-Co robisz?- zapytał demon łypiąc na mnie przekrwionym okiem.
Nie uznałem za stosowne mu odpowiedzieć. Zakreśliłem kolejne, potencjalnie interesujące ogłoszenie.
Rzucił we mnie pustą puszką po piwie. Upadła z trzaskiem na podłogę, jakieś pół metra ode mnie.
- Żałosne- skomentowałem zupełnie bez emocji.
Zmienił pozycję na kanapie, strącając przy okazji resztki pizzy na podłogę. Strzelił kostkami i ziewnął rozdzierająco.
Twardo czytałem ogłoszenia, siedząc na jedynym, czystym metrze kwadratowym obszernego mieszkania.
Bez przekonania przewróciłem kolejną stronę.
Specjalista ds. obsługi klienta. Specjalista ds. sprzedaży. Specjalista od dezynsekcji.
Sami, kurwa specjaliści. A co z magistrami, co z doktorami ja się pytam.
Gówno. Możesz sobie wziąć swój żałosny dyplom doktora nauk historycznych i wsadzić go sobie tam, gdzie słońce nie dochodzi.
Pierdole tyle lat poświęconych na naukę, żeby przerzucać skrzynki w markecie?
I jeszcze ten pieprzony darmozjad. Spojrzałem ze złością na demona.
Jak do jasnej cholery, człowiek inteligentny, może wpieprzyć się w takie bagno?
XXXX
Elektroniczny zegarek wydał z siebie ciche piknięcie i teraz jego odblaskowy wyświetlacz wskazywał północ.
Stłumiłem ziewnięcie i z trzaskiem odłożyłem długopis. Podrapałem się po zarośniętym policzku i tęsknie zajrzałem do pustego kubka.
Było w nim wspomnienie po kawie. Odchyliłem się na oparcie wygodnego, skórzanego fotela i przymknąłem oczy.
Ślęczałem nad tymi tłumaczeniami od ponad 24 godzin. Nie miałem siły nawet na to, żeby dowlec się do domu.
Zgasiłem lampkę i wstałem. Moje zmęczone ciało wykonało kilka nieskoordynowanych ruchów i parę książek z hukiem zwaliło się na podłogę.
Prychnąłem pod nosem i powlokłem się na kozetkę. Sen nadszedł jak tylko przymknąłem powieki.
XXXX
- Jezu, człowieku- Zen pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Co jest?- Usiadłem gwałtownie na kozetce- Zaczęło się?
- Wiesz, że istnieją inne rzeczy po za pracą?- zainteresował się, z obrzydzeniem odsuwając od siebie książki, by odnaleźć popielniczkę.
- Mam wystąpienie, a właściwie Rozmarow ma.
- Znowu odwalasz za niego brudną robotę. Kiedy Ty wreszcie zmądrzejesz? Zasuwasz jak dziki osioł,a ten stary pierdziel spija śmietankę.
- To nie do końca tak..- zaprotestowałem bez przekonania. Już tyle razy prowadziliśmy tą kłótnię.
Kucnąłem żeby pozbierać strącone wcześniej książki. Okładka jednej z nich rozkleiła się. Westchnąłem. Zabiją mnie w bibliotece.
Coś dziwnego błysnęło pod skrawkiem odklejonego papieru. Nie zastanawiając się powiększyłem rozdarcie.
Moim oczom ukazał się dziwny, nieforemny krążek jakiegoś metalu. Wyryte były na nim nieznane mi symbole.
Wziąłem go do ręki. Metal wypalił mi skórę. Wrzasnąłem, skutecznie pozbywając się resztek snu.
-Kurwa- zaklął Zen, który przestraszony moim nagłym krzykiem upuścił papierosa.
Popędziłem do łazienki i wsadziłem dłoń pod strumień zimnej wody. Ból zniknął. Zen oparłszy się o framugę przyglądał mi się z niepokojem.
- Książka Cię dziabnęła.- Stwierdził z naganą.
-Strasznie śmieszne- burknąłem- Gdybyś w życiu przeczytał coś więcej, poza Harrym Potterem, to byś wiedział, że książki nie gryzą.
Mój przyjaciel wzruszył ramionami i wycofał się. Wyciągnąłem rękę spod kranu i przyjrzałem się jej. Na mojej dłoni nie było śladu po oparzeniu.
XXXX
Kiedy tylko oddałem tłumaczenie ruszyłem do domu. Marzyła mi się gorąca kąpiel, aromatyczna kawa i co najmniej 10 godzin porządnego snu we własnym łóżku.
Na dworze było szaro i kropiło. Zimny podmuch wiatru smagnął mnie po plecach, kiedy czekałem na autobus.
Ławka pod daszkiem była oczywiście zajęta przez emerytki uzbrojone w dwukołowe wózki na zakupy.
Żałowałem, że nie kupiłem po drodze papierosów.
Moje myśli zaczęły ponownie uciekać w kierunku ciepłego łóżka, kiedy coś z wielką siła uderzyło mnie w piszczel. Jęknąłem.
Babcia obejrzała się na mnie z zaciętym wyrazem twarzy.
- Co Pan tak w przejściu stoi- warknęła.
Już otwierałem usta, żeby coś powiedzieć, ale emerytka poczłapała w stronę ławeczki, złorzecząc pod nosem.
Dosłyszałem tylko coś o braku szacunku do starszych. Rozmasowałem obolałą nogę.
Rozejrzałem się za autobusem i wtedy zobaczyłem go po raz pierwszy. Nie autobus. Upiornego faceta, jak go później nazywałem.
Stał zaledwie kilka kroków ode mnie. Ubrany w szare, workowate spodnie, ciemno fioletową koszulę i czarny, niedbale zarzucony płaszcz.
Cała jego poza emanowała znudzeniem. Kolejny podmuch wiatru rozwiał jego długie, czarne włosy odsłaniając twarz.
Autobus wtoczył się na przystanek, a ja nie byłem w stanie oderwać spojrzenia od tego dziwnego faceta.
On za to zakręcił złożonym parasolem, na którym wcześniej się opierał i ruszył w stronę środka komunikacji miejskiej.
Drogę przecięła mu zawzięta emerytka niemal taranując go wózkiem. Zdumiony patrzyłem jak zręcznie ją wymija i znika we wnętrzu pojazdu.
Odblokowało mnie. Musiałem zgłupieć do reszty. Drzwi zamknęły się z sykiem i autobus ruszył żółwim tempem.
Połowa miejsc była wolna. Nieznajomy usiadł na pojedynczym siedzeniu przy oknie. Zawzięta babcia stanęła tuż nad nim.
Co do mnie, to osunąłem się na najbliższe siedzenie i obserwowałem całkiem znaną mi, z miejskiego transportu, scenkę.
Nadal pozostawało dla mnie zagadka, dlaczego, na litość boską te emerytki nie mogą zająć jednego z tylu wolnych miejsc, tylko za cel życiowy stawiają sobie wymuszenie akurat tego zajętego.
Facet w ogóle nie zwracał na babę uwagi. Nawet kiedy złośliwie przesunęła wózek najeżdżając mu na stopę.
Zirytowana chrząknęła. Leniwym ruchem uniósł głowę i spojrzał na nią.
- Mógłby mi Pan ustąpić miejsca?- wbrew pozorom, ta wypowiedz nie brzmiała jak pytanie, ale jak rozkaz.
Czarne brwi mężczyzny uniosły się w grymasie uprzejmego zdumienia.
- Nie- odpowiedział krótko i szorstko.
Emerytka spochmurniała. Potoczyła spojrzeniem po swoich wiekowych sprzymierzeńcach i spytała jadowicie.
- Nie ustąpi Pan miejsca starej, schorowanej kobiecie?- w jej tonie dało się wyczuć groźbę.
- Nie- zgodził się nieznajomy.
- Ludzie patrzcie..- zaczęła baba nabierając powietrza w płuca, żeby kontynuować przedstawienie.
-...tyle miejsc w autobusie, ale ja muszę się wepchnąć akurat tam gdzie zajęte- wszedł jej w słowo nieznajomy, idealnie naśladując głos kobiety - Won- dodał dobitniej z takim sykiem, że aż mnie ciarki przeszły.
Baba otworzyła szeroko oczy, zrobiła się czerwona potem blada. Przez chwile miałem wrażenie, że eksploduje.
Ale nie. Nic nie mówiąc zajęła miejsce jak najdalej od dziwnego faceta, który wrócił do obserwowania krajobrazu przesuwającego się za oknem.
Przez to wszystko, niemal nie przegapiłem swojego przystanku. Wyskoczyłem w ostatniej chwili.
Mój blok był zaraz po drugiej stronie ulicy, poczłapałem do klatki, wstukałem kod i stwierdziłem, że znowu jest awaria windy.
Po raz nie wiadomo który przekląłem swoje 10te piętro i zacząłem wspinać się po schodach.
Za mną rozległy się kroki. Obejrzałem się. Z dołu schodów patrzył na mnie facet z autobusu.
Właściwie nie patrzył. On mnie świdrował czarnym, nieprzeniknionym spojrzeniem.
Nie wiedzieć czemu przypomniał mi się tekst o tym, że otchłań może zacząć patrzeć w Ciebie.
I we mnie właśnie się gapiła. Miałem wrażenie, że zna każdą moją myśl.
-Czego chcesz? - spytałem zupełnie bezsensu zakładając, że chodzi mu o mnie. Dlaczego miałby coś ode mnie chcieć.
Nie znałem go. Chwilę jeszcze badał mnie wzrokiem aż w końcu przemówił.
-To Ty mnie wezwałeś- Stwierdził z lekka naganą.
XXXX
Zmarszczyłem czoło usiłując przypomnieć sobie, co było dalej.
Pewne było jedynie to, że od tamtego momentu do chwili obecnej minęły trzy dni.
Niezbyt wiele czasu. Jednak wydarzenia, które miały miejsce w owej krótkiej czasoprzestrzeni, wystarczyłyby na wypełnienie życia kilku osób.
I byłyby to bardzo barwne życiorysy.
Ostrożnie wstałem z podłogi i lawirując między pustymi butelkami po alkoholu i resztkami żarcia, dotarłem do kuchni.
Może mocna kawa odświeży moją pamięć. Demon przyczłapał za mną, bez specjalnych nadziei zajrzał do lodówki.
-Strasznie dużo jesz- Mruknąłem z naganą.
-Jak się nudzę to jem- wzruszył ramionami- A Ty jesteś okropnie nudny.
Mam przeczucie, że zanim odwalę tę fuchę przybędzie mi z dziesięć kilo.- Popatrzył na mnie prosząco.
- Nie - odpowiedziałem twardo na jego spojrzenie. Zrezygnowany oparł się czołem o zimny metal lodówki i przymknął oczy.
-Beznadzieja- szepnął- przez całe dziewięćset lat nie spotkałem równego tobie idioty.
Wyciągnąłem swój ulubiony, półlitrowy kubek i nasypałem do niego kawę. Dużo aromatycznej, świeżo mielonej kawy.
Z prawdziwą przyjemnością zaciągnąłem się aromatem parującego napoju.
Odstawiłem czajnik, nawet nie patrząc w stronę irytującego intruza. Ten zaś prychną zirytowany i zamknął się w łazience.
Usłyszałem szum wody lejącej się do wanny.
Westchnąłem. Dłuższą chwilę stałem w kuchni, wyglądając przez okno i pijąc kawę. Pamięć wracała.
XXXX
Pamiętam, jak w jednej chwili staliśmy na klatce schodowej, a w następnej na jakiejś błotnistej drodze.
Tyle zdążyłem zarejestrować, kiedy coś z ogromną siłą uderzyło mnie w bark i niemal stratowało.
Powiedziałbym, że to jeździec na koniu, ale skąd do diabła w środku miasta...
O tym, w pobliżu nie ma żadnego miasta dotarło do mnie ze sporym opóźnieniem.
Pozbierałem się z ziemi w porę, żeby odskoczyć na bok robiąc miejsce trzem uzbrojonym w miecze jeźdźcom.
Odziani w lekkie zbroje, z jakimiś pelerynami, które łopotały w dzikim pędzie.
Śmignęli tuż przed moim nosem rozbryzgując błoto i wydając wojownicze okrzyki.
Rozejrzałem się zbaraniały. Gość w fioletowej koszuli, wyraźnie rozbawiony, stał kilka kroków za mną.
Zatarł ręce z zadowoleniem.
- To co? Może chciałbyś zostać bohaterem? Albo mistrzem miecza, hm ewentualnie królem?
Otworzyłem szeroko oczy.
- O czym Ty do cholery mówisz?
- Słuuuchaj albo tak...- klasnął w dłonie i otaczający nas krajobraz rozmazał się.
Zakręciło mi się w głowie, straciłem równowagę i wylądowałem na gorącym piachu. W samym środku jakiejś pustynnej oazy.
Zupełnie zbity z tropu, gapiłem się na bogato zdobiony, ogromny namiot tuż przed moim nosem.
Upiornie gorący podmuch na dłuższą chwilę odebrał mi oddech. Oczy zaszły łzami. Odkaszlnąłem.
- Proszę Panie- obok mnie przyklękła półnaga dziewczyna z dzbankiem wody. Wyciągnęła go w moją stronę- Napij się.
- Co powiesz na towarzystwo kilku miłych dziewczyn, wino...- Czarnooki obejmował dwie roześmiane kobiety, które były nim wyraźnie zainteresowane.
Jednak jego spojrzenie utkwione było we mnie. Kiedy nie odpowiedziałem westchnął.
-Może wolisz mężczyzn?- Zapytał unosząc jedną brew do góry.
Prawie udławiłem się wodą. Nie zdążyłem jednak odpowiedzieć, bo tuż obok mnie jak spod ziemi wyrósł smukły młodzieniec o dziwnej, orientalnej urodzie.
Pomógł mi wstać. Patrzył ma mnie, dosłownie pożerając wzrokiem. Odskoczyłem wpadając na upiornego faceta.
Dmuchnął mi w nos dymem z kolorowej fajki, którą palił i uśmiechnął się.
-Kobiety, mężczyźni, złoto, władza, sława- powiedział dziwnym tonem.
Gorący piasek palił nawet przez podeszwy butów. Dym wdzierał się do mojego wnętrza razem z suchym powietrzem.
Zaczęło szumieć mi w głowie. Otaczały mnie kolory, dźwięki, przestałem rozumieć co się wokół mnie dzieje.
Unosiłem się, byłem lekki i nic nie miało znaczenia.
Świat był taki niesamowicie cudowny, ciepły. Miałem ochotę go zagarnąć i przytulić..
- Panie Pawle..- coś jakby skrzeczenie wdarło się do mojej, wolnej od ciężaru trosk, świadomości.
Nie miało znaczenia.
Zignorowałem to całkowicie,machnąwszy na odlew ręką.
Skrzeczenie tylko się wzmogło, przebijając moją bańkę samozadowolenia.
Niechętnie otworzyłem oczy. Przez naprawdę długą chwilę nie rozumiałem co widzę.
Jakiś podstarzały typ, o białych nastroszonych brwiach, pochylał się nade mną i darł .
- To kpina jakaś! A ja miałem Pana za porządnego człowieka. Taka kompromitacja!! Co to w ogóle ma znaczyć?!
-Paweł..- coś dźgnęło mnie w bok- odwróciłem się w stronę dźgającego. Znałem go, do cholery, skąd ja go znałem..
- Panie Zdzisławie , proszę go doprowadzić do porządku, ma spakować swoje rzeczy i opuścić teren instytutu.- Oznajmił skrzek.
Kroki, trzaśnięcie drzwi. Cisza.
XXXX
Otwieranie oczu było błędem. Kac-morderca zaatakował błyskawicznie.
-Oooo…- zajęczałem przyciskając dłonie do twarzy.
-No nareszcie- usłyszałem ton pełen wyrzutu, ktoś wepchnął mi w dłonie gorący kubek- Już myślałem, że umarłeś.
-Zen?
-Nie, święty turecki- prychnął zniecierpliwiony.
Bardzo, ale to bardzo ostrożnie usiadłem i napiłem się kawy.
-Jezu moja głowa...
- Stary nie, no w ogóle to gratuluje, a ja miałem Cię za sztywniaka..- w głosie przyjaciela brzmiał wyrzut.
- O czym Ty mówisz? I w ogóle która godzina? Muszę..
- Musisz to się leczyć. A tak poza tym nic nie musisz. Jesteś oficjalnie bezrobotny.
Zakrztusiłem się kawą. Otworzyłem oczy i szybko je zmrużyłem.
Odnalazłem spojrzeniem Zena siedzącego na fotelu.
- O czym Ty mówisz?- powtórzyłem.
- O tym, że chyba Cię jakiś demon opętał. Wpadłeś na odczyt w towarzystwie jakiś ledwo ubranych panienek,
w chmurze dymu, bynajmniej nie-tytoniowego. Oświadczyłeś, wszem i wobec, że Rozmarow jest świnią- Zen zerwał się z fotela i zrobił kilka zamaszystych kroków.
Widać nie mógł usiedzieć spokojnie w miejscu.
-Że tłumaczenia pod którymi się podpisuje, od ponad roku, są twoje.
On sam natomiast, nie potrafiłby przetłumaczyć instrukcji obsługi spłuczki do kibla, nawet gdyby od tego zależało jego życie.
-Och..- Szepnąłem czując, że zaczynam się dusić. Mój przyjaciel znowu usiadł.
- Nie muszę chyba mówić co było dalej..
-Kurwa..
Zen dał mi chwilę na kontemplację mojej głupoty, po czym przerwał milczenie.
-Stary, naprawdę nie chciałbym być świnią, ale muszę lecieć- Powoli dźwignął się z fotela- Siedziałem z Tobą całą noc. Tanja mnie zabije.
- Dzięki, naprawdę- Szepnąłem, ciągle w szoku. Co ja narobiłem..
Może to tylko sen? Tak, to zapewne jakiś koszmar. Po prostu zasnę i jak się obudzę wszystko będzie w porządku..
Zen zaniepokojony zajrzał w twarz przyjaciela, ale nie doczekawszy się żadnej reakcji westchnął i ruszył do wyjścia.
Czuł, że powinien zostać, ale zupełnie nie miał takiej możliwości. Postara się pozałatwiać sprawy jak najszybciej i wróci.
Z tym mocnym postanowieniem spojrzał na przyjaciela i wyszedł z mieszkania.
Nie podejrzewał, że to właśnie był ostatni raz kiedy widział Pawła.
XXXX
Ostatnio edytowany przez Dziabeł 2 Marca 2013r. 21:29, W całości zmieniany: 3
_________________
– A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? – spytał Krzyś, ściskając Misiową łapkę. – Co wtedy?
– Nic wielkiego. – zapewnił go Puchatek. – Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
Wrzuciłem do koszyka kefir. Po namyśle dorzuciłem drugi. W głowie czułem tępy ból.
Zrezygnowałem z reszty zakupów i powlokłem się do kasy.
- Nie będzie Ci to potrzebne- poinformował mnie męski głos.
- Ty!- warknąłem na widok faceta w fioletowej koszuli.
- Ja- zgodził się uprzejmie, a potem położył mi rękę na ramieniu.
Sklep rozpłynął się w powietrzu.
Miałem ochotę mu przywalić. Ewentualne udusić, ale ta opcja nie wiedzieć czemu, wydała mi się jakaś niemęska.
Moje chcenie oczywiście sklęsło w zarodku, bo o to proszę Państwa, stałem na dywanie latającym.
Delikatne falowanie pod stopami sprawiło, że błyskawicznie usiadłem.
- Jezu- jęknąłem patrząc w dół nad krawędzią furkoczących frędzli.
A on siedział i gapił się na mnie, tym swoim dziwnym spojrzeniem. Ramiona skrzyżował na piersi.
Pęd delikatnego, ciepłego powietrza jakoś złagodził mój ból głowy.
Nie powiem, widok i samo doświadczenie było czymś niesamowitym. Miękki dywan pod tyłkiem i chmury na wyciągnięcie ręki.
Scena jak z baśni.
- Czego Ty tak na prawdę ode mnie chcesz?- zapytałem patrząc mu prosto w oczy.
- Nie wspominałem?- zdziwił się.
- Po za faktem, że usiłujesz wymusić na mnie wypowiedzenie życzeń, jak Pani na promocji, to nie wiem nic.
Mam jakiś limit? Jest jakiś haczyk?
- Wszyscy niewierzący są tacy upierdliwi?- zainteresował się- Czy to specjalna cecha naukowców?
- Nie wykręcaj kota ogonem- zgrzytnąłem zębami.- Miałem swoje życie zanim postanowiłeś zjawić się i uszczęśliwiać mnie na siłę.
Efekt tego jest taki, że zrujnowałeś mi karierę.
- Do niczego Cię nie zmuszałem- wzruszył ramionami.
-Dosyć mam lądowania w dziwnych miejscach..
-Więc załatwmy to- powiedział spokojnie.- Przestań się wykręcać, a pozbędziesz się mnie.
- Chcę poznać fakty.- Oznajmiłem stanowczo.
-Fakty- popatrzył na mnie, a w jego czarnych oczach błysnęło rozbawienie.- Czy faktem jest, że siedzisz na latającym dywanie?
-Tak- potwierdziłem- Nie, nie wiem..- Zdenerwowałem się- Może to iluzja.
- Wszystko jest iluzją.
- Filozof się znalazł- warknąłem- Dobra powiedz mi jak to działa, jesteś jakimś dżinem?
- Dżinem- prychnął z autentyczną urazą- dżina chłopcze, to ja Ci mogę z balona zrobić.
- Więc czym?
Przez chwilę zastanawiał się. Widać rozważał ile może mi powiedzieć.
- Demonem.
- Demonem?- wytrzeszczyłem oczy- Nie wierzę w te bzdury..
- A w latające dywany?- znowu iskierka rozbawiania rozświetliła upiorne spojrzenie.
Poczułem mętlik w głowie. Już dawno przestałem wierzyć w Boga. Sam nie pamiętam kiedy, a co do głupkowatych przesądów..
Demony, do jasnej cholery to musi być sen. Może miałem wypadek i leżę w szpitalu w śpiączce?
Upiorny facet wpatrywał się we mnie z zainteresowaniem. Jego twarz wydała mi się nagle bledsza niż ostatnio.
Czym był? Czy to w ogóle mój problem.. Cóż utknąłem z nim na latającym dywanie, nie mogłem go zignorować.
- Moglibyśmy wrócić do mnie i porozmawiać?- zaryzykowałem.
-Czy to życzenie?- spytał chytrze.
- Nie, nie jedynie sugestia- zaprzeczyłem szybko, nie wiedzieć czemu zrobiło mi się gorąco.
- W takim razie nie. Podoba mi się tu. Czuję się niemal wolny- przymknął oczy i wystawił twarz w stronę wiatru.
Zmarszczyłem brwi.
-Jesteś ..demonem- jakimś cudem przeszło mi to przez gardło- potrafisz przenieść ludzi gdzie tylko chcesz, stworzyć co tylko chcesz..
I Ty mówisz o wolności? Robisz co chcesz- poczułem, że nagle znowu ogarnia mnie złość- nawet ze mną. Czym dla Ciebie jest wolność?
- Myślałem, że chcesz faktów, nie gdybań filozoficznych- jego spojrzenie stwardniało.
-Myślałem, że zrobisz co każę- wytrzymałem jego wzrok.
- Jeśli wypowiesz życzenie- potwierdził- tego chcesz? Mam Ci opowiedzieć o sobie?- nagle przysunął się bardzo blisko.
Nasze nosy niemal stykały się. Nie wiedzieć czemu ogarnął mnie strach. W tym mężczyźnie było coś bardzo niebezpiecznego.
Z jakiegoś powodu wiedziałem, że gotowy jest na wszystko, byle osiągnąć swój cel.
-Wiesz- szepnął mrużąc złowrogo oczy- że ciekawość to pierwszy stopień do piekła?
Gdybym strach nie trzymał mnie w żelaznym uścisku, pewnie roześmiałbym się.
Nagle cofnął się i duszące poczucie lęku zniknęło.
- Nie wierzę w piekło- powiedziałem cicho.
W odpowiedzi prychnął lekceważąco.
- Wy ludzie jesteście tacy irytujący. Nudzi mnie to.- Stwierdził wstając gwałtownie.- To najbardziej gówniane zlecenie jakie
miałem.- Rzucił oskarżycielsko gdzieś w przestrzeń.- Powinienem przestać się cackać- Zdrętwiałem, bo zabrzmiało
to tak, jakby sam siebie przekonywał. Stał do mnie plecami, a ja poczułem się jeszcze bardziej nieswojo.
Byłem gdzieś cholernie wysoko, na latającym dywanie z wariatem.
Co właściwie powstrzymywało go, żeby wywalić mnie i tym samym wymusić życzenie?
Nie wiedziałem jak daleko jest gotowy się posunąć. I myślę, że to przerażało mnie najbardziej.
Może moje życie nie było zbyt oszałamiające, ale byłem do niego przywiązany.
-Koniec końców Pawełku, i tak przeżyje tylko jeden z nas.- Powiedział pustym tonem demon siadając obok mnie.
Zanim zdołałem zapytać go o cokolwiek, świadomość zgasła.
XXXX
Ostatnio edytowany przez Dziabeł 10 Marca 2013r. 12:52, W całości zmieniany: 1
_________________
– A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? – spytał Krzyś, ściskając Misiową łapkę. – Co wtedy?
– Nic wielkiego. – zapewnił go Puchatek. – Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.