Nowo-stare opowiadanie z mojego bloga. Piszę od dwóch lat, a do napisania tego zainspirował mnie Wiedźmin Sapkowskiego.
Lecz mówię od razu: to nie jest fanfick! Zapraszam do komentowania i w ramach możliwości - konstruktywnej krytyki, która mogłaby pomóc w dalszym pisaniu. O ile ktoś przeczyta...
Prolog
Praden było nadzwyczaj spokojnym miastem. Położone w malowniczej dolinie, niedaleko gór Skalistych, przyciągało ludzi jak kolorowe kwiaty pszczoły. Płynąca przez nie Jaskra była przejrzysta i czysta jak łza, budziła zatem zdziwienie i zachwyt wśród nowoprzybyłych, bowiem w tych, poniekąd niebezpiecznych czasach, rzadko można było spotkać takie miejsce, w którym nie roi się od żarłocznych topielców czy innych okropieństw. Jeśli chodzi o Jaskrę, tylko przy wlocie rzeki do miasta można spotkać Avodynaceri – wodnych ludzi, tajemniczych, ale przyjaźnie nastawionych.
Jednak jak to zazwyczaj bywa, nawet najspokojniejsze miejsca robią się groźne po zmroku…
***
Nemira sprawdziła, czy miecz łatwo wychodzi z pochwy i ostrożnie stawiając stopy, weszła w ciemną uliczkę. Słodkawy smród zgnilizny drażnił jej wyczulony nos, ale w tym ciężkim zapachu czuła również nutę czegoś innego. Jakby…
Ghul.
Uśmiechnęła się lekko, nieco pewniej ruszając naprzód. Jednak szósty zmysł nie zawiódł i tym razem. Po kilkunastu krokach słyszała już głośne mlaskanie i towarzyszące temu zgrzytanie zębów stwora.
Wyjęła z sakiewki przy pasie małą buteleczkę i zębami wyciągnęła korek, po czym wypiła srebrnawy płyn. W jednej chwili jej twarz stała się biała jak papier, a źrenice rozszerzyły się tak, że nie można było stwierdzić, jaki kolor mają tęczówki. Tętno zwolniło, lecz nie reakcje ciała. Dwoma szybkimi susami doskoczyła do rozwidlenia uliczki i wpadła w ślepy zaułek.
Nagi, humanoidalny potwór pożerał właśnie szyję martwej elfki i nawet nie zauważył jej nadejścia, choć tupała niemiłosiernie głośno butami okutymi w żelazo. Płynnym ruchem wyjęła miecz z pochwy zamocowanej na plecach i przenosząc ciężar ciała na prawą nogę, szybkim cięciem posłała głowę w powietrze. Ta wirowała przez chwilę, omiatając wszystko dookoła mętnym spojrzeniem brudnych, zaropiałych oczu, po czym z nieprzyjemnym plaśnięciem spadła w rynsztok. Nemira rozejrzała się po zaułku, by sprawdzić, czy nader wyczulony słuch jej nie zawodzi i czy nie szykuje jej się walka.
Jednak była tu sam na sam z martwą elfką i ghulem.
Uroczo.
Przykucnęła przy kobiecie i uważnie obejrzała jej ciało. Było już w znacznym stadium rozkładu, co najwyraźniej nie przeszkadzało trupożercy. Magiczne istoty były ich ulubionymi, bo stawały się od nich silniejsze. Krzywiąc się z obrzydzeniem wstała i wyszeptała słowo z Pradawnej Mowy, a nad tym miejscem, wysoko w górze, zapłonęło złote światło, symbolizujące odchodzącą duszę elfa.
Pierwsza plama na nieskazitelnym wizerunku Praden zmyta.
- No proszę, nawet wy znacie obyczaje. Brawo, jestem pod wrażeniem! – odezwał się nagle męski, drwiący głos.
Nemira obróciła się szybko, wyciągając jednocześnie sztylet do rzucania, który dotąd czekał, zamocowany na udzie. Uniosła rękę do rzutu i… ostrze wystrzeliło w nocne powietrze, buchając kolorowymi iskrami. Mężczyzna w czarnej szacie z kapturem naciągniętym na twarz zachichotał.
- Milcz! – warknęła, odrzucając gniewnie z ramienia długi, czarny warkocz. Mag cofnął się, zaskoczony zimną furią w jej głosie. Wycelowała w niego dłoń i szepnęła słowo.
Błysnęło krwawe światło i napastnik został przygwożdżony do kamiennej ściany. Materiał opadł, pokazując elfią twarz, wykrzywioną wściekłością.
- Natychmiast zdejmij czar, wiedźmiński pomiocie! – zawył, odrzucając z oczu złote włosy, odsłaniając tym samym czarny okrąg wypalony na czole.
Nemira wybuchła nieprzyjemnym śmiechem. Srebrne jak rtęć oczy elfa zapłonęły gniewem.
- Nie mogłabym odmówić przyjemności zabicia ciebie twoim pobratymcom. To niezwykłe widowisko, gdy Ludzie Lasu mordują swoich.
Mężczyzna zmarszczył brwi, wyraźnie nie rozumiejąc.
- Nigdy tego nie robiłeś, no tak. Nie martw się, może zobaczysz zanim pójdziesz do swojego elfiego piekła – uśmiechnęła się paskudnie, przekrzywiając głowę. – Chyba słyszę kroki leśnych! – zawołała, chichocząc złośliwie.
Tamten tylko zawarczał w odpowiedzi. Kobieta już otwierała usta, by rzucić kąśliwy komentarz, ale…
- Śmierć mutantom i nie-ludziom! – rozległ się dziki ryk i do uliczki wpadła grupa ubranych w długie płaszcze napastników z mieczami w rękach.
Nemira zaklęła szpetnie i pospiesznie zdjęła urok z elfa. Ten spojrzał na nią z nieskrywaną wdzięcznością i zakrzyknął:
- Osłaniaj mnie, ja będę tkał czar!
Wiedźminka bez słowa zamachnęła się ostrzem i pozbawiła głowy pierwszego śmiałka. Słyszała ciche pomruki młodego szarlatana, który starał się skupić na tworzonym zaklęciu.
Samozwańczy wojownicy napierali na nią z każdej strony, a jej miecz wirował jakby był żywą istotą. Wpychając metal między żebra chłopaka, niemalże dziecka, warknęła do elfa:
- Pospiesz się, do diabła. Jestem wiedźminem – tu przerwała, by odeprzeć atak pokrytej bliznami kobiety – ale nie cudotwórcą.
Mag oczywiście nie odpowiedział, ale moc z niego promieniująca stała się bardziej wyczuwalna. Napastnicy najwyraźniej też to zauważyli, bo zaczęli atakować z nową energią. Nemira w desperacji wykrzyknęła jedno ze słów, a kilkanaście osób przed nią runęło za ziemię, wymiotując krwią. Jęknęła i upadła na kolana. Gorąca krew płynąca po bruku niemal od razu przesiąkła przez jej spodnie i zaczęła dziwnie piec.
Co, do diabła?
W tej samej chwili rzucił się na nią kolejny Miecz Sprawiedliwości z wyszczerbionym toporem w ręce. Uśmiechał się szeroko bezzębną gębą, a w niej widać było rozdwojony język…
- Demony! – wrzasnęła, machając w panice bronią. Rozcięła szpetny pysk na pół, a piekąca posoka trysnęła jej w twarz. Przetoczyła się na bok, unikając druzgocącego uderzenia i zerwała się na równe nogi, zdmuchując z czoła luźne kosmyki włosów. Płynnym ruchem przecięła stwora, który rozsypał się w pył, przeciągle wyjąc. Nierówna walka z tłumem przeciwników ją wyczerpywała.
Cholerny mag, co kombinuje?
I wtedy zaczęła biec ku niej kobieta z lwią głową, radośnie szczerząc kły…
- Skryyyyyj się! – ryknął jej nowy sojusznik, ciskając czar. Wiedźminka skoczyła w bok, a siła ognistej kuli pchnęła ją prosto na kamienną ścianę. W obronnym geście wyciągnęła przed siebie ręce, i ostatnim, co usłyszała, był głośny skowyt ginących demonów i coś jeszcze, ale nim uświadomiła sobie, co to znaczy, pochłonęła ją ciemność.
_________________