Wyglądało to trochę tak, jakby diablica chowała pod czapką niewielkie rogi.
Uśmiechnęła się do niego szeroko.
Bóg dostrzegł, że ma pończochy wykończone czarną koronką.
Zdążył jeszcze zauważyć, że zapinki, które przytrzymują je na zgrabnych udach, też są w kształcie krzyża.
Potem oberwał w ucho.
- Nie dla psa kiełbasa. - Pokazał mu język.
- O co chodzi z tymi symbolami? Wyglądają jak jakieś miecze.- Mruknął rozcierając ucho.
- Taki żarcik. A ty masz zboczenie zawodowe. Wszystko ci się z bronią kojarzy. - Parsknęła.
- Właściwie przypominają też stół do tortur. - Błysnął kłami Pieprz.
- A, to już lepiej. - Zgodziła się. - To taka stara historia. Nie będę cię zanudzać. Przyszliśmy się uczyć, nieprawdaż?
- Nie wiem, czy to ma sens. Ostatnio wcale mi nie szło. Chyba że zmieniłaś metody...
- Niby to moja wina, że jesteś osłem? - Zdziwiła się Diablica.
- Nie jestem. - Zazgrzytał zębami bóg.
- Masz potężną zdolność, nad którą właściwie nie panujesz. Albo wreszcie weźmiesz się do roboty, albo...
- Albo co? - Przekrzywił głowę, przyglądając się jej.
Zmyśliła się.
- Dawno temu, - Zaczęła, machając nad taflą wody kozakami na wysokim obcasie. - kiedy ten Świat właściwie jeszcze nie istniał...
- Chcesz ciastko? - Przerwał jej Pieprz, kładąc się na kamieniu.
Wyciągnął papierową torebkę w stronę piekielnicy.
Sięgnęła po czekoladowe cudeńko pani Gibons i obracając przysmak w palcach, kontynuowała.
- Potężny byt stworzył Ziemię.
- Ziemię? W sensie glebę?
- Tu się puknij. - Diabeł dźgnęła Aeszmę w czoło.
- Świat. Znacznie większy niż dzisiejsze Podziemia, Niebiosa i Siedem Krain razem wziętych.
- Akurat.
- Nie było żadnych bogów, jedynie on. Stworzył rośliny, zwierzęta, archanioły...
- To one nie są wynalazkiem Atona?
- Skąd. To są istoty znacznie starsze. Zupełnie nie pojmuję, jakim cudem ten idiota z taką łatwością je zmanipulował. No ale z drugiej strony zawsze miały zboczenie na punkcie pseudo dobra.
- I ten cały... - Zawahał się Pieprz. - byt, tak po prostu stworzył sobie to wszystko? Chcesz powiedzieć, że jedna istota była w stanie samodzielnie zrobić coś, do czego teraz potrzebne jest stado bogów? Taka moc nie istnieje.
Diablica parsknęła wesołym śmiechem.
- To były czasy, kiedy wszyscy opierzeni żyli sobie w zgodzie. Miło, słodko i do obrzydzenia monotonnie. Nic się nie działo. Każdy się do ciebie uśmiechał i cieszył na widok liści na drzewach. Nawet Jemu to się w końcu znudziło. Zaczął eksperymentować. Chciał stworzyć coś na poziomie, a wyszedł mu człowiek. W dodatku On był z tego zadowolony.
Któregoś razu pokazał nam tę przygłupia istotkę i oznajmił, że od dziś mamy jej służyć.
- Mamy? Chcesz powiedzieć, że masz z tym coś wspólnego?
- O, całkiem sporo. - Uśmiechnęła się lekko dziewczyna. - Zaryzykuję stwierdzenie, że byłam pierwszą istotą, która powiedziała Mu, co o tym całym cyrku myśli. I zrobiłam to w sposób, który
zawstydziłby nawet Blika.
- Wkurzył się?
- Wywalił mnie z tej fascynującej nory. - Diablica wgryzła się w ciastko. - Wtedy właśnie zaczęła się zabawa. Bo musisz wiedzieć, młody, że życie ma sens dopiero wtedy, kiedy masz jakiś cel. Tamtego dnia zyskałam swój.
Odetchnęła głębiej.
Czerwony krzyż zafalował.
- Nauczyłaś się budować szałas? - Zakpił, przechylając się na łokciu i zjadając resztę ciastka z jej ręki.
- Zyskałam godnego przeciwnika. Zaczęła się zacięta i cholernie wciągająca rozgrywka.
- To znaczy, że jesteś czymś w rodzaju pierwszego buntownika?
- Dokładnie tak. Kilku pierzastych polazło za mną. Nie wiem po co. Właściwie przydała się jedynie ich moc. Na samym początku postanowiłam zepsuć mu ukochaną zabawkę. Właściwie to było żenująco proste. Jednocześnie zupełnie zmieniło oblicze naszej pierwotnej wojenki. Osobista gra rozgrywała się przy pomocy milionów pionków. Lepiej, lub gorzej przystosowanych.
To zabawne, jak łatwowierną naturę ma człowiek. Gładko poddaje się manipulacji. Jego wolna wola, która miała być czymś wyjątkowym, a której pierzastym poskąpiono, stwarzała niebywałe możliwości. Szybko się okazało, że cudowne zabawki dobrego Boga dużo chętniej poddają się złej woli. Podłość, okrucieństwo i głupota leżały w ich naturze. Wydobycie tych cech nie wymagało specjalnego zachodu. Masz pojęcie, że ludzie zabili Jego syna, którego posłał na Ziemię?
- Jak zabili? Pół boga?
- Ukrzyżowali go. - Dziewczyna posłała Pieprzowi drapieżny uśmiech i popukała palcem w czerwony symbol na piersi.- Wtedy przebrała się miarka. Przestał wyręczać się pajacykami i zjawił się osobiście.
- I co? - Zapytał złośliwie Pieprz. - Zabił cię?
- No, na amen. - Roześmiała się wesoło Diabeł.
Za chwilę spoważniała i skrzywiła się z niesmakiem.
- Prawda była mniej interesująca. Przyszedł i przyznał się, że stworzenie człowieka było pomyłką.
Bóg przewrócił oczami.
- A potem wszyscy żyli długo i szczęśliwie...
- Taak, jak widać. - Uśmiechnęła się.
- Wiec co? Gdzie on teraz jest?
- Nie istnieje już od dawna. Tamtego dnia przejęłam jego moc i Go zniszczyłam. To z kolei nie spodobało się pierzastym. Efektem była zadyma, która troszkę zachwiała kształtem tego Świata. Ale powiem szczerze, że najnudniejsze było składanie go do kupy. Kiedy nie masz z kim walczyć, równie dobrze możesz sobie palnąć w łeb. Na szczęście te małe kreaturki miały wolną wolę! Zaczęli pojawiać się Bogowie.
- Jeśli posiadasz taką moc, - Pieprz wyciągnął ostatnie ciastko z torebki. - to możesz zmieść Atona kichnięciem. Po jaką cholerę całe to przedstawienie?
- Żeby go zniszczyć, musiałabym wytępić wiarę w niego. Czyli unicestwić większość ludzi. A to spowoduje ponowny rozpad Świata i tym samym będzie oznaczało mój koniec. Jakoś mi się nie uśmiecha. W związku z tym, trzeba to zrobić w bardziej elegancki sposób, starymi, sprawdzonymi metodami.
- Nic nie rozumiem. - Bóg połknął ciastko. - Zmieciesz ludzi, zniknie Aton i po sprawie.
- Nudziłeś się kiedyś?
- Co to ma do rzeczy? - Nie zrozumiał.
- Bardzo dużo. Jeśli nigdy nie byłeś skazany na prawdziwą nudę, nie wiesz, że jest to najgorsza możliwa tortura. Oczywiście dla istot myślących. Po zniszczeniu Świata egzystencja była koszmarem. Obiecałam sobie, że już nigdy więcej mnie to nie spotka. Dlatego jeśli dojdzie do rozpadu Świata, zręczna klątwa zniszczy mnie razem z nim. A jakoś chwilowo wcale mi się nie spieszy. Odkąd pojawili się nowi bogowie i magiczne istoty, zrobiło się całkiem ciekawie. No i książki. Zdecydowanie nie zgodzę się na rozpad Świata, dopóki nie przeczytam ostatniej książki jaka istnieje.
- Romansidła się wliczają? - Uśmiechnął się kąśliwie Pieprz.
- Takie o ładnych chłopcach, - Diablica nachyliła się nad nim i przejechała palcem po białym policzku. - uwodzonych przez zepsute i podstępne kobiety, które potem ich wykorzystują i porzucają?
- Ty zamiast mnie uwodzić, wolisz patrzeć, jak zaćpany ładuję się z jednej kabały w drugą. - Mruknął odpychając jej rękę.
- Zabrzmiało jak skarga. - Uniosła jedną brew. - Poza tym, to nie moja wina. Nie miałam nic wspólnego z manipulacjami Atona i Amora. Zadbałeś o to. - Wesołe ogniki zgasły w niebieskich oczach.
Pieprza uderzyło poczucie winy.
No tak, zachował się jak świnia.
Ale przecież nie miał pojęcia.
- Mam wyrzuty sumienia, bo uwolniłem Świat o największego zła. Co jest ze mną nie tak? - Westchnął ciężko.
- Nie mam pojęcia. - Uśmiechnęła się, ale jej oczy pozostały smutne. - Jesteś dla mnie zagadką. Od tamtej chwili, gdy pojawiłeś się w mojej jaskini. Samo przejście przez barierę wymagało wielkiej determinacji. A potem nie odpuściłeś ani na chwilę. Taki smark.
Pieprz uśmiechnął się lekko.
- Wracając do tematu, mogłabym powiedzieć, że albo się tego nauczysz, albo się ciebie pozbędę.
Aeszma zesztywniał.
- Grozisz mi? - Zjeżył się.
- Zaufaj mi, nie muszę. - Prychnęła. - Kiedyś myślałam, że Grzechy ci pomogą z tą formułą. Ale można powiedzieć, że stało się całkiem odwrotnie. Zamiast wykorzystać je do wzmocnienia siebie, ty skupiłeś się na zwiększeniu ich siły. Zrobiłeś z Siedmiu swoją broń.
- I wszyscy srają w portki na samo ich wspominanie. - Błysnął kłami Pieprz.
- Taak. - Przewróciła oczami. - A jak znikają, to jesteś niczym młody demon we mgle.
- Nie wyobrażaj sobie. - Burknął urażony.
- Kilka dni tamu przyszło mi do głowy, że ty nie masz pojęcia, o co właściwie chodzi w tej formule, co młody?
- A co tu rozumieć, wystarczy związać słowa.
- Proste. - Uśmiechnęła się kpiąco. - Więc czemu masz takie żenujące efekty?
Aeszma zacisnął zęby.
On już wpadł na to jakiś czas temu.
- Bo nie mam nic, na tyle silnego, co mogłoby je utrzymać. - Przyznał niechętnie.
- Właśnie. - Zgodziła się wesoło.
- I to ma być powód do radości? - Zaperzył się.
- Tak. - Obdarzyła go wesołym spojrzeniem. - Bo od jakiegoś czasu masz to pod nosem, ośle.
Pieprz zgrzytnął zębami.
Pod nosem, ciekawe co?
- Jaka jest podstawowa zasada działania klątw? - Zapytała słodko.
Aeszma aż za dobrze znał ten ton.
Zawsze zwracała się do niego w ten sposób, kiedy chciała zwrócić mu uwagę, że popełnił straszną głupotę.
Nienawidził tego.
- Za formułę się płaci. - Mruknął odruchowo.
- Właśnie. - Powtórzyła. - Za każdym razem, kiedy usiłujesz wykorzystać klątwę do wiązania własnej mocy, ceną jest energia. Tym sposobem osłabiasz własną moc, która jest niezbędna do utrzymania zaklęcia na odpowiednim poziomie.
- Dlatego klątwa wychodziła za słaba... - Pieprz otworzył szeroko oczy.
Prawda była tak oczywista, że miał ochotę palnąć się w czoło.
Diabeł uśmiechnęła się szeroko, widząc zrozumienie w czarnych oczach.
- Jeśli chciałbym uniknąć płacenia własną mocą, nie mogę powoływać klątwy dla siebie.
- Dokładnie tak. Myślałam, że to dla ciebie oczywiste. - Dodała przewracając oczami.
- Ale niby, jak mam stworzyć klątwę kontrolującą własne słowa, która nie będzie dla mnie? - Aeszma zerwał się na równe nogi i zaczął przechadzać się po kamieniu.
- Właśnie do tego miały posłużyć Grzechy. - Pouczyła go. - Kastowanie klątwy, mającej na celu pomoc swoim towarzyszom, automatycznie ich obarcza kosztami.
Kiedy zrobiłeś Siódemkę, sądziłam, że zrozumiałeś. Założyłam, że stworzyłeś kilka Grzechów, żeby rozłożyć cenę klątwy, a tym samym uniknąć znacznego spadku mocy swoich piekielnych pomocników. Ale pomyliłam się. Mój błąd.
- Przynajmniej raz ci się zdarzyło. - Zauważył z dziwną wesołością bóg.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Czyli jeśli... - Zadumał się.
- Zapomnij o Grzechach, teraz masz coś lepszego.
Zmarszczył brwi usiłując rozgryźć, co diablica ma na myśli.
Westchnęła.
- Dlaczego chcesz zapanować nad słowami?
- Żeby więcej nie ucierpiał ktoś, na kim mi zależy. - Odpowiedział odruchowo.
- A na kim ci zależy? - Zapytała z zagadkową miną.
Aeszma zaciął się.
Co ona właściwie sugeruje?
- Po prostu nie chcę, żeby ktoś ucierpiał. - Wykręcił się.
- Wyduś to z siebie wreszcie. - Poradziła mu. - Wiem, że zależy ci na Gryfach. Na bracie. Ale jeśli musiałbyś wybierać?
- Nie wiem, o co ci chodzi. - Wymruczał Pieprz czochrając swoje czarne pióra.
- Jeśli musiałbyś wybierać. - Powtórzyła. - Gdybyś mógł ocalić tylko jedną osobę, z całego tego pomylonego towarzystwa. Kto by to był? - Przygwoździła go wyczekującym spojrzeniem.
- Muffinka. - Pieprz przyznał, poddając się.
Diablica uśmiechnęła się tryumfalnie.
- Oczekujesz ode mnie, że stworzę klątwę na własne potrzeby i obarczę jej kosztem Ptysia? - Skrzyżował ramiona na piersi. - Nic z tego.
- Na zimną kawę, już zdążyłam zapomnieć, jaki ty jesteś mało zorientowany. Jednak praca z magiem jest dużo łatwiejsza.
- Wypchaj się. - Poradził jej urażony Pieprz.
- Czym? Ciastka już zeżarłeś. Szkoda czasu na rozwijanie się, żywiołaki nie płacą za klątwy. One wymykają się sztywnym regułom. Można powiedzieć, taki wybryk natury.
- Nie rozumiem. - Westchnął Aeszma. - Muffinka jest czarodziejką.
- A ja jetem Świętym Mikołajem.
- Że co? - Nie zrozumiał dowcipu.
- Mniejsza. - Machnęła niecierpliwie ręką. - Wiem, że mam rację. Nie będziemy się nad tym rozwodzić. Siadaj na tyłku i ćwicz.
- Mówiła, że jest czarodziejką.
- Być może nie wie, jaka jest prawda. Ale zastanów się. Czarodzieje mogą władać mocą jednego żywiołu. Czasem zdarzają się jakieś zdolniejsze wyjątki. Ale zapewniam cię, że nie ma czegoś takiego, jak żywioł ptysi. - Parsknęła śmiechem.
- I w związku z tym zakładasz, że jest żywiołakiem.
- Nie zakładam. - Pouczyła go. - Ja to wiem.
Prychnął.
- A nawet w przypadku założeń też się nie mylę. No, chyba że dotyczą twojej oślej mości.
- Żywiołakiem czego?
- Cukru, lukru, wszelkich lepkich i słodkich pyszności. - Diabeł uśmiechnęła się na widok zbaraniałego Pieprza.
- Nabijasz się ze mnie. - Mruknął, zerkając na piekielnicę z ukosa.
- Gdzieżbym śmiała. Wszyscy sądzą, że są cztery rodzaje żywiołaków. I dobrze, tak jest bezpieczniej. Bo chociaż stworzenie takiej istoty jest diablo trudne, to jednak nie jest rzeczą niemożliwą. Obawiam się, że jeśli ludzie by o tym wiedzieli, zaraz mielibyśmy tu małą, magiczną katastrofę.
Widząc pytający wzrok Aeszmy westchnęła ciężko.
- Niedługo południe, szkoda czasu na opowieści dziwnej treści.
- Będę ćwiczył do zmroku, jeśli mi powiesz.
- Kochanie, będziesz ćwiczył tak długo, aż uda ci się słowami założyć majtki. Kapujesz?
- Nie noszę. - Błysnął kłami Pieprz.
- Nie musiałam tego wiedzieć. - Westchnęła z rezygnacją.
Zerknęła na słońce.
Zbliżała się pora rozstrzygnięcia zakładu.
Właściwie, to była ciekawa tego pojedynku.
Chrząkniecie Pieprza wyrwało ją z zadumy.
- Tak, hm. - Ocknęła się. - Żeby powstał żywiołak potrzebna jest świadoma ofiara, pełnia księżyca i dwutygodniowe leżakowanie trupa pod leszczynami. Oczywiście ktoś musi potem tę istotkę wykopać, zanim się udusi. Inaczej wszystko na nic. A, no i ofiarą musi być dzieciak i to nieprzeterminowany.
- Nieprzeterminowany? - Powtórzył słabo Pieprz.
Nawet dla niego, upiornego boga Podziemia, beztroskie rozprawianie o trupach dzieci, to zdecydowanie za wiele.
- No, takie... - Zadumała się diablica. - małe. - Uśmiechnęła się. - Chyba do lat trzech.
- Jak takie dziecko może być świadomą ofiarą?
- No widzisz, mówiłam, że to nie jest proste. Zgaduję, że nasz Ptyś był dzieciakiem jakiegoś mistrza cechu cukierniczego. Musiała wpaść do kadzi.
- I sugerujesz, że jej rodzina ją zakopała i odkopała? - Pieprz postanowił jednak usiąść.
- Wątpię. Ludzie boją się takich rzeczy. Sądzę, że to czysty przypadek. Tak czy inaczej, może nie pytaj jej wprost. Bo to chyba jakoś niezręcznie.
- Tak myślisz? - Zadrwił Aeszma, podwijając rękawy. - Dobra, zaczynajmy.
Diablica przywołała bańkę ochronną.
Karasu patrzył z niedowierzaniem, na siedzącą przy stole królewnę.
Konstancja zrolowała właśnie papierosa i wsunęła go do ust.
Z jej rękawa wyskoczyła maleńka wróżka, w podkolanówkach w paski i czarnej sukieneczce z koronkami.
Z fioletowych skrzydełek spadło trochę pyłu na stół.
- Dzieńdoberek. - Pomachała do zaskoczonego dowódcy, po czym pstryknięciem podpaliła papierosa.
Następnie przysiadła koło talerza z ptysiami i zaczęła wyjadać różowy krem.
- To jest Kirin. - Przedstawiła wróżkę królewna. - To jak? - Rzuciła Karasu pytające spojrzenie.
Dowódca myślał gorączkowo.
Jak miał odrzucić propozycję królewny i zachować głowę?
Nie bardzo pojmował, dlaczego w ogóle znalazł się w takim kłopocie.
Jakim cudem, królewna Piątej Krainy wpadła na pomysł, żeby zrobić go szefem osobistej ochrony?
Jeśli dobrze się nad tym zastanowić, nie był bezpośrednio jej poddanym, więc może...
Ale z drugiej strony, to nadal była królewna.
Prawo jasno określało przywileje klasowe.
Niestety wychodziło na to, że w Krainach królowie mają ostatnie słowo.
A pech chciał, że koronowana głowa Trzeciej Krainy była trochę daleko.
Poza tym, kto powiedział, że król zechce mu pomóc?
Zielonooki pomyślał, że musi kupić sobie trochę czasu.
- Zaraz południe, może wasza wysokość miałaby ochotę, obejrzeć rozstrzygnięcie zakładu pomiędzy demonem i czarodziejką?
- Macie tu demona? - Zainteresowała się Konstancja, dmuchając dymem w Kirin.
- Nawet kilka. - Burknął Karasu.
- No to jasne! - Królewna zerwała się na równe nogi. - A ładni?
Dowódca nie zdążył jednak odpowiedzieć na pytanie, bo królewna paplała dalej.
- Słyszałam, że demony mają różne skłonność, podobno większość z nich woli przedstawicieli tej samej płci, to prawda?
Karasu niespecjalnie miał ochotę o tym rozmawiać.
Jednak zbycie królewny wzruszeniem ramion, na bank by nie przeszło.
Konstancja wyginała w dłoniach szpicrutę.
- Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia. - Przyznał.
Królewna z rozmachem strzeliła go w plecy.
Dowódca zacisnął szczeki.
- No nie zgrywaj się! Na pewno coś wiesz. Przecież mieszkacie tu sobie razem...
- Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wasza wysokość sama ich wypytała.
- Słusznie. - Ucieszyła się.
Karasu trafił na spojrzenie Gucia.
Albo mu się wydawało, albo dostrzegł w nim współczucie.
- Ale jeśli mogę coś zasugerować... - Dowódca zrównał z maszerującą dziarsko królewną.
- Dawaj. - Zgodziła się łaskawie.
- Niektóre demony nie lubią, jak się im macha przed nosem szpicrutą.
Karasu wyobraził sobie, co Pieprz zrobiłby z królewną, gdyby to jego tak pieszczotliwie potraktowała swoją zabawką.
Niestety, urwanie głowy Konstancji mogłoby się skończyć dosyć kłopotliwą, polityczną awanturą.
A chwilowo, Karasu problemów miał serdecznie dosyć.
- I dlatego, koniecznie musisz zostać szefem mojej ochrony. - Rzuciła.
Na szczęście właśnie wyszli zachodnią bramą na łąki.
Początkowo zakład miał się rozstrzygnąć koło sadu, ale czarodziejka nie chciała "świętować na sfajczonych kościach".
Poza tym, Pieprz tam ćwiczył zaklęcia, więc rozsądniej było nie wchodzić mu w drogę.
Przenieśli się zatem na zachód.
Królewna chwilowo straciła zainteresowanie tematem, bo weszli wprost na Legglę i Derwana.
Elf poprawiał uczniowi kołnierz koszuli.
Konstancja otarła ślinę z kącika ust i klasnęła w dłonie.
- Więcej ładnych chłopców.
Legglę posłał przywódcy pytające spojrzenie.
Zmęczony wzrok zielonookiego skutecznie zniechęcił go, do zadawania zbędnych pytań.
Pod murami rozstawiono stoły, między którymi krzątała się pani Gibons.
Najwyraźniej, przy okazji zakładu postanowiła dokarmić towarzystwo.
Karasu po raz kolejny pochwalił w myślach, boski pomysł braciszka, żeby zatrudnić gosposię.
Królewna stała obok, ale ewidentnie była w całkiem innym świecie.
Dowódca postanowił skorzystać z okazji i się ulotnić.
Konstancja rozglądała się z szeroko otwartymi oczami.
W jej królestwie zdecydowanie nie było takich ciach.
Po dworze plątali się zwykle, podstarzali ministrowie z brzuchami niedającymi się upchnąć w spodniach.
- O bogowie, ten z białymi włosami, taki uroczy i niewinny... - Mamrotała nieprzytomnie Konstancja.
Zupełnie niczego nieświadomy Blik klepnął z rozmachem Szałwię.
- Kurwa, ja pierdolę, przyznaj, że jestem lepszy. - Zażądał od wyższego o ponad głowę Grzecha.
- Tak, no istne niewiniątko. - Parsknęła Kirin, wygrzebując się z rękawa.
Wzbiła się w powietrze i przysiadła na wysoko upiętym kucyku królewny.
- A ten blondasek! - Konstancja popatrzyła na Jasnego, który przyciszonym głosem rozmawiał o czymś z Draco. - O i ten drugi też. Najlepiej razem. Tylko który by przejął inicjatywę...?
- Opanuj się. - Upomniała ją wróżka.
Królewna zignorowała Kirin i rozglądała się dalej.
Karasu Przysiadł na blacie jednego ze stołów.
Uważnie obserwował Draco.
Kiedy Pieprz powiedział mu, że chce zrobić z niego Grzech, dowódca nie był przekonany.
A gdy okazało się, że Aeszma planuje doprawić byłego Gryfa częścią Slumbera, który go zdradził, zielonookiemu całkiem opadły ręce.
Podwójny koktajl ze zdrajców.
Bosko.
Nie dane mu było podumać w spokoju, bo tuż obok przysiadł mag.
- Zaczyna się. - Uśmiechnął się, wskazując na jedyny stół nakryty obrusem.
Obok stała Muffinka, Abdiel zwany Czibo i Diablica.
- Panie przodem. - Oznajmił demon.
- Ależ starsi mają pierwszeństwo. - Odgryzła się czarodziejka.
- To może zagramy? - Zaproponował Abdiel z błyskiem w oku.
- Rzucę monetą. - Powiedziała za naciskiem Diablica, całkiem psując zabawę.
Piekielnica miała na sobie dziwny strój i wyraźnie była myślami całkiem gdzieś indziej.
Bart wiedział, że chciała z nim porozmawiać.
Zastanawiał się o czym.
Złota moneta błysnęła w słońcu i wylądowała na dłoni Diabła.
Dziewczyna nakryła ją ręką i zwróciła pytające spojrzenie na Muffinkę.
- Orzeł.
- Reszka. - Oznajmiła diablica, a czarodziejka pokazała Abdielowi język.
Demon podał swój kubek.
Diabeł upiła łyk.
Wszystkie oczy pilnie śledziły każdy jej ruch, w nadziei, że jakoś się zdradzi.
Oczywiście Gryfy nie byłby sobą, gdyby przed taką imprezą nie zrobiły zakładów na grube kwoty.
Teraz każdemu zależało na wygranej.
Karasu uśmiechnął się lekko.
On sam postawił trzy złote na Muffinkę.
Więcej mu nie wypadało, bo przecież musiał zgrywać poważnego dowódcę.
Diabeł tymczasem wzięła kubek od czarodziejki.
Z ciekawością powąchała zawartość, a potem wzięła łyk.
Bez trudu rozpoznała nietypową mieszankę ziaren, które mag trzymał tylko na specjalne okazje.
Uśmiechnęła się pod nosem.
Na dodatek kawa był idealnie słodka i miała piankę z mleka z uroczym kwiatkiem.
Diablica uniosła w górę kubek czarodziejki.
Rozległy się brawa i wesołe wiwaty zwycięzców.
- Ha, buty możesz mi czyścić! - Muffina szturchnęła demona w żebra.
Abdiel wstrzymał się od komentarza.
Diabeł puściła do niego oko.
- No to gdzie moja nagroda?! - Przypomniała niecierpliwie czarodziejka.
- Ależ wedle umowy. - Klasnął w dłonie demon.
Ziemia zadudniła ciężko.
Na łące zapadła grobowa cisza.
- Ja pierdolę, Orion. - Wyrwało się Blikowi.
Muffinka wpatrywała się jak zaczarowana.
Karasu na ślepo namacał kufel i opróżnił go duszkiem.
Za stołem zawodników stała najdziwniejsza hybryda, jaką kiedykolwiek widział.
Potwór był ogromny.
Wzrostem przewyższał mury Miasteczka.
Pierzasty tułów przechodził w pokrytą srebrzystym futrem głowę, zakończoną czarnym pyskiem strapionej hieny.
Zwierzak miał wielkie, czarne i wyjątkowo smutne oczy.
Puchate uszy strzygły dookoła.
Małe, turkusowe skrzydełka drżały nerwowo.
Potworek zwany Orionem, machał, nerwowo zjeżonym, kocim ogonem.
Kocie miał również olbrzymie łapy.
- Czy on nie jest cudowny! - Czarodziejka z zapałem tarmosiła Ziemniaka za rękaw.
Druid miał wątpliwości.
Bydle wyglądało, jakby mogło zeżreć ich wszystkich naraz i poczłapać dalej, w poszukiwaniu konkretniejszego dania.
- Co on tu robi? - Pożoga przepchała się do Diabła. - I dlaczego zrobiliście z niego nagrodę?
- Tak wyszło. - Uśmiechnęła się lekko piekielna dziewczyna.
- Tak wyszło? - Zdenerwowała się Złośnica. - Przecież to Grzech.
Puchate uszy zwróciły się w ich stronę.
Zwierzak schylił wielki łeb i powęszył.
- Aaaaaa! - Zawołała Muffinka - Idę go pogłaskać! Ja muszę go pogłaskać! Co za słodycz!
Zanim druid zdążył ją złapać, pomknęła w stronę potworka.
- Nie chcę na to patrzeć. - Abdiel zakrył sobie oczy dłonią.
Jednak nadal łypał spomiędzy ciemnych palców.
Czarodzieja zatrzymała się przy olbrzymiej, czarnej łapie.
Muffa była może wielkości jednego opuszka hybrydy.
Orion zniżył łeb i obwąchał Ptysia.
Czarodziejka pogładziła go po wilgotnym nosie.
Potwór wydał z siebie dudniący pomruk zadowolenia.
- Co to właściwie jest? - Zapytał Karasu.
- Orion, Grzech Piąty, urocza krzyżówka magicznej hieny poszukiwaczy artefaktów i srebrnego gryfa. Chwilowo obłożony klątwą. - Poinformowała go wesoło Diabeł.
- Jaką klątwą? - Zapytali jednocześnie Pożoga i dowódca.
- A, nie będę was zanudzać, pracujemy nad tym. - Zbyła ich.
- I gdzie niby mamy go trzymać? - Zaniepokoił się zielonooki.
- Czy ja wyglądam na wróżkę od nieruchomości? - Prychnęła Diabeł. - Twoja gildia , twój problem.
- Ale potwór nie jest mój. - Warknął Karasu. - Nie mogliście go jakoś skurczyć?
- Halo, - Bursztynowe oczy Pożogi błysnęły groźnie. - mówisz o żywych istotach, wiesz?
- Jesteście zrobieni z kulek. - Zauważył bystro dowódca.
- A wy z mięsnych ochłapów, wypomina wam ktoś? - Odgryzła się.
Gryf przejechał ręką po twarzy.
- Chodzi mi o to, że on nie może wejść do Miasteczka, wszystko rozwali.
- No to zbudujcie mu budę, czy coś. - Wzruszyła ramionami Diabeł.
- Budę? - Warknęła Pożoga.
- Bart, idziemy. - Piekielna dziewczyna zignorowała ich. - Wybaczcie, ale wzywają nas obowiązki.
- Jakie obowiązki mogą mieć durny bajarz i stara wiedźma? - Zadrwiła Pożoga, a Karasu posłał jej karcące spojrzenie.
- Może być stodoła. - Zimne, niebieskie oczy smagnęły Grzech niczym bat.
Diabeł pstryknęła palcami i olbrzymia stodoła z czerwonym dachem, z hukiem opadła obok Oriona.
Zadrżała ziemia.
Zadzwoniły kufle.
Spłoszony Potwór mało nie zdeptał czarodziejki.
Diabeł i mag rozpłynęli się w powietrzu.
- Osiwieję. - Oznajmił z pełnym przekonaniem Karasu.
- Wyżera! - Krzyknął Blik i wszyscy rzucili się do stołów.
Niski, pulchny chłopak wpatrywał się ponuro w plamę, na swoim bordowym szalu.
Uważał się za człowieka z natury spokojnego i cierpliwego, ale teraz przebrała się miarka.
Miał już serdecznie dosyć.
Nie dość, że zamiast poważnej roli, jaka mu się należała z tytułu bycia czarodziejem, robił bardziej za pałacowego błazna, nikt go nie szanował, to na dodatek ktoś dzisiaj zachlapał jego ukochany szal!
Jakby mało było nieszczęść, skończyły się banany, a król jasno dał mu do zrozumienia, że nie ma zamiaru więcej trwonić złota na jego fanaberie.
Fanaberie!
Admin skrzywił się na samo wspomnienie.
Nie po to ślęczał nad książkami tyle lat, żeby błaznować w pałacu!
Gdzie są te zapierające dech w piersiach przygody, o których się tyle mówiło w Szkole Magii?
Gdzie podziw i splendor?
Gdzie, do jasnej cholery, szacunek i jego banany?
Ze złością rzucił szal na łóżko i zaczął miotać się po komnacie.
A gdyby tak odejść?
Rzucić to wszystko w cholerę i zmienić klimat?
Może jakaś inna gildia?
Problem polegał na tym, że w okolicy nie było nic ciekawego.
Trzecia kraina nie rozpieszczała wyborem.
Co prawda, ostatnio głośno zrobiło się o jednej małej gildii, tylko że większość tych plotek, czarodziej wkładał między bajki.
Jakiś powrót Boga?
Co niby Podziemne bóstwo, miałoby robić w jakiejś podrzędnej mieścinie?
Podziwiać widoki?
Spalenie podwodnej Twierdzy, o którym tyle razy opowiadał Oktawus?
Jakieś bzdury.
Może i udało im się zaliczyć misję, ale bez przesady.
Admin sam zapuścił się na teren, na którym powinna znajdować się rzekoma Twierdza, albo przynajmniej jej resztki, ale oczywiście nic takiego nie znalazł.
Przywódca wykręcał się jakimiś andronami, o zmianie terenu po zamknięciu misji.
Bujdy.
Czarodziej wpadł nagle na szalony pomysł.
Bo właściwie, co mu szkodzi spróbować?
Najwyżej się nie uda.
Tutaj i tak już mają go za idiotę.
Zakasał rękawy czarnej koszuli i ochoczo zabrał się do roboty.