Część piętnasta 18+Karasu skinął na Hajmidala.
Poczekał aż reszta wyjdzie.
Wskazał oficerowi krzesło i pokrótce wyjaśnił całą sytuację.
Zastępca zbladł.
- Mamy demona puszczonego luzem i w dodatku nie jest jakiś podrzędny patałach? - Zerwał się z krzesła. - chcesz
powiedzieć, że znokautowałem króla demonów? O kurwa... - Klapnął na krzesło, jakby nagle zrobiło mu się słabo.
- Pomyśl, że mogło się to dla ciebie skończyć dużo gorzej... No i teraz...
- Co teraz? - Hajmidal zamarzył o łaźni.
Cały lepił się po tej cholernej misji.
Wszędzie miał piasek.
W dodatku wszystko się sypało.
- Kiedy był związany ze mną, to ograniczało w znacznej mierze jego moc. Zupełnie jakby sam sobie ustalił bariery.
Oficer pomyślał, że nie chce nic więcej wiedzieć.
Jedyne czego pragnął to wykąpać się w ciepłej wodzie, a potem dokładnie obejrzeć swoje nowe Smocze Ostrze czwartego poziomu.
A tu taki klops.
Przyjrzał się dowódcy.
- Słuchaj, rozumiem, że mamy na wolności cholernie silnego demona, którego chce Zakon?
- Dokładnie.
- Ale on teraz nie jest z tobą związany, więc nie musisz o niczym decydować. - Wzruszył ramionami. - Niech sobie
robią, co chcą. Jak dla mnie mogą się nawet wytłuc.
A teraz wybacz, muszę się umyć.
Karasu odprowadził wzrokiem wychodzącego oficera.
Może to i racja?
Może wystarczy poczekać, a wszystko samo się wyjaśni?
Do sali zajrzał Seler.
- Możemy porozmawiać?
- Jeśli chodzi ci o Pieprza, to nie mamy o czym. - pokręcił głową Karasu. - Żyje i ma się dobrze.
Bez waszej pomocy.
Rycerz westchnął.
- Tego się obawiałem. To Aeszma, prawda? W dodatku nie masz już nad nim żadnej kontroli.
- Nie jestem pewny, czy kiedykolwiek miałem. - Karasu uśmiechnął się lekko. - Zastanawiam się, do czego
jest wam potrzebny demon. Bo z jakiegoś powodu chciałeś go żywego.
Seler uśmiechnął się.
- Zawsze doceniałem bystrych ludzi. - Usiadł naprzeciwko Karasu.
Jasny wpadł do sali.
Odchrząknął na widok miny dowódcy.
- Szefie, czy możemy zrobić na rynku ognisko? Przyjechały karawany...
- Szlaban. - Warknął Karasu.
- No ale...
- Odmaszerować.
Zrezygnowany Jasny wyszedł z budynku.
Na dziedzińcu powitały go jęki zawodu.
- Odpuściłbyś trochę, zwłaszcza po tym, co się stało.
- Własnie dlatego im nie odpuszczę. - Mruknął Karasu. - Zresztą, nie zamierzam ci się tłumaczyć.
- Wracając do twojego pytania, jest coś, o czym powinieneś wiedzieć.
Dowódca miał złe przeczucia.
Chciałby iść spać.
I uciec od tych wszystkich problemów.
Położyć się w łóżku i mieć nadzieję, że Pieprz nie puści z dymem całego miasteczka.
- O tak, ja też się chętnie dowiem tego i owego. - Znajomy głos przerwał pełną wyczekiwania ciszę.
Do sali wsunął się demon.
Wyglądał, jakby wrócił z wyjątkowo ciężkiej bitwy.
Wylądowali na łące, niedaleko namiotu.
Demon gruchnął ciężko na ziemię, ale nie odzyskał przytomności.
Czarodziejka uklękła przy nim.
Kolczuga nie przylegała już ciasno do ciała Pieprza i zmieniła kolor na turkusowy.
- Co robimy? - Zapytał druid.
W ręku trzymał kapeć z różowym pomponem, do którego słodko gruchał Puszkin.
- On potrzebuje pomocy, trzeba go jakoś dotachać do namiotu.
- Zwariowałaś? Tego kloca? Wolę sobie nie wyobrażać ile on waży. - Prychnął zniesmaczony Feluś.
Muffinka z niepokojem patrzyła na leżącego na brzuchu wojownika.
Oddychał ciężko.
Przynajmniej wiadomo było, że żyje.
Ostrożnie podwinęła kolczugę.
Skrzywiła się.
Całe plecy demona pokrywała paskudna rana.
Jakby ktoś żywcem zdarł z niego skórę.
- Trzeba mu to jakoś zdjąć. - Zawahała się, nie bardzo wiedząc, co zrobić z podwiniętą kolczugą.
- Ja bym go zostawił. - Wzruszył ramionami Ziemniak.
- Bo jesteś mendą. - Powiedziała słodkim tonem Muffinka.
- Wypraszam sobie. Zmarnowałem ostatni patyk ze Świętego Drzewa, na tego potępionego narwańca.
Druid zrobił obrażoną minę.
Czarodziejka prychnęła.
Ostrożnie położyła zrolowaną kolczugę z powrotem na plecach demona.
- Pójdę do namiotu, może ktoś normalny ma dziś dyżur.
Zanim druid zdążył zaprotestować, zostawiła go z nieprzytomnym demonem i pomaszerowała w stronę namiotu.
- Świetne. - Mruknął Ziemniak.
- Nie powiedziałabym. - Odezwał się słodki głosik, gdzieś z okolicy jego kolan.
Za plecami druida, nad Pieprzem, pochylała się mała dziewczynka z kucykami.
Jedną ręką przytrzymywała, zsuwające się z jej nosa okulary.
W drugiej ściskała tabliczkę.
- Według dekretu miejskiego numer 405, zabrania się przywoływania demonów w pobliżu miasta.
- Ale... - Zaprotestował Ziemniak.
Dziewczynka wyprostowała się gwałtownie i zaczęła coś notować.
- Poza tym, istotom niezarejestrowanym w gildii nie wolno korzystać z prywatnego punktu Przejścia.
Stanowi o tym jasno, przepis uchwały czarodziei z...
- Kim ty jesteś? - Druid zgiął się niemal w pół, żeby nawiązać kontakt wzrokowy z nawiedzoną osóbką.
Z namiotu wyszła Muffinka z Różą.
Czarodziejka ciągnęła za sobą miecz.
Otrze było większe od niej.
Druid parsknął śmiechem.
- Nie widzę w tym nic zabawnego. - Oznajmiła poważnym tonem skryba. - Jeszcze dziś sporządzę odpowiedni raport...
- A ty, to kto? - Zainteresowała się czarodziejka rzucając miecz niedaleko Pieprza.
- Co to? - Druid wskazał na broń.
- Jakiś bonus z misji. - Machnęła niecierpliwie ręką i utkwiła spojrzenie w dziewczynce w okularach.
Skryba ożywiła się na jej widok.
- A, to ty! - Wycelowała oskarżycielsko palec w stronę Muffinki.
- No ja. - Zgodziła się czarodziejka.
- Dopuściłaś się poważnego wykroczenia! Samowolna misja bez uprawnień, za to grozi...
- To Pieprz. - Entuzjastyczny słowotok dziewczynki przerwał słaby głos Róży.
Healerka trzymała w rękach apteczkę.
Miała bezradną minę, a w jej oczach czaił się strach.
- A kogo się spodziewałaś? - Prychnęła czarodziejka. - A co do ciebie... - Wycelowała laskę w skrybę.
Dziewczynka w okularach cofnęła się mimo woli.
- Nie wolno używać magii... - Zaczęła, ale Muffinka weszła jej w słowo.
- Kto cię zakontraktował? Bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że Karasu. A Hajmidala nie było, więc...
Noim nagle straciła zapał.
Nerwowo poprawiła okulary.
- Działam niezależnie, ale...
- To idź działać niezależnie gdzieś indziej. - Tupnęła nogą Muffinka.
Skryba chciała zaprotestować, ale złe spojrzenie czarodziejki skutecznie ukróciło te zapędy.
Fuknęła i zadartym do góry nosem, powędrowała w stronę miasta.
- To sobie nagrabiłaś. - Uśmiechnął się Ziemniak.
- Muffinka wzruszyła ramionami i przeniosła swoją uwagę na wciąż skamieniałą Różę.
- No nie stój tak!
Healerka drgnęła.
Demon jęknął i otworzył oczy.
- Mówiłem, żeby go zostawić w spokoju. - Oznajmił znudzonym tonem druid. - Ja idę do domu.
Nie czekając na reakcję, ruszył w stronę Miasteczka.
Czarodziejka uklękła obok zbierającego się z ziemi Pieprza.
Złapała brzeg kolczugi i nim ktokolwiek zareagował, ściągnęła ją demonowi przez głowę.
Wojownik odruchowo uniósł ramiona i skrzywił się paskudnie.
Róża wstrzymała oddech.
Apteczka wypadła jej z rąk, a bandaże potoczyły się po miękkiej trawie.
- Jesteś totalnie bezużyteczna. - Prychnęła Muffinka, rzucając kolczugę na leżący na ziemi miecz.
- Gdzie ja jestem? - Pieprz rozejrzał się trochę nieprzytomnie.
- Prawie w domu, wielkoludzie. - Powiedziała cicho czarodziejka, sięgając po buteleczkę z miksturą oczyszczającą rany.
Nalała trochę na spory zwitek waty i zawahała się.
Czekoladowe oczy patrzyły na nią z czułością.
- Muffinka. - Uśmiechnął się szeroko demon.
Zanim zorientowała się, co ten zamroczony szaleniec robi, wojownik otoczył ją ramionami.
- Opanuj się. - Mruknęła dziwnym tonem, bo niespodziewany uścisk był niepokojąco przyjemny.
Przyłożyła okład do rany na piersi Pieprza.
Demon zawył.
Puścił czarodziejkę i odczołgał się od niej.
- Nie przesadzaj, histeryku. - Posłała mu rozbawione spojrzenie.
- To się rozcieńcza. - Powiedziała słabo Róża.
Drżącymi rękami nalała kilka kropli płynu do małej miseczki i dolała wody.
- Ups, mój błąd. - Czarodziejka posłała przepraszający uśmiech w stronę trzęsącego się wojownika.
Z rany na jego piersi zaczął unosić się dym.
Healerka oprzytomniała.
Zapała buteleczkę z wodą i błyskawicznie wylała ją na gąbeczkę.
Doskoczyła do Pieprza, który właśnie ciężko zwalił się na trawę.
Starała się szybko usunąć palącą ciecz z rany demona, a przy okazji nie urazić go dodatkowo.
Muffinka bardzo ostrożnie odłożyła nasączoną watę na trawę.
Odsunęła się.
Źdźbła zaczęły się topić.
Karasu przyglądał się Pieprzowi.
Demon był blady i poruszał się strasznie sztywno.
Z wyraźną ulga usiadł na krześle, jednak nie odchylił się swoim zwyczajem na oparciu.
- Ja chciałbym wiedzieć, co tu, do cholery, jest grane? - Wychrypiał, patrząc Selerowi prosto w oczy.
- Chciał cię ożywić. - Wtrącił się Karasu.
- Taa, a powiedział ci dlaczego? - Błysnęły białe kły demona. - Przez tego kutasa, masz bardzo poważny problem.
Bo, że ja mam w życiu przesrane, to nic nowego.
Dowódca zmarszczył brwi.
Seler zerwał się z krzesła.
- Może trochę grzeczniej?
- Grzeczniej, to ja mogę ci mordę obić. - Powiedział spokojnie Pieprz, uśmiechając się wyjątkowo paskudnie.
- Uspokójcie się. - Zdenerwował się Karasu. - Niech ktoś natychmiast wyjaśni mi o co chodzi, albo obaj
przyozdobicie pręgierz.
Milczeli mordując się złymi spojrzeniami.
W końcu Seler skapitulował i wrócił na krzesło.
- Przyznaję, nie byłem do końca szczery. Nie należę do Zakonu.
- I od tego trzeba było zacząć. - Zawarczał wściekły Pieprz. - A teraz już pozamiatane. Jak dowiedzą się o smokach, to przylecą od razu tutaj.
- O czym ty mówisz? - Dowódca potarł skroń.
Przeczuwał potężny ból głowy.
- Coś ty zrobił? - Rycerz wbił w demona czujne spojrzenie.
- Zmniejszyłem ich populację. Mniejsza. - Pieprz wziął głęboki oddech. - Nawet jeśli odejdę, oni przyjdą prosto do Miasta.
- Dlaczego miałbyś odchodzić? - Spytał cicho Karasu.
- Chyba nie masz złudzeń, że wrócę do tego, co było? To niebezpieczne dla was. Ja jestem niebezpieczny.
- Posłuchaj go, bo przynajmniej w tej kwestii ma rację. - Przyznał Seler.
- Za to ty musisz się zmyć i porządnie zatrzeć ślady. - Warknął demon.
Dowódca odchylił się na krześle.
Skrzyżował ramiona na piersi.
Utkwił spojrzenie w demonie.
Najgorsze, że nie miał pojęcia czego się po nim spodziewać.
Ostatnio chciał go zabić.
Chciał?
W sumie Karasu miał wątpliwości.
Gdyby chciał, nie siedzieliby tu teraz.
Wziął głęboki oddech.
- Zagrajmy w grę. - Powiedział spokojnie.
Spojrzeli na niego zaskoczeni.
- Ja będę zadawał pytania, a wy grzecznie na nie odpowiecie. Potem zastanowimy się, jak posprzątać ten burdel.
- Dobrze. - Zgodził się Seler.
Demon przewrócił czarnymi oczami.
Pełnym irytacji dmuchnięciem pozbył się z twarzy jednego z czarnych kosmyków.
Powstrzymał się jednak od komentarzy.
Widać było, że nie jest w najlepszej formie.
- Na początek chciałbym się dowiedzieć, do czego potrzebny był ci Pieprz. - Zielone oczy wpatrywały się w rycerza Zakonu z uwagą.
- Poniekąd do ochrony. Jesteśmy w podobnej sytuacji.
- Wypraszam sobie, ja nie jestem kurwą bogów. - Prychnął demon.
Karasu uciszył go gestem.
O dziwo zadziałało.
Policzki rycerza pokryły się szkarłatem.
Seler powoli wypuścił powietrze.
- Jestem w patowej sytuacji. Podczas ostatniej bitwy odsłoniłem się. To, że Zakon się dowie, jest niemal pewne.
- I przyjdą prosto do Miasta? - dowódca zmrużył oczy.
Rycerz przytaknął.
- Ale z tego co zrozumiałem, po ciebie też przyjdą. - Zielone oczy przeniosły się na demona.
- Nie wiedziałem, że ta menda nie zamierza mnie sprzedać.
- I dlatego postanowiłeś narobić problemów sobie i gildii.
- Mną się nie przejmuj. Do tej pory dobrze ci to wychodziło.
Dowódca stracił cierpliwość.
Podszedł do demona i zacisnął mu rękę na ramieniu zaglądając głęboko w czarne oczy.
Pieprz jęknął.
- Nie dotykaj. - Ton przepełniony był bólem.
Karasu cofnął rękę.
Wściekłość ulotniła się równie szybko, jak się pojawiła.
Na białej koszuli demona pojawiła się czerwona plama.
- Byłeś moim przyjacielem przez dwadzieścia lat. Nie wmówisz mi, że było inaczej. - Powiedział twardo Karasu.
- Byłem. - Demon sprawiał wrażenie zamyślonego. - Byłem. - Powtórzył patrząc na dowódcę z nieprzeniknioną miną.
- Ostatni raz, kiedy się widzieliśmy jasno dałeś mi do zrozumienia, że to rozdział zamknięty.
- Wkurwiłeś mnie. - Przyznał Pieprz z rozbrajającą szczerością.
Karasu wyprostował się gwałtownie.
Przejechał dłonią po twarzy.
- I dlatego chciałeś mi wyrwać serce gołymi rękoma?
Demon popatrzył na niego.
Był wyraźnie rozbawiony.
Prawy kącik ust uniósł się lekko do góry.
- Zabrałem tylko istotę. - Powiedział wreszcie. - Nawet cię nie drasnąłem.
- Byłeś wściekły... w ogóle nie byłeś sobą.
Teraz na twarz demona wpełzł zły uśmiech.
Błysnęły białe kły.
- Ależ właśnie byłem sobą. Pierwszy raz od dłuższego czasu.
- To znaczy, że cały czas udawałeś?
- To znaczy, że byłem związany.
- Co to ma do rzeczy? - Zdziwił się Karasu.
- Byłeś jego buforem. Poniekąd miałeś kontrolę nad, hm jakby to ująć... - Seler się zamyślił.
- Idioci łagodzą obyczaje. - Sprostował usłużnie Pieprz.
- Sam jesteś idiotą. Sprowadzisz nam na łeb Zakon. - Karasu posłał demonowi złe spojrzenie. - Zmiotą nas z powierzchni ziemi. I ty w takiej chwili chcesz zwiać?
Pieprz zamrugał.
- No chyba nie powiesz, że przyjmiesz mnie z otwartymi ramionami. - Zakpił.
Przywódca Gryfów wytrzymał jego spojrzenie.
- Przyjmowanie niezwiązanego demona do... - Zaczął Seler, ale dowódca wszedł mu w słowo.
- W tej chwili to nawet lepiej. Jeśli czeka nas wizyta Zakonu, nie możemy ograniczać mocy.
Demon przechylił lekko głowę i przyglądał się Karasu w milczeniu.
- Ty naprawdę nie chciałeś mnie sprzedać, co? - Zdziwił się nagłym odkryciem.
Nie potrafił zinterpretować tego, co czaiło się w zielonych oczach.
- Wracam na stanowisko przywódcy Wybranych?
Dowódca skinął głową.
- Będziesz pracował z Marceliną, Muffinka idzie do Piątki.
- Żartujesz?
- Nie. Wiedźma nie ma wystarczającej mocy, żeby przydać się w regularnej walce, a ja nie będę cię prosił, żebyś za każdym razem się dzielił.
Demon zacisnął zęby.
- Wiesz, że mam rację. Czarodziejka ma skuteczniejsze ataki. Zresztą wasza współpraca przeważnie źle się dla ciebie kończy, więc nie powinieneś narzekać.
Pieprz musiał mu przyznać rację.
Chociaż trafiał go szlag.
Właściwie dlaczego?
Dlaczego, do jasnej cholery, zależało mu na tej dziewczynie?
Miał się nie przywiązywać do nikogo.
Obiecał to samemu sobie.
A teraz wpadł.
Odchrząknął.
- Zaopiekuję się nią. - Dodał cicho Karasu.
- Chcę Selera, a ty powinieneś wziąć Czębril.
Rycerz Zakonu zamrugał.
Karasu popatrzył na Pieprza z niedowierzaniem.
- Mam ich wziąć do gildii? Oszalałeś?
- To najlepsze, co możesz zrobić. Sam powiedziałeś, że teraz nie możemy się ograniczać. A to jest jeden z Dziesięciu.
- Mam z tobą pracować? - Seler patrzył na niego z niedowierzaniem.
- Przyznam to niechętnie, ale dzięki wam ten bałwan i reszta, wyszli z tamtej wioski cało.
- Raczej dzięki tobie. - Wzruszył ramionami Seler.
- Dobra koniec z tym słodzeniem. - Warknął Pieprz. - Uważam, że nie jesteśmy w sytuacji, żeby odrzucić siłę Trzeciego, a z kolei Edzia nie stać na to, żeby z tej oferty nie skorzystać.
Seler westchnął.
- Skąd wiesz?
- Jestem demonem, gdyby ci to umknęło i to nie byle jakim. Wiem więcej niż myślisz. Dobra, nie czuję się najlepiej, szczerze mówiąc, więc skoro już wszystko dogadane, podpiszmy papiery i idę spać.
Karasu poczuł ulgę, kiedy zwijał w rulon pakt z Pieprzem.
Odprowadził wychodzącego demona wzrokiem.
Zdecydowanie lepiej było mieć go po swojej stronie.
Pieprz ziewnął.
Drzemka dobrze mu zrobiła.
Właściwie, to chętnie spałby dalej, ale miał coś do załatwienia.
Karasu nadal nie załatwił kucharza.
Dyżury w kuchni, nie były najszczęśliwszym pomysłem.
Nawet teraz demon bez trudu mógł stwierdzić, że ktoś coś cholernie przypalił.
Ostrożnie wstał z łóżka.
Narzucił koszulę.
Rano będzie lepiej.
Wszystko powinno się wygoić.
Ale póki co, rwało przy najlżejszym ruchu.
Zajrzał do kuchni.
Na palenisku kopcił się garnek.
Zdjął go i zabrał się za poszukiwanie ciastek.
Znalazł tylko z rodzynkami.
Za jego plecami rozległo się chrząknięcie.
Po krótkim wahaniu zostawił ciastka w spokoju.
W końcu tam, dokąd się wybiera zapewne będzie coś lepszego.
Odwrócił się niespiesznie i trafił spojrzeniem na mała dziewczynkę w okularach, która coś notowała.
Postanowił ją zignorować i skierował się do drzwi wychodzących na podwórko.
- Co tu robisz? Wykorzystywanie dóbr gildii do prywatnych potrzeb...
Demon odwrócił się z progu.
- Ty do mnie mówisz? - Upewnił się.
- Owszem. Zdaje się, że nie jesteś o sobą upoważnioną do przebywania w kuchni.
Pieprz oparł się o futrynę i ściągnął brwi.
- Można powiedzieć, że wprost przeciwnie. Mam tygodniowy dyżur przy garach. A ty jesteś cholernie wścibska.
- Zweryfikuję tę informację. - Coś dopisała do listy.
Demon wzruszył ramionami i wyszedł na dwór.
Przeciął dziedziniec i skierował się w stronę gospody.
Na rynku płonęło ognisko.
Wokół niego rozstawił się tabor kupieckich wozów.
Część najbardziej kolorowych należała do cyganów.
Mężczyźni siedzieli przy ognisku, pili i śpiewali wesoło.
Kobiety, w długich, pstrokatych spódnicach i kolorowych chustach, z rękoma obwieszonymi złotymi bransoletami, zachęcały mieszkańców Miasteczka do wróżb.
Podzwaniały złote obręcze na ich nadgarstkach i monety zmieniające właścicieli.
Kręciło się tam kilku młodzików z gildii, ale demon nigdzie nie zauważył starszych rangą.
To go trochę zdziwiło.
Przyjazd kupców zawsze był świetnym pretekstem do hucznej imprezy.
Hajmidal ubijał z nimi dobre interesy, ponieważ bardzo cenili jego nalewki.
Zaczepiła go młoda cyganka.
- Daj rękę, powróżę. - Zaproponowała.
Demon parsknął rozbawiony i posłał jej zimne spojrzenie.
Dziewczyna skamieniała.
Nagle straciła ochotę na wróżby.
- Uważaj na jabłka. - Mruknęła, znikając w tłumie.
Pieprz postanowił ominąć wesołe towarzystwo i dotrzeć do gospody okrężną drogą.
Przy jednej z alejek stał wóz pełen jabłek.
Niemal całkowicie zasłaniał wejście do ciemnego zaułku.
Owoce wyglądały świeżo i demon skusił się na jeden z nich.
Kiedy sięgał po jabłko, jego uwagę przykuł nieznaczny ruch w zaułku.
- Mówię ci, ze to dobra cena. Popatrz no.
- To kotołak, a zdzierasz jak za elfa.
Pieprz zainteresował się jeszcze bardziej.
Wszedł w zaułek, oparł się o ścianę i głośno wgryzł się w jabłko.
Coś pstryknęło i zaułek rozjaśnił niewielki, szklany lampion.
Trzymający go, zakapturzony zakonnik otworzył szeroko oczy.
Wymamrotał cicho słowa modlitwy.
Pieprz zupełnie się nie przejął.
Jabłko było słodkie i soczyste.
Przyjemnie zatapiało się w nim kły.
Ugryzł ponownie i przeniósł spojrzenie na drugiego typa.
Cygan, ulizane włosy spiął w kucyk, odsłaniając złoty kolczyk w uchu.
W dłoni trzymał sznurek, do którego przywiązana była, ubrana w obszerny płaszcz, dziewczynka o kocich uszach.
- O ile mi wiadomo, handlowanie żywym towarem w Miasteczku jest nielegalne. - Pouczył ich demon.
- My tylko ucinamy sobie przyjacielską pogawędkę. - Wzruszył ramionami cygan.
Od razu widać, że nietutejszy.
Mnich walczył z trzęsącymi się kolanami.
On, w przeciwieństwie do cygana, doskonale wiedział z kim rozmawia.
Pieprz zignorował obydwu.
Utkwił spojrzenie w przestraszonej dziewczynie.
Miała duże fioletowe oczy, w których czaił się strach.
- Rozwiąż ją. - Polecił rzucając w cygana ogryzkiem.
Przejezdnemu bardzo się to nie spodobało.
Dobył krótkiego noża i skoczył.
Zakonnik z przerażonym kwikiem zwiał z zaułka.
Demon nawet nie drgnął.
Oderwał się od ściany i sięgnął po kolejne jabłko.
Cygan zwalił się ciężko na bruk.
Jęknął cicho, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz.
Nóż zadzwonił o kamienie.
- A to peszek. - Błysnął kłami Pieprz i niespiesznie ruszył w stronę gospody.
Nie minęła chwila, a dziewczyna dreptała koło niego.
- Dz... dziękuję. - Wyszeptała.
Skinął głową.
Spodziewał się, że dziewczyna ulotni się błyskawicznie, zamiast tego wsunęła się za nim do wnętrza gospody.
Demon postanowił nie zwracać na nią uwagi.
Podszedł do baru i posłał właścicielowi szeroki uśmiech.
Pan Ragnus upuścił kufel.
- Co pan taki blady? - Zakpił wojownik opierając się o bar. - Zupełnie jakby zobaczył pan ducha.
- Na skaczące żaby, przecież ty podobno nie żyjesz.
- Podobno. - Zgodził się Pieprz.
Barman odchrząknął.
- To co zawsze? - Szybko odzyskał równowagę.
- Właściwie, to przyszedłem do pana żony. Ale chętnie się skuszę, proszę mi zapakować na wynos.
- Mojej żony? - Pan Ragnus dopiero teraz poważnie się zaniepokoił.
Co demon może chcieć od jego ślubnej?
Pieprz tymczasem potwierdził skinieniem głowy.
Właściciel gospody gorączkowo szukał wymówki.
Demon przejrzał go bez trudu.
Białe kły błysnęły w niemal uroczym uśmiechu.
- Będę grzeczny.
- Trudno mi w to uwierzyć. - Burknął barman, bo oto właśnie z zaplecza wyszła jego żona.
Niemal perfekcyjne kłamstwo legło w gruzach.
Na widok demona klasnęła w pulchne dłonie i uśmiechnęła się szeroko.
- A jednak nic ci nie jest, kochaneczku. Słyszałam, że zachowałeś się jak prawdziwy bohater!
Pan Ragnus z zaskoczeniem stwierdził, że demon się rumieni.
Na wszelki wypadek postanowił pilnie sprawdzić coś na zapleczu.
- Gruba przesada, pani Gibons. - Pieprz z zakłopotaniem podrapał się po głowie.
- I do tego skromny, ja tak czułam, że nie dasz się tak łatwo! - Pulchna kobieta, grubo po sześćdziesiątce, sięgnęła pod ladę.
Wyciągnęła sporych rozmiarów, papierową torbę i podsunęła ją Pieprzowi.
Ciekawy demon zajrzał do środka.
Czekoladowe ciastka pachniały bosko.
- Ooo. - Ucieszył się zupełnie szczerze. - Pani jest niesamowita.
- A to kto? - Żona właściciela gospody zainteresowała się dziewczyną z kocimi uszami, która chowała się za plecami demona.
Pieprz podążył za wzrokiem pani Gibons.
- Co ty tu jeszcze robisz? - Zdziwił się. - Jesteś wolna, możesz iść gdzie chcesz.
- Ja nie mam dokąd pójść. - Powiedziała nieśmiało, wbijając wzrok w podłogę.
- Co to znaczy? - Starsza kobieta ujęła się pod boki.
- Cyganie próbują handlować w Miasteczku. - Skrzywił się demon.
- A to ... - Pani Gibons wyraźnie się zdenerwowała.
Trafiła jednak na ostrzegawcze spojrzenie męża, który właśnie wyszedł z zaplecza.
Postawił na barze dużą bańkę, z której unosił się smakowity aromat kakao.
Pieprz przełknął ślinę.
Wygrzebał z kieszeni monety i położył je na blacie.
- Wziąłbym jeszcze dwie muffinki, jeśli jakieś zostały.
- Zaraz ci zapakuję, kochaneczku.
- Właściwie, to chciałem z panią porozmawiać.
- Za mną? - Zdziwiła się pani Gibons.
- Bo mamy problem w gildii. Bardzo poważny.
- O jej, ale co ja na to mogę poradzić? - Zmartwiła się kobiecina.
- Potrzebna nam gosposia. - Westchnął Pieprz, posyłając starszej kobiecie błagalne spojrzenie.
- O nie. - Zdenerwował się pan Ragnus.
Natomiast oczy jego żony rozbłysły.
- Nie przeszkadzaj. - Machnęła na męża ścierką. - Sara jest już duża, pomoże ci.
Ci chłopcy nas utrzymują, nie zapominaj o tym, więc jak potrzebna im pomoc, to ...
- Oczywiście dostanie pani odpowiednie wynagrodzenie. - Uśmiechnął się Pieprz.
Właśnie pozbył się karnego dyżuru w kuchni.
- A co z zaopatrzeniem?
- Zostawiamy pani wolną rękę. Oczywiście pieniądze to nie problem.
- Będę mogła korzystać z kuchni również prywatnie? - Starsza kobieta doskonale wiedziała, jak się targować.
Demon skinął głową.
- Z kuchni i z produktów. - Dodał kusząco.
- Jaka stawka?
Pieprz rzucił sumę i wiedział, że wygrał.
Pan Ragnus odchrząknął.
Położył na blacie dwie ślicznie zdobione muffinki, każda zapakowana w oddzielne pudełeczko.
Wyglądały jak małe dzieła sztuki.
Jedna miała różowy lukier i malutkie, fioletowe i jasnozielone serduszka.
Druga, z fioletowym kremem, upstrzonym czarnymi gwiazdkami.
Pani Gibons śledziła uważnym spojrzeniem zdenerwowaną dziewczynę, która ciągle trzymała się w cieniu demona.
Puchate uszka strzygły nerwowo.
- Zgodzę się, jeśli weźmiecie również ją. - Wskazała brodą na przestraszoną kotołaczkę.
Pieprz zerknął przez ramię.
- Ją? - Zdziwił się. - A po co?
- Przyda się. - Wzruszyła ramionami pani Gibons.
A demon zrobił coś, co ją zupełnie zaskoczyło.
Pochylił się nad dziewczyną i zapytał łagodnie.
- Chcesz pracować w gildii? Potrafisz coś?
- Sprzątać, prać i trochę gotować. - Wydukała unikając jego spojrzenia. - I... I jeśli tylko się nadam...
- Nadasz się. - Żona pana Ragnusa wyciągnęła rękę w stronę demona. - Umowa stoi?
Pieprz uśmiechnął się i uścisnął ciepłą, pulchną rękę.
- Oczywiście.
- To do zobaczenia jutro. Od razu uprzedzę, że potrzebni mi będą chłopcy do zakupów.
- W porządku. - Demon zebrał ciastka i bańkę z kakao. - Do zobaczenia.
Właściciel gospody odprowadził wojownika niespokojnym spojrzeniem.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - Zapytał nieśmiało.
- Ktoś musi pomóc tym biednym chłopcom, poza tym takie pieniądze piechotą nie chodzą.
Musiał przyznać jej rację.
Pani Gibons wzięła ostrożnie kotołaczkę pod rękę i zaprowadziła na zaplecze, coś szepcząc do puchatego ucha.
Muffinka siedziała przy toaletce i szczotkowała włosy.
Ostatnia misja zupełnie ją wykończyła.
Miała zamiar wyspać się porządnie.
Ziemniak z kolei uparł się, że pokręci się wśród kupców i zobaczy, co mają ciekawego do sprzedania.
Już miała pozbyć się zwiewnego, lawendowego szlafroczka, kiedy ktoś zapukał do drzwi wejściowych.
Muffinka pomyślała, że jeśli to ktoś ze szczegółami jutrzejszej misji, zrzuci go ze schodków.
Co prawda na ganek prowadziły tylko dwa kamienne schodki, ale zawsze to jakaś opcja.
Na progu stał Pieprz.
Czarodziejka zamrugała.
- Co tu robisz? - Spytała nieufnie, szczelniej owijając się szlafroczkiem.
Demon uśmiechnął się drapieżnie.
- Przyszedłem odwiedzić moją ulubioną dręczycielkę. - Wymruczał pochylając się w jej stronę.
Muffinka chciała go odepchnąć, ale przypomniała sobie o paskudnych ranach.
Położyła mu palec na czole i odsunęła od siebie Pieprza.
Rozbawiony demon złapał jej dłoń ugryzł delikatnie jej wnętrze.
Czarodziejka niewiele myśląc sprzedała mu porządnego kopa w piszczel.
- Ty to wiesz jak witać gości. - Stęknął.
Muffinka posłała mu złe spojrzenie.
- Musimy pogadać. - Pieprz zupełnie się tym nie przejął.
Wyciągnął w stronę czarodziejki śliczną babeczkę z różowym lukrem.
- Pani Gibons powiedziała, że już nie ma truskawkowych! - Krzyknęła z wyrzutem, zabierając łapczywie ciastko.
- Widać masz za mało uroku osobistego. - Demon błysnął kłami i szybko uskoczył przed, lecącym w jego stronę, pudełkiem po muffince.
- Siadaj. - Rozkazała czarodziejka, wskazując mu krzesło w kuchni. - Zrobię ci kakao.
- Ty wiesz jak ze mną rozmawiać. - Wymruczał takim głosem, że czarodziejkę przeszył wyjątkowo przyjemny dreszcz.
Poczekał aż Muffinka przyrządzi dwa kubki aromatycznego napoju.
- Co jest? - Zapytała w końcu, siadając naprzeciw wojownika. - A właśnie! - Nagle coś sobie przypomniała.
Zniknęła w pokoju druida i chwilę później Pieprz usłyszał dziwne szuranie.
Czarodziejka wróciła do kuchni, ciągnąc za sobą wielki miecz.
Przez ramię przewiesiła sobie turkusową kolczugę.
Pieprz zakrztusił się.
- Pomyślałam, że może będziesz chciał to z powrotem. - Położyła przed nim kolczugę. - Już jest w porządku.
- Dlaczego ona ma taki kolor? - Zmarszczył brwi demon.
- Bo już nie wypala ciała. - Rzuciła złośliwie Muffinka.
- Strasznie śmieszne. Przecież nie będę paradował w turkusowej... - Zaczął, ale trafił na kpiące spojrzenie Muffinki.
Właściwie racja.
Kolczuga o tak niesamowitych właściwościach mogła mieć dowolny kolor i tak by ją nosił.
Poza tym zawsze mogło być gorzej.
Szalony druid mógł ją zafarbować na ostry róż.
Demon westchnął.
Czarodziejka podała mu rękojeść miecza.
- Skoro zawsze tracisz przeze mnie swoje zabawki, to może to cię jakoś pocieszy. - Uśmiechnęła się lekko. - Jak się nie nada, zawsze możesz sprzedać. - Machnęła niedbale ręką i usiadła, sięgając po swój kubek z różową sówką.
Pieprz w milczeniu wpatrywał się w ostrze.
Najpierw myślał, że ma jakieś omamy.
Ale im dłużej patrzył, tym większej nabierał pewności, że to nie żaden dowcip.
- Dajesz mi go? - Zapytał dziwnie zachrypniętym głosem.
- Jasne. - Przytaknęła. - A co, złom jakiś? - Zapytała bez większego zainteresowania.
- To jest Pogromca Smoków. - Powiedział cicho. - Krążą o nim legendy, ale nikt nie wierzył, że jest prawdziwy.
- O, znaczy masz farta. - Uśmiechnęła się czarodziejka, a demon posłał jej takie spojrzenie, jakby zupełnie straciła rozum.
Poprawił chwyt i ostrożnie uniósł miecz.
Poczuł wirowanie mocy.
Broń była idealnie wyważona.
Ostrze rozbłysło szkarłatem.
Pieprz prawie zapomniał, po co tu przyszedł.
Niechętnie odłożył miecz i odchrząknął.
- Karasu bierze cię do Piątki.
Czarodziejka popatrzyła czujnie na demona.
Był spokojny.
Najwyraźniej nie było czym się denerwować.
- Czyli nie będziemy już razem pracować? - Zrobiło jej się jakoś... smutno?
Pieprz przyjrzał się uważnie Ptysiowi.
Wyciągnął rękę i delikatnie pogłaskał ją po policzku.
- Nadal będę miał cię na oku. - Uśmiechnął się lekko. - Dlatego tu jestem. Chciałbym ci zostawić znak demona. O ile się zgodzisz. - Dodał szybko widząc, jak Muffinka mruży oczy.
- Nie jesteś związany? - Spytała podejrzliwie.
Pokręcił głową.
- Chcę, żebyś miała... - Zawahał się.
- Guzik do wzywania demona? - Podsunęła mu z rozbawieniem. - Poważnie?
- Poważnie. - Uśmiechnął się.
Upił łyk kakao, nie spuszczając wzroku z czarodziejki.
Muffinka zobaczyła moment, w którym czarne jak smoła oczy przybrały ciepły, czekoladowy kolor.
Demon zarzucił ostrze na ramię i pomaszerował w stronę starego kościółka.
Doceniał poczucie humoru wiedźmy.
Zostało mu kilkanaście metrów do ładnej, drewnianej furteczki, kiedy wyczuł drgania mocy.
Uśmiechnął się lekko.
Bez większego wysiłku przeniknął ochronny krąg.
Dużo więcej energii kosztowało go przeskoczenie niewysokiego ogrodzenia.
Rany ciągle bolały.
Wyprostował się powoli i trafił na czujne spojrzenie Marceliny.
Właśnie zbierała pranie, rozwieszone na sznurach, rozpiętych między kilkoma nagrobkami.
- Wiedziałam, że te formuły ochronne to ściema. - Burknęła.
- To dlatego, że przychodzę w pokoju. - Powiedział wyciągając w jej stronę fioletową muffinkę.
Marcelina otworzyła szeroko oczy.
Demon rzeczywiście wyglądał na rozluźnionego, a ciastko...
Tak, ciastko niezaprzeczalnie było propozycją pokoju.
Emanowała z niego moc demona.
Wiedźma poczuła nagłe pragnienie.
Od misji w wiosce była głodna.
Głodna mocy.
- Jest jakiś haczyk? - Spytała, sięgając po opakowanie.
- Karasu umieścił cię w Wybranych.
- To nie wyjaśnia faktu, że nagle zdusiłeś w sobie chęć do pozbawienia mnie życia. - Burknęła.
- Będziemy razem pracować, więc...
- Aeszma! - Wiedźma huknęła na niego wymachując muffinką. - Przestań mi oczy mydlić. Dorzuciłeś tam jakąś truciznę? - Nieufnie nabrała kremu na palec i powąchała go.
Demon podszedł do niej miękkim krokiem i złapał ją za rękę.
Zanim zdążyła wyszarpać dłoń, nachylił się i wsunął sobie jej palec z kremem do ust.
Wiedźmie zrobiło się gorąco, na widok dzikiego spojrzenia czekoladowych oczu.
Rozbawiony Pieprz uwolnił ją z uścisku.
Oblizał się.
- Dotrzymałaś obietnicy. - Powiedział cicho. - Tam w wiosce.
- I dlatego dostałam ciasteczko w nagrodę? - W niebieskich oczach błysnęła złość.
- Za dużo myślisz. - Posłał jej złośliwy uśmiech. - Musimy współpracować, więc muszę ci zaufać. Bez tego daleko nie zajedziemy.
- Czyli wybaczyłeś mi? - Spytała jakby nieswoim głosem.
- Nie. - Ton demona był lodowaty i stanowczy. - Tego, co zrobiłaś nie da się wybaczyć.
Odwrócił się na pięcie i trzasnąwszy furteczką opuścił ogródek wiedźmy.
Marcelina dłuższą chwilę patrzyła w ślad, za oddalającym się Pieprzem.
Cóż, jeszcze niedawno zarzekał się, że nigdy więcej nie dostanie jego mocy.
Wiedźma wgryzła się w muffinkę.
Ciastko samo w sobie było obłędne, a doprawione mocą demona stanowiło nieziemską rozkosz.
Marcelina westchnęła z zadowoleniem.
Przytłaczające uczucie niezaspokojonego pragnienia zniknęło.