Nawigacja

Wasza twórczość

Wszelkiego rodzaju twórczość fanowska.

Strona główna » Rozmowy fanowskie » Wasza twórczość » Avrilowe: głównie starocie!
Obowiązuje na całym forum! Prosimy o jego przeczytanie i przestrzeganie
Avrilowe: głównie starocie!
0
30 Stycznia 2011r. 23:34
Oba opowiadania mają już 6 lat!!! :D

CZERWONA MGŁA

Tamtego wieczora siedziałem w barze Nocne Szaleństwo. Nie przepadałem za tą knajpą, ale tu chciała się ze mną spotkać Eva, moja narzeczona. Dopiero zaszło słońce, a ja czekałem, sącząc powoli drinka. Rozejrzałem się, szukając blondwłosej dziewczyny. Nie zauważyłem jej, natomiast zwróciłem uwagę na inną, ubraną w elegancką wieczorową suknię. Jej kruczoczarne włosy spływały kaskadą po plecach, a żółte, prawie złote oczy oceniały wszystkich mężczyzn w barze. Po chwili podeszła do mojego stolika. Popatrzyła prosto w moje oczy. W tym momencie przestało mnie obchodzić to, gdzie jest Eva. Zakochałem się w spojrzeniu żółtych oczu nieznajomej. Podeszła do mnie i usiadła mi na kolanach. Ciągle bez słowa zbliżyła swoją twarz do mojej i pocałowała mnie. Odleciałem... Chciałem, aby już nigdy nie było „potem” ani „przedtem”. Liczyło się tylko „teraz”. Uśmiechnąłem się. Nagle dziewczyna otworzyła usta, z których wysunęła się para lśniących, białych kłów. Błyskawicznie wgryzła się w moją tętnicę szyną. Poczułem, jak krew odpływa ze mnie i rwącym strumieniem kieruje się do ust wampirzycy. Dziwne, ale...nie czułem bólu. To było nawet...przyjemne. Osunąłem się na podłogę. Oczy przesłoniła mi Czerwona Mgła...

Ocknąłem się w ciemnym pomieszczeniu. Pod sufitem wisiała samotna, spalona żarówka. Podniosłem się z ziemi i zobaczyłem złotooką. Zbliżyła się do mnie i wysunęła przed siebie prawą ręką. Ujrzałem odsłonięty nadgarstek, na którym widoczne były liczne blizny. Mój wzrok spoczął na pulsujących żyłach. Rzuciłem się łapczywie i wczepiłem się w nie swoimi świeżo wykształconymi kłami. Cudowny napój wypełnił moje usta, moje gardło i cały organizm. Poczułem palący smak osocza. Z pośpiechem gasiłem pragnienie modląc się, aby nikt nie przerwał mojej uczty. Z amoku wyrwał mnie mocny cios w twarz. Puściłem rękę mej żywicielki i odsunąłem się w najdalszy kąt pokoju. Nad moim umysłem zapanował strach. Kim się stałem? Potępieńcem? Potworem? Ale jednak nieśmiertelną i potężną istotą... Myśli kłębiły się w mojej głowie wypierając się nawzajem. W końcu przestałem o tym myśleć i zauważyłem, że zostałem w pokoju sam. Położyłem się pod ścianą i zasnąłem...

Obudził mnie palący ból. Czułem głód! Głód krwi i pragnienie osocza, Wygłodniałym wzrokiem powiodłem od jednego kąta do drugiego. Dziwne... Mimo spalonej żarówki nie było wcale ciemno. Sądząc po ciszy na dworze, była cięgle noc. Ja jednak widziałem wszystko doskonale. Każdy cień emanował dla mnie mrocznym blaskiem. Nagle ból odezwał się znowu. Dostrzegłem jakiś ruch. To niewielki szczur właśnie skończył przegryzać zaprawę murarską spajającą kilka cegieł w ścianie. Swoimi małymi, niespokojnymi oczkami rozejrzał się na wszystkie strony. Nie zdążył uciec. Błyskawicznym ruchem złapałem go i odgryzłem mu głowę. Zacząłem wysysać życiodajny nektar. Nie miał jednak tego cudownego, metalicznego smaku ludzkiej krwi. Szczurza krew była raczej gorzka. Mimo to, w pewnym stopniu zaspokoiła mój głód. Odrzuciłem od siebie szczątki zwierzątka i wstałem. Podszedłem do drzwi i szarpnąłem za klamkę. Zamknięte... Obszedłem wszystkie ściany w poszukiwaniu jakiegoś ukrytego wyjścia, ale na próżno... Po niecałej godzinie głód odezwał się znowu. Nie było sposobu, aby go zaspokoić. Kły same wysunęły się z moich dziąseł. Zdążyłem jeszcze usłyszeć zwierzęcy ryk, który wydarł się z mojego gardła. Potem widziałem już tylko Czerwoną Mgłę...

Przetarłem oczy i czerwień rozmyła się. Stałem na ulicy. Ciemność nocy przelewała się z zaułka w zaułek. Z niektórych okien błyskało co chwila błękitnawe światło telewizora. Rozejrzałem się. Za sobą zobaczyłem zdewastowane, wyrwane z zawiasów drzwi. Zajrzałem do środka budynku. Zobaczyłem małe pomieszczenie z jedną, spaloną żarówką. Na podłodze leżał mały szczur z odgryzioną głową... Poczułem, jak coś spływa z moich palców. Podniosłem dłonie do światła najbliższej latarni. Całe ręce miałem umazane w świeżej krwi. Wylizałem je łapczywie. Kiedy ponownie odczułem smak odebranego życia mym ciałem targnął dreszcz ekstazy. Jednak... skąd ta słodka ciecz wzięła się na moich dłoniach? W zamyśleniu spuściłem głowę. Zamarłem... Obok mnie, twarzą do ziemi, leżała młoda dziewczyna. Długie blond włosy były pozlepiane krwią. Odwróciłem ją na plecy, aby obejrzeć jej twarz. Gwałtownie odsunąłem się, przerażony tym, co zobaczyłem. Rozcięte powieki, czoło, policzki oraz wargi paskudnie szpeciły piękną buzię, a cała szyja poznaczona była śladami ukąszeń, z których sączyła się jeszcze krew. Ten widok przegonił mój strach. Błyskawicznie przyssałem się do gładkiego karku. Poczułem ogarniającą mnie ekstazę. Poczułem zapach krwi... Przestałem ssać. Ponownie przyjrzałem się twarzy mojej ofiary. Poznałem ją... To była Eva... Moja narzeczona... Ja ją zabiłem... Jak dzika bestia... Rozpłakałem się i przytuliłem bezwładne ciało. Poczułem zapach jej krwi... Miłość? To słabe uczucie dla zwykłych ludzi, a nie takich jak ja! Przestałem płakać otarłem łzy i wybuchnąłem szaleńczym śmiechem. Zabawne... Kiedyś mówiłem, że mógłbym ją schrupać z miłości, a tu proszę... Trzeba uważać na swoje słowa. Ponownie wybuchnąłem śmiechem. Dokończyłem posiłek, wysysając resztki, chłodnego już, osocza. Odrzuciłem od siebie martwe ciało. Spojrzałem na księżyc. Skoro stałem się tym, kim się stałem, dlaczego nie miałbym korzystać z tego w pełni?
Zamknąłem oczy...
Złożyłem ręce na piersi...
Podskoczyłem...
Rozłożyłem skrzydła.
Pod postacią małego nietoperza wzbiłem się w przestworza. Szybując obserwowałem wielu ludzi. Wyraźnie widziałem Sieci ich żył i tętnic, przez które płynęła życiodajna ciecz. Po niecałej godzinie lotu głód odezwał się znowu. Oczy przesłoniła mi Czerwona Mgła...

----------------------------------------------------------------------------------------------------

Marsjańskie piekło.

(wzorowane na Doom3)

Ściskając latarkę w lewej, a pistolet w prawej dłoni szedłem powoli przez ciemne korytarze. Gdyby chociaż działało oświetlenie... Byłoby o wiele łatwiej.
Nagle usłyszałem za sobą huk. Z sufitu spadła klapa szybu wentylacyjnego. Spojrzałem w górę. Zobaczyłem ciemnoszarą łapę, która wysuwała się powoli z otworu. Zacząłem strzelać w stronę otworu. Usłyszałem głośny pisk i pazury schowały się do środka. Powoli podszedłem pod otwór i wyciągnąłem granat. Wrzuciłem go do szybu. Odbiegłem i schowałem się za dużą skrzynią. Eksplozja rozsadziła cały mechanizm wentylacyjny. Nieziemski wrzask odbił się echem od ścian korytarzy. Wyjrzałem zza pudła i zobaczyłem jak ciemne, humanoidalne monstrum spalało się od środka. „Przynajmniej nic nie zostaje po tym ścierwie” pomyślałem. Cholera...a miało być tak łatwo...jedno zadanie i koniec...

*

Transporter wylądował w doku C-6. Wyszedłem przez szeroki luk. „Cholera...jakie to wszystko wielkie...” pomyślałem rozglądając się po gigantycznej hali lądowiska. Poszedłem w kierunku recepcji. Po drodze kilka razy skanowali moje odciski palców, siatkówkę, pobierali próbki krwi i skóry. Za ladą recepcji siedział młody, czarnowłosy mężczyzna. Marine. Poznałem po mundurze. Też taki miałem, ale nie chciało mi się go wyciągać z torby. Oficer spojrzał na mnie.
- Witaj żołnierzu. Nie lubię długo mówić więc słuchaj uważnie. – z szuflady wyjął małego palmtopa – To twój PDA. Z niego będziesz odczytywał maile, widomości głosowe lub filmowe. Jest tu też wgrany twój kod genetyczny, twój numer służbowy i reszta danych osobowych. Pamiętaj: nie możesz go zgubić. Bez niego system nie wpuści cię do zastrzeżonych pomieszczeń. Teraz udaj się do majora Helfinda. On zapozna cię z twoją misją. Odmaszerować. – powiedział ostro i wskazał jedną z wind. Wszedłem do niej i pojechałem na „piętro wojskowe”. Było tu o wiele więcej żołnierzy niż naukowców. Spytałem jednego z nich gdzie znajdę majora Helfinda.
- Najlepiej będzie jak pójdziesz za tym robotem. – powiedział włączając małego pajęczaka. Robocik poprowadził mnie przez labirynt korytarzy, sal, wind i drzwi. W końcu doszedłem do pokoju odpraw. Major Helfind podał mi rękę.
- Witamy na Marsie żołnierzu. Dostałeś PDA? Dobrze. Pozwól, że przedstawię ci twoje zadanie. Jeden z naszych naukowców: doktor Hungo–Li, nie wrócił z obchodu laboratoriów w sektorze Alfa. Musisz go odnaleźć i przyprowadzić do nas. Nieuszkodzonego. – dodał ze złośliwym błyskiem w oku. – Idź w stronę części mieszkalnej. Po drodze dojdziesz do magazynu broni. Odbierzesz tam swój ekwipunek. Zrozumiano? – kiwnąłem głową. Sprawdziłem na najbliższej mapie jak dojść do celu. Przypiąłem PDA do paska i ruszyłem po broń.
Po kilku minutach znalazłem się w magazynie. Pokazałem przepustkę jednemu z Marine.
- Ok. Masz znaleźć doktorka? No to nie sądzę, aby była ci potrzebna jakaś większa spluwa. Wystarczy zwykły Glock. No co prawda najnowszy, ale to i tak podstawowe uzbrojenie naszych żołnierzy. No to...powodzenia. - powiedział otwierając windę. Szybko zjechała do podziemi i na ekraniku zaświecił się napis ALFA SECTOR.. Drzwi otworzyły się szybko i moim oczom ukazała się wielka jaskinia poprzecinana metalowymi kładkami i mostami. Przeszedłem wgłąb. Błądząc po korytarzach rozmawiałęmz pracownikami laboratorium.
- Hungo-Li? Nie. Nie znam gościa.-
- Hmmm... Tak kojarzę go, ale dawno go nie widziałem. -
- Nie. Przykro mi. - tego typu odpowiedzi powtarzały się najczęściej. W końcu dotarłem do nieużywanej już części laboratorium. Przeszedłem kilka sal i usłyszłem klikanie w klawiaturę komputera. Delikatnie uchyliłem metalowe drzwi pobliskiego pokoju. Zobaczyłem chińczyka w laboratoryjnym, jednak dość brudym kitlu. Gorączkowo walił palcami w klawisze i ze strachem spoglądał na ekran, na którym wyświetlone było coś na kształt bramy. Bramy...ale wyglądała ona jak szeroko rozwarta paszcza jakiegoś dziwnego stwora. Stuknąłem lufą pistoletu o "framugę drzwi". Naukowiec gwałtownie odwrócił się w moją stronę.
- Nie! Nie możesz mnie stąd zabrać! - krzyczał przerażony. - Nie wiesz co widziałem... Demony...Diabeł wcielony...Nie mogę tego zostawić! - urwał patrząc na ekran.
"UWAGA. PRZECIĄŻENIE SYSTEMU. UWAGA." rozległ się głos z megafonów i komputerów. Nagle dziwne przejście, widoczne na monitorze, eksplodowało. Jednak zrobiło to bezgłośnie. W tym samym momencie zgasło światło. Włączyło się zasilanie awaryjne. Zewsząd zacząłem słyszeć ludzkie krzyki i płacze. A także śmiech. Demoniczny śmiech, który wydobywał się z wnętrza mojej duszy. Z każdego miejsca naokoło mnie. Ze ścian zaczęły wylatywać dziwne, błyszczące żółtym światłem ludzkie czaszki. Jedna z nich przelecała przez doktora Li. Na jego twarzy pojawił się dziwny grymas. Wykrzywił nienaturalnie głowę i spojrzał na mnie wygłodniałym wzrokiem. Powoli zaczął sunąć ku mnie. Wyciągnąłem pistolet i skierowałem go w stronę jego głowy.
- Eeeeee..uu..uu.eee - rozlego się z gardła naukowca. Z bliska zobaczyłem, że jego gałki oczne przybrały biały kolor. ,,Jezus Maria co to jest?!" spytałem sam siebie i strzeliłem. Mimo iż kula przeleciała idealnie między jego oczami, on szedł dalej!. Strzeliłem jeszcze klika razy w głowę i serce, aż w końcu padł na ziemię bez ruchu.
- Bzzzt...szszszszs...uwaga do wszystkich jednostek! Tu major Helfind z głównego oddziału ochrony! Zostaliśmy zaatakowani! Wszystkie jednoski natychmiast zameldować się w kwaterze głównej!...bzzzt! - rozległo się z mojego PDA. Natychmiast pobiegłem przez korytarze w stronę windy. Nagle drogę zastąpił mi jeden z Marine. Wyciągnął pistolet. Dopiero teraz zauważyłem, że też ma białe źrenice... Bez namysłu uderzyłęm go w szczękę i wyrwałem mu broń. Strzeliłem kilka razy. Padł. Już nie wstał...

*
...i tak to się zaczęło...Od dłuższego czasu błądziłem po korytarzach sektora Alfa, aby znaleźć drzwi nie odłączone od systemu. Gdy w końcu dostałem się do komendy Marine...była pusta. Na podłodze leżało kilka rozszarpanych ciał. Na stole zauważyłem niewielką dyskietkę. Załadowałem ją da PDA. Na ekranie pojawiła się twarz majora Helfinda.
- Do każdego, kto odbierze tę wiadomość. Wraz z ostatnim żyjącym oddziałem przebijam się do stacji nadawczej, aby nadać komunikat o pomoc. Postarajcie dotrzeć się do nas wszelkimi możliwymi sposobami. Powodzenia. - ekranik zgasł.
Ostatnio edytowany przez Avril 30 Stycznia 2011r. 23:41, W całości zmieniany: 5
_________________
0
30 Stycznia 2011r. 23:46
To opowiadanko ma 4 lata :). Nazwane roboczo Silent Hill, bo tam ma dziać się akcja. To ledwie fragment. Może kiedyś dokończę.


Silent Hill

- Pułap: 500 metrów. Wszystkie wskaźniki w normie. Adam sprawdź nachylenie. – rutynowa kontrola stanu samolotu podczas lotu nad Zachodnią Virginią. Co prawda sterujemy stabilnym transporterem. Ale ostrożności nigdy za wiele.
- Wszystko w najlepszym porządku Tom. - -odpowiedział drugi pilot. Adam. Mój najlepszy kumpel od urodzenia i najwspanialszy partner w robocie.
- Jeszcze tylko godzinka sunięcia między chmurami i będziemy mogli lą… - urwałem, bo dookoła nas zgęstniało powietrze tworząc mgłę. Nagle…nienaturalnie wręcz.
- Ku#wa! Co się dzieje?! – krzyknąłem, gdy wskazówki na tarczach kokpitu zaczęły szaleć, a maszyna niebezpiecznie przechyliła się w pionie.
- Prostuję! – wykrzyknął Adam. Chwycił ster i gwałtownie szarpnął. Efekt był odwrotny od zamierzonego. Samolot pochylił się jeszcze bardziej i runął na spotkanie Matki Ziemi.
- Zdrowaś Maryjo, łaski pełna… - Adam zaczął cichą modlitwę. Po owalnej twarzy spływał pot klejąc krótko ścięte, czarne włosy.
W oknie zobaczyłem zbliżającą się ziemię.
HUK!
Trzask łamanego metalu i … gałęzi ( a może to moje kości?). Cały świat zawirował wokół mnie. Usłyszałem ciche mlaśnięcie i zaraz potem wrzask Adama. Chwilę potem walnąłem skronią o kokpit i oczy zaszły mi ciemnością.
___________________________________________________________________________

Szum fal...i krzyk mew… Poderwałem się z ziemi, na której leżałem i zaraz potem upadłem. Wrzasnąłem z bólu. Chyba całe miasteczko mnie usłyszało. Miasteczko?! Dopiero teraz zorientowałem się, że leżę na molo, nad jeziorem, a przed sobą widzę linię budynków małego osiedla. Jednak wszystko co odleglejsze było niewidoczne. Wszystko przesłaniała gęsta, cholernie gęsta mgła. Nagle przypomniałem sobie o samolocie… Gdzieś muszą być tu jego szczątki…i Adam…gdzie jest Adam?!
Podniosłem się z ziemi i otrzepałem ubranie z pyłu. Poczułem, jak po policzku spłynęła mi ciepła strużka krwi. Otarłem twarz rękawem. Została na nim czerwona smuga. Ponownie rozejrzałem się.
Molo nie było duże. Kilka metrów przede mną zakręcało w stronę lądu i wchodziło w brzeg ostrym pasem betonu. Powoli ruszyłem z miejsca – wciąż rozglądając się ostrożnie.
„Boże…jak tu cicho…” – pomyślałem. W tym samym momencie, jakby dla zaprzeczenia mojemu wrażeniu, jedna z metalowych beczek stojących na molo przewróciła się z rumorem.
„To tylko kot…” – tak mi się zdawało. Jednak za beczką niczego, ani tym bardziej nikogo nie było.
Zszedłem na ląd. Mgła wcale nie przerzedzała się. Nawet jakby…gęstniała?
DRRRRRYŃ!
- Jezus, Maria! – podskoczyłem ze strachu. Jedna z budek telefonicznych, stojących nieopodal, zadzwoniła donośnie. Nic chciałem odbierać…ale musiałem. Chociażby po to, żeby przestała dzwonić!
Podniosłem słuchawkę:
- Halo..? – spytałem cicho.
- kszszszsssssszszszsszzs – jednostajny szum przebił się przez słuchawkę. Już chciałem ja odkładać, gdy spośród bezładnego hałasu wyłapałem pojedyncze słowa:
- …om….szszszzsz…pital…..szszzs…….sz.s……szszszs…pomóż!...sszszszzssssszzz… SZYBKO! – ostatnie słowo wykrzyczano w słuchawkę z nieludzkim wręcz impetem. Jednak poznałem ten głos. To na pewno był Adam. I prosił o pomoc…Odwiesiłem słuchawkę, w której ciągle słychać było przenikliwy szum.
Szpital? A gdzie na tym zadupiu jest szpital? Jakby w odpowiedzi na moje myśli w oddali zabuczała syrena. Ale nie karetki pogotowia. Przeciwpożarowa.
…UuUuUuUuUuUuU… Wycie odbijało się echem od ścian niskich budynków. Im głośniej wyła syrena, tym bardziej chciałem stamtąd uciec. Ruszyłem przed siebie wolnym, koślawym krokiem. Nie przeszedłem nawet 10 metrów, gdy niebo pociemniało i nie mogłem dojrzeć nawet jeziora, które przecież było tak dobrze słychać. Wyciągnąłem zapalniczkę z kieszeni. Otworzyłem ja i osłoniłem płomień ręką. Coś spadło mi na policzek. Zimne i wilgotne. Śnieg. Kolejny raz otarłem twarz rękawem. Tym razem na ciemnym śladzie po krwi widać było szare kreski. To nie śnieg tylko…
-Popiół…- wyszeptałem.
Pppppióóóóóółłłł. Głuche echo powtórzyło moje słowo. Zrobiłem krok w przód i uderzyłem kolanem o coś metalowego. Odgłos przewracanego kontenera na śmieci odbił się od ścian. W powietrze pofrunęły białe kartki. Wiatr pchnął je w moją stronę zakrywając twarz. Chwyciłem jedną odkrywając oczy. Na białym papierze zobaczyłem słowa namazane czymś szarym.

.Z prochu w proch.
.Ashes to ashes.
.Asche zu asche.
.Cendres aux cendres .


Jak jakiś popieprzony tekst piosenki maniakalnego lingwisty. Zmiąłem kartkę i rzuciłem za siebie. Wciąż przyświecając sobie zapalniczką poszedłem w głąb alejki. Wyszedłem na główną ulicę miasteczka (tak mi się zdawało). Nigdzie nie dostrzegłem nikogo. Byłem sam. W ciemności, którą ledwo co rozpraszałem nie mogłem zobaczyć nawet budynków po drugiej stronie drogi.
Nagle podskoczyłem słysząc ponownie huk kontenera.
Ostatnio edytowany przez Avril 30 Stycznia 2011r. 23:59, W całości zmieniany: 2
_________________
0
1 Lutego 2011r. 20:50
Co mam powiedzieć?

Poza końcówką ,,Czerwonej Mgły\" wszystkie teksty aż ociekały za***istością

Mam nadzieję, że wrzucisz coś jeszcze ze swojej twórczości
Ostatnio edytowany przez Cypis 1 Lutego 2011r. 20:52, W całości zmieniany: 2
_________________
0
1 Lutego 2011r. 22:09
Moje oczy już nie wytrzymują takiego natężenia tekstu dlatego czytałem tylko Silent Hill, ale mi się podobało . :>

Może kiedyś dokończysz? :> Już ja Cię do tego zachęcę :>
_________________
I'm Mad Scientist.. Hououin Kyouma!
Strona fanów japońskiej popkultury On-Anime 2009 - 2024
Napędzana przez autorski skrypt On-Anime 4, wykonany przez jednego z największych leni na świecie.