Ukryta zawartośćKacper szedł obok Aki, liżąc w zadumie włoskie lody.
Był rozczarowany.
Miał nadzieję spotkać Kubę.
Po wczorajszej wizycie nie bardzo mógł spać.
Przyzwyczaił się do tego, że ludzie potrafią rozczarować.
Większość swojego życia spędził na łykaniu kolejnych pigułek zawodu.
Ale nigdy nie przypuszczał, że też się taki stanie.
Jakoś do tej pory nikogo nie zawiódł.
Jasne, nie było to łatwe, wielokrotnie wymagało poświęcenia samego siebie, ale jakoś to łykał.
Nie wiadomo dlaczego, w głowie zadźwięczały mu słowa Drozda:
"- Kuba to jedna z tych niespokojnych dusz, które mieszają ludziom w życiu".
Tak, tylko tym razem, to chyba on namieszał.
Z rozmyślań wyrwała go Ala.
Pytała o coś.
- Słucham?
- Odpłynąłeś. - Roześmiała się, gryząc wafelek.
- Widziałaś się ostatnio z Kubą?
- Dziś mam zamiar go nawiedzić. Czuję, że po wizycie u lekarza będzie tego potrzebował.
Kacper pokiwał głową.
- Dlatego potrzebny mi prezent.
Pomysł przyszedł do mnie ze smakiem czekoladowych lodów.
Był prosty i genialny.
Chwała Bogu, bo Kacper do niczego się dziś nie nadawał.
Zwykle sypał pomysłami jak z rękawa.
Właściwe gęba mu się nie zamykała.
A dziś lewitował w innej czasoprzestrzeni.
Ewidentnie coś go gryzło.
Doskonale wiedziałam co.
Kuba powiedział mi wczoraj o ich wizycie.
Nie był zły, raczej rozczarowany.
Rozumiem go.
W końcu, kiedy rzucasz się na ratunek, spodziewasz się nagrody od ocalonej księżniczki.
Kacperek może i księżniczką nie był, ale miałam go za bardziej ogarniętego.
Z drugiej strony, z łatwością mogę sobie wyobrazić, jak jego odpicowana mamusia zabrania mu zadawania się z "takimi" ludźmi.
Ciągnę Kacpra w stronę papiernika.
Oczywiście koleja zapominalskich.
W końcu rok szkolny ruszył z kopyta.
Postaliśmy chwilę na zewnątrz, liżąc lody.
W końcu wcisnęłam mu swój wafelek i weszłam do środka.
Potrzebowałam papieru.
I to nie byle jakiego.
W kolejce stał Florian.
Dziwne, że go wcześniej nie zauważyłam.
Może dlatego, że miał na sobie jakieś dziwne cuchy.
Takie kolory mógł ze sobą zestawić albo ślepy, albo ktoś, całkowicie pozbawiony gustu.
I tym kimś na bank nie był Flo.
Uśmiechnął się niepewnie na mój widok.
A jednak ci głupio, ty baranie.
I dobrze.
- Cześć, Aluś.
- Cześć.
Rozmowy, które zaczynają się w ten sposób, zwykle kończy niezręczna cisza.
- Głupio się wczoraj wychyliłem. Przepraszam.
- Bywa. - Wzruszyłam ramionami.
Co miałam mu powiedzieć?
Właściwe to nie wiem czy w ogóle mnie to obchodzi.
Poszedł swoją drogą, ja też.
Nie narzekam.
Pewnie zostaniemy przyjaciółmi, bo w tej dziurze to nieuniknione.
Wiem, ze nie potrafiłabym udawać, że go nie znam.
Nawet jeśli zacznie ubierać się jak ślepy pajac.
Ale to wszystko wymaga czasu.
Nic tak nie zabija emocji, jak odpowiednia dawka czasu.
A jaka jest ta odpowiednia dawka, tego nikt nie wie.
Po prostu któregoś dnia budzisz się i dociera do ciebie, że masz w dupie to, że twój były obściskuje się z inną.
Zupełnie, jakby w nocy ktoś zainstalował aktualizację oprogramowania.
Mój system zawiesił się na trzech idiotach.
Podjęłam właściwą decyzję?
Zobaczymy.
Póki co wszystko jest dziwne i niezręczne.
- Nerwus chce się do mnie wprowadzić.
Zatkało mnie.
- Że co? -Zapytałam wyjątkowo błyskotliwie.
- No bo wiesz, moja mama...
- Wiem. Przez ciebie mamy w domu rewolucję. - Burknęłam.
Zielone oczy błysnęły z rozbawieniem.
- Masz na myśli wspólny, popołudniowy posiłek?
- Ciepły. Codziennie. - Dodałam z naciskiem. - Czy ty wiesz, kiedy ja ostatnio jadłam z matką regularne posiłki, przy jednym stole? To się źle skończy.
- Może nie będzie tak źle. - Pocieszył, ale w jego głosie zabrakło przekonania. - Co mam zrobić?
Zapytał jakoś bezradnie.
- Dlaczego akurat mnie o to pytasz? - Zdziwiłam się wybierając papier.- To twoja sprawa.
- No nie do końca. - Wyraźnie się zmieszał.
Co on knuje?
- Nie rozumiem. - Znowu wzruszam ramionami.
Jeszcze nie miałam szansy przetrawić tej rewelacji.
Florek i Nerwus?
Ciekawe co na to pani Grażyna?
Czuję, że będzie wściekła.
A ja?
Przecież jeśli Kuba się przeprowadzi, nawiedzając go będę wpadała na Florka.
Bycie z Kubą pod jego nosem, nie jest zbyt zachęcającą wizją.
Założę się, że on myśli dokładnie o tym samym.
- Nic ci nie powiedział?
Pokręciłam głową.
- Widać założył, że jeszcze nie ma o czym.
- Nie uważasz, że to...
- Będzie dziwne? - Weszłam mu w słowo.
Uśmiechnął się.
Florek.
Miło było znowu mieć go pod ręką.
Bez zbędnego towarzystwa osób trzecich.
Może to mieszkanie, to nie jest taki głupi pomysł.
Zapłaciłam za papier, a on z duży zestaw pasteli.
- Muszę to przemyśleć.
Pewnie wolałby zamieszkać ze swoją nową ukochaną.
Pobawić się w szczęśliwą rodzinkę.
Jestem cholernie niesprawiedliwa.
Muszę przestać się nakręcać.
W końcu będziemy się często widywać.
Jak nie z inicjatywy Florka, to przez Przemka.
Witamy w szalonej rzeczywistości Między Młotem A Kowadłem.
Dla zagubionej Aluśki bilet wstępu gratis.
Proszę zapiąć pasy, przewidujemy turbulencje.
Kiedy wreszcie wyszliśmy z papiernika, zastaliśmy Kacperka w dziwnej pozie, z wyjątkowo nieszczęśliwą miną.
Po ręku spływał mu mój lód.
Roześmiałam się wesoło.
- Prawdziwy bohater! - Podałam mu paczkę chusteczek i ostrożnie wywaliłam loda.
- Słuchajcie, skoro mamy dziś nasiadówkę, to może skorzystamy z okazji i zrobimy Nerwuskowi przyjęcie niespodziankę?
Popatrzyłam na Florka, jak na kosmitę.
Coś mi mówiło, że Kuba i przyjęcie niespodzianka, to nie jest dobre połączenie.
Zielone oczy świdrowały mnie wyczekująco.
- Kupię tort. - Oznajmił Kacper.
I tak oto zapadła klamka w sprawie imprezki urodzinowej.
- Nie wiem, czy powinienem ci mówić. - Zawahał się Kacper.
Wbiłam w niego urażone spojrzenie.
- Przecież nie będę go molestować ani nachodzić. Śpiewanie serenad pod oknem też odpada.
Popatrzył na mnie nieufnie.
- Pójdziemy razem, jak nas wywali, to nie będę się narzucać. Kacper no, nie bądź prosiak.
Na szczęście skapitulował.
Do mieszkania Drozda nie było daleko.
Modliłam się, żeby był w domu.
Był.
Zaskoczyliśmy go.
- Mamy sprawę.
- Nie może poczekać do naszych zajęć? - Zapytał ostrożnie Szymon.
- Pewnie by mogła, ale urodziny są raz w roku. - Uśmiechnęłam się słodko.
- Urodziny? - Drozd zaprosił nas gestem do środka.
Miał ładne, jasne mieszkanie.
Rozejrzałam się po wnętrzu i robiąc zgrabny piruet wręczyłam mu papier.
- Nie. - Uciął krótko i bardzo stanowczo.
Proszę, jaka domyślna bestia.
Ale przykro mi, Szymonie.
Mam asa w rękawie i nie zawaham się go użyć.
Kacper posłał mi spojrzenie z serii "a nie mówiłem" i zrobił krok w stronę drzwi.
- Dziś są urodziny Kuby. Naprawdę mi odmówisz? - Czary - mary, abrakadabra, albo jak kto woli, szach mat.
Drozd westchnął.
Pogładził papier.
Milczałam.
Nie było nic dodawać.
- Nieczyste zagranie. - Mruknął w końcu Szymon. - Nieźle.
Rozłożył kartkę na stole.
Delikatnym, wręcz pieszczotliwym gestem przejechał po papierze.
- To twój punkt widzenia. - Wzruszyłam ramionami.
Muszę przestać, zanim wejdzie mi to w nawyk.
- Zresztą nie wmówisz mi, że stworzenie grafiki dla Kuby sprawi ci przykrość.
- Jesteście bardzo podobni. - Drozd uśmiechnął się i podszedł do wysokiego regału.
Ściągnął z niego pudełko, a następnie wyciągnął z niego najpiękniejszy zestaw piór, jaki widziałam.
Podobna do Kuby?
Wątpię.
- Tak. - Zgodził się Kacperek. - Ten sam ośli upór.
- To się nazywa dążenie do celu. - Parsknął Szymon sięgając po jedno z piór.
Wyglądał jak człowiek, który doskonale wie, co ma zamiar narysować.
Zupełnie, jakby ta kompozycja dojrzewała w nim od dłuższego czasu i tylko czekała na zgodę autora, żeby przybrać bardziej rzeczywiste kształty.
Rezonans magnetyczny.
USG.
Machanie nogą na różne strony, od którego chciało się wyć.
I ruda, nachalna baba z wózkiem.
Czy ktoś wymyśliłby lepszą imprezę urodzinową?
Kuba siedział na kozetce i patrzył na lekarza.
Ten z kolei wpatrywał się w skany.
- Musimy umówić się na operację, Natalio...
Zamilkł, kiedy trafił na spojrzenie Kuby.
Poznali się kilka lat temu.
Był przy tym, jak przywiozła go karetka.
Są setki pacjentów, o których szybko się zapomina.
Są też tacy, którzy zostawiają po sobie ślad na całe życie.
Ten chłopak niewątpliwie zaliczał się do tych drugich.
Już w wieku dwunastu lat zaskakiwał dojrzałością i siłą charakteru.
W pamięć wryła mu się pewna scena.
Obraz.
Zapłakana, przerażona matka.
Blady chłopiec na granicy życia.
I jego ciche, z trudem wypowiedziane słowa.
"- Nie martw się mamo, wrócę do ciebie."
W tamtym momencie, na jasno oświetlonym korytarzu, nikt w to nie wierzył.
A jednak wszystkich zaraził jego duch walki.
To, że przeżył, było jednym z cudów tego szpitala.
Doktor nie miał wątpliwości, że Kuba nie jest przeciętnym nastolatkiem.
Wygrał wyścig ze śmiercią.
Takie rzeczy zmieniają ludzi.
Wiedział, że jeśli on podjął decyzję, to nikt go nie przekona.
Westchnął ciężko.
- To nie jest przeciążenie, Jakubie. Ty to wiesz, ja to wiem...
Kuba świdrował go zimnym spojrzeniem.
Nie przerwał mu.
Milczał.
I to chyba było jeszcze gorsze.
- Mamy tu poważne uszkodzenie. Na tyle poważne, że nie wiem, czy będę w stanie je jakoś poskładać.
Być może nie ma już co ratować.
- Chce mnie pan ciąć, po to żeby stwierdzić, że nic z tego nie będzie?
- Być może będziemy musieli zastosować...
- Jaki jest okres rekonwalescencji?
- Sądzę, że po roku...
Odpowiedział mu śmiech.
Zimny.
Wyjątkowo nieprzyjemny.
- Po roku. Chce mnie pan na rok posadzić na wózku? Mnie?
- To nie musi być rok.
- Mamy duże sukcesy w rehabilitacji pacjentów po takim zabie...
Kuba spojrzał na dziewczynę stojącą przy wózku.
Umilkła.
- Nie zgadzam się. - Powiedział sięgając po kule.
- Kuba, nie masz takiej możliwości, nie rozumiesz? - Zdenerwował się lekarz. -Jesteś młody, chcesz trwale uszkodzić staw?
- Najwyżej zostanę kulejącym pajacem. W maratonach nie startuję.
Był zły.
Nie da się przykuć do tego grata.
Jeszcze ta ruda idiotka z miną zadowolonego telemarketera.
- Ale trenujesz. - Strzelił celnie lekarz. - Teraz nie jesteś w stanie nawet pójść do łazienki bez kuli.
A co z bólem?
Wiedział, że trafił.
Wiedział, że ma rację.
Wiedział też, że nic nie wskóra.
Kuba sięgnął po ortezę i wprawnie ją zapiął.
- Niech się pan mną nie przejmuje. Szkoda zdrowia. - Posłał mu jeden z tych swoich dziwnych uśmiechów, po których człowiek wątpił w prywatność własnych myśli.
- No i proszę, żeby to zostało między nami. Skoro już jestem pełnoletni...
- Ale twoja mama...
- Staram się jej niepotrzebnie nie martwić. - Uciął.
A potem opuścił gabinet, rzucając przez ramię suche "do widzenia".
Pani Grażyna po raz trzeci myła ten sam talerz.
Patrzyła na zegarek.
Potem przenosiła spojrzenie na milczącą komórkę.
Doktor Dziwisz obiecał zadzwonić zaraz po wizycie.
W końcu usłyszała długo wyczekiwany sygnał.
Sam sposób w jaki ją przywitał lekarz, utwierdził panią Grażynę w przekonaniu, że nie jest dobrze.
- I co? - Zapytała cicho.
- Zabronił mi o tym mówić.
- Tylko... - Zaczęła prosząco.
Spodziewała się tego.
Piekielny, uparty syn.
Wiedziała, że dlatego odwlekał wizytę u lekarza.
Byle do osiemnastki.
- Mam związane ręce. Po przyjacielsku powiem ci tylko, że ktoś musi z nim porozmawiać.
Ja nic nie wskóram, ty też nie. Więcej niestety nie mogę.
Trzymajcie się.
Wpadłam do domu jak burza.
Musiałam pozbyć się tych cholernych ciuchów.
Postanowiłam przebrać się i pójść po Kubę.
Kacper, Łucja i Gracja obiecali wtajemniczyć panią Grażynkę i Programistkę.
No i wszystko przygotować.
Florek też wpadnie pomóc, ale trochę później.
Przebrałam się i zapakowałam prezent.
Grafika była piękna.
Nie zdziwił mnie fakt, że Drozd kilkoma kreskami idealnie opisał Kubę.
Znał go i to było widać.
Prezent zostawiłam na biurku, wsunęłam telefon do kieszeni i wyleciałam z pokoju.
Prosto na panią Grażynkę.
- Możemy porozmawiać? - Zapytała jakimś nieswoim tonem.
- Pani Grażynko, to już Łucja wszystko wyjaśni. Zaraz powinna być... - Urwałam na widok jej dziwnej miny.
Ups, chyba nie o to chodziło.
Postanowiłam się zamknąć.
- Chodzi o Kubę.
- To może usiądziemy w kuchni. - Skapitulowałam.
Może wreszcie się czegoś dowiem.
Trochę dziwne, ze raptem postanowiła ze mną porozmawiać.
Do tej pory usilnie udawała, że wcale nie zauważa naszej relacji.
A może dowiedziała się, że Kubuś planuje wyprowadzkę?
Oby tylko nie prosiła mnie, żebym wpłynęła na jego decyzję.
- Wiem, że nie powinnam, ale chciałam cię prosić, żebyś porozmawiała z Kubą.
Punkt za intuicję i minus za to, że tym razem jej nie posłuchałam.
Kolejny odcinek z serii "Problemy Ali".
Może powinnam iść na psychologię?
Szanowna mamusia na bank by się ucieszyła.
Niedoczekanie.
Zostanę wróżką i będę sprzedawać dramy znudzonym kurom domowym.
Tak, to dopiero dojrzała postawa, zrobić matce na złość.
Trudno.
Zresztą i tak nie wiem, co właściwie chcę robić z resztą swojego życia.
Chyba za bardzo skupiłam się na tym, żeby przeżyć.
W tym wszystkim zapomniałam, jak właściwie to życie miałoby wyglądać.
Przywołałam się do porządku i skupiłam w uwagę na pani Grażynie.
- A o co dokładnie chodzi? - Zapytałam ostrożnie.
- O jego kolano. Niestety lekarz nie mógł mi powiedzieć nic konkretnego, ale nie jest dobrze.
A to niespodzianka.
Ten durny osioł ma zamiar załatwić wszystko sam.
- Właśnie dlatego do niego idę. - Wyznałam. - Pociągnę go za język.
Chcemy zrobić przyjęcie niespodziankę...
- Naprawdę? - Zdziwiła się.
- Sądzi pani, że to dobry pomysł?
- Ja już nic nie wiem, dziecko. - Westchnęła wstając od stołu.
Zrobiło mi się jej szkoda.
Zawsze chciałam mieć taką matkę, jak pani Grażynka.
Czy ten padalec musi ją tak dręczyć?
Zabronił mówić cokolwiek lekarzowi, czyli jest źle.
Pewnie chcą go operować.
On się nie da.
Już widzę tę jego zaciętą minę.
Wdepnęłam.
Jak niby mam przekonać go do zmiany decyzji?
Kto w ogóle wpadł na pomysł, że mogę?
Pośle mnie na drzewo i zamknie się w sobie, jeśli go zaatakuję.
Jak okażę troskę, to każe mi się nią wypchać.
Tak źle i tak niedobrze.
Gryzłam wargę maszerując w stronę osiedla.
Co robić?