Część dwudziesta piąta 18+
Karasu wyszedł na skąpany w słońcu placyk.
Przepełniony zielenią, i raczej już nie spotykanymi o tej porze roku, wielobarwnymi kwiatami.
Pieprz siedział przy niewielkim drewnianym stole i zajadał w najlepsze.
Na widok dowódcy mało nie udławił się dużym kęsem, na wpół surowego udźca.
Odkaszlnął i popił winem.
- Aż tak nie pasuje ci nasza kuchnia, że musiałeś zwiać do Zakonu? - Zakpił Gryf, nie przestając czujnie lustrować okolicy.
- Co tu, do cholery, robisz? - Zmarszczył brwi demon.
- Sytuacja troszkę się skomplikowała, przyszedłem wyjaśnić to i owo. - Wzruszył ramionami zielonooki, siadając naprzeciwko Pieprza.
Czekoladowe oczy błysnęły groźnie.
- To nie pora na żarty.
- Doprawdy? - Karasu złośliwie przyjrzał się daniom, piętrzącym się przed czarnowłosym.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
Gdzieś niedaleko rozbrzmiały kroki.
Do ogrodu wpadł wysoki wojownik odziany w białą, poplamioną winem szatą.
Karsu zerwał się z krzesła.
Demon zerknął przez ramię i ponownie wgryzł się w soczyste mięso.
Niespiesznie dolał sobie wina.
To najwyraźniej rozzłościło szlachetnego rycerza, bo jego policzki poróżowiały, a w oczach błysnęła wściekłość.
- Straże! - Wrzasnął gdzieś w głąb zabudowań.
- To może zacznij wyjaśniać. - Rzucił Pieprz w stronę Karasu. - Bo za chwilę możesz nie mieć komu.
Zakonnik tymczasem ruszył w ich kierunku z wyciągniętym mieczem.
Dowódca Gryfów zawahał się.
Przyszedł rozmawiać, nie walczyć.
W dodatku, sądząc po śnieżnobiałych skrzydłach i wiszącym na piersi rycerza znaku, miał przed sobą Najwyższego.
I to w nie najlepszym nastroju.
- Dlaczego atakujecie moją gildię? - Postanowił walić prosto z mostu.
Na dyplomatyczne podchody nie było czasu.
Pieprz zmrużył oczy i stracił zainteresowanie jedzeniem.
Archanioł nie odpowiedział.
Zaatakował.
Demon zwinie uniknął złotego ostrza.
Zielonooki cofnął się.
Chyba po raz pierwszy, od dawna widział demona całkowicie nieuzbrojonego.
Mimo to, nie czuł niepokoju.
- Ogród jest otoczony, nie wyjdziecie stąd żywi. - Wysyczał Zakonnik.
- Nie przyszedłem tu do ciebie. - Wzruszył ramionami Pieprz. - Chcę Wielkiego Mistrza.
- A ja twojej głowy. - Archanioł zaatakował ponownie.
Demon zignorował mknące w jego kierunku ostrze i skoczył.
Dzikim, zwinnym susem dopadł archanioła i złapał go za gardło.
Złoty miecz wbił się w ziemię tuż obok Karasu.
Gryf przełknął ślinę.
Zbaraniały patrzył na dwóch wielkich wojowników kotłujących nie na ziemi.
Szybko rozejrzał się dookoła.
Na krużgankach stali gotowi do ataku kusznicy.
Nie zdążył nawet otworzyć ust.
Brzdęknęły cięciwy i świsnęły bełty.
A potem zdarzyło się wiele rzeczy na raz.
Pieprz zawarczał.
W powietrze wzbiły się białe pióra.
Bełty zawisły w powietrzu.
Archanioł uformował kulę mocy i pchnął ją w demona.
Żołnierze przeładowali kusze.
Kula energii minęła Pieprza i północna cześć ogrodu zapłonęła.
Karasu z szeroko otwartymi oczami patrzył, jak ciało zakonnika nieruchomieje.
Demon dosłownie rozszarpał archanioła.
A teraz podnosił się, powoli obracając w palcach małą, jasno świecącą kuleczkę.
- Pieprz... - Szepnął Karasu i szybko tego pożałował.
Demon odwrócił się w jego stronę.
Czarne oczy płonęły.
Upiorna, upstrzona krwawą posoką twarz, była obca.
Demon pstryknął i wiszące w powietrzu bełty zrobiły zwrot mknąc w stronę kuszników.
Ogród wypełniły wrzaski strachu i bólu.
Aeszma utkwił wzrok w płonącej kuleczce, a potem ją połknął.
Myśli Karasu pędziły jak szalone.
Powinien się stąd wynosić, jak najszybciej.
Problem w tym, że wtedy nikt nie powstrzyma tego szaleńca, który najwyraźniej miał zamiar wybić wszystkich, co do joty.
Pieprz tymczasem upadł ciężko na kolana i zgiął się w pół.
Dowódca Gryfów zadziałał instynktownie.
Podbiegł do demona i położył mu rękę na ramieniu.
Ocucił go wściekły warkot.
Uratował refleks.
Zderzenie z ziemią nie było aż tak bolesne.
Strażnik pędził ile sił w nogach.
Za wszelką cenę musiał dostać się do kryształu.
To, co się działo nie mieściło mu się w głowie.
Zawsze sądził, że Zakon jest niezwyciężony.
Że nie ma mocy, która zagroziłaby Najwyższym.
Masakra w Głównym Ogrodzie brutalnie sprowadziła go na ziemię.
Uriel zakazał niepokojenia Wielkiego Mistrza, ale przerażonego strażnika to nie powstrzymało.
Z trzaskiem otworzył kolejne drzwi.
Poza tym Najwyższy już nie żył...
Pędząc, jak w amoku zderzył się z kimś.
- Co się dzieje? - Ktoś potrząsnął strażnikiem.
Mężczyzna szarpnął się.
Musiał za wszelką cenę dostać się do kryształu.
- Na Bogów! Ocknij się! - Zniecierpliwiony Scarfer uderzył strażnika na odlew.
Sam ledwo trzymał się na nogach.
Upiorne odgłosy wywabiły go z pokoju.
- Muszę do kryształu... - Wybełkotał tamten. - On nas wszystkich zabije.
- Kto? Co ty bredzisz, człowieku!
- Demon! Zabił Uriela... Rozszarpał go na strzępy! - Wydarł się strażnik, któremu wreszcie udało się wyrwać.
- Rozszarpał go gołymi rękoma... - Wybełkotał histerycznie i zaczął się trząść, a potem zwymiotował.
Zakonnik zbladł.
- Gdzie jest Abelard?
- Nie wiem, trzeba do kryształu...
- Wielki Mistrz nie... - Zaczął Scarfer, ale stojący obok niego mężczyzna podniósł na niego obłąkane spojrzenie.
A potem pobiegł w stronę komnaty głównej.
Zakonnik machnął na niego ręką i pokuśtykał sprawdzić, co się właściwie dzieje.
Na schodach trafił na Abelarda.
- Co to za hałasy? - Zapytał ostro Najwyższy.
Scarfer nie zdążył odpowiedzieć, bo gdzieś z dołu dobiegł ich upiorny, agonalny wrzask.
Przez dłuższą chwilę wirował w uszach i odbijał się echem od kamiennych ścian monastyru.
- Co, do... - Abelard nie skończył, bo na schody wpadł zakrwawiony Brytan.
Potężny wojownik trząsł się ze strachu.
- Uciekajcie, on tu idzie!
- Co za on? - Zdenerwował się Najwyższy.
Jego czoło pokrył pot.
- Demon! Demon, którego na nas ściągnęliście! - Brytan kilkoma susami pokonał schody i zniknął w korytarzu.
- To niemożliwe... - Szepnął Scarfer.
- Trzeba uderzyć w dzwon! - Abelard przezornie zaczął wycofywać się na górę.
- Ściągnę Mistrza. - Rzucił w pustą przestrzeń Zakonnik.
Hajmidal nerwowo przebierał nogami.
Póki co, wielki oddział aniołów nie atakował.
Kowal wsadził kolejny grot do wody.
Przekuwał je, mieszając żelazo z proszkiem.
- To nie pomaga. - Burknął w stronę nerwowo drepczącego zastępcy.
- Mi pomaga. - Warknął wojownik. - Pospieszcie się. - Rzucił w stronę uwijających się rekrutów, którzy składali strzały.
Przezornie nikt się nie odezwał.
Nad Miasteczkiem wisiały ciężkie, burzowe chmury.
Porywisty wiatr szalał po pustych uliczkach.
- Jeszcze to. - Mruknął do siebie zastępca.
Czarodziejka ze złożonym parasolem na ramieniu, zbliżała się wesoło podskakując.
- Jak tam? Gotowi na epicką rozróbę? - Zajrzała jednemu z rekrutów przez ramię.
- Raczej masakrę. - Westchnął Halmidal.
- Oj, nie bądź takim optymistą. - Muffinka poklepała go po ramieniu. - Pomyśl, że Pieprz ma gorzej.
- Tak, to mnie pociesza. A tak na marginesie, nie mogłabyś czegoś z tym zrobić? - Wskazał palcem na czarne niebo.
- Ja? - Zdziwiła się szczerze czarodziejka. - To ty go zdenerwowałeś.
- Ale to twój druid. Powinnaś nad nim zapanować!
- Nie mów mi, jak mam żyć. - Pokazała mu język i gwiżdżąc wesoło pomaszerowała w stronę muru.
Zastępca wbił wściekłe spojrzenie w machającą różowym parasolem istotkę.
Karasu szedł krwawym śladem demona.
Wiedział, że musi go powstrzymać.
Wiedział też, do czego zdolny jest Pieprz.
Cholera, przecież słyszał co nieco, obserwował go tyle lat.
Ale nigdy nie widział czegoś takiego.
Zrobił krok, żeby przejść nad trzema rozerwanymi trupami.
Tylko jak, do cholery, zatrzymać diabła?
Przyspieszył wybiegając na szeroki krużganek.
Mało nie wywinął orła na kałuży krwi.
Demon szedł przy ścianie.
Wyciągnął upapraną krwią rękę i zostawiał na kamieniach szkarłatny ślad.
Jego kroki były miękkie i niedbałe.
- Pieprz! - Wrzasnął Karasu zaciskając pięści.
Demon zatrzymał się.
Dowódca wziął głęboki oddech, świetnie i co dalej?
Czarnowłosy odwrócił się powoli, zgrabnym piruetem na pięcie.
Patrzył na Karasu lekko przekrzywiając głowę.
Do zielonookiego dotarło, że Pieprz coś nuci.
Sparaliżował go strach.
Czarne, żarzące się oczy pożerały go niczym otchłań.
Odchrząknął i zebrał się w sobie.
- Nie możesz ich tak po prostu zabić.
Odpowiedział mu szeroki uśmiech.
Błysnęły białe kły.
Demon nie przestawał nucić.
Kiwał się na palcach i już nie patrzył na Karasu.
Zielonooki czuł wszechogarniający chłód.
Kamienną podłogę pokrył szronem, a oddechy zmienił w parę.
Serce dowódcy pędziło jak szalone.
Pulsujące walenie wypełniło mu uszy.
Musiał się ruszyć.
Musiał zrobić krok.
Tylko, że ciało nie chciało go słuchać.
Do diabła, wszystko zależało od niego.
Wbił spojrzenie w kiwające się plecy demona, który ruszył dalej.
Karasu słyszał strażników, Wielkiego Mistrza tu nie było.
Myślał gorączkowo, chociaż wdzierający się w jego ciało chłód odbierał mu oddech.
Ktoś wydął rozkazy.
Jeśli był to ten Uriel, Miasteczko ma mała szansę.
Być może zdążyli.
Ale jeśli to nie z jego rozkazów powstał ten bałagan, ten ktoś będzie chciał szybko posprzątać.
Gdzieś niedaleko rozbrzmiał dzwon.
Jego donośny, rozpaczliwy dźwięk rozbił chłód.
Przemknął krużgankiem w głąb budynku.
Wypełnił monastyr, odbijając się echem od kamiennych ścian.
Karasu odzyskał czucie.
Puścił się pędem za demonem, który stanął jak wryty.
Zostawiająca krwawe ślady na ścianie ręka, opadła.
Splunął z odrazą i potrząsnął głową.
- Pieprz. - Zaryzykował raz jeszcze Karasu. - Musisz nam pomóc.
- Muszę ich wytłuc. - Odpowiedział mu warkot.
Dowódca zatrzymał się kilka kroków za demonem.
Nie bardzo wiedział, co dalej.
Podejść?
Zachować dystans?
- Oni chcą zmieść Miasteczko. Zniszczyć Gryfa, posłuchaj...
Nie zdążył.
Silne pchnięcie posłało go na ścianę.
Przedramię napierającego demona niemal zmiażdżyło krtań.
Rozpaczliwie nabrał powietrza.
W czarnych oczach płonęła wściekłość.
- Co mnie obchodzą twoje problemy? - Zawarczał demon.
- Obchodzą cię! - Wychrypiał Karasu.
Nagle poczuł zupełnie niezrozumiały przypływ odwagi.
Właściwie nie miał nic do stracenia.
Co za różnica, czy zginie z rąk Pieprza, czy jakiegoś nawiedzonego Najwyższego.
Nie miał złudzeń, nie wyjdą stąd żywi.
Jedyne czego chciał, to ocalenia gildii i mieszkańców Miasteczka.
Oni niczemu nie zawinili.
Hajmidal sobie poradzi.
- Żałosne. - Usłyszał rozbawiony szept tuż przy swoim uchu.
- Sam jesteś żałosny! - Odepchnął demona. - Wielki Pan Urażona Ambicja! Zakon cię oszukał? Straszne.
Aeszma zignorował go.
Ruszył dalej.
- Nie możesz się od nas odwrócić! - Dowódca wyprzedził go i stanął mu na drodze.
- Nie jestem wam nic winien. - Pokręcił głową Pieprz. - Zejdź mi z drogi, bo pożałujesz.
- Ty pożałujesz, ty pieprzony zadufańcu. To mam powiedzieć Muffince? - Złapał się ostatniej deski ratunku.
Albo mu się wydawało, albo demon zawahał się.
Postanowił dokręcić śrubę.
W końcu nie miał nic do stracenia.
- O ile zdążę, bo jeśli nic nie zrobimy, oni zginął. Wszyscy. Chcesz mieć na rękach ich krew?
Czarne oczy patrzyły na niego z nienawiścią.
A potem demon roześmiał się zimno i odepchnął Gryfa z drogi.
- To kropla w morzu tego, co mam na sumieniu, dzieciaku. - zawarczał, mijając go.
- Pieprz! - Wrzasnął za nim Karasu, kiedy czarnowłosy z hukiem wywalił masywne, drewniane drzwi.
Czarne oczy spoczęły na dowódcy raz jeszcze.
- Jestem Aeszma. - Powiedział cicho i jakby z żalem.
A może dowódca się przesłyszał.
Patrzył, jak demon znika w ciemnym korytarzu.
Co robić?
Wyszarpał mapę z kieszeni.
Rozpaczliwie usiłował uporządkować myśli.
Ten dzwon.
Coś oznaczał, zaraz...
Świdrował spojrzeniem rysunek zabudowań.
Gdzieś za jego plecami rozległy się krzyki i pospieszne kroki.
Tam były schody na górę.
Na ostatnim piętrze mieli Złotą Salę i komnaty Wielkiego Mistrza.
I wtedy sobie przypomniał.
Dzwon nakazywał natychmiastowe zebranie Rady.
W przypadku zagrożenia, kiedy Wielkiego Mistrza nie było, wszelkie decyzje podejmowała Rada Najwyższych, sprawujących pieczę w danym rejonie.
Karasu myślał gorączkowo.
Usiłował sobie przypomnieć, co jeszcze czytał w Historii Zakonu.
W każdej krainie Zakon miał swoją siedzibę.
Łącznie dziesięć.
W każdej na czele Rady stał Najwyższy.
Teoretycznie, bo zdaje się, że z Dziesiątym były jakieś problemy, ale o co chodziło, zupełnie nie pamiętał.
Zatem skoro Seler był Trzecim, to jemu podlegała ich kraina, tylko, że Edzio zwiał.
Prawdopodobnie przesunęli innego Najwyższego, a Wielki Mistrz siedzi na Północy.
Tylko, że w przypadku takiego zagrożenia mogą otworzyć portal.
W takim razie, jedyną osobą zdolną do wypowiedzenia wojny na większą skalę był Uriel.
Karasu jeszcze raz spojrzał na mapę.
Dokąd w takim razie szedł Pieprz?
Korytarz, w którym zniknął prowadził do...
Karasu przełknął ślinę.
Ten obszar nie był dokładnie opisany.
Widniało tam tylko jedno słowo.
Tortury.
Zawrócił.
Dobył miecza, przemykając przy ścianie błyskawicznie dostał się na schody.
- Dlaczego nie atakują? - Jasny nerwowo podmieniał strzały, w skrzyniach ustawionych pod murami.
- Najwidoczniej nie dostali jeszcze rozkazów. - Hajmidal skończył ostrzyć miecz. - Może Karasu zdążył?
- Gdyby tak było, zwinęliby obóz. Oni na coś czekają.
- Może warto byłoby pilnować okolicy? - Ożywił się Hajmidal. - Jeśli dostaną sygnał przez posłańca...
- Mamy szansę przejąć go wcześniej... - Podchwycił Jasny.
- Tylko, że to szaleństwo.
- A szturm oddziału aniołów nie?
Zastępca zasępił się na chwilę.
Potrzebowali w jakiś sposób obserwować łąkę przed miastem i jednocześnie nie rzucać się w oczy.
- Posłaniec może przybyć z każdej strony. Nie wiemy, czy będzie poruszał się droga, czy powietrzem.
Nawet nie wiemy, czy w ogóle będzie jakiś posłaniec...
- Musisz iść i poprosić o pomoc.
- Dlaczego ja? - Zdenerwował się Hajmidal.
- Bo ty go wkurzyłeś.
- Zachowuje się, jak jakiś smark! Stoimy w obliczu wojny, a on strzela fochy.
- Co nie zmienia faktu, że go wkurzyłeś. - Uściślił bezlitośnie Jasny.
- Nie było go tu, liczył się czas... Dlaczego ja ci się w ogóle tłumaczę?
- Może dlatego, że gdzieś tam została dziewczyna, i tobie też to nie leży.
Hajmidal zgrzytnął zębami.
Miał ochotę posłać druida na drzewo.
Chodziło o dobro gildii, cholera, o dobro całego Miasteczka.
A on zachowywał się jak krótkowzroczny egoista.
W dodatku nie mieli najlepszego łucznika.
Zastępca stłumił w sobie chęć przywalenia komuś.
Nieoczekiwanie przypomniało mu się to, co kiedyś powiedział Karasu.
Że nie wyobraża sobie nikogo innego na stanowisku swojego zastępcy.
Hajmidal zacisnął zęby i ruszył niechętnie w stronę domu czarodziejki.
Przez granatowe niebo przetoczył się pomruk burzy.
Jasny przysiadł na chwilę.
Ciągle jeszcze nie czuł się najlepiej.
Obok przycupnęła Marcelina.
- Jak się czujesz?
- Cudownie. - Burknął niechętnie wojownik.
Nie skomentowała.
Zadarła głowę i spojrzała w ciemne niebo.
- Boisz się? - Zapytała nieoczekiwanie.
Jasny nie odpowiedział.
Bał się, to oczywiste.
Tylko idioci nie odczuwają strachu.
Idioci i demony, uśmiechnął się mimo woli.
- Ja się boję. - Oznajmił Draco kładąc przed nimi kolejną skrzynie ze strzałami. - I to cholernie.
Tylko raz w życiu miałem takiego cykora...
... Naciągnął głębiej kaptur, skrywając twarz w cieniu.
Serce waliło mu jak oszalałe.
Z trudem utrzymywał się na nogach.
Nie miał już siły.
Przyklęknął obok krzaków jeżyn i kalecząc sobie dłonie, odgarnął gałązki w poszukiwaniu owoców.
Już przestał liczyć dni od ostatniego posiłku.
Zgniłe liście i błoto przywarło do niego na stałe.
Jeszcze kilka dni temu był pewny, że ucieknie.
Teraz tracił nadzieję.
Potrafił czytać ślady.
Gonili go.
Deptali mu po piętach od tygodnia.
Nie spieszyło im się.
Ostatnio dołączył do nich kolejny oddział.
Łowcy odmieńców.
Chcieli go otoczyć i prawie im się udało.
Nie przewidzieli, że czmychnie do Lasu Samobójców.
Tam nikomu się nie spieszyło.
Miał nadzieję, że odpuszczą.
Draco zatrząsł się z zimna.
Najgorsze było to, że od dwóch dni nie widział słońca.
Czuł, że opuszczają go siły.
Kiedy stracił przytomność w jeżynach, było mu już właściwie wszystko jedno.
Wyczerpany dławiącym strachem i walką o życie, w końcu się poddał.
Ostatkiem sił pomodlił się do Boga Podziemi, żeby zabrał go do siebie.
Tam przynajmniej jest ciepło.
To była jego ostatnia myśl.
Pieprz odszedł od ogniska.
Chciało mu się siku.
Przeklął, kiedy jeżyny zaplątały mu się w nogawkę.
A potem zobaczył w krzakach ostatnie życzenie.
Błyszczało nad jakimś obszarpanym ciałem.
Demon sięgnął po migoczący fioletowym blaskiem płomyk.
Parsknął, kiedy życzenie rozbrzmiało echem w jego myślach.
Przykucnął nad ciałem.
- Wybacz stary, nie da się zrobić. - Burknął i dmuchnięciem posłał płomyk w stronę ciała.
W szum liści wdarła się rozpaczliwa próba zaczerpnięcia oddechu.
Przybłęda spróbował uciekać.
Demon nawet nie drgnął.
Wbijał wzrok w chłopaka.
Jego twarz pokryta była sporą warstwą błota, a mimo to, w kilku miejscach widać było szkarłatne łuski na skroni.
Demon uśmiechnął się paskudnie.
Dzieciak nie mógł mieć więcej niż piętnaście lat.
Umierał ze strachu.
Pieprz lubił ten zapach.
- No? - Zachęcił go.
- C... Czego chcesz? - Wychrypiał słabo.
Drżał.
Niezgrabnym gestem usiłował naciągnąć na głowę sztywny od brudu kaptur.
- Czego chcę? - Przekrzywił głowę demon. - Jakiś błagań, jęków, ewentualnie uprzejmej prośby.
- Nie jesteś łowcą. - Mętne spojrzenie zatrzymało się na Pieprzu.
- Nie. - Chłopak wyraźnie się odprężył. - Jestem demonem. - Rzucił lekko Pieprz.
Z rozbawieniem obserwował, jak przerażony dzieciak usiłuje zwiać.
Widać już dawno opadł z sił.
Mimo, że płynęła w nim smocza krew, płomień niemal wygasł.
Był zupełnie bezużyteczny.
Z łatwością mógł go dobić.
Wstał powoli i złapał dzieciaka za kołnierz.
Uniósł go niemal do pozycji pionowej i spojrzał prosto w oczy.
Dzieciak zaszczękał zębami ze strachu i niemal zemdlał.
- Nie chciałbyś dołączyć do gildii? - Zapytał demon szczerząc kły...
...Jasny westchnął.
- Może to głupie, ale brakuje mi tego skurkowańca. - Wzruszył ramionami Draco.
Marcelina nie skomentowała.
- Dałby im popalić, co? - Jasny uśmiechnął się lekko, wskazując czający się gdzieś za murami oddział aniołów.
Derwan rozejrzał się dookoła.
To była przesadna przezorność.
Wiedział, że ich zgubił.
Odczekał jeszcze trzy uderzenia serca i odkleił się od ściany domku.
Trzymając się cienia przemknął w stronę ganku.
Zapukał.
Drzwi otworzyła mu jasnowłosa dziewczyna.
W ręku trzymała smakowite ciastko.
Chłopak poczuł głód.
Skarcił się w myślach.
- Czy... - Zawahał się na chwilę, ale szybko przywołał się do porządku. - Tu mieszka druid?
- Ziemniak? - Zdziwiła się Muffinka. - Popularny się ostatnio zrobił.
Derwan nerwowo przestępował z nogi na nogę.
Nie podobało mu się, że na ganku jest idealnym celem.
- Właź, ale będziesz musiał poczekać. - Czarodziejka otworzyła szerzej drzwi. - Zjesz ze mną kolację?
Chłopak, który zręcznie wślizgnął się do środka, teraz stanął jak wryty.
- Słucham? - Zdziwił się.
Kto normalny zaprosiłby go na kolację.
W dodatku widziała go pierwszy raz na oczy.
- Nie dość, że prawie ślepy, to jeszcze głuchy. - Burknęła dziewczyna z niesmakiem.
Z pokoju niedaleko drzwi rozległy się podniesione głosy.
- Ja chciałem zobaczyć tego łucznika... - Szepnął zmieszany Derwan.
- To w końcu Ziemniak, czy Legglę? - Czarodziejka zmarszczyła brwi.
W końcu machnęła ręką.
- Mniejsza, elf jest na górze, obudził się. Może ty mu wyjaśnisz, że lepiej, żeby został w łóżku.
Nie dodała nic więcej, tylko zniknęła w kuchni.
Chłopak czmychnął na górę.
Przez chwilę zastanawiał się, po co właściwie tu przyszedł.
Powinien uciekać z tego przeklętego Miasteczka.
Jednak coś go pchało do tego łucznika.
Chciał zobaczyć, czy wszystko z nim w porządku.
Niedorzeczność.
Nie pukając otworzył jedyne zamknięte drzwi.
Stanął oko w oko z elfem.
Łucznik właśnie usiłował zapiąć koszulę.
Jedna ręka ewidentnie odmawiała mu posłuszeństwa.
Derwan stał skamieniały.
Wgapiał się w łucznika.
Najgorsze było to, że nie potrafił odwrócić wzroku.
- Czego tu szukasz? - Mruknął elf.
Chłopak zarumienił się.
Nie miał odpowiedzi na to pytanie.
Elf dał spokój guzikom i ze złością zaczął zaplatać włosy.
To też mu nie szło.
- Powinieneś leżeć. - Wyrwało się chłopakowi.
Czarne oczy spojrzały na niego ze złością.
- Do jasnej cholery, czego tu szukasz, smarkaczu?
Derwan bez słowa podszedł do łucznika i zanim ten zdążył zaprotestować, zaczął zapinać jasnobrązową koszulę.
- Jesteś najlepszym łucznikiem, jakiego widziałem. - Powiedział, a podziw w jego głosie zbił elfa z tropu.
Chłopak błyskawicznie uwinął się z guzikami i odsunął się.
Patrzył na łucznika dziwnym, stalowym okiem, w którym krył się podziw.
- Tak. - Odchrząknął elf. - Zwłaszcza teraz. - Machnął prawą ręką i syknął z bólu.
- To kwestia dni. - Wzruszył ramionami Derwan.
Elf ciężko usiadł na łóżku.
- Kim ty właściwie jesteś? - Przyjrzał się uważnie wyrostkowi.
Miał zabawne włosy.
I paskudną bliznę.
W dodatku łucznik nie miał pojęcia, skąd się wziął.
Z jakiegoś absurdalnego powodu nie potrafił oderwać od niego wzroku.
Im dłużej patrzył na to wychudzone stworzenie, na zaróżowione policzki i błysk w niepokojąco żywym oku, tym dziwniej się czuł.
Zupełnie, jakby coś się w nim budziło.
Jakby...
Potrząsnął głową.
Chłopak tymczasem ukucnął przy łóżku i nieśmiałym, ostrożnym gestem przesunął drobną dłonią po ramieniu łucznika.
- Naucz mnie strzelać.
Chłopak już na niego nie patrzył.
Prośba zawisła w powietrzu.
Elf miał ochotę się roześmiać.
Jutro mogą już nie żyć.
On sam nie był w stanie naciągnąć łuku.
Ba, on nie potrafił się nawet ubrać.
A ten dzieciak...
Uniósł dłoń i wsunął palce w czarno-białe kosmyki.
Były zadziwiająco miękkie.
Kim był ten chłopak i skąd się tu wziął?
Dlaczego prosi go o coś takiego?
W tym momencie nie miało to dla elfa żadnego znaczenia...
Pieprz schodził coraz niżej.
Pogrążone w mroku podziemia przesiąknęły zapachem krwi i strachu.
Demon zatrzymał się przed rzędem żelaznych drzwi.
Zrobiło mu się niedobrze.
Wróciły wspomnienia.
Mało brakowało, a straciłby równowagę...
...Ze zbawiennego omdlenia wyrwało go wiadro zimnej wody.
Szarpnął się.
Zabrzęczały kajdany.
Zdarte do mięsa nadgarstki odezwały się bólem.
A potem do świadomości demona dotarła rzeczywistość.
Zmaltretowane ciało wiło się w agonii.
Marzył o końcu.
Ktoś brutalnie rozwarł mu szczęki.
Porcja wzmacniającego naparu pozbawiła go złudzeń.
Wzrok się wyostrzył.
Archanioł uśmiechnął się złośliwie.
- Nie myśl, że to się kiedyś skończy. - Wysyczał uderzając.
Demon zawisł na wywichniętych ramionach.
Próbował powstrzymać bolesny jęk.
Nie udało się.
Oprawca uśmiechnął się z satysfakcją.
- Cholerne ścierwo. - Splunął z niesmakiem.
Odwrócił się w stronę drewnianego blatu upstrzonego plamami krwi.
- Wracając do tematu. - Sięgnął po długi i cienki szpikulec.
W świetle pochodni zalśniło niebieskie żelazo.
Demon uciekł wzrokiem.
Żeby to wszystko się już skończyło.
Powtórzył swoją mantrę.
Szybki i bolesny cios przywołał go do porządku.
- Patrz na mnie. - Wysyczał archanioł. - A może... - Zawahał się, kiedy demon podniósł na niego puste spojrzenie.
- A może już ich nie potrzebujesz? - Zbliżył szpikulec do prawego oka demona...
...Pieprz sapnął.
Przez chwile walczył, żeby utrzymać w żołądku ostatni posiłek.
Jeden już zapłacił.
Uchwycił się tej myśli.
Odnalazł swoją wściekłość.
Mdłości powoli mijały.
Zaryzykował i puścił ścianę.
W podziemiach panowała nienaturalna cisza.
Tu nigdy nie było cicho.
Ból zawsze odbijał się echem od ścian.
Rozpaczliwe wrzaski.
Błagania.
Agonalne krzyki.
Wbrew sobie otworzył pierwsze drzwi.
Był jak w transie.
Świadomość powoli gdzieś odpływała.
Musiał iść dalej.
Znalazł dwa trupy.
Dwie kolejne sale były puste.
Karasu wbił się w kamienną wnękę i w ostatniej chwili zgasił tkwiącą tam pochodnię.
Minęło go dwóch zakonników.
Pogrążeni w nerwowej rozmowie nie zwrócili na niego uwagi.
Odczekał chwilę.
Może jednak powinien iść za Pieprzem?
Nie, do diabła, cholerny demon nie miał teraz znaczenia.
Tortury.
Dowódca potrząsnął głową.
Czy to właśnie tu go trzymali?
Musiał dostać się do Rady.
Musiał ocalić Gryfy.
Musiał...
Zaklął paskudnie i puścił się pędem.
Przeskakiwał po trzy schody.
Zapomniał o jakichkolwiek środkach ostrożności.
Biegł omijając trupy.
Zwolnił dopiero po przekroczeniu, roztrzaskanych przez demona, drzwi.
Już na wąskich schodach uderzyła go przerażająca aura tego miejsca.
Obezwładniający, absurdalny lęk.
Stróżka zimnego potu spłynęła mu po czole.
Cuchnęło śmiercią.
Grozy dodawała dziwna, nienaturalna cisza.
Mimo to, dowódca szedł dalej.
Znalazł go klęczącego przy zamkniętych drzwiach.
Wielki, budzący lęk demon schował głowę w ramionach i kiwał się na boki.
Karasu rozejrzał się nerwowo.
Szybko uciekł wzrokiem od jednego z ciał połamanego na ogromnym kole.
Zmusił się, żeby zajrzeć do każdej sali.
Pieprz nie zwracał na niego uwagi.
Zielonooki podszedł powoli i ostrożnie dotknął ramienia demona.
Czarnowłosy zatrząsł się i skulił chowając głowę.
- Pieprz. - Dowódca zawahał się.
Ręce mu drżały.
Mięśnie boleśnie napięte do granic możliwości.
Serce waliło jak oszalałe.
Zaryzykował.
Przykląkł przy demonie i złapał go za ramię.
Z trudem utrzymał szarpiącego się rozpaczliwie wojownika.
- Pieprz! - Wrzasnął w pokryta potem twarz.
Demon zamrugał.
Karasu potrząsnął nim.
- Jestem Aeszma. - Szepnął łamiącym się głosem.
- Jesteś Pieprzem. Pieprzonym demonem. Moim demonem. - Wrzasnął Karasu prostując się gwałtownie. - I nie jesteś sam.
Dodał stanowczo.
Czarne oczy patrzyły na niego z zaskoczeniem.
- Weź się w garść. - Poradził mu Karasu.
Demon milczał.
Objął kolana ramionami.
Utkwił spojrzenie w drzwiach.
- Co z tobą? - Zdenerwował się dowódca.
Czuł presję.
Powinni być na górze.
Za dużo od tego zależało.
Ale przecież nie może zostawić Pieprza.
Spojrzał na skulonego demona.
Nawet nie próbował sobie wyobrazić, co mu zrobili.
- Boję się. - Wychrypiał Pieprz.
Karasu oparł się ciężko o ścianę.
- Ty się boisz? To ja umieram ze strachu.
- Po co przyszedłeś? - Demon powoli podniósł się z podłogi.
Wstrząsnął nim dreszcz.
Zgiął się w pół i zwymiotował.
- Bo przyjaciół się nie zostawia. - Mruknął Karasu i otworzył ostatnie drzwi.
Szybko tego pożałował.
Na drewnianym stole leżała dziewczyna.
Prawdopodobnie.
Zmasakrowane ciało zdawało się nie mieć kształtu.
Im dłużej Gryf na nie patrzył, tym bardziej dziwił się swojej pierwszej myśli.
W ciężkiej ciszy słychać było kapiącą krew.
Pieprz minął go w drzwiach.
Sztywnym krokiem podszedł od stołu.
Karasu w pierwszej chwili chciał go powstrzymać, ale kiedy na białe policzki spłynęły łzy, wycofał się.
Demon delikatnie położył dłoń na głowie dziewczyny.
A potem zaczął wyciągać z jej ciała długie, niebieskie szpikulce.
Tego dla dowódcy było zdecydowanie za wiele.
Pospiesznie wybiegł na korytarz.
Pieprz dołączył do niego chwilę później.
Na rękach niósł owinięte w grube płótno ciało.
W czarnych oczach płonął ogień.
Karasu odetchnął z ulgą.
Druid posłał zastępcy złe spojrzenie.
Na dworze zagrzmiało.
- Chyba żartujesz.
- Nie. Masz prawo się na mnie wściekać, ale musisz zrozumieć, że nie miałem wyboru.
- Ty chyba nie rozumiesz... - Druid wycelował w Hajmidala długi palec.
Na wojowniku nie zrobiło to wrażenia.
- Ty nie rozumiesz. - Zagrzmiał. - Mamy wojnę.
- W dupie mam waszą wojnę.
- Muffinkę też?
- Nie mieszaj jej w to!
- Ale ona należy do gildii. Mieszkacie tu! Do jasnej cholery...
Zastępca wziął głęboki oddech.
Spojrzał Ziemniakowi prosto w oczy.
- Przyszedłem przeprosić.
- Chujowo ci idzie. - Druid opadł na fotel bujany.
Chwilę huśtał się z zaciętym wyrazem twarzy.
- Potrzebna nam twoja pomoc. - Hajmidal zacisnął zęby.
- Domyślam się, że nie przylazłeś tu tylko po to, żeby przyznać się do błędu.
- Nie popełniłem błędu! - Wściekł się Hajmidal.
- Powiedz to Jadze, która została w Piekle!
Drzwi otworzyły się gwałtownie.
- Przestańcie drzeć japy. - Zarządziła Muffinka. - Mamy poważniejszy problem niż wasze dramy.
- Co się dzieje? - Zastępca stracił zainteresowanie druidem.
- Wygląda na to, że zaczęli... - Słowa czarodziejki utonęły w głuchym huku.
Hajmidal wyleciał bez słowa.
Czarodziejka złapała druida za rękaw i pociągnęła za sobą.
W miasteczku wybuchło zamieszanie.
- Chodźcie! - Jasny darł się z muru. - Szybko!
Zanim druid zaprotestował, Muffinka wdrapała się zwinnie po drabinie.
Na górze stał ojciec Matt, Jasny i Marcelina.
Draco skakał miedzy łucznikami.
- Coś podobnego... - Mruczał pod nosem mnich.
Szczęknął mechanizm potężnej katapulty i olbrzymi głaz pomknął w ich stronę.
- Kryć się! - Wrzasnął zastępca, ale Jasny złapał go za ramię.
- Czekaj. - Powstrzymał go.
Głaz był już na wyciągnięcie ręki, kiedy nagle rozprysł się o coś z trzaskiem.
Odłamki posypały się w stronę aniołów.
W świetle pochodni mignęła fioletowa poświata.
- Co to jest? - Hajmidal wytrzeszczył oczy.
- Jak rany, ale czad! - Podekscytowana czarodziejka podskakiwała w miejscu. - Niech walną jeszcze raz!
- A mówił ojciec, że nie da rady z tą barierą. - Zastępca uśmiechnął się do mnicha.
- To nie jest nasza bariera. - Powiedziała dziwnym tonem Marcelina.
Druid w milczeniu wyciągnął dłoń.
Fioletowe, ledwo dostrzegalne nitki połaskotały go w palce.
- Patrzcie na te zszokowane gęby! - Cieszyła się Czarodziejka. - Pocałujcie się w pierzaste tyłki! - Krzyknęła w stronę kłębiącego się w dole morza aniołów.
- Przygotować się! - Krzyknął Draco, na ledwo dostrzegalny sygnał Hajmidala.
Zastępca uważnie obserwował żołnierzy na łące.
- Hajmidal! - Z dołu wrzasnął Orety. - Mamy problem!
- Zostań tu, ja zajmę się dołem. - Rzucił w stronę Jasnego oficer po czym zeskoczył z muru.
Wylądował na ziemi zręcznym saltem.
Na placu, przy fontannie wybuchło jakieś zamieszanie.
Tymczasem na łące też coś się działo.
- Patrzcie! - Marcelina wskazała na dziwną postać, która właśnie wdrapała się na jedną z katapult.
- Ludzie! - Zagrzmiał dziwny, potężny głos.- I wy, wysłannicy Zakonu. - Dodał pospiesznie. - Radujcie się, albowiem dziś jest wasz szczęśliwy dzień. Ja, wielki wieszcz, opowiem wam historię!
- Ale jaja. - Klasnęła w dłonie czarodziejka.
Dwóch rycerzy próbowało ściągnąć szaleńca z katapulty, ale przeszkadzał im w tym atakujący zaciekle kruk.
- Dwieście lat temu, daleko stąd, miała miejsce Wielka Bitwa!
- Skisnę, jak będzie recytował Historię Zakonu. - Muffinka przysiadła wygodnie na skraju skrzyni wypełnionej strzałami.
Bez żenady pogrzebała druidowi w kieszeni i wyciągnęła ciastko.
Ziemniak rzucił ponure spojrzenie na wielką, czarną chmurę wiszącą nad Miasteczkiem.
Dyskretnie machnął ręką i burza pomknęła nad łąkę.
- Żelkgoedon miał być anyżowy. - Odpowiedział na zadziwione spojrzenie Jasnego.
- Poważnie, niebezpieczny z ciebie gość. - Parsknął wojownik.
Fenris przeciągnął się i leniwym ruchem łapy poturlał czaszkę po podłodze.
Potoczyła się i z głuchym trzaskiem wpadła w rząd ułożonych równo piszczeli.
- Oszukujesz. - Warknął Kair.
- Kogo nazywasz oszustem?! - Wściekł się jego brat. - Rusz się! - Wrzasnął na przerażoną Jagę.
Dziewczyna szybko zabrała się za ustawianie kości.
Sięgały jej do pasa.
Z trudem uniosła czaszkę i odniosła na miejsce.
Była zmęczona.
Głodna i spragniona.
Ale przede wszystkim, bała się.
Najbardziej tego, że zostanie tu na zawsze.
- Coś Aeszma się ociąga. - Kair z trudem skupił wzrok, żeby złapać w szpony jedną z czaszek. - Może trzeba było zostawić tę drugą?
- To urocze, pyskate dziewczę w słodkim, różowym bereciku i butach z kokardkami? - Parsknął Fenris. - Na głowę upadłeś? Niemożliwe, żeby Aeszmie zależało na takim utrapieniu.
Ta - Przeniósł łakome spojrzenie na Jagę - to zupełnie coś innego.
- Przypomina mi trochę Pożogę. - Kair wywalił język i wycelował.
Oczy zawirowały dziko.
Fenris nie odezwał się.
Nie przyznał się, że on też tak pomyślał.
Że to właśnie dlatego zatrzymał ją tutaj.
Kości przewróciły się z hukiem.
- Ha!
- Cholerny oszust! Magiczne spojrzenie jest zakazane!
- Kto tak powiedział?! - Kair skoczył w jego stronę.
- Chcesz się bić?! - Zawarczał Fenris.
Jaga poczłapała w kierunku kości.
Ledwo wyciągnęła rękę w stronę pierwszej, wszystkie z cichym stukotem znalazły się na swoim miejscu.
W sali zapadła cisza.
- Patrz, to potrafi czarować. - Jedno oko Kaira spoczęło na Jadze.
- Lepiej. - Fenris powęszył w powietrzu. - Użyła twojej mocy.
Jaga ostrożnie zaczęła wycofywać się w stronę drzwi.
Fenris skoczył w jej stronę.
Karasu przestępował z nogi na nogę.
Nie odezwał się jednak.
Pieprz ostrożnie położył owinięte ciało na łóżku, w jednym z pokoi.
Potem ukląkł i coś zaczął nucić.
Dowódca wyjrzał ma korytarz.
Nikogo nie było i to go paradoksalnie niepokoiło.
Wiedział, że w siedzibie Zakonu zawsze przebywa minimum pięćset gwardzistów, a oprócz tego ze dwie setki kuszników.
Nie mówiąc o zakonnikach, służbie...
- Idziemy. - Stanowczy, zimny ton Pieprza wyrwał go z zadumy.
- Musimy dostać się do Złotej Sali.
Demon nie odpowiedział.
Karasu po raz kolejny wspiął się na kamienne schody.
Na szczycie czekali na nich kusznicy i schowani za ich linią gwardziści.
- Dalej nie przejdziecie! - Odezwał się głos jakiegoś napuszonego anioła.
- Schowaj się. - Warknął Pieprz, wpychając Karasu we wnękę z pochodnią.
Dowódca zaklął, ale przestał protestować, kiedy w powietrzu zaświszczały bełty.
Demon szedł dalej.
Pociski omijały go, uderzając o ściany.
Kusznicy nie zdążyli przeładować broni.
Gwardziści wyszli na spotkanie demona.
Pieprz zatrzymał się.
- Zatkaj uszy. - Syknął w stronę Karasu.
Gryf zostawił pytania na później.
Posłusznie zakrył uszy.
Patrzył jak demon otwiera usta.
Jak gwardziści zamierają w połowie kroku.
Kusznicy założyli bełty i zaczęli strzelać.
Najeżone bełtami ciała gwardzistów spadały ze schodów.
W czarnych oczach płonął ogień.
Anioł skoczył na kuszników.
Dowódca z lękiem patrzył na mrożącą krew w żyłach masakrę.
Nagle, niewinne z pozoru zabawy demona przy ognisku, kiedy czarował piosenką, przestały mu się wydawać zabawne.
Teraz, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, dotarło do niego, że Pieprz nie jest jednym z nich.
Że być może nie ma w nim nic ludzkiego.
Ale przecież...
Przypomniał sobie sposób, w jaki demon położył dłoń na głowie tamtej dziewczyny.
Pieprz spojrzał na niego przekrzywiając lekko głowę.
Karasu powoli opuścił ręce.
Ślizgali się na okrwawionych schodach.
Czasem ciała zsuwały się na niżej, wydając głuche plaśnięcia.
Stanęli przed ogromnymi, złotymi drzwiami.
Pieprz postanowił nie pukać.
Prawe skrzydło wyleciało z futryny i w hukiem uderzyło o marmurową podłogę.
- Dzień dobry, zastaliśmy Wielkiego Mistrza? - Odchrząknął Karasu, przekroczywszy próg.
W wielkiej sali, której dwie ściany składały się z ogromnych, strzelistych okien, przy owalnym stole siedzieli członkowie Rady.
W tej chwili najwyraźniej zabrakło im słów.
Na honorowym miejscu siedział Alba.
Najwyższy miał na sobie złota szatę.
Jego zimne, niebieskie oczy wpatrywały się w Pieprza.
Demonowi na chwilę zabrakło powietrza.
Karasu błyskawicznie ocenił sytuację.
Skorzystał z dobrego pierwszego wrażenia i kilkoma susami dopadł siedzącego z brzegu, skromnie odzianego zakonnika.
Przyłożył mu ostrze do gardła.
- Jeśli któryś z was drgnie, zabiję go. - Syknął.
Odpowiedziała mu cisza.
A potem odezwał się archanioł w złotej szacie.
- Dlaczego uważasz, że nas to w jakiś sposób obejdzie?
- Zakładam, że trudno będzie wam wyjaśnić, dlaczego pozwoliliście zabić Wielkiego Mistrza.
Najwyższy otworzył uta, ale zakładnik powstrzymał go gestem.
- Daj spokój, Alba, chłopak jest bystry.
- Połóżcie dłonie na stół. - Mruknął Karasu.
Pieprz otrząsnął się.
Zrobił kilka kroków w stronę stołu.
Przyjrzał się uważnie zgromadzonym.
Dwanaście osób.
Scarfer nie wyglądał dobrze.
Był zielony.
Demon niespiesznie obszedł stół, a potem położył dłonie na ramionach tłuściutkiego archanioła.
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować czarnowłosy zatopił rękę w jego piersi i wyrwał istotę.
Na biały blat trysnęła krew.
- Nie próbujcie klątw. - Błysnął kłami i patrząc prosto w lodowate oczy schował istotę do kieszeni.
Wielki Mistrz zesztywniał.
Karasu widział, jak wymienia spojrzenie z Albą.
Nie podobało mu się to wszystko.
Za dużo przeciwników.
- Czego chcecie? - Zapytał z pozoru spokojnie Wielki Mistrz.
- Dlaczego zaatakowaliście moją gildię?
- Słucham? - Zdziwił się Zakonnik. - Co to ma znaczyć?
Cisza.
Pieprz leniwie oparł się o kolejnego Zakonnika.
- Zaraz. - Zdenerwował się Wielki Mistrz. - To jakieś nieporozumienie.
- Przez to wasze, nieporozumienie, - Wycedził Karasu. - Niemal nie straciłem życia. Pomijam fakt, że planowaliście coś większego. Odział już zaatakował, czy może na coś czekacie?
Cisza.
Demon przydusił do blatu Zakonnika.
- Alba, na Bogów, o czym on mówi?! - Wielki Mistrz utkwił spojrzenie w Najwyższym.
Archanioł oderwał oczy od Pieprza.
- To nie ma znaczenia. - Burknął i lekkim gestem dosłownie ściął Karasu z nóg.
Wielki Mistrz zerwał się z krzesła.
Przycisnął dłoń do krwawiącej szyi.
Demon skoczył przez stół.
Pozostali wstali się ze swoich miejsc.
Wiedział, że tak to się skończy.
Powinien iść sam.
Jakie szanse, w starciu z najpotężniejszymi, ma człowiek?
Najrozsądniej byłoby wytłuc ich po kolei.
Nie patrząc na nic.
Ale wiedział, że teraz już nie będzie tak potrafił.
Wyprostował się i zasłonił sobą leżącego dowódcę.
Przyjaciel, dobre sobie.
Pomyślał, a kącik jego ust uniósł się lekko ku górze.
Dwóch zaatakowało jednocześnie z obu stron.
To nie miało żadnego znaczenia.
Oni nie mieli żadnego znaczenia.
Pieprz patrząc w lodowate spojrzenie, zabił ich mocą.
Białe pióra zawirowały w powietrzu.
Wielki Mistrz krzyknął.
Pozostali też wrzeszczeli.
Tylko on stał i uśmiechał się.
Demon marzył, żeby zabić go na miliony sposobów.
Dokładnie tak, jak on to robił przez dziesięciolecia.
Dzień po dniu.
Abelard dobył miecza.
Trzech archaniołów poszło za jego przykładem.
- Żaden plugawy demon... - Zaczął Dziesiąty, ale przerwał mu śmiech.
Mrożący w żyłach, lodowaty śmiech.
Pieprz poczuł, że brakuje mu tchu.
Ciało znało na pamięć ten schemat.
Wiedziało, co będzie dalej.
Musiał walczyć.
Nie był już tym pieprzonym idiotą.
Przywołał wspomnienie zmasakrowanej dziewczyny.
Buchnęła wściekłość.
Oplotła go ciasno, spalając po drodze cały strach.
Tym razem to on wygra.
- Głupcy. - Wycedził Alba. - Aeszma nigdy nie był demonem. Jesteście ignorantami.
- Co ty wyprawiasz? - zdenerwował się Wielki Mistrz.
- To już nie ma znaczenia. Wy nie macie znaczenia. - Archanioł pstryknął palcami.
W Złotej Sali zmaterializował się wojownik.
Odziany w lekką zbroję.
Na szyi i nadgarstkach miał czarne obręcze, a w dłoni trzymał szablę.
Fioletowe oczy patrzyły na demona.
Pieprzowi zrobiło się niedobrze.
- Pamiętasz Slumbera? - Archanioł leniwie objął wojownika ramieniem.
Lodowate spojrzenie znowu zadawało ból.
Dowódca za jego plecami poruszył się.
Pieprz nie patrząc w jego stronę, zamknął go w bańce ochronnej i rzucił wysoko, na antresolę biegnącą dookoła Złotej Sali.
- Widzisz, niektórzy mają więcej rozumu od ciebie. - Mruknął archanioł.
- I pomyśleć, że to mnie nazywacie demonem. - Mruknął Pieprz.
- Żałuję, że twój rudzielec nie był taki skłonny do współpracy. - Alba bawił się z nim.
Delikatnie poklepał Slumbera po ramieniu.
- Zabij go.
Grzech nie potrzebował kolejnej zachęty.
W jego oczach płonęła wściekłość.
Skoczył.
Ile grzechów poszło w jego ślady?
Ile skończyło jak ona?
Bez przekonania posłał moc w jego stronę.
Wojownik zręcznie uniknął ataku.
Oczywiście, w końcu był najlepszy.
- Walcz ze mną na poważnie. - Zaskrzeczał.
- Nie mam zamiaru.
- Przynajmniej tyle jesteś mi winny, ty egoistyczny śmieciu.
Pieprz skrzywił się.
Należało mu się.
Nie chciał go zabijać.
Nie potrafił.
Pokręcił głową.
Slumber natarł.
Otrze zatrzymał podmuch mocy.
Ich spojrzenia znowu się spotkały.
W fioletowych oczach błyszczała wściekłość i pogarda.
Ale najgorszy był ten triumfalny uśmieszek Alby.
Sukinsyna, który odebrał mu wszystko.
Pieprz poczekał, aż grzech zaatakuje z boku.
Kiedy ostrze minęło go o włos, zanurzył dłoń w piersi Slumbera.
Wojownik westchnął z ulgą, a potem zmienił się w pył.
- Naprawdę myślałeś, że zdołasz mnie zabić w ten sposób? - Spojrzał z niesmakiem na Albę.
- Nawet przez myśl mi to nie przeszło. - Wzruszył ramionami archanioł. - Rozczarowałbyś mnie, gdyby tak się stało. A ty nie chcesz mnie rozczarować, prawda? No, Aeszma, postaraj się.
Pieprz z trudem utrzymał się na kolanach, kiedy uderzyło go kolejne wspomnienie.
Odciął się błyskawicznie.
- Skończ te chore gierki, Alba! - Zagrzmiał Abelard. - Demonów trzeba się pozbywać, a nie się z nimi zabawiać.
- Zabawiać powiadasz? Sądzisz, że jakikolwiek demon wytrzymałby moje, jak to nazywasz, zabawy?
- Nie pojmuję, co się tu dzieje. - Wielki Mistrz kończył obwiązywać szyję.
- Bo jesteś głupim starcem. - Oznajmił lodowato Alba.
- Dość! - Zagrzmiał jeden z Rady. - Zapominasz się.
- Obawiam się, że zbłądziłeś synu. - Niemal zmartwił się Wielki Mistrz. - Być może opętał cię ten demon...
- Wypraszam sobie. - Pieprz skrzywił się z obrzydzeniem.
- To nie jest demon, cholerni ignoranci. Macie przed sobą półboga.
- Bluźnisz! - Wrzasnął Wielki Mistrz.
- To wy jesteście ślepi. Nie macie o niczym pojęcia.
- On oszalał. - Szepnął Scarfer.
Moc pomknęła w stronę archanioła.
Odbił pocisk niedbałym ruchem dłoni.
Zalśniły skrzydła.
- Chcesz się bawić? - Uśmiechnął się paskudnie i wyciągnął miecz.
- Nie. - Pokręcił głową Pieprz. - Chcę cię zabić.
Zacisnął dłoń na szklanych kulkach i skoczył.
Karasu roztarł głowę.
Będzie musiał poważnie porozmawiać z Pieprzem, na temat rzucania jego skromnej osoby.
Ostrożnie przysunął się do barierki.
Wyglądało na to, że wszyscy szybko o nim zapomnieli.
Ale to wcale go nie pocieszyło.
Zupełnie przestał rozumieć, co tu się dzieje.
Obserwował najdziwniejszy pojedynek, jaki dane mu było oglądać.
Natężenie mocy w Sali przyprawiało o gęsią skórkę.
Reszta rady zbiła się w ciasną grupkę wokół Wielkiego Mistrza.
Szeptali nerwowo.
Archanioła najwyraźniej znużyła zabawa mocą, bo zawirował i zaatakował ostrzem.
Pieprz zręcznie uniknął ciosu.
Najwyższy nie zatrzymał się, zrobił wypad.
Ostrze, zdawałoby się bez trudu, przeniknęło przez ochronę z mocy demona.
Pieprz syknął i cofnął się.
- Rozczarowujesz mnie. - Zacmokał z niezadowoleniem Alba. - Podobno chciałeś mnie zabić?
Nie zostawił demonowi szansy na odpowiedź.
Szybki wypad przeszedł w cięcie z boku.
Skrzydło osłoniło go przed magią demona, który ciężko opadł na kolano.
Na białą posadzkę kapała krew.
- Wiesz, że pomysł z Miasteczkiem był mój? - Archanioł przesunął się po łuku. - Podpuszczenie Uriela było dziecinnie proste.
Uśmiechnął się, kiedy demon posłał mu nienawistne spojrzenie.
- Odbieranie ci kawałek, po kawałku wszystkiego, na czym ci zależy wyjątkowo mnie bawi.
- I ty się dziwisz, że Bogowie mają was gdzieś? - Pieprz podniósł się z podłogi.
W jego dłoni zmaterializował się miecz.
Ostrze zalśniło szkarłatem.
Archanioł zaatakował.
Demon usunął mu się z drogi i sparował cios.
Odepchnął go brutalnie.
- Żałuję, że zginiesz tak szybko. - Mruknął, kiedy Najwyższy minął go zręcznym piruetem.
Złoty miecz uderzył o moc.
Archanioł zmarszczył brwi.
Zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy skrzydło nie zatrzymało pocisku.
Pióra zapłonęły.
- To niemożliwe...
- On używa mocy Najwyższych! - krzyknął ktoś.
Alba skrzywił się i patrząc prosto w oczy demona, odciął płonące skrzydło.
Zachwiał się, ale to nie powstrzymało go przed wyprowadzeniem kolejnego ataku.
- Zdechnij wreszcie. - Warknął Pieprz atakując od dołu.
Archanioł odbił uderzenie i odskoczył.
Jego pocisk wtopił się w barierę demona.
Zrozumiał, że jego magia jest bezużyteczna.
- To ty krwawisz. - Syknął z satysfakcją. - I to jest w tobie najpiękniejsze. Bóg, którego możesz zranić. Od ludzi odróżnia cię jedynie zdolność do regeneracji.
Jesteś tak samo słaby.
- A ty jesteś debilem. - Warknął Pieprz- I za dużo gadasz. - Cięcie było krótkie i szybkie.
Ostrze przecięło bok Alby.
Archanioł nawet się nie skrzywił.
Pieprz odpuścił.
Dał się porwać wściekłości.
Pierwszy raz zobaczył strach, w zimnych dotąd oczach.
Alba cofnął się.
Karasu zamrugał.
To, co stało na dole nie miało nic wspólnego z Pieprzem.
Złoto-fioletowa moc wirowała otaczając potężnego mężczyznę.
Krzywe czarne kosmyki łopotały, poruszane mocą.
Czarne pióra szumiały, ocierając się o siebie.
Błysnęły białe kły.
Aura śmierci i cierpienia błyskawicznie wypełniła Złotą Salę.
Co słabsi padli na kolana.
Karasu nie mógł oderwać wzroku od zjawiska na dole.
Aeszma leniwym krokiem podszedł do archanioła.
Alba spróbował jeszcze trzech ataków.
Potem jego ostrze zmieniło się w pył.
- Pomyśleć, że kiedyś się ciebie bałem. - Wyszeptał mu do ucha demon i zatopił sztylet z zakonnej kuźni, prosto w sercu Alby.
Odsunął się i dla pewności poprawił impulsem mocy.
Taki sukinsyn mógł nie mieć serca.
Karasu poczuł, że unosi się w powietrzu.
Tym razem udało mu się zachować równowagę, kiedy wylądował przy Wielkim Mistrzu.
- No to teraz możecie rozmawiać. - Mruknął Pieprz.
- Ogarnij się, bo dziadek zejdzie na zawał. - Szepnął karcąco Karasu.
Czarnowłosy zmieszał się.
Upiorna aura zniknęła, a z nią czarne skrzydła i wszechogarniające przeświadczenie o nadchodzącej śmierci.
- Ja... - Wydusił Wielki Mistrz. - Nie wiem, co powiedzieć.
- Na początek odwołajcie atak. - Syknął Karasu.