Część trzydziesta druga 18+Konie grzęzły w błotnistym podłożu.
Dalsza jazda nie miała sensu.
Szli w milczeniu przerywanym mlaszczącymi odgłosami mokradeł.
Edward dużo by dał, żeby nigdy więcej się tu nie zapuszczać.
- Będziemy musieli rozejrzeć się za jakimś miejscem na obóz. - Przerwał ciszę Hajmidal.
- Co właściwie planujesz? - Były archanioł odruchowo odbił nieco w prawo.
Jeśli go pamięć nie myliła, niedaleko była wysepka, na której ostatnio nocował.
Karasu niby zostawił im wolną rękę, ale do tej pory zamyślony zastępca nie odezwał się słowem, na temat swoich planów.
Rycerz wolał wiedzieć, w co się właściwie pakuje.
Ciągle gryzł się sprawą Czębril.
Anielica nie chciała z nim rozmawiać.
W sumie trudno jej się dziwić, ale przecież nigdy nie prosił, żeby szła razem z nim.
Mogła spokojnie zostać w Zakonie.
Nie miał pojęcia, co paladynka planuje.
Zupełnie ignorując Edwarda, zapytała zastępcę, czy może im towarzyszyć.
Teraz z ponurą miną trzymała się kilka kroków za nimi.
Były archanioł już po kilku milach zrezygnował z próby nawiązania rozmowy.
Chciała się na niego wściekać, droga wolna.
Hajmidal ponaglił ociągającego się wierzchowca.
- Złapać i zawlec do Miasteczka oczywiście. - Burknął.
- A jeśli nie będą chcieli z nami iść?
- To im pomożemy. - W oczach oficera pojawiły się złe błyski.
- Chcesz walczyć z wiedźmą i pół demonem? - Zmarszczył brwi Edward.
Konie wyraźnie przyspieszyły na widok wysepki.
- Masz cykora? - Zadrwił Hajmidal. - Uważam, że jeśli mają dyndać, to przed naszym Miasteczkiem.
Edward postanowił nie ciągnąć dyskusji.
Jednak miał przeczucie, że nie wszystko pójdzie po myśli Hajmidala.
Przede wszystkim Marcelina i Draco na pewno spodziewają się ich wizyty.
Zastępca zręcznie wygramolił się na pewniejsze podłoże i puścił wierzchowca luzem.
Zwierzę skwapliwie skorzystało z możliwości poobgryzania resztek trawy.
Oficer powyciągał z juków szczapki drewna.
Chwilę później zapłonęło niewielkie ognisko.
- Jak pomyślę, że oni tam chleją w najlepsze na Festynie, to coś mi się robi. - Westchnął Edward, siadając na rozłożonej macie.
- A niby my wypadliśmy sroce spod ogona? - Zdziwił się Hajmidal, wyciągając dwie flaszki gorzałki.
- Nie dość, że oddałeś skrzydła demonowi, to jeszcze zrobiła się z ciebie moczymorda. - Prychnęła pogardliwie Czębril. - No gratuluję.
Rycerz chciał zaprotestować, ale uprzedziło go pogardliwe prychnięcie Hajmidala.
- To jest najlepsza gorzałka w Trzeciej Krainie! A kto wie, czy nie w ogóle na Świecie!
Tym razem anielica prychnęła z pogardą i odwróciwszy się do nich tyłem, zwinęła się w kłębek na macie.
Edward westchnął.
Jednak trunek zaserwowany przez zastępcę szybko poprawił mu humor.
- Co chcesz wiedzieć? - Zapytał Bart, patrząc na milczącego dowódcę Gryfów.
- Może na początek, co tu robisz?
- Zwiedzam okolicę.
Karasu pokiwał głową w zamyśleniu.
Dolał Wędrowcowi piwa i sięgnął po swój kufel.
- A to, co wydarzyło się podczas ataku Zakonu, to czysty przypadek?
- Ależ skąd. - Mag uśmiechnął się lekko. - Jestem bajarzem, każda okazja jest dobra by zarobić.
- Jesteś również poszukiwanym przez Zakon przestępcą. - Dowódca podsunął Bartowi wyjątkowo udany portret z informacją o nagrodzie.
- Ludzie czasem popełniają błędy. - Wędrowiec bezradnie rozłożył ręce. - Poza tym zdaje się, że nie jesteś człowiekiem, którego interesuje zdanie Zakonu.
- Błędy. - Karasu niespiesznie upił łyk piwa. - Wywołałeś zamieszki w trzech wsiach, a w mieście Ravis chcieli cię powiesić za czary i
głoszenie bluźnierczych treści. Ty to nazywasz błędami?
- Nic takiego nie powiedziałem. - Zdziwił się mag.
Posłał dowódcy rozbawione spojrzenie i z ochota wychylił kilka łyków piwa.
- Bardzo dobre - Pochwalił.
Karasu twardo postanowił, że nie da się wyprowadzić z równowagi.
Chciał się dowiedzieć, co Wędrowiec robi w Miasteczku.
Jeśli chodziłoby o zarobek, nie przegapiłby okazji, żeby wystąpić na Festynie.
Ale włóczykij najwyraźniej wcale się nie spieszył do wyjścia.
Siedział wygodnie rozparty na krześle, w kwaterze głównej, do której zaprosił go dowódca.
I robił z niego idiotę, najwyraźniej świetnie się przy tym bawiąc.
Może należało ściągnąć tu Pieprza?
W końcu tych dwoje łączyła wspólna przeszłość, akurat za to Karasu dałby sobie rękę uciąć.
- Dlaczego tak bardzo zależy ci na rozpowszechnianiu historii Aeszmy?
- A zależy? - Zdziwił się Bart. - Jestem tylko...
- Tak, tak, wędrownym bajarzem. - Dokończył za niego Gryf.
Mag zasalutował mu kuflem.
Dowódca przez chwilę sączył piwo, wpatrzony w trzaskający na kominku ogień.
- Nie wierzę w przypadki. - Oznajmił w końcu.
- Słusznie to i naukowo. - Pochwalił Bart.
- Dlatego zakładam, że twoja wizyta ma coś wspólnego z Pieprzem i faktem, że odzyskał swoją boską pozycję.
Nie chcesz ze mną rozmawiać, więc masz coś do ukrycia, a skoro brakuje mi informacji, żeby ocenić, jak wielkie stanowisz zagrożenie myślę, że zamknę cię tak na wszelki wypadek.
- Ciekawy sposób rozumowania. - Bart nie wyglądał jakby się przejął. - W zasadzie nie można mu odmówić logiki.
Tym razem to mag dolał piwa do kufli.
- Dlaczego wszyscy traktują mnie jak idiotę? - Warknął Karasu nagle tracąc cierpliwość.
- Powodem może być brak brody. - Uśmiechnął się Wędrowiec, ale na widok miny Gryfa szybko spoważniał. - Ewentualnie twój młody wiek.
Sam przyznasz, że jesteś autorem wyjątkowo imponującego dzieła. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, żeby dzieciak, który dopiero co odebrał patent wojownika, poradził sobie również z egzaminem na dowódcę. Mało tego, rzadko któremu dowódcy udaje się założyć gildię, która jest czymś więcej niźli tylko bandycką zgrają oszołomów.
Karasu patrzył na włóczykija z coraz większą podejrzliwością.
- I chociaż twoim założeniom nie można odmówić logiki, to jednak potrzebna ci nowa teza.
Dowódca poczuł, że ma zdecydowanie za mało piwa na pokrętne rozmowy z bajarzem.
- Wiem kim jesteś. - Powiedział wbijając wzrok w Barta.
Wędrowiec przyjrzał się uważnie młodzieńcowi siedzącemu naprzeciwko.
Kiedy zobaczył go po raz pierwszy, miał poważne wątpliwości.
Wydał mu się zdecydowanie za młody i zbyt niedoświadczony do roli, jaką napisało dla niego przeznaczenie.
A z drugiej strony jego osiągnięcia były bardziej iż imponujące.
Prawdę mówiąc oczekiwał, że istnieje jakieś logiczne wyjaśnienie.
Uśpiony magiczny potencjał.
Jednak nie miał żadnych wątpliwości, że siedzący przed nim młokos jest zwykłym człowiekiem.
To odkrycie było tak zaskakujące, że na dłuższa chwilę wyprowadziło Barta z równowagi.
Zaciął się w sobie, nie chcąc przyjąć faktów do wiadomości.
Wiedział, że nie mogło być mowy o pomyłce, a jednak wszystko się w nim buntowało.
Postanowił, że nic mu nie powie.
Teraz jednak zawahał się.
- Jestem wędrownym... - Zaczął, po raz kolejny przybierając maskę dobrotliwego idioty.
Zielone oczy błysnęły gniewem.
- Przysięgam, że jeśli jeszcze raz usłyszę ściemę o wędrownym bajarzu, każę Ptysiowi przysmażyć ci tyłek. - Ostrzegł dowódca, gwałtownie wstając od stołu.
Bart w milczeniu pił piwo, nie odrywając czujnego spojrzenia od Gryfa.
Ten wyraźnie bił się z myślami.
W końcu wziął głęboki oddech i wypalił.
- Jesteś Bart, zwany również Prawym, Główny Mag Elitarnej jednostki do likwidowania wynaturzonych, niebezpiecznych istot.
Egzekutor praw tego Świata, Ostrze Wielkiej Rady Magów.
Wędrowiec zakrztusił się piwem.
Tego się nie spodziewał.
- Posłodziłeś mi i sądziłeś, że dam się złapać na ten żałosny lep? Może i sporo o mnie wiesz, a mimo to jesteś jedynie kolejną
osobą, która mnie nie doceniła.
- Aeszma ci powiedział? - Mag szybko znalazł logiczne wytłumaczenie.
Karasu wycelował w niego palec.
- Wiedziałem, że się znacie. Więc skończ z tym wciskaniem kitu, że nie jesteś tu z jego powodu.
- Bo nie jestem. - Bart postanowił dać sobie spokój z rolą durnego włóczykija.
Najwyraźniej Gryf miał rację.
Nie docenił go.
Jeśli dalej brnąłby w tę farsę, bezpowrotnie zaprzepaściłby szansę na zdobycie zaufania dowódcy.
A do tego pod żadnym pozorem nie należało dopuścić.
- Pieprz nic mi nie powiedział. Sam powinieneś wiedzieć, że w książkach można znaleźć wszystko.
- Jeśli się potrafi czytać. - Zgodził się mag, patrząc na młodzieńca z nowym zainteresowaniem.
Dowódca nie skomentował.
Usiadł z powrotem na krześle i wbił wyczekujące spojrzenie w Barta.
Wędrowiec pokiwał głową.
- W porządku. - Przyznał. - Należy ci się prawda. Tu nie chodzi o Aeszmę. - Bart widząc, że Karasu już otwiera usta, żeby rzucić jakąś jadowitą uwagę, uciszył go gestem. - Jestem tu z twojego powodu, Karasu, synu pierwszej samozwańczej prawiedźmy.
Pieprz, nerwowo poprawiając mundur, przemykał główną ulica Miasteczka.
Miał zamiar docisnąć Barta.
Spodziewał się, że mag, jak na bajarza przystało, da popis na rynku.
Jednak nigdzie go nie było widać.
Chcąc uniknąć ponownego spotkania z Muffinką, albo druidem, Aeszma powlókł się siedziby gildii.
W pogrążonym w półmroku holu zderzył się z magiem.
- A, tu jesteś. - Syknął, bezceremonialnie wpychając Barta do Wielkiej Sali.
Wędrowiec na wszelki wypadek postanowił nie protestować.
Dał się wgnieść w krzesło.
Poprawił szatę i spróbował się uśmiechnąć.
Czekoladowe oczy pociemniały.
- Zacznij się tłumaczyć. I oby to była dobra historia. - Zawarczał bóg, krzyżując ramiona na piersi.
- Wyrósł chłopak, aż miło popatrzeć. - Powietrze wypełnił wesoły, kobiecy śmiech.
Nagle, w Wielkiej Sali zmaterializowała się, siedząca na brzegu stołu dziewczyna.
Niebieskie oczy z rozbawieniem świdrowały zbaraniałego Aeszmę.
- Wybaczysz mi ten żarcik z baristą, nie? - Zwinnie zeskoczyła ze stołu.
Obcasy wysokich kozaków zastukały o podłogę.
- Powinnaś być w Otchłani. - Wydusił słabo Pieprz, cofając się gwałtownie.
- Szczegóły. - Machnęła ze zniecierpliwieniem ręką. - Ale ty jesteś wielki. - Uśmiechnęła się szeroko, zadarłszy głowę, żeby zajrzeć w czekoladowe oczy.
Bóg zacisnął szczęki i przywołał się do porządku.
- Co tu jest grane? - Wycedził. - Jakim cudem wydostałaś się...
- Z uroczej celi, którą dla mnie przygotowałeś? - Weszła mu w słowo, przysiadając na kolanach maga.
Bart wytrzeszczył oczy.
- Ta formuła... - Aeszma poczuł, że zaraz go trafi szlag.
- Była całkiem niezła. - Przyznał dziewczyna, przeczesując palcami niesforne fale na swojej głowie.
- Naprawdę zamknął cię w Otchłani? - Odważył się zapytać mag.
Czuł, że bliskość dziewczyny zaczyna plątać mu myśli.
Ona jakby dopiero teraz go zauważyła.
- Poważnie.
- I mówisz, o tym tak spokojnie? - Wędrowiec z niedowierzaniem patrzył na jej wesoły uśmiech.
- Bart! - Warknął Pieprz.
- A co? Mam go zabić? - Aeszma wzdrygnął się. - Poza tym jest nam potrzebny.
Czarnowłosy szybko odzyskał równowagę.
- Do czego? - Zapytał czujnie.
- Do pozbycia się Atona. - Beztroski ton zupełnie nie pasował do grozy odpowiedzi.
- Nie mam zamiaru po raz kolejny wchodzić w to bagno. - Zawarczał bóg.
Słowa same ułożyły się w formułę, która pomknęła w stronę dziewczyny.
Rozproszyła ją niedbałym gestem.
- Dzieciaku. - Popatrzyła na niego wesoło. - Nie zapominaj kto cię tego nauczył...
... Aeszma niepewnie maszerował ciemnym, wilgotnym korytarzem.
Błoto lepiło mu się do butów.
Naderwany rękaw tuniki łopotał ponuro przy każdym jego kroku.
Zranione przed chwilą kolano szczypało.
Mimo wszystko nawet mu do głowy nie przyszło, żeby zawrócić.
Zatrzymał się i oparł o ścianę.
Połamane żebra utrudniały swobodne oddychanie.
Jednak ostatnie lanie, jakie zebrał od ojca, było i tak wyjątkowo łagodne.
Gdyby nie przerwał mu jeden z dowódców, wracający z misji, Aeszma nie byłby dzisiaj w stanie wymknąć się na swoją misję.
Od dłuższego czasu nosił się z tym zamiarem, tylko, że do tej pory nie trafiła się odpowiednia okazja.
Otarł rękawem spocone czoło.
Zacisnął szczęki i wyprostował się.
Z zaciętym wyrazem twarzy pomaszerował dalej.
Chwilę później z mroku wyłoniło się wejście do jaskini.
Ostatnia szansa na odwrót.
Chłopiec nawet nie zwolnił.
Jego równe, stanowcze kroki pochłonęła ciemność.
Siedlisko było niewielkie, za to o wysokim sklepieniu.
Na środku, skąpany w zagadkowym świetle, tkwił fotel.
Z wysokim oparciem i szerokimi podłokietnikami, obity szkarłatnym muślinem, zupełnie nie pasował do wykutej w kamieniu jamy.
Obok stał stolik z kilkoma książkami i kubkiem, nad którym unosiła się para.
Aeszma wciągnął powietrze.
Cokolwiek było w naczyniu, na pewno nie pochodziło z Podziemia.
Mały królewicz nie znał tego zapachu.
Jednak nie odważył się podejść i sprawdzić, co jest w kubku.
Zamiast tego usiadł ostrożnie, kilka kroków od dziwnego fotela.
Długo czekał.
Zupełnie mu to nie przeszkadzało.
Był przyzwyczajony do samotności.
Para dawno przestała się unosić, a wraz z nią zniknął zagadkowy aromat.
Po jakimś czasie Aeszmę zaczęło kusić, żeby zajrzeć do leżących na stoliku książek.
Ciekawe, co właściwie czyta Diabeł?
Skutecznie zdusił w sobie tę ochotę.
Nie po to tu przyszedł.
Przelotnie pomyślał o tym, że będą go szukać.
Może już szukają?
Ktoś na bank za to zapłaci.
A on znowu zarobi lanie.
Wzruszył chudymi ramionami.
Zabolał pęknięty obojczyk.
Nie wiedział, jak długo czekał.
Pojawiła się znienacka i z rozmachem klapnęła na fotel.
Jej ręka zatrzymała się w pół drogi do kubka.
Zimne, niebieskie oczy spoczęły na Aeszmie.
- Co tu robisz? - Syknęła. - Nie masz gdzie się bawić?
Nie doczekała się żadnej reakcji.
Sięgnęła po książkę i machnęła ręką w stronę, wgapiającego się w nią chłopca.
- Sio, sio. - Zachęciła go.
Nic z tego.
Jeszcze tego jej brakowało.
Po tym cholernie męczącym dniu, miała zamiar odpocząć przy dobrej lekturze.
Obecność Aeszmy nie wróżyła nic dobrego.
Upiorny dzieciak był zapowiedzią kłopotów.
W dodatku najwyraźniej nie wyciągnie od niego żadnej sensownej odpowiedzi.
Diabeł postanowiła zatem zignorować smarkacza, w nadziei, że sobie pójdzie.
Otworzyła książkę i wyciągnęła zakładkę, pokrytą mieniącymi się smoczymi łuskami.
Nie patrząc odłożyła ją na stolik, prawie trafiając do kubka.
Wbiła łapczywy wzrok w lekturę.
Po chwili zupełnie zapomniała o obecności intruza.
Podskoczyła na fotelu, kiedy w jaskini rozległ się nieśmiały, zachrypnięty, dziecięcy głos.
- Pani Dziabeł, ja chciałem...
Diabeł zgrabną formułą zniwelowała morderczą aurę słów.
Aeszma zacisnął usta i opuścił głowę.
Krzywe, czarne kosmyki zasłoniły dziecięcą twarz.
- Diabeł, dzieciaku, Diabeł. - Poprawiła go. - Wiesz, że w Pałacu już jest niezła afera z twojego powodu? Czego tu szukasz?
Królewicz nie odpowiedział, nerwowo miętosząc poplamioną błotem tunikę.
- No mów, twoje słowa mi nie zaszkodzą. Albo znikaj, bo ta książka jest zdecydowanie ciekawsza od ciebie.
- Chcę, żebyś mnie uczyła. - Czarne oczy błysnęły złością.
Jedno ze słów trafiło w kubek, który rozprysł się na tysiące kawałków.
Jasnobrązowa ciecz rozlała się po kamieniach.
- Nie prowadzę przedszkola. - Skrzywiła się. - Dzieci są paskudne. Lepkie, upierdliwe i paszcze im się nie zamykają.
- Nie jestem lepki i potrafię milczeć. - Obraził się Aeszma.
Diabeł obrzuciła go pobłażliwym spojrzeniem.
- Potrafisz, ale i tak jesteś upierdliwy. Idź już sobie.
- Nie pójdę, dopóki się nie zgodzisz. - Oznajmił twardo.
- Ledwo to to od ziemi odrosło, a już Diabłowi grozi. - Przewróciła niebieskimi oczami.
Odpowiedziało jej butne spojrzenie.
W połączeniu z wychudzoną twarzą, upstrzoną kropkami błota i przyozdobioną świeżymi siniakami, całość wypadała upiornie.
Diabeł zsunęła się z fotela i podeszła do Aeszmy.
Przykucnęła przy chłopcu i przyjrzała mu się uważnie.
- Masz pojęcie, jak bardzo wkurzymy twojego ojca, Pieprzyku? - Ostrożnie wyciągnęła palec i starła z nosa królewicza kropkę z błota.
Cofnął się jak oparzony.
- Gówno mnie to obchodzi. - Wychrypiał ze złością. - I nazywam się Aeszma!
Słowa odbiły się od zręcznej blokady i zniknęły.
Diabeł wyprostowała się powoli.
- Więc chcesz się pobawić magią, Pieprzyku?
Czarne spojrzenie było twarde i zimne.
Wyciągnął w jej stronę małą rączkę.
Diabeł przyjrzała jej się podejrzliwie.
- Jesteś pewny, że się nie lepi?
- Czy ty kiedyś jesteś poważna? - Zapytał zimno chudy chłopiec, sięgający jej do pasa.
- Czasami. - Uśmiechnęła się szeroko i uścisnęła jego dłoń.
Błyskawicznie wyciągnęła duszę.
Aeszma skrzywił się lekko.
Diabeł wyszeptała coś do zaciśniętej pięści i wypuściła duszę, która pomknęła w powietrzu, a potem zniknęła.
- Ale się Nergal wkurzy. - Zmarszczyła nos, a potem wycelowała palec w Aeszmę.
Pod jego nogami wylądowało złożone ubranie.
- Dwie zasady. Za każdym razem, jak się ze mną spotykasz, masz wyglądać porządnie. Żadnych wymówek, z lepkimi smarkami nie pracuję. Czy to jasne, Pieprzyku?
- Tak Pani. - Przytaknął potulnie.
- Zasada numer dwa, jeszcze raz nazwiesz mnie panią, a spuszczę ci taki łomot, że przez tydzień będziesz szukał zębów.
- Dobrze. - Zgodził się Aeszma podnosząc ubranie...
...
Chłopiec ledwo stał na nogach.
Diabeł przełożyła kartkę.
Kolejna klątwa pomknęła w jego stronę.
Zbyt późno złożona blokada pękła z trzaskiem.
- Jeszcze raz. - Oznajmiła po raz nie wiadomo który Diabeł.
Nie odezwał się.
To jej się podobało w Aeszmie.
Nie jęczał, jak inni jej uczniowie, którzy mieli na tyle dużo szczęścia, że dożyli magicznych nauk.
Dzieciak był zawzięty i wytrwały, jak wygłodniała pchła.
Diabeł zerknęła na niego spod gęstych rzęs.
Właściwie wyglądem też niewiele się różnił od popularnego pasożyta.
Mały, chudy i zwinny.
Kolejna blokada pękła.
Wypuściła formułę bez ostrzeżenia.
Nadal za późno.
- Skup się. - Upomniała go. - Coś wyraźnie było z nim dzisiaj nie tak.
W końcu Aeszma zachwiał się i zwalił na kamienną podłogę.
Diabeł westchnęła i odłożyła książkę.
Podeszła i nachyliła się nad nieprzytomnym chłopcem.
W jaskini zadudniły ciężkie kroki.
- Zaczyna się. - Mruknęła niechętnie.
- Co to ma znaczyć? - Rudobrody bóg wynurzył się z mroku.
- Bawimy się. - Diabeł uśmiechnęła się lekko.
Groźna twarz Króla Podziemia pociemniała.
- Kpisz sobie ze mnie? - Wysyczał, robiąc krok i wyciągając łapę w stronę leżącego na ziemi Aeszmy.
Trafił na lodowate niebieskie spojrzenie.
Zamarł w połowie ruchu.
Wiedział, że z Diabłem się nie zadziera.
Każdy to wiedział.
Była jedną z tych zagadkowych istot, których siła nie zależała od ludzkiego kaprysu.
Byt starszy od najsędziwszych bogów.
O jej mocy opowiadali różne historie.
W większość oczywiście nie wierzył.
Ale nadal zadzieranie z tą podstępną, nieskrępowaną bestią było czymś, czego wolał uniknąć.
- Tylko go dotknij, a nie doczekasz kolejnego oddechu. - Oznajmiła takim tonem, że Nergal poczuł oddech śmierci na karku.
Absurd.
Był Bogiem Podziemia.
- Nie będziesz mi mówiła, co mogę, a czego nie mogę robić. Ten szczeniak należy do mnie.
- Już nie. I póki to się nie zmieni, nie waż się go tknąć. Wyraziłam się jasno, czy powtórzyć? - Dodała z wesołym uśmiechem.
- Czy ty masz pojęcie... - Wściekł się rudobrody, ale nagle urwał, bo jakaś miażdżąca siła zacisnęła się wokół jego istoty.
Ból ściął go z nóg.
Padł na kolana, walcząc o oddech.
Diabeł uniosła jego brodę trzonkiem bata.
- To jest właściwa pozycja do rozmowy ze mną. Zapamiętaj na przyszłość, chociaż wątpię, żebyś miał jeszcze okazję.
Niespiesznie odeszła w stronę fotela.
Bóg Podziemia odzyskał oddech.
Wystrzelił z jaskini, jak z procy.
- Prostak. - Mruknęła pod nosem Diabeł, przyczepiając bat na właściwe miejsce przy boku...
...
Aeszma wpadł do jaskini.
Jego oczy świeciły niezdrową ekscytacją.
- Gdzie się pali? - Diabeł niechętnie oderwała wzrok od książki. - Nie przypominam sobie, żebym cię dziś zapraszała, Pieprzyku.
- Dziabeł, - Odgryzł się królewicz, serwując jej jedno ze swoich wyjątkowo złośliwych spojrzeń. - chcę ci coś pokazać.
- I dlatego odrywasz mnie od fascynującej lektury? - Sięgnęła po kubek i upiła łyk kawy.
Aeszma niedawno dowiedział się, jak nazywa się dziwnie pachnący napój.
Zignorował zrzędzenie i pstryknął palcami.
W jaskini pojawiło się siedem istot.
Diabeł zamknęła z trzaskiem książkę.
Młody bóg jak zwykle nie był w stanie odczytać nawet echa jej myśli.
Ona tymczasem wstała i zaczęła przyglądać się każdej istocie z osobna.
- Nieźle, całkiem nieźle. - Pochwaliła. - Zatrzymała się przy demonie o fiołkowym spojrzeniu. - No tu przesadziłeś.
- Dlaczego?
- Łączenie sfinksa z czymkolwiek jest ryzykowne, a krzyżówka sfinksa z dżinem, to już czyste szaleństwo. Będą z nim kłopoty.
Chłopiec nie odezwał się.
Wiedział, że Diabeł zwykle miała rację.
Tymczasem ona przyglądała się kolejnej istocie.
Posłała Aeszmie wymowne spojrzenie na widok wydekoltowanej, koronkowej sukienki dziewczyny, która ledwo zasłaniała, wykończone różowymi tasiemkami, pończochy.
- A to co? Ucieleśnienie erotycznych fantazji młodego chłopca?
Aeszma zaczerwienił się.
- Ten zdradzi cię pierwszy. - Wskazała na smukłego wojownika. - A ta... - Zatrzymała się przy dziewczynie z burzą rudozłotych włosów.
Królewicz z trudem zachowywał spokój.
Nosiło go.
Czuł, że z tymi istotami jest w stanie zrobić wszystko.
- A ta, będzie najwierniejsza. - Dokończyła cicho Diabeł.
Położyła dłoń na białej czuprynie kolejnej istoty.
- Ten będzie strasznie wyszczekany, skąd ty wytrzasnąłeś omen? Śmierć będzie szukać swojego pupilka, grabisz mi strasznie. - Zamarudziła.
Aeszma błysnął kłami.
- No nie, upiora z krasnoludem? On się w życiu nie umyje... - Z niesmakiem minęła niskiego, umięśnionego typa.
Zatrzymała się przy kolejnym, smukłym młodzieńcu z turkusową czupryną.
Był o głowę wyższy od Diabła.
- Ten mi się podoba. - Oznajmiła, przesuwając palcem po nagiej piersi wojownika. - Tak, zdecydowanie.
Odwróciła się na pięcie.
- Dobra, dosyć pogaduszek. Przyjąłeś ciekawą koncepcję i jak zwykle mnie nie posłuchałeś.
Miał być jeden.
- A ja mam siedem Grzechów. - Uśmiechnął się Aeszma.
- To teraz je trenuj...
... Aeszma zmrużył oczy.
Z początku sądził, że mu się przywidziało.
Ale im dłużej stał na tej cholernej skale, tym wyraźniej widział Atona rozmawiającego z Diabłem.
Poczuł wściekłość.
Z trudem opanował wyrywające się słowa.
Cofnął się w przejście do Podziemia.
To dlatego nie miała dla niego czasu?
A jeśli...
Chłopak aż się zatrzymał, kiedy uderzyła go ta straszna myśl.
Przecież Diabeł mogła powiedzieć Atonowi wszystko.
Znała każdy słaby punkt Aeszmy.
I Grzechów.
Czarne oczy pociemniały.
Postanowił na nią zaczekać...
...
Rudobrody patrzył na syna, który właśnie zręcznie nałożył formułę pieczętującą celę w Otchłani.
- Masz pojęcie, co właśnie zrobiłeś? - Zapytał dziwnym tonem.
Aeszma jak zwykle nie odpowiedział.
Był na siebie wściekły.
Jak mógł zaufać Diabłowi?
Jak mógł być takim idiotą?
Tymczasem jego ojciec wybuchnął śmiechem.
Śmiał się tak, że łzy ciekły mu z oczu...
... Aeszma przytulił rozpalony policzek do zimnej kamiennej posadzki.
Miał wrażenie, że jeszcze chwila i zwariuje.
Wyszarpywana brutalnie moc rozrywała ścięgna, darła mięśnie, paliła skórę.
Nie miał już siły krzyczeć.
- Niech to się wreszcie skończy. - Pomyślał.
Wolałby, żeby go zabili.
Jego ciało płonęło.
Szybka regeneracja tylko pogarszała sprawę.
Gdzieś nad nim zamajaczyła twarz Boga Podziemi.
- Prawie go miałeś. - Powiedział dziwnym tonem.
- Dlaczego... - Wychrypiał Aeszma ostatkiem sił łapiąc jakąś ulotną myśl. - Dlaczego wtedy się tak śmiałeś?
W pierwszej chwili Bóg Podziemia sądził, że syn majaczy.
Ale potem sobie przypomniał.
- Wydało mi się zabawne, że pozbyłeś się jedynej istoty, której na tobie zależało.
Aeszma z trudem uchylił powieki.
Moc wyrwała się z niego ostatnim szarpnięciem, a jego umęczone ciało poddało się.
Zanim świadomość zgasła, doleciał do niego rozbawiony głos rudobrodego.
- Chroniła się przez tyle lat, a ty ją w Otchłań. Moja krew!...
...
- Więc jego też uczyłaś. - Bart zerknął na Aeszmę.
- Jak to też? Co zrobiłeś? - Zapytał czujnie bóg.
- Poszedłem na układ, żeby zgłębić nieznane zakamarki magii. - Wzruszył ramionami włóczykij.
- Wyjątkowo zdolny. - Mruknęła Diabeł.
- Ale spoko, nie byłem takim idiotą, żeby zaraz pozbywać się duszy. - Parsknął Bart, na widok miny Pieprza. - Swoją droga,
jakim cudem ja odzyskałeś?
- Ty byłeś poniekąd przyczyną. - Uśmiechnęła się Diabeł. - Całkiem bezinteresowne ocalenie życia. Do tej pory nie mam pojęcia,
dlaczego... No, a potem Zapomnienie, po tej akcji formuła na mojej cudownej celi poszła w pył. Ty przestałeś być bogiem. Cały układ wziął w łeb. Umowa z duszą straciła moc. Więc dostał ją z powrotem.
Diabeł wyciągnęła dłoń, na której nagle pojawił się talerz truskawek.
- To ty sprzedałaś mnie Atonowi. - Warknął Aeszma, patrząc wściekle na dziewczynę.
- Oszalałeś? Kto ci takich bredni nagadał?
- Widziałem was. Tuż przed tym, jak cię dopadłem.
- No tak. - Zamyśliła się.
Wsunęła do ust jedną z truskawek, a potem podsunęła talerzyk Bartowi.
- Tylko tyle masz do powiedzenia?
- Sugerujesz, że cię sprzedałam? Musiałeś być cholernie wściekły, bo umknęło ci w jakim stanie wróciłam, co?
W sumie tobie to nawet było na rękę.
Niebieskie oczy błysnęły lodem.
- Ale bez nerwów. - Zaniepokoił się mag. - Pogadajmy, oczyśćmy atmosferę...
- Nie mam zamiaru nic oczyszczać! Może jeszcze powinienem przeprosić?! - Wrzasnął Aeszma.
Ogień w kominku przygasł.
- W dupie mam twoje przeprosiny. - Oznajmiła zimno Diabeł. - Ty cholerny gówniarzu, jak coś takiego mogło ci przyjść do tego pustego łba?
- To po co spotkałaś się z Atonem? - Bart skulił się na krześle.
Niefortunnie siedział na linii ewentualnego strzału.
Ogień zgasł i pokój pogrążył się w mroku.
- Wydusiłam z niego zerwanie Głównego Nakazu, który trzymał tego osła w Podziemiu. Potem miałam zamiar zerwać nakaz Króla Podziemi i piekielny smark byłby wolny.
Niebieskie spojrzenie odebrało Aeszmie oddech.
Wiedział, że mówiła prawdę.
Dopiero teraz rozumiał, słowa ojca.
Pojął, dlaczego wiecznie wściekły Bóg Podziemia tak się wtedy śmiał.
- To się nazywa niezręczna sytuacja. - Westchnął mag, zjadając kolejną truskawkę.
- Teraz możesz przeprosić. - Zgodziła się łaskawie Diabeł, pstryknięciem rozpalając ogień na kominku.
- Magia użytkowa, z niemą formułą! - Bart zerwał się z krzesła i zafascynowany rzucił się w stronę kominka.
- Sądzisz, że durne przepraszam wystarczy, za tyle lat w Otchłani? - Aeszma zacisnął pieści.
Był na siebie wściekły.
Na nią, że nawet nie próbowała wyjaśnić.
Zupełnie, jakby nie spodziewała się po nim niczego innego.
Zrobiło mu się niedobrze na samą myśl.
- Pieprz. - Uśmiechnęła się na wspomnienie przezwiska, które sama mu nadała. - Nie myśl za dużo.
- Przepraszam. - Wyszeptał, nie patrząc jej w oczy.
- Wiesz, ten ogień strasznie głośno trzaska, nie dosłyszałam. - Diabeł z rozbawieniem przyłożyła dłoń do ucha.
- Przepraszam. - Powtórzył, patrząc prosto w niebieskie oczy.
- Truskaweczkę? - Podsunęła mu talerz. - A nie, ty nie możesz. - Zreflektowała się nagle.
Aeszma zmrużył oczy.
- Jak rzucić niemą formułę użytkową? - Zapytał Bart odsuwając się od ognia.
- Potem. - Pokręciła głową Diabeł. - Teraz mamy ważniejsze sprawy do omówienia.
- Zaraz, zaraz. - Pieprz zrobił krok w jej stronę. - Ty coś wiesz.
- Nawet całkiem sporo. - Zgodziła się Diabeł.
Do Pieprza nagle dotarło coś całkiem innego.
- Co miałaś na myśli, mówiąc o żarciku z baristą? - Zapytał słabo, a potem oblał się rumieńcem.
- Ocho, załapał. - Zachichotała dziewczyna.
- Dziabeł... to było cholernie nieczyste zagranie. - Pouczył ją jadowitym tonem.
Diabeł uśmiechnęła się i puściła do niego oko.
- Wracając do tematu, musisz nam pomóc.
Aeszma spochmurniał.
- Nie chcę.
- No chyba nie zostawisz mnie samego? - Do sali wślizgnął się Karasu.
Na widok truskawek rozpromienił się.
- A więc to twoja sprawka! - Wycelował palcem w dziewczynę.
- Zupełnie nie wiem, o czym mówisz. - Uśmiechnęła się niewinnie. - A ty, - Wycelowała palcem w Aeszmę. - nie możesz
jeść, bo jesteś bogiem, Pieprzyku, a bogowie nie jedzą.
- Ale... Ale.. - Zajęczał czarnowłosy z miną dziecka, któremu oznajmiono, że nic nie dostanie pod choinkę.
- Powiedz, że się zgadzasz, a dam ci to. - Zamachała w powietrzu małym woreczkiem.
- Co to jest?
- Specjalny proszek, który wsypujesz do porannego kakao, a potem możesz cieszyć się pysznym żarełkiem. Stosować raz dziennie, u niebogów wywołuje nieprzyjemne skutki uboczne. Nie polecam.
Pieprz zerknął na Karasu.
Dowódca z rozanieloną miną zajadał truskawki i bezczelnie gapił się na tyłek Diabła.
- Niech będzie, zgadzam się.
Dziewczyna rzuciła mu woreczek, a Bart zanucił:
- I nastanie dzień, kiedy Złoty Gryf połknie Słońce...
Wjechali do miasta, ciągnąc za sobą odór zbutwiałego drewna.
Czębril z nieszczęśliwą miną wykręciła brzeg błękitnego płaszcza, który teraz przypominał bardziej burą szmatę do podłogi.
- Nienawidzę tej mokrej brei. - Edward oddał konia stajennemu. - Jak można tu mieszkać?
- Miejmy nadzieję, że jednak można i tych dwoje nadal tu jest.
- Macie szczęście, że z wami poszłam. - Burknęła paladynka. - Zjemy coś i zaraz sprawdzę, gdzie są nasze ptaszki.
- Obejdzie się. - Uśmiechnął się paskudnie Hajmidal, wskazując mieczem w górę ulicy, na której stali.
Idąca z naprzeciwka Marcelina zatrzymała się.
Draco spojrzał w ich stronę i zamarł.
- No proszę, może zdążymy chociaż na ostatni dzień Festiwalu. - Ucieszył się Edward, dobywając miecza.
- A co tu się dzieje? - Obok nich zatrzymał się patrol.
Marcelina skorzystała z okazji i czmychnęła w boczną uliczkę, ciągnąc chłopaka za sobą.
Hajmidal zupełnie olał wąsacza z patrolu i puścił się w pogoń.
- Działamy z ramienia Złotego Gryfa, mamy wyegzekwować złamane kontrakty! - Krzyknął Edward przez ramię, pędząc za Hajmidalem.
Czębril chwilę patrzyła za dwoma wielkimi rycerzami, którzy z obnażonymi mieczami gnali na złamanie karku, tratując po drodze małe straganiki kupieckie.
Żołnierze patrolu gapili się na zamieszanie z szeroko otwartymi oczami.
Paladynka odpięła brudny płaszcz i powiesiła go na ramieniu stojącego najbliżej wąsacza.
Zanim zdążył zaprotestować w powietrzy zaszumiały śnieżnobiałe skrzydła.
Czębril niecierpliwym ruchem poprawiła złotą zbroję, a potem wzbiła się w powietrze.
- To... - Żołnierz z patrolu poruszył ustami jak ryba.
Reszta stała z minami wioskowych głupków.
W takim stanie zastał ich kapitan, który akurat wychodził z pobliskiego zamtuza.
- Co tu się, do jasnej cholery, wyprawia? - Wściekł się.
Szarpnął utytłany płaszcz i posłał dowódcy patrolu mordercze spojrzenie.
- To tak wypełniacie swoje obowiązki? Obić was każę! Baczność, do jasnej cholery!
Żołnierze jakby się ocknęli.
Strzelili obcasami i wyprostowali się jak struny.
Dowódca, po krótkim wahaniu, przerzucił płaszcz przez ramię i zasalutował.
- Melduję, kapitanie, że grupa ze Złotego Gryfa ściga dezerterów!
- A ty stoisz tu z tą szmatą, bo? - Młody kapitan z trudem zapanował nad sobą.
- Bo... - Zawahał się dowódca, ale pod wpływem zimnych, czarnych oczy szybko się zreflektował.
Nagle wyjaśnienie, że przecież to płaszcz anioła i nie podobna go tak rzucić w błoto, wydała mu się zupełnie nie na miejscu.
Bez słowa zrzucił ubłocony fragment garderoby na ziemię.
- Odmaszerować. - Syknął kapitan, a sam ruszył w kierunku wskazanym przez dowódcę.
Tymczasem Hajmidal wpadł w cuchnącą rybami uliczkę, nad którą wsiały niezliczone sznury z praniem.
Czuł, jak budzi się w nim morderczy zew.
Moc płynęła żywiej w jego ciele.
Dopaść i rozszarpać.
Tłukło mu się po głowie stanowcze polecenie, kiedy ślizgając się na wnętrznościach ryby, malowniczym ślizgiem pokonał zakręt, odbijając się od ściany.
Potrząsnął głową.
Tarcza zafalowała, ciaśniej oplatając jego przedramię.
O czym on właściwie myśli? - Zastanowił się przelotnie.
Zew cofnął się.
Szaleńcze pragnienie mordu przywarowało.
Hajmidal pędził przed siebie i bynajmniej nie miał czasu na kontemplacje własnych myśli.
Uchylił się w ostatniej chwili, wpadając na jeden ze sznurów z praniem.
Klątwa odbiła się od tarczy.
Miecz zapłonął.
- Było blisko. - Edward jednym ruchem ściągnął z zastępcy kawałek szarego płótna.
- Miałem jeszcze zamiar z wami porozmawiać. - Oznajmił zimnym tonem oficer. - Ale właśnie mi się odechciało.
Marcelina i Draco stali w bojowych pozach kilka kroków przed Gryfami.
Za plecami mieli wysoką ścianę domu.
Hajmidal uśmiechnął się paskudnie.
Spojrzenia Edwarda i Draco spotkały się.
Czębril wylądowała miękko, unikając sznurów z praniem.
Wyciągnęła miecz.
- Może jednak załatwimy to inaczej? - Zaproponował złotowłosy rycerz. - Draco... Zwrócił się do pół demona.
- Zamknij się. - Poradziła mu Marcelina.
Klątwa wystrzeliła, rozdzielając się w locie na setki pocisków.
Tarcza Hajmidala zareagowała na jego pierwszą myśl.
Kilka fioletowych pocisków odbiło się od jej gładkiej powierzchni.
Kolejne zastępca sparował błękitnym ostrzem.
Edward nie został w tyle.
- Padnij! - Krzyknęła Czębril osłaniając się skrzydłami.
Pociski pędziły w jej kierunku.
Oficer i rycerz zanurkowali.
Anielica machnęła skrzydłami, a ochronny pęd powietrza posłał klątwę z powrotem w stronę Marceliny.
Draco wzniósł ścianę ognia.
- A to coś nowego. - Zdziwił się Hajmidal.
- Nie macie pojęcia, na co się porywacie. - Syknęła Marcelina, której oczy płonęły fioletowym blaskiem. - Wynoście się, póki jesteście cali.
- Dzięki, nie skorzystamy. - Mruknął Hajmidal, wskakując w ścianę ognia.
- Co za pomyleniec. - Westchnął Edward, rzucając się w ślad za zastępcą.
Oficer tymczasem skorzystał z okazji, że wiedźma potrzebowała czasu na utkanie kolejnej klątwy.
Zaatakował błyskawicznym wypadem.
Przeliczył się.
Coś było cholernie nie w porządku, bo Marcelina cisnęła w niego kolejnym zaklęciem.
Nigdy wcześniej nie widział, żeby potrafiła czarować z taką prędkością.
Zasłonił się tarczą, a wtedy Draco zaatakował niskim cięciem w bok.
Zastępcę uratowała błyskawiczna zastawa Edwarda.
Wybity z rytmu rycerz przejechał po ziemi gruchocząc kolano.
Zastępca wyciągnął rękę w stronę wiedźmy.
Moc pomknęła niekontrolowanym strumieniem, rozpraszając się po całym zaułku.
Czębril w ostatniej chwili zasłoniła się skrzydłami.
Edward oberwał w bark, a Draco wykorzystał zamieszanie i ciął go na skos, celując w szyję.
Rycerz nie zdążył w pełni sparować ciosu.
Klingi zderzyły się z metalicznym trzaskiem, a ostrze pół demona uderzyło w złoty puklerz.
- Ty kretynie! - Wrzasnęła do oficera Marcelina, odbijając błyskawiczną tarczą chaotyczne nitki mocy.
Hajmidal idealnie wyczuł moment, w którym zaklęcie ochronne osłabło.
Zupełnie, jakby coś otworzyło mu oczy.
Zew i pragnienie krwi przejęły kontrolę.
Błękitne ostrze rozproszyło resztki formuły i pomknęło w stronę gardła wiedźmy.
Przez twarz Marceliny przemknął dziwny cień.
Ona znała ten miecz.
Należał do jednego z magów z Elitarnej Jednostki.
To krótkie wahanie niemal kosztowało ją życie.
Ognisty pocisk zderzył się z mieczem zastępcy.
Posypały się iskry.
Edward rzucił się na ziemię.
Skoro strzaskane kolano nie mogło już utrzymać jego ciężaru, pozostało mu jedno, zupełnie absurdalne zagranie.
Kiedy Draco wypuścił pocisk w stronę oficera, rycerz złapał go za kostkę i z całej siły pociągnął, przy okazji skręcając swoje ciało w bok.
Zaskoczony pół demon gruchnął na ziemię, uderzając głową o ścianę.
Edward na wszelki wypadek przydusił go do ziemi.
- No to ci dopiero honorowe zwycięstwo. - Zakpiła nad jego głową Czębril.
Marcelina z wściekłym wrzaskiem rzuciła się w stronę Hajmidala.
Otoczyła ją skrząca, fioletowa aura.
- Uwaga! - Czębril przypadła do Edwarda.
Rycerza otuliły białe skrzydła.
Powietrze przecięły setki piorunów.
Anielica w milczeniu obserwowała zacięty pojedynek.
Hajmidal bardziej przypominał teraz smugę zimnego, błękitnego światła.
Zastępca omijał, pędzące w jego kierunku klątwy z taką łatwością, jakby chodziło o atak nieporadnego trolla.
Patrząc na niego, miało się wrażenie, że świat zwolnił.
Wiedźma sięgnęła po ostrze.
Zalśnił wyjątkowy stop metali.
Rzuciła się na oficera.
Krótkie otrze zaśpiewało w powietrzu.
Hajmidal sparował cięcie i odepchnął wiedźmę pchnięciem tarczy.
Była od niego zwinniejsza.
Atakowała na przemian ostrzem, i klątwami.
Zastępca na każdy atak odpowiadał błyskawiczną zastawą.
W końcu znudziła go sama obrona.
Zielone oczy płonęły żądzą mordu.
Tarcza zamigotała i przekształciła się w długie, lśniące pazury.
Hajmidal odbił ostrze wiedźmy i chlasnął ją w bok.
Klątwa ugodziła go w bark.
Zdawał się tego nie zauważać.
Odrzucił miecz i złapał Marcelinę za gardło.
Huknął nią o ścianę, pazury pomknęły w stronę serca.
Nagle zamarł.
Mordercza aura zniknęła z zaułka.
Powietrze wypełniło leniwe klaskanie i łopoczące na wietrze pranie.
Wszyscy odwrócili się gwałtownie.
Za ich plecami stała smukła dziewczyna, w czarno-czerwonej tunice z głębokim kapturem.
- No ładnie, ładnie. - Poklepała Hajmidala po ramieniu. - Całkiem nieźle.
Wbiła spojrzenie w Marcelinę.
- Ty. - Wychrypiała wiedźma.
- Masz coś, co mnie interesuje.
- Idź do diabła. - Splunęła Marcelina.
Dziewczyna w tunice roześmiała się serdecznie.
- Dobre. - Bezceremonialnie wsadziła rękę w dekolt szarpiącej się wiedźmy i wyciągnęła mały woreczek.
Spokojnie zajrzała do środka i odetchnęła.
- Kim jesteś? - Odzyskał głos Hajmidal.
- Mniejsza. Masz zamiar ją dobić, czy zabrać do Miasteczka?
Zastępca zawahał się.
Marcelina skorzystała z okazji.
Z rozmachem kopnęła Hajmidala w kroczę i uwolniła się z uścisku.
Odbiła się od ściany i rzuciła do ucieczki.
Diabeł podstawiła jej nogę.
Czębril z otwartymi oczami patrzyła na upiorną aurę, otaczającą dziewczynę w czarno-czerwonej tunice, która przydusiła wiedźmę do ziemi.
- Swoją drogą, to ciekawe, jak nisko można upaść. - Wysyczała. - Może kiedyś darowałabym ci życie, ale skrzywdziłaś jedyną istotę na której mi zależy.
Marcelina skrzywiła się.
- Gówno dla niego znaczysz. - Warknęła z nienawiścią.
- Poważnie? Takie maja być twoje ostatnie słowa? - Diabeł popatrzyła na nią z rozbawieniem. - Żałosne. - Dodała zatapiając rękę w piersi wiedźmy.
Błękitne oczy błysnęły zimno, kiedy zmiażdżyła istotę i wyrwała serce.
W zaułku zapadła głucha cisza.
Diabeł wyrzuciła, pulsujące jeszcze serce i z niesmakiem otrzepała rękę.
- No co się tak gapicie? - Znalazła w końcu chusteczkę i wytarła starannie rękę.
Czębril wstała ostrożnie i zniknęła skrzydła.
Edward nawet jakby chciał, nie był w stanie zebrać się do pionu.
Draco zaczął odzyskiwać przytomność.
Hajmidal podniósł swój miecz.
- Nie radzę. - Poradziła mu życzliwie dziewczyna, widząc jego minę. - Poza tym, przysyła mnie Karasu. No ruszcie się, to jeszcze załapiemy się na Festyn. A tego tam trzeba dobić.
- Ale... - Zaprotestował Edward.
Diabeł podeszła do nich i nachyliła się nad rycerzem.
Seler zapomniał języka w gębie, na widok dekoltu Diabła.
Dziewczyna tymczasem doprowadzał jego kolano do porządku i pochyliła się nad pół demonem.
- Nie chcę umierać. - Jęknął chłopak.
- Jesteś zdrajcą, twoje życie nie należy do ciebie.
- Pozwól mi chociaż z nim porozmawiać. - Poprosił.
- Pieprz powinien z nim pogadać. - Zgodził się Edward.
- On mu daruje. - Mruknęła z niesmakiem Diabeł, prostując się.
Zerknęła na Hajmidala.
- Zabieramy go. - Zdecydował.
- Dobra, ja proponowałam, żeby nie było. - Wzruszyła ramionami, a potem pstryknęła palcami.
Zaskoczeni wojownicy obserwowali, jak obskurny zaułek zaczął rozpływać się w powietrzu.
- Stać, do jasnej cholery! - Ktoś wbiegł w sam środek czaru.
Rzeczywistość zafalowała.
Edwardowi zrobiło ie niedobrze.
Draco znowu zemdlał.
Śmierdzące miasto zmieniło się w rozległe, zielone łąki przy Miasteczku.
Zaskoczony kapitan wytrzeszczonymi oczyma rozglądał się po okolicy.
Niedaleko majaczyły wysokie, szare mury miasta.
Pod murem rozciągał się sad.
Jabłonie, w równych rzędach, kołysały się leniwie na wietrze.
Ich linie spływały po łagodnym wzgórzu i urywały się nad brzegiem jeziora.
Srebrna tafla lśniła w świetle zachodzącego słońca.
Wysokie trawy, okalających jezioro łąk, falowały na wietrze, przywodząc na myśl rozległe, zielone morze.
Daleko za plecami wojowników wyrastał las.
Jasne pnie brzóz odcinały się na ciemnym tle innych drzew.
Kapitan z przyjemnością zaciągnął się świeżym powietrzem.
- Mama cię nie uczyła, że nie należy ładować się w środek aktywnej formuły? - Zapytała Diabeł naciągając kaptur, bo chłodny wiatr szarpał jej i tak potarganą czuprynę.
- Chodźcie poszukać Pieprza, nich się zajmie tą gadziną. - Burknął Hajmidal łapiąc Draco za kołnierz i wlokąc za sobą.
- Ja idę się umyć! - Czębril wzbiła się w powietrze i pomknęła w stronę Miasteczka.
- Hamuj przed murami! - Wrzasnął za nią Edward.
- Czy ja umarłem? - Wydusił w końcu zbaraniały kapitan.
- Jeszcze nie, ale to się da naprawić. - Uśmiechnęła się uroczo Diabeł.