Ukryta zawartość
Wreszcie wyszedłem z tego sklepu. Jak ja nie cierpię tych marketów. Nawet dałem się namówić na pomarańczową koszulkę! Może jutro w niej pójdę do szkoły, a później ona skończy na dnie szuflady. Przynajmniej jest z wilkiem. Alicja chciała, żebym ją wziął, bo się jej skojarzyłem z tą koszulką. Dobrze. Idziemy właśnie Ja jestem nieco zdziwiony. Skąd ona się dowiedziała, że ja piszę?
- Masz w sobie to coś, jak ja, kiedy mówię o malowaniu - dostałem w odpowiedzi, jak na zawołanie.
Nie wiedziałem, że ona maluje.
- Będziesz chciała pokazać mi kiedyś jakąś swoją pracę? - rzuciłem, wiem, nie powinienem. Nikt nie lubi się dzielić swoimi pracami. Pewnie jej się to wyda nieprofesjonalne jak to usłyszała ode mnie. Po krótkiej ciszy:
- Może kiedyś - odpowiedziała i patrzyła w przestrzeń. - Wiesz, ja muszę iść w tę stronę.
- Dobra.
Alicja spojrzała na mój wieżowiec.
- O, nie ma tego, co siedzi na parapecie... może spadł i nie żyje. - Powiedziała jakby mimo woli.
- Myślę, że on żyje... - odpowiedziałem w zamyśleniu.
- Znasz go? - Zapytała zdziwiona. Spojrzała mi głęboko w oczy. Ja nie zdążyłem ukryć tego, że doskonale wiem, kto to.
- Tak. - Odpowiedziałem krótko i poszedłem w swoją stronę. W stronę wieżowca. Więcej słów nie było trzeba. Ona wiedziała. Widziałem to w jej wzroku. - Na razie. - Powiedziałem, ale nie spojrzałem się w jej stronę.
- Pa. - Usłyszałem za sobą.
Ciekawe, Alice Liddel też maluje. Nie chciała mi nawet dać zdjęć swoich prac. Mówiła, że nie ma skończonych i wykręcała się nieco. Nie musiała. Ja rozumiałem. Ja jej wysłałem ze dwa, albo trzy opowiadania. Kicz, ale przynajmniej o ciekawym temacie. Doszedłem do wniosku, że warto usiąść i napisać pracę na polski. Całkowicie po swojemu. Najwyżej dostanę pogadankę do dyrektora. Nie wywalą mnie, a jak wywalą, to trudno. Piszę co myślę, wolność słowa.
Moje myśli przeskoczyły znowu na inny tor. Po napisaniu tej pracy, bo jak piszę to się pochłaniam w zupełności i nic nie jest w stanie mnie zdekoncentrować. Co prawda nie zawsze mam wenę, ale nauczyłem się ją produkować, albo chociaż minimalną jej wartość, a później to potęgować wraz z rozwojem pracy, ale nie o tym... Myślałem teraz o Alicji, która prędzej czy później się zorientuje, że jest coś nie tak ze mną, nie tylko względem blizn. Ba, pewnie już wie, jest inteligentna. Bardzo szybko się domyśliła wielu rzeczy. Mimo wszystko chce się ze mną kolegować. Nie rozumiem tego. Normalna osoba z klasy najwyżej by się przywitała w sklepie i tyle. Tak niewiele tematów, a jednak próbuje. Dlaczego ja o niej wciąż myślę? Może dlatego, że nie mam życia? Nie wiem.
Kolejny dzień. Znowu poszedłem do szkoły na styk - równo z dzwonkiem dotarłem do klasy. Była tam już Alicja... był też Florian. Co prawda nie rozmawiali, ale widać jego przepraszające spojrzenie. Na twarzy Alicji nie było urażenia. Jednak wybacza. Polski - czas oddać prace. Mój esej na osiem stron już bezpiecznie czeka na... biurku w domu. Cholera by wzięła!
- Przemysław Król...?
- Ja zostawiłem w domu, mogę...
- Nie mogę, jedynka, siadaj. - Widać było jadowite spojrzenie nauczycielki, jej władza przeciwko moim wymówkom. Nie wytrzymam tego. Drwiący uśmiech i spojrzenie pełne nienawiści. Ubrała mnie na cel? O, nie!
- Nie zgadzam się! - Wybuchłem, spędziłem cztery godziny pisząc ten esej. Wyszedłem z klasy. Idę po niego. Cała klasa się na mnie spojrzała. Ja tylko spojrzałem na Alicje. Miała otwarte usta i szeroko otwarte oczy. Zobaczycie, wszyscy. Zaraz wrócę... z esejem. Zostawiłem swoje rzeczy i ruszyłem do domu. Miałem dziesięć minut drogi więc poszedłem szybkim tempem i nie zważając na nic wszedłem do klatki schodowej, potem do mieszkania. Chwyciłem teczkę i ruszyłem z powrotem. Jeszcze mam piętnaście minut do końca lekcji. Zdążę. Idę coraz szybciej, chcę, żeby zobaczyła mój rękopis, że naprawdę istnieje. Jeszcze niech tylko mi spróbuje... *PIIIIIIIISK*
Samochód gwałtownie hamował, kierowca widząc mnie na przejściu dla pieszych wpadł w panikę. Uderzył mnie, samochód. Kierowca był w szoku... i na kacu. Straciłem przytomność. Tuż przed szkołą. Było widać moją klasę. Ktoś się patrzył na ten wypadek. Reszty nie pamiętam. Wiem, że kierowca płakał nad moim nieprzytomnym ciałem i... o dziwo, nauczycielka wzięła mój esej. Nigdy nie zobaczyłem jej miny, gdy oglądała moje wypociny.
Przez wiele dni mi się śnił czarny Wolkswagen, który wjechał we mnie. Obudziłem się w szpitalu. Bolała mnie głowa i klatka piersiowa. Zobaczyłem nieco otyłą pielęgniarkę w czarnych włosach. Szumiało mi w uszach. Rozejrzałem się. Obok siedziała Alicja. Pielęgniarka zauważyła, że się obudziłem. Mówiła coś do mnie. Słyszałem, nawet rozróżniałem słowa, ale musiałem bardzo się skupić, żeby zrozumieć co ona mówi do mnie.
- ...Ma pan złamane parę żeber. Wstrząśnienie mózgu i pękniętą czaszkę... - Reszty już nie chciałem rozumieć, tyle mi starczyło. - Ale niech się pan nie martwi. Za jakiś czas będzie pan jak nowo narodzony. Niestety nie mogliśmy się skontaktować z rodziną. Czy chciałby pan zawiadomić ich?
- Nie. - Odpowiedziałem i zamknąłem oczy. Chciałem zniknąć. Mimowolnie pociekła mi łza. Łza bólu, smutku i przykrości wspomnień. Wszystko mnie bolało.