Część trzydziesta pierwsza 18+Karasu miał serdecznie dość podróżowania.
Nie mogli dołączyć do misji, bo została zamknięta.
Zatem odpadało korzystanie z Punktu Przejścia.
Musieli telepać się konno.
I to w nocy.
Dowódca zastanawiał się, czy nie powinien wcześniej zająć się sprawą Czębril.
Przetrzymywanie jej w lochu, z jakiegoś powodu, nie wydało mu się właściwe.
Nawet, jeśli miała zamiar ich sprzedać.
W końcu to jednak anioł.
Czy coś...
Brzoza potarła biały policzek.
Wyglądała na zaniepokojoną.
- O czym myślisz? - Spytał Karasu, wstrzymując konia, żeby zrównać z łuczniczką.
- Że niby jedziemy ich ratować, ale bardziej wygląda to na samobójczą misję.
- Dlaczego?
- Mag, druid i najlepszy w Krainach łucznik nie dali rady, a my, za przeproszeniem, stanowimy dosyć słabe wsparcie.
Dowódca podrapał się po brodzie.
- Twoim zdaniem czwórka przednich wojowników, to mało?
- Róża nie jest wojowniczką, a ta... Pożoga, to jakiś nowicjusz.
- Ta... Pożoga, - Złośnica rzuciła drapieżny uśmiech przez ramię. - chętnie zobaczy, jak strzelasz. Nigdy jeszcze nie widziałam driady w akcji.
- Nie martw się na zapas. - Mruknął Karasu.
Wystarczy, że on się przejmował.
Podzielał zdanie driady.
Ale najnormalniej w świecie brakowało im ludzi.
Jasnego niestety trzeba było zostawić w Miasteczku, ktoś musiał pilnować tego bałaganu.
Pieprz musiał iść do Podziemia.
Dowódca się wzdrygnął.
Chyba jednak nie powinien był puszczać go samego.
Tarant wyrwał się do przodu, a zielonooki pozwolił mu zrównać z klaczą, na której jechała Pożoga.
Grzech rozglądała się zachłannie po okolicy.
Karasu nie miał pojęcia, co ona ogląda w tych ciemnościach.
Bezwiednym, łagodnym ruchem przeczesywała palcami sztywną grzywę wierzchowca.
- A tak właściwie, po co tam jedziemy? - Zapytała odrywając wzrok od chmur, sunących po czarnym niebie. - Będziemy wybijać gobliny?
- Nikogo nie będziemy wybijać.
Złośnica posłała mu podejrzliwe spojrzenie.
- To, co będziemy robić?
- Ratować przyjaciół.
- Często wysyłasz przyjaciół na pewną śmierć?
- Nikogo nigdzie nie wysyłałem. - Zniecierpliwił się dowódca. - Nie było mnie!
Pożoga zawierciła się niespokojnie.
Przez dłuższą chwilę jechali w milczeniu.
Jeśli uda im się utrzymać tempo, o świcie powinni dotrzeć do feralnej jaskini.
Dowódca był zmęczony.
Najchętniej poszedłby spać w swoim własnym łóżku.
Niech no tylko wszyscy wrócą cali do Miasteczka...
Zdecydowanie zarządzi tydzień wolnego.
Co najmniej.
Zwłaszcza, że zbliżał się festyn na powitanie zimy.
I tak dłużej nie wytrzymają, Gryfy nie tylko żyły z misji.
One żyły dla misji.
Im dłużej jechali, tym Pożoga stawała się bardziej apatyczna.
W końcu całkiem przestała się rozglądać i tylko siedziała zgarbiona, gapiąc się na swoje dłonie, oparte na łęku siodła.
Karasu bardzo starał się ją ignorować.
Po kolejnych dwóch milach poddał się.
- Co jest? - Spytał niby od niechcenia.
- Zastanawiam się, dlaczego Aeszma tak bardzo chce tu zostać.
- Nie podoba ci się w Krainach?
- Jest... - Zawahała się. - Zupełnie inaczej. Jasne, bywaliśmy tu wiele razy, ale zawsze w konkretnym celu.
- Na powierzchni jest chyba przyjemniej.
- Przyjemniej? - Zmarszczyła brwi Pożoga. - Za każdym razem spotykają nas tu cholerne nieszczęścia. W Krainach zaginęła Lesza, to tu złapali Aeszmę. Zamęczyli i zniszczyli Grzechy...
U nas przynajmniej wiadomo czego się spodziewać, a tu wszystko jest takie... fałszywe.
- Fałszywe? - Zdziwił się dowódca.
Spodziewał się różnych określeń, ale nie czegoś takiego.
Piękne, malownicze Krainy od zawsze były jego domem.
Nie wyobrażał sobie, jak można żyć w pozbawionym słońca Podziemiu.
- Bogowie Krain to straszne ścierwa. - Pożoga odgarnęła z twarzy niesforny kosmyk. - Ciągle coś knują. U nas, jak ktoś ci wadzi, to go po prostu wykańczasz.
- No tak. Na powierzchni takie posunięcia to ostateczność.
- Jesteście słabi. - Przewróciła oczami. - Albo tchórzliwi.
- Raczej rozsądni. - Obraził się dowódca.
- Jeśli tu zostaniemy, to będę musiała ci zaufać... - Grzech zamyśliła się. - Zresztą, co ja mówię, Aeszma nie będzie mógł zostać.
- A nie ufasz?
- Z konia spadłeś? Jesteś człowiekiem. - Skrzywiła się.
- Jedziesz ze mną na misję.
- Bo Aeszma mi kazał. - Nabzdyczyła się. - Nigdy nie jechałam na zadnie bez niego. Co będzie jeśli sobie nie poradzisz?
Karasu zwalczył w sobie chęć uduszenia jej na miejscu.
- Dlaczego mam sobie nie poradzić? - Zapytał wyjątkowo spokojnie. - Potrafię całkiem nieźle dowodzić. Pieprz mi ufa.
- Ma jakieś zaćmienie. - Syknęła Złośnica. - Skąd on cię w ogóle wytrzasnął?
- A może to ja go wytrzasnąłem, co?
- Nie rozśmieszaj mnie. On nigdy nie dałby się oswoić byle człowiekowi, gdyby nie miał w tym jakiegoś celu.
Karasu zacisnął zęby.
Najgorsze było to, że ten rudzielec wypowiadał na głos jego własne myśli.
Dlaczego zapomniany bóg ratuje wiejskiego dzieciaka przed trollem?
Aeszma?
Król demonów?
Który przelał morze krwi.
To się nie trzymało kupy.
Pożoga uśmiechnęła się.
- Też się nad tym zastanawiałeś, prawda?
- Dużo razem przeszliśmy...
- Tak, tak. - Zbyła go machnięciem ręki. - Mamy trochę czasu, więc może...? - Zachęciła go.
Dowódca westchnął.
Właściwie, co mu zależało?
- Ponad dwadzieścia lat temu, uratował mi życie.
- Dlaczego?
- Nie wiem. O to musiałabyś już zapytać Pieprza.
- I sądzisz, że mi odpowie? Czy ty go w ogóle poznałeś?
- Trochę. Takie przynajmniej mam wrażenie. A z drugiej strony - Karasu zadumał się. - Z drugiej strony, ostatnio mam wrażenie, że składa się z dwóch całkiem różnych istot.
- Dwóch. Strasznie prymitywne postrzeganie.
- Czy ty musisz mnie ciągle obrażać?
- A obrażam? - Zdziwiła się Pożoga. - Znaczy, co robię?
- Jesteś niemiła. - Prychnął Karasu.
Złośnica roześmiała się.
- Jestem Grzechem! - Wychyliła się z siodła i pacnęła go w czoło. - Czy Aeszma jest dla ciebie miły?
- Niespecjalnie.- Przyznał niechętnie dowódca.
- To czego ty ode mnie wymagasz? Przykład idzie z góry. - Oznajmiła filozoficznie.
- Znajdź sobie jakiś lepszy.
- Chyba nie masz na myśli siebie?
- Gdzieżbym śmiał. - Karasu wbił spojrzenie w ciemność.
Aeszma nie będzie mógł zostać.
Dlaczego to powiedziała?
Jeśli on odejdzie...
Dowódca wzdrygnął się.
Przecież to, co stało się teraz z gildią, nie miało nic wspólnego z odejściem demona.
Prawda?
W końcu skoro on naprawdę jest bogiem Podziemi, to nie ma dla niego miejsca w Krainach.
- Będzie ci go brakowało? - Spytała cicho.
Dowódca spojrzał prosto w bursztynowe oczy.
Aeszma jest niebezpieczny.
Nieobliczalny.
Sprawia cholernie dużo kłopotów.
Przez twarz Karasu przemknął lekki uśmiech.
Oczywiście, że będzie mu brakowało Pieprza.
- Straszny z ciebie głupek. - Uśmiechnęła się Pożoga. - No więc, dlaczego on cię uratował? - Szybko zmieniła temat, zanim zielonooki zdarzył się obrazić.
Gryf wzruszył ramionami.
- Chyba musielibyśmy się dowiedzieć, co tam w ogóle robił.
Grzech spojrzała na niego przychylniej.
- Kto by pomyślał, że jednak miewasz przebłyski...
Karasu pokazał jej język.
- Ale szybko mijają. - Pożoga wyszczerzyła kły.
- Czym ty właściwie jesteś?
- Jedna zagadka naraz. - Pogroziła mu palcem.
- Naprawdę sądzisz, że znajdziesz odpowiedź ot tak? - Zdziwił się Karasu. - Ja się nad tym zastanawiam od dwudziestu lat.
- Ale ja jestem od ciebie znacznie mądrzejsza. - Rzuciła takim tonem, jakby stwierdzała oczywistość.
Karasu prychnął pogardliwie.
- W takim razie bardzo jestem ciekawy, dlaczego wielki pan Aeszma pewnego pięknego dnia postanowił ocalić syna wiejskiego pastucha.
- Syna... - Pożoga wbiła w dowódcę takie spojrzenie, jakby zobaczyła go pierwszy raz w życiu.
- No, co do tego chyba nie masz wątpliwości? - Skrzywił się Karasu.
- A co? - Zapytała figlarnie. - Udowodnisz mi?
Zielonooki nie dał się długo namawiać.
Przechylił się w siodle i pocałował ją prosto w usta.
Pożoga odepchnęła go.
Szybko przytknęła zimne dłonie do zaczerwienionych policzków.
Dlaczego?
Dlaczego pocałunki tego durnia działały na nią w ten sposób?
Karasu przyglądał się jej z ukosa.
Unikała jego wzroku, aż się wreszcie zlitował i odchrząknąwszy wrócił do tematu.
- To co z tym synem?
- Nie wspomniałeś słowem o matce... - Szepnęła, ciągnąć nerwowo rudozłoty kosmyk.
W ciemności rozbrzmiewały dzikie wrzaski.
Histeryczne, przepełnione bólem krzyki, zniekształcone przez echo.
Czarodziejka zacisnęła mokre od potu palce na lasce.
Bezskutecznie usiłowała przebić wzrokiem otaczający ją mrok.
Nie widziała nawet kokardki na swojej magicznej broni.
Magia.
Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała?
Przecież wystarczy prosta formuła, żeby rozproszyć przerażającą ciemność.
Dwa słowa.
Tylko jakie?
Coś otarło się o jej plecy.
Zostawiło mokrą plamę.
Przeraźliwy krzyk wibrował w jej uszach.
Dwa słowa.
Nie potrafiła tego zrobić.
Skuliła się przyciskając zaciśnięte pięści do uszu.
Nie chciała tego słyszeć.
Dzika żądza krwi.
- Gdzie jesteś? - Szepnęła rozpaczliwie.
Zacisnęła powieki.
Laska potoczyła się w ciemność.
- Pomóż mi.
Strach napędzał rozszalałe serce.
Coś lepkiego kapnęło jej na dłoń.
Leniwie spłynęło w dół.
Znowu była sama.
Wokół szalała nienawiść.
Cuchnęło śmiercią.
Przerażenie wdzierało się w każdy zakamarek świadomości.
Paraliżowało.
- Pomóż mi, Aeszma. - Szept przeciął powietrze i zniknął w ciemności.
Stali na skalistej ścianie zbocza.
Rześkie podmuchy, budzącego się poranka, rozwiewały im włosy.
Vanisz odetchnęła z ulgą.
Poprawiła ułożenie nowej katany.
Dostała ją od Pieprza, kiedy poszli do jego składu broni.
Zerknęła na przeciągającego się demona.
- Przylazłeś tu po nas, czy po broń?
- Po jedno i drugie. - Błysnął kłami.
W szkarłatnej, pełnej zbroi wyglądał, jak wyjęty z opowieści Wędrowca.
Tylko, że...
Westchnął.
- Dlaczego mi się tak przyglądasz?
- Bez powodu. - Uciekła wzrokiem i skrzyżowała ręce na piersi.
Z jaskini wyszedł Hajmidal.
Z wyraźną przyjemnością zaciągnął się świeżym powietrzem.
Omiótł spojrzeniem trawiastą dolinkę i spochmurniał.
Pieprz zerknął przez ramię.
Z kamiennej rozpadliny nieśmiało wychylił się Vrat.
- No rusz się. - Ponagliła go Vanisz. - Musimy dowiedzieć się, co z Oretym.
- Daj mu spokój, to jego pierwszy raz. - Powiedział cicho Aeszma, obserwując ostrożne poczynania demona.
Vanisz uśmiechnęła się lekko.
Tak, ich Aeszma miał czekoladowe oczy pełne emocji.
To nie było mroczne, puste spojrzenie upiornego dzieciaka z wizji bajarza.
Vrat dosłownie chłonął otoczenie.
Szeroko otwarte, fiołkowe oczy rozglądały się ciekawie.
- Nigdy nie byłeś w Krainach? - Zdziwiła się wojowniczka.
Poszła w ślady Hajmidala i zaczęła schodzić ze wzgórza.
Obejrzała się.
- Dogonimy was. - Uspokoił ją Pieprz.
- Tylko zrób coś z nim. - Machnęła ręką w stronę Vrata. - Nie będziemy przecież paradować po tej przerośniętej wiosce z demonem.
- Co mam zrobić? - Spytał Vrat, z niepokojem macając się po rogach.
- No... - Wojowniczka zatrzymała się.
Posłała Aeszmie naglące spojrzenie.
- Musisz przybrać inną formę, pamiętasz, jak to robiła Pożoga, czy Blik?
- Ale dlaczego?
- Bo ludzie nie przepadają za demonami.
Vrat wyglądał tak, jakby miał ochotę zwiać do jaskini.
- Zrozumiem, jeśli nie chcesz ze mną iść. - Powiedział Pieprz dziwnie miękkim tonem.
Vanisz wytrzeszczyła oczy.
Z niedowierzaniem gapiła się na absurdalną scenę.
Potężny demon zgarbił się.
Jego palce mocniej zacisnęły się na drzewcu kosy bojowej.
Był wyraźnie zagubiony.
Bał się?
Aeszma położył mu dłoń na ramieniu.
Nachylił się i mówił coś, dziwnie mruczącym głosem.
Vrat pokręcił głową.
- Chcę. - Powiedział w końcu. - Tym razem nie mam zamiaru tkwić w Podziemiach. - W fiołkowych oczach pojawił się dziwny błysk.
Demon wyprostował się.
- Tym razem ci się przydam. Pozwól mi.
- Zawsze byłeś przydatny. - Kącik ust Aeszmy uniósł się lekko. - Zapytam ostatni raz: jesteś pewny?
- Tak. - Padła natychmiastowa odpowiedź.
Pieprz przez chwilę patrzył w fiołkowe oczy, a potem pochylił się jeszcze bardziej i delikatnie pocałował demona.
Vanisz zapomniała o oddychaniu.
Vrat westchnął, kiedy potężna moc wypełniła jego ciało.
Rogi zniknęły, a razem z nimi ciężka zbroja.
Pieprz odsunął się, czochrając jasnobrązową czuprynę, szczupłego chłopaczka o fiołkowych oczach.
Odpowiedział mu szeroki uśmiech.
- Dwa. - Aeszma objął Grzech ramieniem i trafił na zszokowane spojrzenie Vanisz.
- Więc jednak wolisz chłopców! - Rzuciła z dziwną satysfakcją.
Aeszma nie skomentował, bo nagle zachwiał się i opadł na kolana.
Rozpaczliwe życzenie przebiło barierę.
Przetoczyło się echem w jego głowie, dosłownie ścinając go z nóg.
Chwilę później napłynęła nowa fala palącej mocy.
Zrobiło mu się niedobrze.
Ból zacisnął na nim szpony.
Vrat błyskawicznie znalazł się przy nim.
Część magicznego ładunku łagodnie pomknęła przez łączącą ich więź.
Aeszma odetchnął z ulgą.
To życzenie.
Jakim cudem przeszło przez jego blokady?
- Co z tobą? - Fiołkowe oczy wpatrywały się w niego z niepokojem.
Vanisz przyklękła z drugiej strony.
Aeszma zacisnął powieki.
Przez jego posiniaczoną twarz przebiegł cień bólu.
Życzenie miało dziwnie znajomy ślad.
Skąd go znał?
Zmarszczył brwi.
To musiał być ktoś ważny...
- Hej! - Vanisz potrząsnęła nim bezceremonialnie, przerywając intensywną gonitwę myśli.
- Nic mi nie jest. - Zbył ją, wstając.
- Nie no, zupełnie. Przestań kłamać.
Pieprz westchnął, pocierając czoło.
- Weź ze sobą Szałwię i idźcie z Hajmidalem.
Wojowniczka zmrużyła oczy.
- Co ty bredzisz? - Zapytała podejrzliwie.
- Chodzi mu o mnie. - Powiedział chłopak.
- To w końcu Vrat czy Szałwia. - Wyprostowała się gwałtownie. - I dlaczego ja mam go niańczyć?
- Bo ja muszę iść. - Pieprz poprawił miecz na plecach. - A ty słuchaj Vanisz. - Przykazał Grzechowi.
Życzenie szumiało mu w głowie.
W żaden sposób nie potrafił go wcisnąć za barierę.
Ktoś ważny...
Karasu jest z Pożogą, wiedziałby, gdyby chodziło o nich.
To samo dotyczy Blika i Muffinki...
Czarne oczy rozszerzyły się ze zgrozą.
Tylko, że Drugi Grzech do niego nie wrócił.
Nie odnowił przysięgi.
- Muszę iść. - Powtórzył, tworząc w myślach drogę do nadawcy Życzenia.
Królewna Konstancja wyciągnęła nogi, opierając ubłocone kozaki na sąsiednim siedzeniu.
Kareta podskakiwała na wybojach.
Powinna jechać konno.
Gdyby nie uległa naleganiom ojca, już dawno byliby na miejscu.
A tak, musi się telepać tym odrażającym, drewnianym paskudztwem, które informuje wszystkich w promieniu kilku mil, że oto jedzie królewna.
Westchnęła z niesmakiem i wyciągnęła z dekoltu niewielki, skórzany woreczek.
Zadarła bufiasta spódnicę, odsłaniając udo i zabrała się do zawijania tytoniu w cienką, czarną bibułkę.
Miała nadzieję, że dowódca gildii okaże się wart zachodu.
Cóż, najwyżej każe go powiesić.
Wsadziła zrolowanego papierosa do ust i pstryknęła palcami.
W powietrzu pojawiła się mała wróżka, trzepocząc skrzydełkami.
Niecierpliwym ruchem naciągnęła długą zakolanówkę w biało czarne paski.
- Może po prostu zrobię ci zapalniczkę? - Burknęła przypalając papierosa fioletowym płomieniem. - Będzie wygodniej.
- Tak jest zabawniej. - Królewna pstryknęła jedno ze skrzydełek wróżki.
Chmura fioletowego pyłku wzbiła się w powietrze.
Zapachniało jagodami i bitą śmietaną.
Gdzieś wysoko przetoczył się głuchy grzmot i jaskinie zalało światło słoneczne.
Jasne promienie rozproszyły mrok i ukazały ślady niedawnej masakry w pełnym blasku.
Skulona czarodziejka bała się otworzyć oczy.
Powietrze przesiąknięte było krwawym odorem.
Ale najgorsza była chyba cisza.
Nikt się nie odezwał.
Nikt nie zawołał.
Coś miękkiego otarło się o jej kolano.
Krzyk ugrzązł jej w gardle.
Musiała otworzyć oczy.
Musiała walczyć.
W końcu jest czarodziejką.
Tylko jak uwolnić się od tego strachu?
Od paraliżującego przerażenia, które przejęło kontrolę nawet nad jej myślami.
- Kurwa. - Coś zasyczało gdzieś całkiem niedaleko.
Lodowate palce oderwały jedną z dłoni od ucha czarodziejki.
- Ocknij się wreszcie!
Uchyliła powiekę, tylko po to, żeby zacisnąć ją jeszcze mocniej.
- Ja pierdolę, to ja. Cholerna histeryczka... - Dalsze epitety utonęły w paskudnym kaszlu.
Więcej słów nie padło.
Świszczący oddech słabł z każdą chwilą.
Muffinka ponownie uchyliła oko.
Przy jej nogach leżał upiorny szkielet.
Czarodziejka ze świstem wciągnęła powietrze i cofnęła się gwałtownie.
Trafiła plecami na jakąś barierę.
Wychudzona, pokryta plątaniną żył ręka, zadrżała.
- Blik? - Zszokowana Muffinka patrzyła na umierający przy jej nogach Grzech.
Nie odpowiedział.
Czarodziejka zebrała się w sobie.
Zaczęło gorączkowo rozglądać się dookoła.
Tkwiła ciągle w tej samej jaskini, zamknięta w jakimś dziwnym kręgu.
Wszędzie leżały rozerwane zwłoki.
Przełknęła nerwowo ślinę.
Spojrzenie czarodziejki padło na laskę.
Drewniany kij leżał za grubą, fosforyzującą linią.
Podobnie, jak ledwo dychający Grzech.
Resztki białych włosów pokrywała krwawa posoka.
- Blik! - Muffinka wyciągnęła rękę w jego stronę, ale znowu trafiła na niewidzialną barierę.
Błysnęło i na kamiennej posadzce jaskini wylądował...
- Pieprz! - Muffinka wytrzeszczyła oczy.
Ciężka, szkarłatna zbroja zazgrzytała o kamienie.
- Nic ci nie jest? - Spytał rozglądając się czujnie.
- Skąd się tu wziąłeś? Jesteś prawdziwy? - Ptyś uszczypała się boleśnie w policzek.
- Zdaje się, że wypowiedziałaś życzenie. - Mruknął klękając przy Bliku.
- Śnieżynka, wybacz mi. - Wyszeptał, delikatnie dotykając wychudłego ramienia.
- Znowu spierdoliłeś. - Wycharczał Grzech.
Aeszma odetchnął z ulgą.
Nerwowo pogrzebał w kieszeni i wyszarpał z niej świecącą jasno kuleczkę.
Nie tracąc czasu, wepchnął ją Blikowi do gardła.
Grzech rozkaszlał się paskudnie, a potem znieruchomiał.
Czarodziejka zacisnęła pięści, i utkwiła wyczekujące spojrzenie w sponiewieranym ciele.
Grzech zadygotał i zaczął się zmieniać.
Muffinka odetchnęła z ulga, kiedy białowłosy chłopiec usiadł gwałtownie, walcząc o oddech.
Pieprz klepnął go z rozmachem w plecy.
- Ty pierdolo...
- Wiem. - Uciął Aeszma prostując się gwałtownie.
Niedbałym gestem dezaktywował krąg wokół czarodziejki.
- Gdzie jest Ziemniak? - Zapytała słabo Muffina.
Przez chwilę stała ze spuszczona głową, a potem rzuciła się w stronę Pieprza.
Zbaraniały demon nieśmiało poklepał po plecach, tulącą się do niego czarodziejkę.
- Obsmarkasz mi zbroję. - Westchnął ciężko. - Może mnie ktoś oświeci, co tu się właściwie stało?
- Ja nie wiem. - Muffinka najwyraźniej nie miała zamiaru puszczać Aeszmy.
- Kazałeś mi być tarczą, tylko kurwa umknęło ci, że to wymaga nakładów mocy! - Blik otrzepał się i posłał czarnowłosemu zabójcze spojrzenie.
- Jakoś nie przewidziałem, że wrócę w Poczet, geniuszu. Miałem cię napchać mocą archanioła?
- Przestańcie się kłócić. - Ptyś zabębniła palcami w szkarłatną zbroję.
Zadarła głowę do góry i przyjrzała się krytycznie demonowi.
- Kto ci obił facjatę? - Zapytała sięgając po kij.
Pieprz uciekł wzrokiem.
Blik zmrużył oczy, ale nic nie powiedział.
Czarodziejka zaczęła ostrożnie wędrować po jaskini.
Z ulga stwierdziła, że nie ma śladu ani po druidzie, ani po elfie.
- Nie zjadłem ich, jeśli o to ci chodzi. - Mruknął Blik, czując na sobie jej spojrzenie. - Ale ten wasz wilkołak był niczego sobie.
- Był?
- Nooo. - Blik błysnął kłami. - Potem założyli mu łańcuch i przestał kozaczyć.
Muffinka odetchnęła.
- Czyli jego też nie zeżarłeś.
- Nie gustuje w ścierwie. - Obraził się chłopak. - Możemy stąd iść?
Aeszma bez większego trudu pozbył się głazu blokującego korytarz.
- Przecież nie możemy iść bez Ziemniaka i Leggle. - Zaprotestowała Czarodziejka.
- Tym zajmie się Karasu. - Pieprz wziął naburmuszoną Muffinkę za rękę. - Stęskniłem się. - Przyznał ze zdziwieniem.
- No ja myślę. - Przewróciła oczami i mocniej zacisnęła drobną dłoń na potężnej ręce demona.
Karasu zapalił pochodnię.
Brzoza nałożyła strzałę na łuk.
Róża poprawiła pelerynę.
Pożoga, pod wpływem karcącego spojrzenia dowódcy, przestała dopisywać niecenzuralne słowa do goblińskich run.
- Pójdę przodem. - Oznajmiła, wyrzucając kawałek węgielka.
Karasu podał jej pochodnię.
Zbyła go pogardliwym parsknięciem i żwawo ruszyła przed siebie.
Szybko zniknęła w ciemności.
- No idziecie? - Karasu przełknął nerwowo ślinę, na widok płonących w mroku oczu.
Przeciskali się wąskim korytarzem.
Drgające płomienie pochodni przesuwały się po ścianach.
- Nie podoba mi się to. - Mruknęła Brzoza.
- Znajdziemy tych pomyleńców i wracamy.
Karasu o mało nie wszedł na Pożogę, która zatrzymała się gwałtownie.
- Aeszma tu jest. - Uprzedziła jego pytanie. - Znalazł Blika i czarodziejkę. - Zmarszczyła brwi. - Brakuje im elfa i ziemniaka?
Dowódca odetchnął z ulgą.
- Ziemniaka, druida. - Wyjaśnił.
- Cokolwiek. - Przewróciła oczami.
Wyszli na wąską, skalną półkę.
Powitała ich ciemność przepaści.
- Tam jest przejście. - Karasu wskazywał na korytarz po drugiej stronie rozpadliny.
- No. - Zgodziła się Pożoga wciągając głęboko powietrze. - Ale waszych warzyw tam nie ma.
- Więc gdzie mamy iść? - Zniecierpliwiła się Brzoza.
Grzech wskazała w dół ciemnej przepaści.
- Nie no, super, a może wiesz, jakim cudem mamy to zrobić? - Zniecierpliwił się dowódca, omiatając spojrzeniem gładkie ściany.
- Przecież tu są schody. - Zdziwiła się Pożoga, patrząc na nich, jak na idiotów.
I faktycznie.
Ledwie to powiedziała, tuż przy wąskiej półce, pojawiły się solidne, wykute w kamieniu schody.
- O rany. - Zdziwiła się Róża.
- Żałosna sztuczka prymitywnych zielonych zgniłków. - Wzruszyła ramionami Grzech.
Nie wdając się w dalsze dyskusje, zaczęła schodzić w dół.
Pieprz leniwie wyciągnął się na trawie.
Zdecydowanie wolał otwartą przestrzeń.
Podziemne korytarze źle mu się kojarzyły.
- Gdzieś ty był tyle czasu? - Ptyś przysiadła obok demona.
- Sprzątałem. - Błysnął kłami z własnego dowcipu.
- To prawda? - Spytała czarodziejka, przeszukując kieszenie.
- Co takiego?
- Że jesteś bogiem.
- Ta, najwyraźniej pewien mag postanowił namieszać mi w życiu. - Burknął Pieprz.
Blik parsknął śmiechem i usiadł okrakiem na demonie.
Zaskoczony Aeszma otworzył gwałtownie oczy.
- To jej wina. - Grzech pokazał paluchem na Muffinkę, która właśnie wyciągnęła z kieszeni pokruszone ciastko.
- Złaź ze mnie.
- Kiedy ja chcę, żebyś mnie wziął. - Wymruczał zalotnie Blik.
Czarodziejka zamarła.
Już miała coś powiedzieć, ale przerwał jej zły pomruk Pieprza, który błyskawicznym ruchem zrzucił z siebie Grzech i zawisł nad nim, dociskając za gardło do ziemi.
- Mówisz poważnie? - Warknął, patrząc w intensywnie niebieskie oczy.
- Tak, ale nie mam zamiaru cię całować. - Blik położył dłoń na twarzy Aeszmy i odepchnął go.
Pieprz rozbroił go bez większego wysiłku.
Czarodziejka zachłannie wpatrywała się w emocjonującą szarpaninę.
Wciekły Blik wił się, pod zupełnie niewzruszonym czarnowłosym.
- Waaaaaa. - Wyrwało się rozemocjonowanej Muffince, kiedy demon nachylił się i pocałował klnący Grzech.
Moc odnowiła zerwaną więź.
Blik odepchnął Pieprza i wytarł się z odrazą.
- Nawet tego nie skomentuję, ty odrażający dewiancie. - Wysyczał, zmieniając się w kota.
- Trzy. - Szepnął Aeszma z miną niewiniątka.
Przygarnął do siebie Muffinkę i objął ją, mrucząc zmysłowo prosto do ucha:
- Ja widziałem to ciastko.
Karasu szedł w milczeniu za Pożogą.
Odblaski pochodni igrały w jej włosach.
Po którymś zakręcie dał sobie spokój z pytaniem, skąd ona właściwie wie dokąd iść.
Róża była bardziej uparta.
- Jesteś pewna, że to dobra droga? - Wyprzedziła dowódcę i zrównała z śmiało maszerującą Złośnicą.
- Tu jest wszystko napisane. - Wzruszyła ramionami Grzech i pokazała na mijane goblińskie runy.
- Potrafisz to przeczytać?
- Nie, tak sobie zgaduję.
- Nie musisz być chamska. - Obraziła się healerka.
- A ty tępa.
- Drogie panie, to nie pora na kłótnie. - Wmieszał się Karasu.
- Uwaga. - Wstrzymała ich Pożoga.
Nagle na korytarzu zaroiło się od goblinów.
Zielone potworki były uzbrojone w oszczepy, maczugi i ostre metalowe pazury.
- Zabłądziliście? - Zaskrzeczał jeden z nich, prawdopodobnie dowódca oddziału.
- Raczej coś zgubiliśmy. - Błysnęła kłami Pożoga.
Jej głos dziwnie zawirował.
Karasu w ostatniej chwili odbił, pędzące w jej stronę ostrze.
W słabym świetle pochodni błysnęły bursztynowe oczy.
Gobliny wymieniły nerwowe spojrzenia.
- Nadal będziesz się upierał, żeby nikogo nie zabijać? - Syknęła w stronę dowódcy.
- Nie, już mi przeszło. - Mruknął.
- Odejdźcie. - Powiedział goblin stojący na przedzie i nakreślił w powietrzu dziwny znak.
Karasu odbił zaklęcie i cofnął się, zasłaniając sobą Różę.
Stojąca z tyłu Brzoza napięła łuk.
- Oddajcie elfa i ziemniaka, to pójdziemy.
Nie widzieli twarzy, stojącego tyłem do nich, Grzecha.
A jedynie, coraz szerzej otwierające się, mętne oczka goblinów.
Zielone maszkary, jak na komendę przybrały pozycje bojowe.
Przez korytarz przetoczył się gardłowy chichot.
- Zabić. - Mruknął przywódca potworków.
Karasu zrobił krok do przodu, mocniej ściskając rękojeść lekkiego miecza.
Turkusowa kolczuga zadzwoniła, ukryta pod ubraniem.
Pożoga powstrzymała go gestem.
Dowódca chciał zaprotestować, ale Złośnica odwróciła się.
Oniemiali patrzyli, jak niepozorna dziewczynka zmienia się w złotego smoka.
Pokryte błyszczącą łuską cielsko gada wypełniło cały korytarz.
Połowa goblińskiego oddziału nie zdążyła zwiać.
Pożoga zmiotła ich jednym kłapnięciem ogromnych zębisk.
Resztę dogonił ognisty podmuch.
Smok sunął do przodu.
Róża popatrzyła na Karasu szeroko otwartymi oczami.
- Zaczynam się zastanawiać, czego tak naprawdę powinniśmy się bać. - Mruknęła driada, mijając dowódcę.
Gryf z trudem otrząsnął się i ruszył w ślad za Pożogą.
Smok?
Temu obłąkanemu Pieprzowi nie przyszło do głowy uprzedzić go, że podsyła mu na misję jedną z najbardziej szalonych i nieprzewidywalnych bestii?
Przejechał ręką po twarzy.
Zastanawiał się, ile jeszcze niespodzianek szykuje dla niego demon.
Smok tymczasem znikał właśnie za rogiem.
Starając się nie deptać rozsmarowanych goblińskich trupów, podreptali za Grzechem.
Na ścianie korytarza, z prawej strony, ciągnął się rząd ciężkich, drewnianych drzwi z grubymi kratami.
Najwyraźniej gobliny urządziły tu sobie lochy.
Karasu miał wrażenie, że za każdym zakrętem niekończących się korytarzy, śmierdzi coraz bardziej.
Złoty smok zupełnie nie pasował do tego odrażającego miejsca.
Stabilne, kamienne podłoże zastąpiła błotnista breja.
- Cudownie. - Westchnęła Róża, patrząc ze wstrętem na swoje upaćkane kozaki.
- Za nami. - Ostrzegła ich Brzoza, uchylając się zręcznie przed bełtem.
Róża błyskawicznie zanurkowała do tyłu, a Karasu zasłonił driadę, która puściła w mrok kolejną strzałę.
Pochodnia upadła w błoto, i zgasła z sykiem.
Dowódca zaklął.
Bełt kuszy otarł się o jego policzek, rozcinając skórę.
Kolejny mlasnął w błoto, kiedy ktoś brutalnie pociągnął Gryfa do tyłu.
- Piąte drzwi. - Syknęła Pożoga w swojej bardziej przyziemnej postaci, a potem zniknęła w mroku.
Nie czekali, tylko przesuwając się niemal po omacku, odnaleźli właściwy loch.
Karasu zręcznie poradził sobie z zamkiem.
Róża tymczasem zapaliła świeczkę.
Pod jedną ze ścian niewielkiej celi leżał związany elf.
Druid miał więcej szczęścia, bo podwieszony za ręce pod sufitem, uniknął cuchnącej brei zalegającej na posadzce.
Obaj byli nieprzytomni.
Róża pochyliła się nad Legglę.
Podsunęła mu pod nos jakąś dymiąca buteleczkę, a kiedy elf się ocknął, wlała mu do gardła podejrzanie świecącą mieszankę.
Łucznik rozkaszlał się paskudnie i błyskawicznie oprzytomniał.
- Dzięki bogom. - Westchnął.
- No nie dla ciebie. - Burknęła healerka, krzywiąc się na widok ohydnie zaropiałej rany po ugryzieniu.
- Kończymy wycieczkę? - Do celi zajrzała Pożoga.
Beztrosko starła z twarzy resztki krwawej posoki.
Pstryknęła palcami i kajdany podtrzymujące druida pękły z trzaskiem.
Karasu złapał go w ostatniej chwili.
Sapnął uginając się pod ciężarem nieprzytomnego Ziemniaka.
- Pobudka, śpiąca Pyro. - Stęknął mu do ucha.
Druid uniósł powiekę.
- Jeszcze pięć minut, mamo. - Ziewnął zamykając z powrotem oko.
Zniecierpliwiony Karasu puścił Felusia w jedną z brejowatych kałuż.
- Musimy znaleźć Derwana. - Skrzywił się Legglę, z trudem utrzymując pozycję pionową.
- Wilkołaka? - Zapytała Pożoga, która oparta o ścianę cierpliwie czekała, aż opuszczą celę.
Elf skinął głową.
- Tu go nie ma. A my powinniśmy wracać.
- Nie możemy go zostawić! - Zdenerwował się Legglę.
- Po co nam wilkołak? - Zdziwił się Karasu, podając rękę złorzeczącemu druidowi, który utknął tyłkiem w błocie.
- Bo to syn kupiecki, którego uratowałeś, a którego te jełopy wzięły na rekruta. - Mruknął Ziemniak.
- Co? - Zapytał słabo dowódca.
- Ruszcie się. - Syknęła Pożoga nagląco.
Gdzieś całkiem niedaleko rozległo się wycie.
- Wygląda na to, że jednak sam się znalazł. - Jęknęła Róża.
- Jeśli nas zaatakuje, będę musiała go zabić. - Złośnica posłała Karasu pytające spojrzenie.
To nie było miejsce, ani czas na szczegółowe omawianie zasad mordowania na misjach, dlatego Gryf ograniczył się do krótkiego kiwnięcia głową, a potem pociągnął za sobą Ziemniaka.
Reszta ruszyła za dowódcą i druidem.
Pożoga odprowadziła ich wzrokiem i leniwym krokiem poszła w przeciwnym kierunku.
Właściwie te misje, to całkiem zabawna sprawa.
Tylko, że gobliny zostawiają wyjątkowo paskudny posmak.
Wilkołak truchtał na czterech łapach.
Na widok samotnej dziewczyny, niedbale opartej o framugę otwartej celi przystanął niepewnie.
Znamię na jego lewej łopatce zapiekło boleśnie.
Rozkaz był krótki: "Zabić intruzów".
Tylko, że to, co stało przed nim nie było zwykłym intruzem.
Bestia powoli wspięła się na tylne łapy.
Wyszczerzyła kły.
- Zwijaj się, idziesz do domu. - Poinformowała go Pożoga.
W srebrnym oku błysnęła nadzieja, ale równie szybko zgasła zduszona klątwą.
Wilkołak, warcząc wściekle, ruszył do ataku.
Grzech przemieniła się w skoku.
Potężne zębiska smoka złapały wilkołaka za skórę na karku.
Złoty gad zręcznie zawrócił i ruszył w ślad za towarzyszami.
Pieprz zanurzył się w gorącej wodzie.
Ciepła para kłębiła się nad sporym basenem.
Łaźnie były puste.
Czarnowłosy zanurkował.
Z przyjemnością zmył z siebie wspomnienie ostatnich dni.
Oparł się o marmurowy brzeg i wycisnął wodę z włosów.
Woda cudownie rozluźniała mięśnie.
Zeszło z niego całe napięcie.
Najchętniej wcale by stąd nie wychodził.
Przymknął oczy.
To był dobry moment na sprawdzenie siły.
Odetchnął głęboko.
Złota energia kłębiąca się w jego wnętrzu, odpowiedziała lekkim pieczeniem.
Już właściwie nie bolało.
Wypuścił słowa z myśli.
Melodia popłynęła nad powierzchnią wody.
Jej mroczna aura zjeżyła mu włosy.
Był bezpieczny, jego własne słowa nie mogły zrobić mu krzywdy.
Aura śmierci mieszała się z ciepłą parą.
Bardziej wyczuł, niż usłyszał, że nie jest sam.
Otworzył gwałtownie oczy.
Sunące leniwie słowa nagle zwróciły się w jedną stronę.
Pieprz odwrócił się gwałtownie.
Kilka kroków od niego stał skamieniały Karasu.
W wyciągniętej ręce trzymał niewielki flakon z biała cieczą.
Wiedział, że to nie jest dobry pomysł, a jednak postanowił zaryzykować.
O tym, jak wielki popełnił błąd przekonał się w chwili, gdy Pieprz zaczął śpiewać.
Dowódca nie śmiał nawet drgnąć.
Na wszelki wypadek wstrzymał też oddech.
Ale kiedy zobaczył strach w czekoladowych oczach, odruch ucieczki szarpnął jego ciałem.
Aeszma wiedział, że nie zdąży odwołać słów, które już pędziły w kierunku Karasu.
Wyskoczył z wody ślizgając się po posadzce dopadł dowódcę.
- Nawet nie drgnij. - Warknął mu do ucha, przygniatając go do mokrej podłogi.
Słowa z sykiem wbiły się w plecy demona, który zaciskając zęby zniwelował ich moc.
Ciągle miał nad nimi za małą kontrolę.
Ze złością spojrzał na zdezorientowanego Karasu.
- Złaź ze mnie. - Burknął dowódca, nie bardzo wiedząc, jak wydostać się spod całkiem gołego Pieprza.
W pierwszej chwili chciał go po prostu odepchnąć, ale nagle idea dotykania demona wydała mu się cokolwiek niewłaściwa.
Aeszma oparł dłonie po obu stronach głowy dowódcy i uśmiechnął się lekko.
- Czy ty się do mnie podkradałeś? - Zapytał rozbawiony.
Zażenowanie Karasu skutecznie unicestwiło wściekłość boga.
- Uwierz mi, na bardzo długo zapamiętam, że to cholernie niedobry pomysł.
Krzywiąc się odgarnął mokre włosy Pieprza, z których kapało mu na twarz.
Demon otrząsnął się jak wielki pies i wstał.
Uwolniony od kłopotliwego ciężaru Karasu, błyskawicznie pozbierał się z podłogi.
- Rozbieraj się. - Rzucił przez ramię Aeszma i wsunął się z powrotem do wody.
- Właściwie, dzięki tobie, już nie muszę. - Burknął dowódca ściągając mokrą koszulę.
Zignorował rozbity flakon i położył spodnie na złożonej, turkusowej kolczudze.
Z niesmakiem zerknął na rzucone byle jak ciuchy demona.
Wskoczył do wody.
Gdy się wynurzył trafił na drwiące spojrzenie Pieprza.
- No to o czym tak bardzo chciałeś ze mną porozmawiać?
- Gdybym wiedział, że lubisz sobie podśpiewywać przy kąpieli, to bym nie przylazł.
- Nie spodziewałem się towarzystwa. Swoją droga, w jaki sposób planowałeś wdusić we mnie to serum prawdy?
- Podobno wystarczy kontakt ze skórą. - Mruknął niechętnie dowódca, podpływając bliżej.
Czekoladowe spojrzenie nadal było łagodne.
Pieprz czekał.
- Dlaczego mnie wtedy uratowałeś?
- Kiedy? - Demon przekrzywił lekko głowę. - Bo tyle tego było, że sam rozumiesz...
- Ty zawszona mendo! - Karasu chlapnął w stronę drwiącego Pieprza.
- Już prawie niezawszona. Swoją drogą, czy to nie dziwne, że bogowie też mogą złapać wszy? - Leniwie odbił się od ściany i podpłynął w stronę Karasu.
- Trzymaj się ode mnie z daleka. - Zaprotestował Gryf, uciekając na drugi koniec basenu.
Wziął głęboki oddech.
- Wtedy na moście. - Przyszpilił Aeszmę spojrzeniem.
Pieprz zmrużył oczy.
- Rozmawiałeś z Pożogą? - Bardziej stwierdził niż zapytał.
Karasu nie widział powodu, żeby wypierać się pogawędki z Grzechem.
Bóg zanurkował.
Zielonooki cierpliwie czekał.
Właściwie nie miał nic do stracenia, najwyżej niczego się nie dowie.
Pieprz tymczasem wynurzył się przy kamiennym brzegu i zręcznie wspiął się na górę.
Dowódca mimo woli śledził niesamowitą grę mięśni, towarzyszącą każdemu kociemu ruchowi demona.
Był perfekcyjną maszyną do zabijania.
Przekonał się o tym nieraz.
Aeszma owinął się ręcznikiem i sięgnął po nowy mundur.
- Do czego doszliście? - Spytał w końcu, naciągając ciemnobrązowe spodnie.
- Że musiałeś mieć w tym jakiś interes. Dlatego pytam jaki?
- Jest coś jeszcze, prawda? - Demon bez trudu go rozszyfrował. - Wcześniej aż tak ci nie zależało na odpowiedzi.
- Wcześniej nie patrzyłem na to z takiej perspektywy.
- Jakiej? - Zabrzęczała sprzączka paska.
- Właściwej. Czy moja matka ma z tym coś wspólnego?
Pieprz wsunął ciemnozieloną koszulę.
Niespiesznie zapiął rząd guzików i poprawił ciemnobrązowy kołnierz.
Usiadł na ławie i wsunął wysokie buty z ciemnej skóry.
Poprawił sprzączki.
- Myślę, że już znasz odpowiedź na to pytanie. - Powiedział w końcu.
- Chcę to usłyszeć od ciebie. - Karasu podpłynął bliżej, nie spuszczając wzroku z demona.
- Tak, można powiedzieć, że jej wina.
- Dlaczego?
Pieprz wyprostował się gwałtownie.
Wyglądał dobrze nawet w tym cholerny mundurze.
Dowódca zupełnie bezsensu pomyślał, że najwyższa pora je zmienić.
Już nie byli podrzędną gildią, której wojownicy musieli wtapiać się w otoczenie podczas misji.
Oni od dłuższego czasu porą do przodu z dumnie podniesionym czołem.
Karasu przyłapał się na tym, że wcale nie chce usłyszeć tego, co ma do powiedzenia Pieprz.
Że to wszystko, było tylko jakimś chorym planem zemsty.
- Bo byłem tam przez nią. - Przyznał w końcu demon.
Karasu skrzywił się.
- Więc to jednak prawda. Byłem jakimś skutkiem ubocznym twojej chorej zemsty. Czy tobie w ogóle zależało? Czy to tylko taka gra? Chwilowy kaprys.
Pieprz przysunął się do krawędzi basenu i nachylił się nad Karasu.
- Mocno walnąłeś się w głowę, kiedy cię przygniotłem? - Zaniepokoił się.
- Odpowiadaj! - Zniecierpliwił się zielonooki.
- Zgubiłem się w twoich powalonych zarzutach. - Demon ścisnął palcami nasadę nosa o przymknął oczy.
Kolejna fala mocy uderzyła znienacka, ale ból szybko zniknął.
Pieprz odetchnął.
- Słuchaj, kim ja jestem, co? Pomyśl.
- Podobno bogiem.
- Pół bogiem. Nigdy się nie zastanawiałeś, kto jest odpowiedzialny za tę mniej boską połowę?
- Nie, zawsze myślałem, że jesteś cholernym demonem.
- Słuchaj, ja jestem beznadziejny w tych pojebanych zagadkach. - Przyznał ze zniecierpliwieniem demon. - Nie lubię się rozwlekać.
Chcesz prawdy, proszę cię bardzo. - Wyprostował się gwałtownie. - Byłem tam, ze względu na naszą matkę. Dlaczego cię uratowałem?
Bo chociaż przepełniała mnie nienawiść do niej, jakoś nie chciałem, żeby przy okazji zapłacił za to mój brat.
Aeszma odwrócił się na pięcie i wyszedł trzaskając drzwiami.
Muffinka ziewnęła, przeciągając się w pościeli.
Nareszcie wszystko wróciło na swoje miejsce.
No prawie.
Ale brak Marcepana nie wydawał jej się specjalnie kłopotliwy.
W końcu Hajmidal postanowił osobiście zająć się sprawą, więc reszta straciła zainteresowanie.
Z dołu dobiegł ją zapach kawy i smakowitego śniadanka.
Najwyraźniej druid był już na nogach.
Czarodziejka przeciągnęła się raz jeszcze.
Dzisiaj czekało ją poważne zadanie.
Najwyraźniej, całkiem niechcący, zrujnowała Pieprzowi życie, przywracając go w Poczet Bogów.
Ale skąd mogła widzieć, że nie powinna bawić się w składanie ofiar z ciastek, palenie świeczki i szczere życzenia, żeby oszołom wrócił do domu?
Tak, czy inaczej musiała przeprosić.
I w dodatku powinny być to porządne przeprosiny, bo od powrotu do Miasteczka Pieprz skutecznie jej unikał.
Muffinka zwlekła się z łóżka i założyła granatowy szlafroczek w złote gwiazdki.
Poczłapała do kuchni.
- Dzień dobry. - Ziemniak przywitał ją szerokim uśmiechem. - Jutro zaczyna się Festyn Zimowy!
- I z czego się tu cieszyć? - Zgasiła jego zapał czarodziejka. - Znowu zwalą się tu tabuny nawiedzonych ludzi.
- Przecież, on nie będzie wiecznie się na ciebie wściekał. - Druid zsunął na jej talerz puchatego naleśnika.
Polał go obficie czekoladą, ozdobił gwiazdkami z bitej śmietany i posypał świeżymi truskawkami.
- Skąd masz truskawki? - Spytała podejrzliwie Muffinka. - I w ogóle nie chodzi o Pieprza.
- Tak, jasne. - Pokiwał głową Ziemniak.
Czarodziejka w milczeniu żuła śniadanie.
Naleśnik zdecydowanie poprawił jej humor.
Właśnie kończyła, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi.
- Jeśli to posłaniec, to wsadzę mu ten rulon misji... - Zaczął bojowo druid, z zaciętą miną miażdżąc truskawkę widelcem.
Ale na progu stał Derwan.
Właściwie drobnego chłopca nie było widać spod kolorowych paczek.
Za jego plecami kiwała się na piętach Pożoga.
Czarodziejka otworzyła szerzej drzwi.
- Więc jednak u nas zostajesz? - Spytała, kiedy Derwan wszedł do przedpokoju.
- Spoko, pilnuję, żeby nie urwał się z łańcucha. - Wyszczerzyła zęby Złośnica. - O, co tak ładnie pachnie?
- Naleśniki. - Uśmiechnęła się czarodziejka. - Rozbierajcie się i chodźcie do kuchni.
Pożoga popatrzyła na nią pytająco.
Ubrana w przepisowy mundur gildii nie bardzo miała co zdejmować.
- No tak. Dlaczego nie nosisz płaszcza? - Zdziwiła się Muffinka, przejmując od Derwana część paczek, kiedy ten walczył z peleryną. - Co to właściwie jest?
- Prezenty! - Puściła do niej oko Grzech.
- Ktoś powiedział prezenty? - Zaciekawiony druid wychylił się z kuchni.
- No tak. - Zmieszał się Derwan. - Bo ja muszę was przeprosić.
Muffinka ciekawie zajrzała, do różowego pudełka w białe kwiatki.
W środku był śliczny płaszczyk.
Czarodziejka pospiesznie wepchnęła resztę paczek druidowi i wyciągnęła cudo z pudelka.
Zrobiony z mięciutkiego ciemnobrązowego materiału, miał kokardki na mankietach i puchate, białe pomponiki na końcach sznurków od kaptura, wykonanego z takiego samego materiału.
Muffinka założyła płaszczyk i okręciła się z zachwytem.
Z pokoju wyszedł ziewający Blik.
- Czy ty masz płaszcz zapinany na żelkowe misie? - Zapytał, nachylając się w stronę Muffinki.
- To guziki, ciemniaku. - Parsknęła Muffinka, miziając go puchatym pomponem po nosie.
Blik odgonił ją machnięciem ręki.
- Nadal tu śpisz? - Pożoga popatrzyła na Grzecha z góry.
- A ty niby gdzie? - Prychnął.
- U Aeszmy.
- Właśnie! - Pokazał jej język. - Ja mam przynajmniej naleśniki na śniadanie. - Wyminął zręcznie druida i walnął się przy stole.
- Jak wy się mieścicie w tym małym pokoju? - Zdziwiła się czarodziejka, odwieszając płaszcz na wieszak.
Pogłaskała mięciutką kokardkę kończącą rękaw.
- Aeszma tam nie śpi. - Wzruszyła ramionami Pożoga i czmychnęła za Blikiem do kuchni.
- Dziękuję, jest śliczny! - Muffinka uśmiechnęła się do Derwana.
- Jest jeszcze to. - Podał jej drugie pudełko, tym razem granatowe w złote księżyce.
Czarodziejka aż pisnęła na widok ślicznej sukienki, w wyjątkowo apetyczne ciasteczka.
- Nie wiem, o co chodzi, ale możesz mnie tak przepraszać każdego dnia! - Wywlekła sukienkę i przyłożyła przeglądając się w lustrze. - No jak w tym pójdę do Pieprza, to musi mi wybaczyć!
- On by ci wybaczył, nawet jakbyś poszła w worku po ziemniakach. - Zauważył druid.
- A to dla ciebie. - Derwan podał Ziemniakowi dwa pudła. - Powinienem był was jakoś uprzedzić. Wyjaśnić.
- A co dostał Legglę? - Spytała słodko Muffinka, zaglądając do pudełka, które otworzył druid.
Wilkołak zarumienił się.
W pudle była śnieżnobiała koszula z szerokimi rękawami.
- Aż się prosi, żeby ci ją upaćkać. - Rozmarzyła się czarodziejka.
Druid szybko przymierzył prezent, przezornie odsuwając się od Muffinki.
Z kuchni nadleciała truskawka i z plaskiem wylądowała na plecach Ziemniaka.
Blik zarechotał, a Pożoga mało nie udusiła się od tłumionego śmiechu.
Plama zniknęła równie szybko, jak się pojawiła.
- Łoo, jaki szał! Też chcę rzucić! - Zapalił się Ptyś.
- Łapy przy sobie! - Zaprotestował druid.
Derwan parsknął, schodząc z linii strzału.
Ziemniak olał latające truskawki i otworzył drugie pudełko.
- Magiczna kamizelka z trzydziestoma siedmioma kieszeniami. - Pochwalił się wilkołak. - Z czego jedna gwarantuje stały zapas żelek.
Ziemniak rozpłynął się.
- Jak dla mnie możesz zmieniać się, kiedy ci tam pasuje. - Uśmiechnął się szeroko.
Rozległo się pukanie i do środka zajrzał Karasu.
- O, co to za impreza? - Zainteresował się. - Jego wzrok padł na upaćkaną owocami podłogę. - Skąd macie truskawki?
- Wilkołak chce z tobą pogadać! - Przypomniała z kuchni Pożoga.
- Jasne, widział ktoś Pieprza?
- Od wczoraj nie.
- O, co to za boskie zapachy? - Do środka weszła Vanisz, a za nią wsunął się nieco zmieszany chłopak.
- Szałwia! - Pożoga skoczyła w jego stronę.
- Chodź na naleśniki! - Zawołał Blik, polewając swoją porcję czekoladą.
- Co to są naleśniki? - Spytał cicho Grzech.
- Chodź, drogie dziecię we mgle. - Złośnica pociągnęła go za rękę. - Wskażę ci drogę.
Muffinka parsknęła.
- O, skąd macie truskawki? - Zdziwiła się Vanisz. - Hajmidal cię szuka. - Przypomniała sobie na widok Karasu.
- Chciałbym, żeby choć przez jeden dzień nikt mnie nie szukał. - Westchnął dowódca.
- Kiedy ty jesteś niezastąpiony! - Wyszczerzyła się wojowniczka.
- A czemu właściwe szukasz Pieprza? I co znów zmalował, że tak skutecznie się ukrywa? - Muffinka ułożyła zgrabną piramidę z pudełek.
- Oznajmił, że jest moim bratem i zwiał. - Westchnął Karasu, zjadając, upaćkaną czekoladą, truskawkę.
Wszystkich zgromadzonych w domu czarodziejki zgodnie zatkało.
Pieprz siedział na kamieniu przy jeziorze.
Przyglądał się tabunom walącym do Miasteczka na festyn.
Ojciec Matt natknął się na niego przez przypadek.
Jednak wyraźnie się ucieszył na widok demona.
- Trudno cię znaleźć. - Oznajmił z lekką naganą.
- Bo się ukrywam. - Burknął czarnowłosy.
- A przed kim konkretnie? Wyznawcami, urocza cyganeczką, narwaną czarodziejką, elfem czy dowódcą? A może chodzi o maga?
- Przed nim akurat nie jestem w stanie się schować. - Westchnął z żalem Aeszma.
- Pogadajmy. - Zaproponował mnich.
- Nie jestem w tym dobry. - Demon podciągnął nogi i oparł brodę na kolanach.
- Była dziś u mnie niejaka Sawa. Pytała o ziemię. Podobno szykują się z Hajmidalem do założenia winnicy.
Zakonnik nie doczekał się odpowiedzi więc kontynuował.
- Jak się zapewne domyślasz, musiałem odprawić ich z kwitkiem. Zgodnie z twoim życzeniem, nic im nie powiedziałem, ale to tylko kwestia czasu. Oni szybko dojdą, do kogo należą tereny wokół Miasteczka.
- Rozumiem.
Kapłan podążył za wzrokiem Aeszmy.
- Ta ochrona to twoja sprawka, co? - Zapytał, patrząc na mury.
- Byłem ciekaw, czy potrafię zrobić coś takiego. - Pieprz uśmiechnął się lekko.
- No powiem ci, że efekt przeszedł oczekiwania. Walili i nic! Gdyby nie bariera, siedzielibyśmy na zgliszczach.
Mnich odchrząknął.
- Tak naprawdę, to przyszedłem w innej sprawie. Chodzi o tę kapliczkę.
Czarnowłosy objął kolana i schował głowę w ramionach.
Westchnął ciężko.
- Ciągle je słyszę. - Mruknął.
- Co takiego? - Zdziwił się kapłan.
- Życzenia.
Ojciec Matt pogłaskał się po siwej brodzie.
- Może najwyższa pora coś z tym zrobić? Ignorowanie ich nie sprawi, że zniknął i wszystko będzie jak kiedyś. Jesteś bogiem, niezależnie od tego, co robisz z życzeniami.
- Niestety...
- Dlaczego? Patrzysz na to, jak na jakąś karę.
- Raczej przekleństwo.
- Przecież to może być błogosławieństwo. - Zaprotestował mnich.
Aeszma roześmiał się.
Lodowaty, pozbawiony wesołości chichot pomknął po tafli jeziora.
Ojciec Matt wzdrygnął się.
- Ja nie jestem jakiś dobrotliwym bożkiem płodności, czy wina. Jestem chodząca zagładą. Naprawdę sądzisz, że coś dobrego może wyniknąć ze spełniania życzeń, które słyszę?
- Sądzę, że zależy ci na Gryfach. Na Miasteczku. Uważam, że Świątynia powinna być twoja.
Pieprz popatrzył na niego zaskoczony.
- Oszalałeś? - Zdumiał się. - Chcesz zabrać świątynię Rahai i dać ją mnie? Zamienić kult Atona na świątynię Aeszmy?
- A co w tym niewłaściwego? - Zdziwił się mnich. - Jesteś bogiem? Jesteś. Ludzie się do ciebie modlą. Mieszkasz tu. Chronisz Miasteczko. Dbasz o bezpieczeństwo mieszkańców. Żaden inny bóg nie zrobił dla nas nawet połowy tego, co ty.
Im więcej masz wyznawców, tym większą mocą dysponujesz, a co za tym idzie, zapewnisz nam lepszą ochronę. To czysty egoizm.
Plus, zniknie to paskudztwo spod studni.
- Jeśli stawiasz sprawę w ten sposób... - Zawahał się demon.
Ojciec Matt wyciągnął do niego dłoń.
Pieprz uścisnął kościstą rękę mnicha.
- No to, na zakończenie Festiwalu, zrobimy jakaś ceremonię z błogosławieństwem. - Zatarł ręce.
- Wiedziałem, że jest jakiś haczyk. - Westchnął bóg.
Pożoga siedziała przy studni i czekała na Sawę.
Na rynku trwała wesoła krzątanina.
Kupcy szykowali stragany na festyn.
Przyjechali kuglarze i trupa teatralna.
Muffinka wyciągnęła w stronę Grzecha torbę z ciastkami.
Pożoga z błogą miną wgryzła się w czekoladową masę.
- Ty zawsze masz coś pysznego. I pachniesz tak słodko. - Wymruczała.
- Uznam to za komplement. - Uśmiechnęła się czarodziejka.
Od strony gospody szła Sawa.
Już na pierwszy rzut oka było widać, że nie jest w najlepszym humorze.
- I co? - Zainteresowała się Muffinka, wyciągając torbę w stronę cyganeczki.
- I gówno, że tak brzydko powiem. Nie mamy gdzie założyć winnicy.
- No ale przecież tam jest masa ziemi. - Pożoga machnęła ręką w stronę bramy Miasteczka.
- Taak, ale nie wiadomo czyjej.
- No to zacznijcie kopać, zaraz się znajdzie właściciel. - Podsunęła czarodziejka.
- Do tego dochodzi problem z pieniędzmi. Nikt nie ma takiego kapitału.
- O co chodzi z tymi pieniędzmi? - Zainteresowała się Pożoga. - Każdy tak się nimi przejmuje. I co to ten cały kapitał?
- Pieniądze to takie... - Zawahała się Muffinka.
- Za pieniądze możesz kupić, co chcesz. - Weszła jej w słowo cyganeczka.
- Co tylko chcę? - Pożoga otworzyła szeroko oczy.
- Powiedzmy. Ciastka na bank. - Zapewniła czarodziejka.
Sawa pogrzebała w kieszeni i położyła na studni kilka monet.
- Najcenniejsze są złote, mają największą wartość. Potem są srebrne i wreszcie miedziaki.
- Aeszma ci nie wyjaśnił? - Zdziwiła się Muffinka.
- Nie pytałam. - Pożoga wzięła pieniążek i zaczęła go ostrożnie oglądać.
- W Podziemiach nie macie czegoś takiego? Nie handlujecie?
- Handlujemy.
- No to czym płacicie?
- Duszami albo kulkami mocy.
- Ach. Zmieszała się cyganka. - No tak.
- Więc pan Ragnus też nie może nam pomóc. Chociaż owszem, wino chętnie weźmie. Hajmidal powiedział, że można by zacząć od kilku sadzonek u niego w ogrodzie, ale to dobre na zioła.
- No to co zrobisz? - Muffinka wyciągnęła kolejne ciastko i puściła torbę w obieg.
Po chwili wszystkie trzy żuły w milczeniu czekoladowe wypieki pani Gibons.
- Myślałam o tym, żeby otworzyć mały sklepik z maściami, pachnidłami, kremami, może jakimiś ozdobami, tego typu wyrobami, które sama potrafię robić.
- A do tego nie trzeba pieniędzy? - Spytała Pożoga.
- Trzeba. - Zasępiła się Sawa.
- A gdybyśmy zostały wspólniczkami? - Zastanowiła się Muffinka. - Otworzymy sklepik z całą masą ślicznych i pachnących rzeczy.
Cyganka popatrzyła na nią zaskoczona.
- Ty na bank potrafisz więcej od nas... - Mówiła dalej czarodziejka.
- Ja się chętnie nauczę. - Zapaliła się Pożoga. - Tak jak z tą maścią leczniczą!
- Ja mam trochę pieniędzy, jak wrócą misje, to zawsze wpadnie więcej... - Muffinka zadumała się.
- Naprawdę, chciałybyście? - Sawa uśmiechnęła się nieśmiało.
- To za misję dostaje się takie? - Pożoga obróciła w palcach monetę.
- No i całkiem nieźle płacą. Tylko trzeba należeć do gildii, ale ciebie już chyba przyjęli, co? - Spojrzała znacząco na mundur.
- A, ja to znalazłam w szafie Aeszmy - Wzruszyła ramionami.
- Dziewczyno! - Załamała ręce Sawa.
- Ciebie trzeba ratować! - Postanowiła Muffinka, przytulając mocno Pożogę. - Idziemy na zakupy.
- Czekajcie. - Wstrzymała je Grzech. - To może ja zapytam Aeszmę?
Pieprz właśnie szedł w ich stronę.
Widok małego sabatu trochę go przystopował.
- Gdzie się chowałeś? - Zainteresowała się Muffinka.
- Wcale się nie chowałem.
- Zobacz w jakim stanie zostawiłeś Pożogę. - Burknęła Sawa z naganą.
Aeszma przyjrzał się podejrzliwie Grzechowi.
Nie zauważył nic nadzwyczajnego, więc zerknął pytająco na cyganeczkę.
- Ona nie ma się w co ubrać! - Wybuchła czarodziejka. - Słowem jej nie wspomniałeś o pieniądzach!
- No nie. - Pieprz poczochrał się z zakłopotaniem. - Faktycznie, no i Blik nadal siedzi ci na głowie?
- Jesteś beznadziejny. - Muffinka przewróciła oczami, a potem przypomniało jej się, że przecież miała go przeprosić.
- No właśnie, muszę iść na zakupy. - Oznajmiła zadowolona z siebie Pożoga.
- Dołącz do gildii, to będziesz miała kieszonkowe. - Uśmiechnął się lekko demon. - Zresztą musimy spotkać się z Karasu.
- Spotkanie z braciszkiem? - Spytała z niewinną minką Muffinka.
- Gdyby nie ty, to wszystko by się nie wydarzyło. - Burknął, patrząc na Ptysia z góry.
- Ale mnie kochasz, prawda? - Jęknęła żałośnie czarodziejka, ciągnąc Pieprza za przód koszuli.
Demon przewrócił oczami.
Złapał Muffinkę za rękę, żeby ratować mundur i nachylił się mrucząc jej do ucha.
- Jestem bogiem Podziemia. Nie mam pojęcia o miłości. - A potem uśmiechnął się w taki sposób, że i cygance i czarodziejce zrobiło się gorąco.
- Przepraszam. - Westchnęła skruszona Muffa. - Ja naprawdę nie wiedziałam, że ciastka mogą zrujnować życie.
- Gdyby nie twoje ciastka, nigdy byśmy się nie spotkały. - Przypomniała jej Pożoga, miziając się po twarzy pomponem od płaszczyka Ptysia.
- No racja. - Zgodziła się czarodziejka. - No to za co ja właściwie przepraszam?
Pieprz westchnął ciężko.
Trafił na czarne spojrzenie cyganeczki.
Kołnierz kozuli zrobił się nagle podejrzanie ciasny.
- Chciałem z tobą porozmawiać. - Wyciągnął rękę w jej stronę. - Przejdziemy się?
- Uuu. Jakieś słodkie tajemnice. - Zatrzepotała rzęsami Muffinka.
- Pożoga, zawlecz Blika i Szałwię do Karasu. Spotkamy się w gildii za jakaś godzinę.
- A pożyczysz mi pieniądze, na sklep?
Aeszma zamrugał.
Cyganka parsknęła śmiechem.
Pozwoliła się wziąć za rękę.
Dłoń Pieprza jak zwykle była ciepła.
- Co wy knujecie? - Spytał podejrzliwie.
- Och, tylko mały sklepik z całą masą cudowności. Słuchajcie! - Czarodziejka przeczesała palcami czarny kosmyk, opadający na ramię boga. - Przecież na nim można testować ozdoby na włosy.
Demon cofnął się krok od Muffinki.
- Pożyczę ci tę kasę. - Powiedział powoli do Pożogi. - Jeżeli ona - Wskazał na rozanielonego Ptysia. - nie będzie nic na mnie testować. Nigdy.
- Naprawdę? - Rozpromieniła się Złośnica.
- Bosko! - Klasnęła czarodziejka, ale na widok miny Aeszmy szybko się zreflektowała. - Znaczy ten, wspaniale! Wieczorem spotkanko u mnie, musimy obgadać szczegóły!
- Lecę pozbierać Grzechy. - Pomachała im Pożoga.
- Czekaj, też idę do domu. - Muffinka popędziła za Złośnicą.
Pieprz westchnął ciężko.
Cyganeczka zachichotała.
- Nie zimno ci? - Spytał, patrząc na jej cienką sukienkę i lekki szal.
Wzruszyła szczupłymi ramionami.
Pieprz odpiął zapinkę pod szyją i zdjął swój ciemnozielony płaszcz.
Delikatnie otulił nim Sawę i podał jej ramię.
- No proszę, jeszcze pomyślę, że nie taki demon straszny, jak go malują. - Zadrwiła wsuwając mu rękę pod ramię.
- Nie jestem straszny. - Powiedział urażonym tonem Aeszma. - Ja jestem koszmarem.
- I wyciągnąłeś mnie na spacer, żeby pokazać jakim jesteś groźnym potworem?
- Chodzi o winnicę.
Wyszli przez bramę.
Podmuch wiatru zaszumiał w zielonych trawach.
Sawa z przyjemnością wzięła głęboki oddech.
Wysunęła rękę spod ramienia Pieprza i niespiesznie zeszła w stronę jeziora.
Bóg przez chwilę ją obserwował.
Zdecydowanie coś dziwnego się z nim działo, kiedy w pobliżu plątała się ta mała cyganka.
Na przykład teraz, zamiast myśleć o bagnie, w jakie się wpakował, wyobrażał sobie niewielki domek nad jeziorem i stoki porośnięte winem.
A najgorsze było to, że chciałby zamieszkać w tym domku.
Potrząsnął gwałtownie głową.
Nie, do cholery.
Zacisnął zęby i ruszył w dół.
Najlepiej ograniczyć się tylko do ustaleń odnośnie ziemi.
- No to co z tą winnicą? - Spytała, patrząc na demona roziskrzonym spojrzeniem.
- Chcę żebyś ją miała.
- No też bym chciała, ale jest problem i z ziemią i z pieniędzmi...
- Nie rozumiesz. - Pieprz uśmiechnął się lekko. - Dam ci i ziemię i pieniądze.
Sawa zmrużyła oczy.
- A co chcesz w zamian? - Spytała ostro.
Wzruszył ramionami.
- Nie dostaniesz mojej duszy.- Ostrzegła.
- A na co mi ona? - Zapytał rozbawiony.
- No więc? - Podeszła do demona i zadarła głowę, żeby mu spojrzeć w oczy. - Mnie też nie kupisz, jeśli ci o to chodzi.
- Może po prostu zostańmy wspólnikami, co? - Zaproponował uciekając wzrokiem. - Moja ziemia i pieniądze, twoja praca.
- Jak się dzielimy zyskami?
- Pół na pół?
- To dla ciebie strasznie gówniany interes. I żadnych ukrytych haków?
- Żadnych. - Obiecał.
Cyganeczka wyciągnęła do Aeszmy rękę.
Karasu odchylił się na krześle i oparł nogi na stole.
W milczeniu patrzył na siedzącego naprzeciwko Pieprza.
Już nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć.
Przejechał dłonią po twarzy.
Najchętniej by mu przywalił.
Inne argumenty zdawały się spływać po demonie.
- Nie przyszło ci do głowy, że już dawno powinieneś mi o tym powiedzieć? - Zapytał w końcu.
- Po co?
Dowódca posłał mu mordercze spojrzenie.
Tym się właśnie różnili.
Aeszma był zdecydowanie upośledzony emocjonalnie.
- Choćby dlatego, że teraz mam poważne wątpliwości, co do twoich intencji. - Zielonooki czuł, że jego słowa, w żaden sposób nie odnoszą się do chaosu, panującego w jego głowie.
Pieprz prychnął pogardliwie i zaczął kiwać się na krześle.
Mebel zatrzeszczał niebezpiecznie.
- Mamy ważniejsze rzeczy na głowie. A to niczego nie zmienia. Nie zachowuj się jak rozhisteryzowana pannica.
- Ja? - Wrzasnął Karasu zrywając się na równe nogi.
Jego krzesło wylądowało z trzaskiem na podłodze.
- A kto rzuca taką rewelacją, a potem znika? I ty śmiesz mi zarzucać histerię?
- Właśnie dlatego cię unikałem. - Skrzywił się wojownik. - Robisz z tego jakiś melodramat.
Karasu powoli policzył w myślach do dziesięciu.
Dystans.
Spokój.
Opanowanie.
Niestety chęć zamordowania, siedzącego przed nim idioty, nie zmalała.
- Przytulić cię? - Prawy kącik ust Pieprza uniósł się lekko do góry.
- Przypierdolić ci? - Zapytał takim samym tonem Karasu.
- Jeśli ci to w czymś pomoże. - Wzruszył szerokimi ramionami wyraźnie rozbawiony bóg.
- Oszaleję! - Karasu ze złością kopnął krzesło.
- A to mi się zarzuca niedorozwój emocjonalny. - Przewrócił oczami czarnowłosy.
- Czy jest jeszcze coś, o czym zapomniałeś mi powiedzieć?
- Wcale nie zapomniałem. Po porostu uznałem to za mało istotne. Poza tym jakoś specjalnie nie dociekałeś.
Dowódca oparł dłonie na stole i wziął głęboki oddech.
Może rzeczywiście to nic nie zmienia?
Ale jakim cudem fakt, że ma koszmarnego brata pół boga może być nieistotny?
Zielonooki najchętniej zamknąłby się w pokoju i wpełzł pod kołdrę.
Ale najpierw znieczuliłby się solidną porcją gorzałki.
Najlepiej całym dzbankiem.
Albo dwoma.
Potarł twarz.
- Dlaczego chcesz tu zostać?
- Bo to mój dom.
- Twój dom jest w Podziemiach!
- Kto tak powiedział? - Warknął Pieprz. - Tylko dlatego, że twoja matka pozbyła się mnie jak śmiecia, nie oznacza, że całe życie będę grzecznie siedział na wysypisku.
- Twoja też.
- Niech ją szlag. - Bóg splunął z odrazą.
- Jesteś bogiem. - Spróbował z innej strony dowódca.
Właściwie sam nie wiedział, o co mu chodzi.
Nagle perspektywa bycia odpowiedzialnym, za tak potężną i jednocześnie całkiem nieobliczalną istotę, przestała mu się podobać.
- Jestem też człowiekiem.
- Ale obowiązują cię jakieś ograniczenia. Przecież bogowie nie mogą sobie ot tak łazić, gdzie im się podoba.
Aeszma uśmiechnął się drapieżnie.
- Wygląda na to, że to już mnie nie dotyczy. Podziękuj Vaniszowi. Właściwie Muffince też. To wszystko jej wina. Zachciało ci się czarodziejki.
- Może jeszcze powiedz, że właściwie sam sobie jestem winny. - Dowódca stracił resztki cierpliwości.
- Właściwie... - Zamyślił się Pieprz, ale nie dokończył myśli, bo zarobił potężny cios w szczękę.
Karasu syknął.
Intensywne machanie ręką wcale nie zmniejszyło bólu.
Za to zdecydowanie mu ulżyło.
Aeszma spojrzał na niego urażonym wzrokiem, ale wstrzymał się od komentarza.
Skrzywił się, ruszając żuchwą.
Karasu klnąc pod nosem, zaczął szperać w szufladach wysokiej komody.
W końcu znalazł interesujące go papiery.
Rzucił stertę na stół przed Pieprzem i sięgnął po kałamarz z piórem.
Pochylił się nad kontraktem.
W milczeniu skreślił kilka rzeczy i na końcu dopisał parę zdań.
- Nie będziemy do tego wracać. - Burknął, podsuwając Pieprzowi papiery.
Wyciągnął pióro w jego stronę.
Bóg w milczeniu przekartkował kontrakt.
- Misje tylko pod nadzorem? Żarty sobie robisz?
- Raczej jestem przezorny. Żadnych wypadów na własną rękę, czy jedynie w towarzystwie Grzechów. Meldujesz się codziennie. - Popatrzył groźnie na Aeszmę. - I żadnego obchodzenia rozkazów.
- Dzień dobry, kolczatko. - Mruknął demon, składając zamaszysty podpis.
Karasu odetchnął.
Rozległo się gwałtowne pukanie do drzwi i zanim Karasu zdążył odpowiedzieć, do sali wszedł druid z Derwanem, a za nimi Grzechy.
Na samym końcu snuł się elf.
Łucznik miał ponura minę i ramię na temblaku.
- Wiecie dlaczego właściwie się puka? - Warknął dowódca.
- Bo ludzie to lubią? - Pożoga przysunęła się do Aeszmy.
- Co tam, szefuńciu? - Druid rozwalił się na krześle. - Chociaż właściwie... - Zadumał się. - Technicznie rzecz biorąc nie jesteś moim szefem. W sumie powinniśmy to omówić.
- Nawet mam tu coś dla ciebie. - Karasu rzucił kontrakt w stronę Ziemniaka.
- Znowu się kłóciliście? - Złośnica wyciągnęła rękę w stronę twarzy Pieprza, ale bóg odwrócił głowę.
Ktoś zapukał.
Tym razem jednak drzwi się nie otworzyły.
- Widzicie? - Pouczył ich Karasu. - Można? Można. Wejść!
Do sali wsunął się Edward.
Rycerz wyglądał jak siedem nieszczęść.
W dodatku kapał na podłogę.
- Marnie wyglądasz. - Błysnął kłami Aeszma.
- Wal się. - Burknął były archanioł, zdejmując pokryty szlamem, przemoczony płaszcz.
- O, szanowny kolega się wyrabia. Brak skrzydełek ci służy.
- Czy podać coś do jedzenia? - Do sali zajrzała pani Gibona.
- O! - Pożoga wyciągnęła oskarżycielsko palec w jej kierunku. - A ona nie puka!
- Pani. - Warknął Pieprz.
- No widzę. - Niezrozumiała Grzech.
Gosposia zmieszała się.
Karasu zacisnął szczęki.
Bóg wstał i poszeptał chwilę z gosposią, która wyraźnie zadowolona wycofała się do kuchni.
- To jest PANI Gibons. - Mruknął z naciskiem w stronę Grzechów . - I macie być dla niej mili.
- Macie być mili dla każdego. - Wszedł mu w słowo Karasu. - I nikogo nie zżerać w Miasteczku.
- W ogóle? - Zdziwiła się Pożoga.
- Po kolei. - Mruknął Karasu. - Zaczniemy od Derwana, szybciej pójdzie.
- Mere. - Poprawił go wilkołak.
Dowódca wyciągnął kolejny kontrakt.
- Tu jest wpisane coś innego. Poza tym, co za analfabeta wypełniał te papiery?
- To chyba ja. - Do sali wsunął się Hajmidal.
Uścisnął rękę Edwarda i skinął w stronę Legglę i Derwana.
Pieprza i Grzechy całkowicie zignorował.
- Wyślę cię na jakieś szkolenie. - Zagroził Karasu, drąc papiery.
Wrzucił je z rozmachem do kominka.
- Dobrze, od początku. - Sięgnął po pióro. - Rozumiem, że nadal chcesz dołączyć do gildii?
- Nie wiem czy powinienem. - Zmieszał się chłopak.
- Może najpierw zdejmijmy z niego klątwę goblinów, co? - Rzucił Pieprz. - Taka luźna propozycja. - Dodał szybko, trafiając na spojrzenie dowódcy.
Karasu wbił wzrok w Legglę.
Elf westchnął.
Dowódca zostawił pióro w spokoju i wyprostował się, krzyżując ramiona na piersi.
- To ja może wszystko powiem. - Poddał się Derwan.
- Nie zapomnij wspomnieć o tatusiu. - Syknął elf.
Chłopak zarumienił się.
- A miało być szybko. - Ziewnął Pieprz.
Karasu przewrócił oczami.
- Dobra, w takim razie inaczej. Siadaj. - Warknął do Derwana. - Edward.
- Dzięki Bogom. Ucieszył się rycerz. - Przemarzłem na kość. - Powiem tylko, że Marcelina i Draco zerwali kontrakty.
- To wiedzieliśmy już wcześniej. - Rzucił Hajmidal.
- Idź się przebrać i ustalcie z Hajmidalem, jak załatwić tę sprawę, daję wam wolną rękę. Potem zajmiesz się Czębril, tu też decyzję zostawiam tobie. Chyba tyle. - Odetchnął Karasu, skreślając jedną rzecz z koszmarnie długiej listy.
- Ale ja mam jeszcze sprawę. - Burknął Zastępca, kiedy rycerz wycofał się z sali.
- Naprawdę sądzisz, że teraz jest pora na dyskusje o winnicy? - Warknął Karasu. - Wrócimy do tego.
Oficer mruknął coś niewyraźnie i wyszedł za rycerzem.
- To teraz załatwmy kontrakty Grzechów. - Dowódca wręczył każdemu plik papierów.
Szałwia ciekawie obejrzał kartki.
- Wyjaśniłeś im cokolwiek? - Karasu podejrzliwie zerknął na Aeszmę.
- Tak bez nadzoru? - Zadrwił demon.
- W takim razie... - Karasu zignorował złośliwy docinek i walnął opasłym tomem o stół. - Siadajcie i czytajcie.
- To stare wydanie, teraz Rada Czarodziei wprowadziła nowe poprawki. - Zauważył nieśmiało Szałwia.
Dowódca spojrzał na niego podejrzliwie.
- Może nie byłem wcześniej w Krainach, ale zasady znam. - Uśmiechnął się lekko Grzech.
- Tu jest napisane, że składamy ci przysięgę wierności. - Zauważyła Pożoga wertując kontrakt.
- Zgadza się.
- To znaczy, że ty będziesz wydawał rozkazy?
Karasu skinął głową.
Grzechy pytająco spojrzały na Aeszmę.
W czekoladowych oczach zaigrały drwiące ogniki.
Dowódca postanowił nie dać się sprowokować.
Dystans.
Spokój.
Opanowanie.
Zastanawiał się, czy ta gówniana mantra kiedyś zadziała.
- Jeżeli chcecie z nami pracować, musicie to podpisać.
- Ja to pierdolę. - Blik rzucił kontrakt na stół.
- No to wiesz gdzie są drzwi. - Wzruszył ramionami Gryf.
Grzech skwapliwie skorzystał.
Pieprz błyskawicznie złapał go za gardło.
- Odesłać cię, czy będziesz grzecznym kotkiem? - Zawarczał, patrząc na Blika z góry.
- Po co te nerwy. - Skrzywił się Grzech. - Wystarczy powiedzieć, że mamy grzecznie założyć łańcuchy i tyle.
Odetchnął, kiedy Aeszma puścił.
Podpisał kontrakt i podał go Karasu.
- Ja pierdolę, ale wy wszyscy spięci. - Mruknął, siadając na krześle poza zasięgiem Pieprza.
- A jeśli on wyda nam rozkaz, z którym się nie zgadzasz? - Spytała ostrożnie Złośnica.
- Wtedy będziemy się martwić. - Aeszma uśmiechnął się drapieżnie.
Szałwia i Pożoga podały Karasu podpisane kontrakty.
Dowódca zerknął na Derwana.
Chłopak siedział ze spuszczoną głową i nerwowo miętosił kawałek papieru.
Do sali wsunęła się pani Gibons, z wyładowaną po brzegi tacą.
Szałwia skoczył na pomoc.
Gosposia szybko porozkładała talerze i parujące dzbanki, a potem zniknęła.
Karasu sięgnął po kanapkę.
Wszyscy poszli za jego przykładem.
Tylko Pieprz siedział ze spojrzeniem wbitym w ogień, trzaskający na kominku.
Przestępujący z nogi na nogę Derwan też najwyraźniej nie miał apetytu.
Wziął głęboki oddech.
- Przyznaję, że popełniłem błąd, nie mówiąc wam o tym, czym jestem. Sądziłem, że jestem w stanie na tym zapanować.
- Błąd to łagodnie powiedziane. - Mruknął dowódca, sięgając po kolejną kanapkę. - Gdyby nie Legglę, dyndałbyś na szubienicy.
- Dzieciak jest wystarczająco zestresowany bez twojej pomocy. - Powiedział cicho Pieprz. - Poza tym, od kiedy zaczęliśmy bawić się w przedszkole?
- Zamknij się. - Poradził mu elf.
- Bo co? - Błysnął kłami demon.
- Bo mam jeszcze jedną rękę sprawną.
- Czemu wszyscy chcą mnie bić. - Pożalił się Pieprz.
- Bo kawał z ciebie chuja. - Pospieszył z wyjaśnieniem Blik, popijając gorące mleko.
- Od dawna się przemieniasz? Panujesz nad tym?
- Gówno, tam panuje. - Burknął elf.
- Dzieciak jest przeklęty, a wy się czepiacie. - Aeszma wstał i bez ceregieli zdarł z zaskoczonego Mere koszulę.
Brutalnym szarpnięciem odwrócił go plecami w stronę Karasu.
Wilkołak miał na plecach wypaloną goblińską runę.
- Powiedz mi. - Zawarczał Aeszma, pochylając się tak, żeby zajrzeć w oczy wilkołaka. - Ta wasza wyprawa do jaskini była ukartowana, czy to po prostu wypadek przy pracy?
- Zostaw go. - Legglę odepchnął Pieprza i zasłonił sobą trzęsącego się Derwana.
- Podobno jego kochany tatuś maczał w tym palce. - Odezwał się nagle druid.
- Ten kupiec? - Zdziwił się Karasu. - Dios?
- Zamknął kopalnie. Wiedział, że ludzie będą szukali szczęścia w goblińskiej górze.
- Zaraz, moment. - Karasu potarł brodę. - Przecież on zlecił nam uratowanie cię. Powinien być nam wdzięczny.
- Tylko, że smark nie wrócił do domu. - Parsknął druid. - Zwiał przed tatusiem do gildii.
- I wy go przyjęliście? - Wytrzeszczył oczy dowódca.
- To nie takie proste. - Mruknął elf. - Ten cudowny tatuś, jest odpowiedzialny za przemianę Mere.
- Czy w tej cholernej Krainie nie ma normalnych kandydatów? - Westchnął ciężko Karasu.
- A tę piękną klątwę dostałeś na urodziny? - Aeszma oparł się leniwie o kominek.
- Kiedy miałem pięć lat, ojciec zadbał o to, żeby zmienić mnie w wilkołaka. Nie będę wdawać się w szczegóły. - Mruknął Derwan. - Potem sprzedał mnie goblinom, w zamian za kopalnie w pobliżu góry. A kiedy wreszcie udało mi się zwiać, napatoczył się mój drogi wujaszek, który postanowił sprezentować mnie Zakonowi. Wtedy zjawiliście się wy.
- No w sumie nie dziwię się, że dzieciak nie chciał wracać do domu. - Druid wsunął ciastko.
- I nie przyszło ci do głowy, że powinniśmy o tym wiedzieć? - Warknął Karasu.
Mere spuścił głowę.
- Nie widzę tego. - Pokręcił głową dowódca, patrząc na elfa. - Nie dość, że wilkołak, to jeszcze na smyczy goblinów. Mamy za dużo swoich problemów. Nie jesteśmy instytucją charytatywną.
- On nie może tam wrócić. - Zaprotestował Legglę.
- To nie nasz problem. Popatrz na siebie. Wystarczy, że straciliśmy najlepszego strzelca. Nie ma o czym mówić.
Elf zacisnął pięści.
Zerknął na Aeszmę.
Czekoladowe oczy przyglądały mu się z uwagą.
- To chwyt poniżej pasa. - Uświadomił mu demon.
Dowódca spojrzał na Pieprza podejrzliwie.
- Szanowny elf wypowiedział Życzenie. - Błysnął kłami Aeszma. - Jaki byłby ze mnie bóg, gdybym olał prośbę drogiego przyjaciela. - Uwiesił się na łuczniku, aż ten stęknął ciężko.
- Więc krótkie pytanko. - Utkwił wzrok w zaniepokojonym Karasu. - Ja ci dzieciaka oczyszczę, załatwię sprawę z tatusiem i goblinami, a Grzechy nauczą go kontrolować się po przemianie. Czy wtedy go weźmiez?
Derwan wytrzeszczył oczy na Pieprza.
Legglę wbił wyczekujące spojrzenie w zbaraniałego dowódcę.
- Od kiedy robisz za Złotą rybkę? - Mruknął Karasu.
- Wziąłem sobie do serca radę ojczulka Mattiego. To jak?
- W porządku. - Zgodził się niechętnie dowódca. - Ale jest na okresie próbnym. - Zastrzegł na widok szerokiego uśmiechu Legglę. - I ja zdecyduję, czy go zakontraktować.
- No i cudnie. - Ucieszył się Aeszma i szybkim ruchem zdarł z pleców wilkołaka wypaloną runę razem ze skórą.
Błysnęło fioletowe światło i po pokoju rozszedł się smród palonej sierści.
Derwan zawył i stracił przytomność, padając ciężko na podłogę.
W sali zapadła ciężka cisza.
Wszyscy utkwili spojrzenie w Pieprzu, który beztroskim machaniem rozpędzał dym.
- No co? Nie obiecywałem, że nie będzie bolało.
Blik zachichotał.
Karasu, patrząc w czekoladowe drwiące oczy, nabrał przekonania, że właśnie przygotował sobie całkiem zgrabną szubienicę.
Festyn rozkręcał się na dobre.
Wesoły tłum mienił się różnorodnymi kolorami.
Wielobarwne lampki rozświetlały ciemność nocy.
Apetyczne zapachy wabiły do stoisk ze smakołykami.
Artyści prześcigali się w coraz to wymyślniejszych pokazach.
Niebo rozświetlały przepiękne fajerwerki.
Pieprz stał oparty o mur gildii i obserwował rozbawiony tłum.
To była magiczna noc.
Jedna z tych, kiedy bogowie opuszczają swoje nory.
W powietrzu wirowały delikatne płatki śniegu.
Aton pojawił się jak zwykle bezszelestnie.
- Kope lat, mój drogi.
- Wcale nie tęskniłem. - Nagłe pojawienie się Boga Słońca nie wywarło na Aeszmie wrażenia.
- Doszły mnie całkiem niedorzeczne plotki, jakobyś przejął moją Świątynię.
- Tu cię boli. - Błysnął kłami Pieprz. - Dla mnie to całkiem nowa sprawa, ale jak mi się spodoba, to nie poprzestanę na jednej.
- Wracaj do domu Aeszma. - Poradził mu zimno bóg.
- Ależ ja jestem w domu, Atonie. - Dzikie, czarne spojrzenie przyszpiliło Boga Słońca do muru. - A ty nie jesteś tu mile widziany.
Pieprz machnął ręką.
Złotowłosy chłopiec zniknął z paskudnym trzaskiem.
- Tu jesteś! - Muffinka pociągnęła Aeszmę za płaszcz. - Znalazłam coś fantastycznego!
- To do czego ja ci jestem potrzebny?
- Do zabawy oczywiście. - Czarodziejka uśmiechnęła się uroczo i wciągnęła boga w wirujący tłum.
Przez chwilę lawirowali pod prąd.
Muffinka zaprowadziła go do gospody.
Pieprz kątem oka zobaczył Jarogniewę stojącą za barem.
W środku była masa ludzi.
Gwarny tłum oblegał wszystkie stoliki.
W powietrzu unosił się słodki zapach wanilii i pieczonego mięsa.
- Jesteś głodny? - Muffinka zatrzymała się przed drzwiami do jednej z trzech prywatnych salek.
- Co? - Zapytał lekko oszołomiony Pieprz.
Muffinka przejrzała mu się podejrzliwie.
- Pytałam, czy jesteś głodny.
Aeszma zacisnął zęby.
Chciałby, żeby wreszcie przestali go o to pytać.
Był głodny.
Nie jadł od dawna.
Jednak z jakiegoś powodu nie potrafił się do tego zmusić.
Nawet ciastka wywoływały u niego odruch wymiotny.
Tylko że to był jego problem.
- Dobra, wrócimy do tematu. - Pogroziła mu palcem.
Ubrana w słodką sukienkę w ciastka, wykończoną jasnoróżową koronką wyglądała całkiem niegroźnie.
Pieprz poprawił wstążkę w jasnych włosach Ptysia.
Zerknął na dziwny plakat na drzwiach, ale Muffinka nie dała mu czasu na czytanie.
Wciągnęła go do środka.
Salkę wypełniał aromatyczny zapach kawy.
Słabe światło oświetlało wysoki regał i stojący przed nim ciemnofioletowy szynkwas.
- Patrz. - Wskazała na wielkiego, puchatego, pluszowego kota, który z jakiś niewyjaśnionych powodów miał różowy róg jednorożca i tęczową grzywę. - Muszę go mieć!
- No to go kupmy?
- Nie da się! Jest stawką w zakładzie!
- Z kim się chcesz zakładać? - Zaniepokoił się bóg, bo nagle miejsce wydało mu się dziwnie podejrzane.
W powietrzu, oprócz zapachu palonej kawy czuć było aurę demona.
- Z nim. - Czarodziejka wskazała na stojącego za barem mężczyznę.
Aeszma przysiągłby, że jeszcze przed chwilą nikogo tam nie było.
Mężczyzna, ubrany w biały fartuch, dolewał mleka do kawy.
Muffinka wdrapała się na barowy stołek.
Wygładziła spódnicę.
Pieprz nie spuszczał wzroku z baristy.
Nie było żadnych wątpliwości, że mają do czynienia z demonem.
Mężczyzna skończył i bez słowa postawił filiżankę przed czarodziejką.
- O rany! - Otworzyła szeroko oczy. - Zrobił mi jednorożca z pianki!
Demon uniósł głowę i spojrzał Pieprzowi prosto w oczy.
Skłonił się z szacunkiem i wskazał na wolny stołek.
- Mam coś specjalnego na tę okazję. - Uśmiechnął się odsłaniając ostre kły.
- Muffa, chodźmy stąd. - Mruknął Aeszma.
- Daj spokój. Nie bądź taki drętwy! Jest Festiwal, trzeba się bawić. Poza tym ja bardzo chcę tego kota. Bardzo, rozumiesz?
Bóg westchnął przysiadając na stołku.
Demon postawił przed nim filiżankę parującego kakao, o tak smakowitym zapachu, że Pieprzowi ślinka napłynęła do ust.
Upił łyk, ignorując wyczekujące spojrzenie demona.
Ostrożnie odstawił filiżankę.
Kakao było idealne.
Nawet lepsze niż podawała pani Gibons.
Pieprz czekał na znajomy protest żołądka, do którego już z wolna zaczynał się przyzwyczajać.
Tym razem jednak nic takiego się nie zdarzyło.
Muffinka posłała mu pytające spojrzenie.
Demoniczny barista uśmiechnął się.
- Mówiłem, że mam coś specjalnego. Zapewniam, że tego nie zwrócisz.
- Chcesz mi coś powiedzieć? - Zapytała groźnie Muffa.
- Że powinniśmy stąd iść. - Mruknął Pieprz.
- Co się z tobą dzieje?
- Nic. - Zbył ją bóg.
Czarodziejka pociągnęła łyk kawy i uśmiechnęła się.
- Boska kawa. Mam nadzieję, że nie zwiniesz się po Festiwalu? - Zaniepokoiła się. - Zdecydowanie się uzależniam.
- To zależy. - Odparł ostrożnie demon i zerknął na Aeszmę.
Pieprz z ponurą miną pił kakao.
Nie wyczuwał żadnych uroków, ani klątw.
Ale demon parzący kawę był podejrzany sam w sobie.
- To co z tym zakładem? - Czarodziejka odstawiła filiżankę. - Obstawiamy jakaś grę?
- Można tak powiedzieć. - Skinął głową demon.
Muffinka wbiła w Pieprza wyczekujące spojrzenie.
- No dobra. - Poddał się w końcu.
Kakao zdecydowanie poprawiło mu humor.
Przyjemne ciepło wypełniło jego pusty, zmaltretowany żołądek.
- I to mi się podoba- Klasnęła w dłonie Muffa. - No to co trzeba zrobić?
- Och, to całkiem proste. - Uśmiechnął się demon. - Zakładam się z tobą, że nie rozbierzesz Aeszmy. - Wyciągnął smukłą dłoń w stronę czarodziejkę.
Muffinkę wytrzeszczyła oczy na baristę.
Pieprz zesztywniał.
- Że co? - Zamrugała patrząc na demona, jakby nagle zmienił się w różowego goblina.
- Jeśli wygrasz, zabierasz kota. Jeśli przegrasz... - Zawiesił głos.
- Przysięgam, że jak powiesz słowo o duszy, urwę ci łeb. - Warknął ostrzegawczo Aeszma.
Upiorny barista roześmiał się serdecznie.
- Mamy pierwszy dzień zimy! Cudowna, magiczną noc, a ty mi zarzucasz jakiś obrzydliwie pospolity podstęp. - Westchnął z niesmakiem.
- Właśnie. Nie wtrącaj się. - Pouczyła go czarodziejka.
- Jakie nie wtrącaj, kiedy on chce mnie rozbierać! - Zaprotestował Pieprz.
- Nie on, tylko ja. - Uśmiechnęła się Muffa. - Znaczy ja będę rozbierać, nie to że chcę... - Zawiesiła głos i zarumieniła się lekko. - W sumie...
- Dość tego. - Warknął Pieprz. - Wychodzimy.
- Co będzie, jak przegram? - Ptyś zupełnie zignorowała Aeszmę.
- Dostanę dziesięć procent udziałów w waszym sklepie i pozwolicie mi tam parzyć kawę.
Czarodziejka otworzyła szeroko usta.
- Skąd wiesz o sklepie?
- Wiadomość dnia, - Mruknął Pieprz. - gość jest demonem.
- To znaczy, że zawieramy tu jakiś demoniczny kontrakt? - Muffa spojrzała zakłopotana na swoją dłoń, ściskająca rękę demona baristy. - Zresztą, - Szybko się rozchmurzyła. - Przecież nie mam zamiaru przegrywać.
- Powodzenia zatem. - Demon uśmiechnął się drapieżnie i zniknął.
Nagle w powietrzu pojawiła się jego głowa.
- Przypomnę tylko, że jeśli chcesz wygrać, on ma być goły. Tak całkiem. No i jeszcze taka uwaga, - Dodał z wyraźnym rozbawieniem - o świcie, wszystko będzie nieaktualne, więc jeśli chcecie zrezygnować, wystarczy, że poczekacie do wschodu słońca.
Tym razem demon zniknął na dobre.
Pieprz westchnął i położył głowę na blacie.
- Czemu ty zawsze musisz mnie wplątać w jakąś kabałę. - Zapytał żałośnie.
Czarodziejka beztrosko machała nogami, dopijając kawę.
- Możemy zrezygnować, sam słyszałeś. - Muffen wbiła zacięte spojrzenie w puchatego kotorożca.
- Sprzedałaś mnie za taką maszkarę. - Przewrócił oczami bóg. - Mogłaś przynajmniej zażądać prawdziwego jednorożca.
- Myślisz, że by mi dał? - Czarodziejka otworzyła szeroko oczy.
- Ja ci dam, jeśli będziesz trzymała łapki przy sobie. Przynajmniej do wschodu słońca.
Mina Muffena zdradzała, że czarodziejka cierpi prawdziwe katusze.
Pod różową kokardką musiała toczyć się zacięta bitwa myśli.
Ale dusza hazardzistki wygrała.
Czarodziejka zsunęła się ze stołka i stanęła przed Pieprzem, patrząc na niego wyczekująco.
- Proszę cię, zlituj się. - Spróbował bez większej nadziei.
- Nie jęcz, przecież nie zrobię ci krzywdy. - Prychnęła, przewracając oczami.
Aeszma zsunął się ze stołka.
Czuł, że to się źle skończy.
Ale z dwojga złego, jak już wdepnęli w bagno, to lepiej dać się rozebrać niż pozwolić, żeby po Miasteczku plątał się demon.
Czarodziejka wspięła się na palce i wyciągnęła ręce w stronę zapinki długiego płaszcza.
Materiał gładko zsunął się z szerokich pleców boga.
Czekoladowe oczy śledziły każdy jej ruch.
- To takie niesprawiedliwe. - Mruknęła Muffa, kładąc dłonie na piersi Pieprza.
Czuła jak się spina.
- Co takiego? - Spytał wyraźnie walcząc ze sobą, żeby się nie cofnąć.
- Te twoje rzęsy. - Zachichotała, dając mu pstryczka w nos.
- Ty mała wiedźmo. - Załapał czarodziejkę jedną ręką za nadgarstki, a drugą bez trudu uniósł i posadził na szynkwasie.
Uśmiechnął się, zawadiacko przekrzywiając głowę.
Muffinka zmrużyła oczy.
Zaczynała jej się podobać ta zabawa.
Odrobinę podciągnęła materiał spódnicy i patrząc prosto w czekoladowe oczy, rozsunęła nogi.
- Chodź bliżej, bo nie dosięgam. - Zażądała. - wyciągając rękę w stronę boga, który przyglądał jej się z dziwną miną.
Aeszma podszedł bliżej.
Delikatnie podciągnął materiał w ciasteczka nieco wyżej.
Zupełnie przypadkowo odsłonił kolano i wykończoną koronką pończochę, która ciasno opinała udo Ptysia.
Zaaferowana czarodziejka nie zwróciła na to najmniejszej uwagi.
Zręcznie zaczęła rozpinać guziki ciemnozielonej koszuli.
Bóg oparł dłonie o blat.
Muffinka pachniała kawą, czekoladą i czymś słodkim.
Zerknęła na Pieprza i delikatnie odgarnęła mu z twarzy czarny kosmyk.
Wojownik przymknął oczy.
Czarodziejka schyliła się rozpinając ostatnie guziki.
Czuł jej ciepły oddech na swojej skórze.
Muffinka przestała się spieszyć.
Przecież mieli dużo czasu.
Ciemny materiał munduru podkreślał mleczną skórę demona.
Wyprostowała się, przyglądając mu się zachłannie.
Rozpięła guziki przy mankietach.
Delikatnie przesunęła palcem po mlecznobiałej szyi.
Bóg zacisnął szczęki.
- Wyglądasz, jakby cię to bolało. - Powiedziała cicho, gdy uchylił jedno oko.
Kiedy nie odpowiedział, wsunęła dłonie pod ciemnozielony materiał i zacisnęła palce na jego spiętych ramionach.
Czekoladowe oczy otworzyły się gwałtownie.
Pieprz wyglądał, jakby miał zamiar zwiać.
Czarodziejka posłała mu figlarny uśmiech i oplotła go nogami w pasie.
- Żadnego uciekania. - Ostrzegła.
Bawiła ją panika czająca się w jego spojrzeniu.
Opuścił ręce, a Muffinka patrzyła, jak zsuwający się powoli mundur, odsłania coraz więcej.
- Ależ to ekscytujące. - Zachichotała.
- Cholernie. - Wychrypiał Pieprz, unikając jej spojrzenia.
Kiedy prawie udało mu się oswoić z myślą, że dłonie czarodziejki spoczywają na jego nagich ramionach, kiedy nagle Ptyś postanowiła
przesunąć je na kark.
Pogłaskała go delikatnie.
Pieprz rozluźnił się nieco.
Właściwie to było całkiem miłe.
Jednak jego ciało, nauczone doświadczeniem, ciągle czekało na ból.
Muffinka nie spuszczała wzroku z stojącego przed nią boga.
- Przecież wiesz, że nie zrobię ci krzywdy. - Zapewniła miękko.
- Umyślnie. - Mruknął przesuwając palcem po koronce jej pończochy.
- Ej! - Muffinka dała mu po łapie i obciągnęła spódnicę. - To ja rozbieram ciebie. - Przypomniała grożąc mu palcem.
- To trochę niesprawiedliwe. - Poskarżył się przysuwając się bliżej.
Czarodziejka czuła ciepło bijące od półnagiego Aeszmy.
Wsunęła palce w jego włosy.
Pomyślała, że już może nie mieć podobnej okazji i postanowiła ją skwapliwie wykorzystać.
Drugą rękę położyła na jego ramieniu i powoli przesunęła w górę, w stronę karku.
Pieprz objął ją i oparł dłonie o blat za jej plecami.
Poczuła jego oddech na szyi.
Mięśnie na jego plecach napięły się, kiedy czarodziejka przesunęła po nich ręką.
- To chyba całkiem miłe, co? - Wychrypiała, bo nagle zaschło jej w gardle.
- Masz lodowate łapy. - Wymruczał jej prosto do ucha.
Czarodziejkę przeszył dreszcz.
Nagle przyszło jej do głowy, że może to nie był dobry pomysł.
Wbiła pazurki w mlecznobiałą skórę.
Bóg oparł czoło na jej ramieniu i westchnął cicho.
Muffinka opuściła nogi i odepchnęła lekko Pieprza.
Zsunęła się z blatu, pilnując, żeby zdradziecka spódnica o nic nie zahaczyła.
Zanim Pieprz oprzytomniał czarodziejka rozpięła mu sprzączkę od paska.
Uśmiechnęła się, niespiesznie wyciągając pasek z jego spodni.
W połowie zrobiła zmartwioną minę.
- Chyba się zaczepiło. - Westchnęła.
Pieprz nie zdążył zaprotestować, objęła go, wtulając twarz w jego nagą pierś.
Aeszma zamarł.
Muffinka zręcznie uwolniła pasek ze szlufki.
Zamiast się cofnąć, mocniej przytuliła boga.
- Ale ci serce wali. - Szepnęła z rozbawieniem. - Ciekawe, czy może jeszcze przyspieszyć.
Pieprzowi zrobiło się gorąco, kiedy palce czarodziejki zręcznie rozpięły pierwszy guzik jego spodni.
- Nie dam rady. - Jęknął, zaciskając pięści.
- Dasz, dasz. - Muffinka ugryzła go delikatnie.
Pieprz zadrżał.
Z trudem panował nad swoim oddechem.
Kręciło mu się w głowie.
- Ktoś mógłby cię wziąć za cnotliwą dziewicę. - Zachichotała czarodziejka odsuwając się do Aeszmy.
Rozpięła jeszcze dwa guziki i zahaczyła palcem o jedną ze szlufek.
- Ja ci dam cnotliwą dziewicę. - Zawarczał Pieprz, przyciągając czarodziejkę do siebie.
Nie dął jej czasu na protesty, posadził ją z powrotem na blacie.
Czekoladowe oczy błyszczały dziko.
- Pachniesz jak świeżo upieczone czekoladowe ciastko. - Szepnęła, rumieniąc się lekko.
Aeszma zamknął jej usta pocałunkiem.
Muffinka na krótką chwilę zapomniała o zakładzie.
O tym gdzie właściwie są.
Objęła Pieprza i oddała mu pocałunek.
Bóg zamruczał popychając ją na blat.
Trzask rozbitej filiżanki ocucił Muffinkę.
Odepchnęła czarnowłosego i stanowczym szarpnięciem pozbyła się jego spodni.
- Dlaczego ty nie nosisz bielizny? - Zapytała słabo.
Aeszma uśmiechnął się odsłaniając kły.
Przesunął dłonią po udzie Muffinki i pocałował ją delikatnie.
- Wygląda na to, że wygrałaś. - Szepnął obejmując ją zachłannie.
Czarodziejce jakoś zupełnie przestało zależeć na kotorożcu.
Skrzypnęły drzwi i ktoś wszedł do środka.
- Ja pierdolę. - Westchnął Blik.
- Kurwa, wiedziałem. - Parsknął Jasny.
Pieprz odsunął się i sięgnął po spodnie.
Muffinka usiadła obciągając spódnicę.
Poprawiła różową kokardkę, która znowu zsunęła się z jej włosów.
Ledwo Aeszma zdążył zapiąć spodnie, kiedy druid poczęstował go potężnym ciosem w szczękę.
Czarodziejka z trudem powstrzymała parsknięcie.
- Wygrałam, wygrałam. - Zanuciła wesoło.
- Ty... - Wydyszał Ziemniak, a w salce nagle rozpętała się burza.
Silny podmuch rzucił Pieprzem o ścianę.
- Jak rany, przestań się nad nim znęcać, to był mój pomysł. - Westchnęła Muffinka, wspinając się na blat.
Wychyliła się i ściągnęła puchatego kotorożca z regału.
Wiatr stracił impet, a druid oklapł.
Ciemne chmury wyparowały.
- Znaczy, że on nie...? - Zapytał, zerkając niepewnie na gramolącego się z ziemi Pieprza.
W progu Jasny i Blik wyli ze śmiechu.
Muffinka zeskoczyła z szynkwasu i wesołym piruetem podskoczyła do Aeszmy.
Skorzystała z okazji, że jeszcze nie zdążył się wyprostować i pocałowała go, zarzucając mu ręce na szyję.
Puchaty kotorożec połaskotał boga w plecy.
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się słodko.
- Powiedziałbym, że zawsze do usług, ale trochę się boję. - Westchnął czarnowłosy, unikając czujnego spojrzenia druida.