Z okazji tłustego czwarteczku, do kawusi i pączusiów ~ Jedziemy z tym koksem \o/
Czterdzieści części minęło~ 18+Pożoga dziarsko maszerowała polną drogą.
Okolica zdecydowanie lepiej wyglądała latem.
Teraz łyse pola straszyły błotnistą breją.
Derwan z obrażoną miną szedł z tyłu.
Draco zrównał z Grzechem.
- Co właściwie mamy do roboty?
Pożoga bez słowa podała mu rulon misji.
Wojownik rozwinął go i przebiegł wzrokiem po skreślonym pospiesznie tekście.
Stanął jak wryty, a wilkołak nieomal wylądował na jego plecach.
- To jakiś żart? - Wycedził Draco.
- Raczej nie. - Niezrażona dziewczyna nawet się nie odwróciła.
Derwan zajrzał chłopakowi przez ramię.
- Czerwony Kapturek? - Wytrzeszczył oczy. - Mamy pozbyć się Czerwonego Kapturka?
- Idziecie, czy będziecie jęczeć? - Zainteresowała się Grzech, rzucając im pogardliwe spojrzenie. - A może się boicie?
- Pomniejszego demona kradnącego dzieciom zabawki? - Draco ze złością zwinął rulon.
Jeśli tak miała wyglądać służba w szeregach Aeszmy...
- Uważaj. - Ostrzegła go Pożoga wściekłym sykiem.
Chłopak zacisnął zęby. Irokez na jego głowie zjeżył się.
Atmosfera zgęstniała.
Grzechy mierzyły się wściekłymi spojrzeniami.
W końcu Draco opanował się i podjął marsz, bez słowa mijając Pożogę.
Derwan zmarszczył brwi.
- Rusz się Drewienko. - Burknęła dziewczyna.
- Nie jestem... - Zaprotestował, ale zbyła go machnięciem ręki.
- Dla mnie jesteście drużyną DD. - Ucięła, omijając rozległą kałużę.- Debilne Durnoty. Drętwe Dupki. D...
- Przysmażył ci ktoś kiedyś tyłek? - Syknął Draco.
- To zdecydowanie zbyt osobiste pytanie. Ja nie wnikam dlaczego twoja matka puściła się ze smokiem, nie?
Tym razem Draco nie zdołał nad sobą zapanować.
Zjeżony irokez był dopiero wstępem.
Chłopak w mgnieniu oka pokrył się szkarłatną łuską.
Złote oczy zapłonęły.
Derwan cofnął się gwałtownie.
Uderzyła go wściekłość przeobrażającego się smoka.
Zanim się zorientował jego własna bestia przejęła kontrolę.
Pożoga przewróciła oczami.
Powinni chociaż dojść do tego lasku, no ale trudno.
Zresztą, drzewa późną jesienią i tak nie stanowią skutecznej osłony.
Draco tymczasem zaryczał wściekle.
Trzask pękającej skóry potoczył się echem po opustoszałej okolicy.
Dołączył do niego gardłowy warkot wilkołaka, który szykował się do ataku.
Ledwo, sporych rozmiarów szkarłatny smok, rozprostował błoniaste skrzydła, kudłata bestia skoczyła.
Dziewczyna przeczesała palcami włosy.
- Jak dzieci. - Stwierdziła z niesmakiem, patrząc bez emocji na kotłujące się w błocie bestie.
Schyliła się i podniosła pomięty rulon misji.
Zatknęła go za pasek, odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę oddalonego o dwie mile gospodarstwa, skąd nadeszło wezwanie.
Wściekły warkot za jej plecami mieszał się z agresywnym syczeniem.
- Pożoga! - Pełny irytacji syk dogonił ją, kiedy przesadziła kolejną kałużę.
Błoto paskudnie mlasnęło pod butami.
Odwróciła się niechętnie.
Szkarłatny smok przyduszał do rozmiękłej drogi szarpiącego się wściekle wilkołaka.
- Czego?
- Zrób coś z nim, bo zaraz mnie coś trafi.
- Zepsułeś, to napraw. - Wzruszyła ramionami.
Złote oko posłało jej zniecierpliwione spojrzenie.
- Niby jak? - Wielki gad mocniej docisnął wściekłą bestię do błotnistej brei.
- Naprawdę myślisz, że bylibyśmy tutaj, gdybym znała odpowiedź na to idiotyczne pytanie?
- On zupełnie nie ogarnia tematu. - Smok zniżył nieco krótki, masywny pysk i przyjrzał się wilkołakowi z niesmakiem. - Oddychaj. - Poradził mu.
- Tak, pokaż mu magiczne techniki wdechu i wydechu. - Zadrwiła Pożoga. - To na bank załatwi sprawę. Tylko uważaj żeby nie został mnichem i nie dał nogi do zakonu.
- Po prostu nie chcę, żeby zakrztusił się błotem. - Mruknął urażony Draco. - Miota się jak jakiś kundel. - Smok ze zniecierpliwieniem machnął łapą zakończoną
czarnymi pazurami. Wilkołak wyleciał w powietrze, wykręcił młynka, jakiego nie powstydziłby się żaden kot, po czym wylądował na czterech łapach.
Tylko po to, żeby znowu wzbić się w powietrze i długim skokiem dopaść szkarłatnego gada.
- Opanuj się! - Złowrogi ryk bestii wstrząsnął okolicą.
W powietrze wystrzeliły pojedyncze iskry będące zapowiedzią ognistego oddechu.
Zaskoczony gad zasłonił łapą pysk.
Posłał Pożodze dziwne spojrzenie.
Grzech parsknęła śmiechem.
- O bogowie, co za farsa. - Chwilę później wyła już bez żenady.
Wilkołak zacisnął szczęki na nodze osłupiałego smoka i zarobił potężne uderzenie w głowę.
- Derwan, do diabła. - Zniecierpliwił się gad.- Jak tak dalej pójdzie wrócisz do goblinów!
Nacierający wilkołak jakby się zawahał.
- Tym razem na bank nie pozwolą ci zwiać. - Dorzucił od niechcenia Draco. - No ale skoro się stęskniłeś, to możemy cię odprowadzić.
Warcząca bestia umilkła.
Nadal jednak krążyła wokół smoka, nie spuszczając z niego wściekłego spojrzenia.
Pożoga zmrużyła oczy.
Być może Diabeł miała rację.
Uważnie rozejrzała się po okolicy.
Na drodze przed nimi zamajaczył wóz.
Póki co był daleko, jednak ewidentnie zmierzał w ich kierunku.
- Pospieszcie się, bo zaraz zrobi się zadyma. - Ostrzegła.
Smok podążył za jej spojrzeniem i zamarł, a potem w powietrze buchnęła chmura szkarłatnego dymu, z którego kichając, wyłonił się młody wojownik.
Wilkołak poderwał się do ataku.
- Dość! - Polecenie świsnęło niczym bat. Draco stał z wyciągnięta przed siebie ręką.
Coś trzymał w dłoni.
Pożoga zmrużyła oczy.
Wilkołak zarył potężnymi łapami w błoto.
Wóz zdecydowanie zbliżał się za szybko.
Byli na samym środku drogi.
Nie mieli czasu.
Gzech niecierpliwie machnęła ręką.
Bolesne wycie wypełniło powietrze.
Odpowiedziało mu zaniepokojone rżenie koni ze zbliżającego się zaprzęgu.
Leżący w błocie Derwan dyszał ciężko.
- Zbierz się wreszcie do kupy. - Syknęła Pożoga. - Idziemy. - Zeszła z drogi prosto na błotniste pole.
Draco pochylił się nad chłopakiem.
- Ja... - Zaczął niepewnie jednooki, ale wojownik uciszył go, wciskając mu w zabłoconą dłoń jakiś niewielki, okrągły przedmiot.
Derwan zebrał się z ziemi i przyjrzał się podejrzliwie mlecznobiałemu kamykowi.
Tymczasem chłopak z irokezem pognał za Pożogę.
- Dałem mu księżycowy kamień! - Krzyknął, a zaskoczona dziewczyna odwróciła się.
- Co?
- No wiesz. - Draco zręcznie przypiął miecz do pasa. - Księżycowy kamień. - Powtórzył z naciskiem i posłał dziewczynie znaczące spojrzenie.
Pomysł był tak idiotyczny, że Pożoga z trudem zapanowała nad kolejnym atakiem wesołości.
- Aaa, księżycowy kamień. - Powtórzyła i odchrząknęła, bo głos jej zdradziecko zadrżał.
- Co to za kamień? - Wtrącił Derwan, który właśnie z nimi zrównał.
Maszerowali szybko oddalając się od drogi, którą właśnie przemknął wóz.
- To taki stary artefakt czarodziei. - Odparła poważnie Pożoga.
- Pozwalał zapanować nad wilkołakami. - Dodał Draco.
Jednooki przyjrzał im się podejrzliwie.
- I po co mi on? - Zapytał ostrożnie.
- Jak będziesz go miał przy sobie, bez trudu zapanujesz nad przemianą. - Draco klepnął chłopaka w ramię.
- Zalewasz. - Prychnął Derwan.
- Gdzieżbym śmiał.
- Jakbym wiedziała, że masz to cacko, dawno dalibyśmy sobie spokój z treningami.
Minęli pierwszą linię wątłych drzewek.
Błoto zmieniło się, w obfitujące w patyki, leśne runo.
- Czyli jeśli teraz się zmienię, to zachowam świadomość?
- No nie wiem, czy ... - Zawahał się Draco, ale Grzech błyskawicznie weszła mu w słowo.
- Jasne, że tak. - Ale najpierw musisz go aktywować. Naznaczyć swoją krwią. - Dodała, widząc pytanie w spojrzeniu Derwana.
Draco zakaszlał.
Zaczynał podejrzewać, że trochę przesadzili.
Derwan tymczasem przystanął.
Przez chwilę patrzył na kamyk, leżący na jego wyciągniętej dłoni.
Pożoga oparła się o pień najbliższego drzewa.
Draco zerkał to na Grzech, to na zadumanego chłopaka, który po krótkiej chwili wyciągnął zza paska sztylet i ukuł się w palec.
Strząsnął kilka kropli na kamień, a potem zacisnął na nim rękę.
- Czekajcie chwilę. - Rzucił i potruchtał kawałek w stronę gęstniejących drzew.
- Myślisz, że to kupił? - Spytał półgębkiem Draco.
- Jak dzieciak cukierka. - Uspokoiła go rozbawiona dziewczyna.
Usłyszeli dzikie wycie i zza drzew wyszedł wilkołak.
Zbliżał się powolnym krokiem polującego drapieżnika.
Grzechy stały niewzruszone.
Bestia zawarczała.
Długa nitka śliny skapnęła z pyska na ziemię, kiedy wilkołak wyszczerzył zęby.
Draco posłał Pożodze zaniepokojone spojrzenie.
Potwór zbliżał się do nich miękkim krokiem, a potem przystanął i zastrzygł uszami.
- No teraz to rozumiem. - Mruknął. - Czyli jednak można było sobie darować to rzucanie o drzewa.
- Ja tam się dobrze bawiłam. - Wzruszyła ramionami Pożoga, uśmiechając się. - No to skoro wreszcie załapałeś, w czym rzecz, podziękuj ładnie Draco i chodźmy dorwać tego
cholernego Kapturka.
- Głodny jestem. - Poskarżył się Derwan, drapiąc się tylną łapą za puchatym uchem.
W miejscu Pożogi wyrosła złota gadzina.
Draco cofnął się gwałtownie.
- Ostatni, który złapie sarnę sprząta stajnię. - Oznajmiła z błyskiem w oku.
- Ej, zaraz, nie możemy tak po prostu zmienić się w bestie i hasać po okolicznych laskach. - Zaprotestował Draco, widząc, że wilkołak ochoczo zerwał się na cztery łapy.
- Bo? - Zdziwiła się złota smoczyca.
- Bo narobimy zamieszania! Wystraszymy ludzi...
- Ojejku. Straszne. - Przewróciła bursztynowymi oczami. - Przyznaj, że się cykasz. A może nie potrafisz bez swojego księżycowego kamyczka, co?
- Wal się. - Zasyczał urażony Draco. - Tydzień sprzątania stajni! - Podbił stawkę, w mgnieniu oka zmieniając się w szkarłatnego smoka.
Nie dając im czasu na reakcję, zwinnie zanurkował między drzewami.
- Szykuj się na walkę z gnojem! - Syknęła Złota smoczyca, mknąc w las.
- A co z Czerwonym Kapturkiem? - Zaszczekał wilkołak.
- Wilk trącał Czerwonego Kapturka. - Zasyczał wesoło Draco.
Mag uwijał się jak w ukropie.
Wydobył trzy kryształy, pozostałe niestety były już w takim stanie, że nie przetrwały magicznej formuły, zmieniając się w bezużyteczny pył.
Reszta wpatrywała się w dziurę w dachu, po którym coś człapało.
I kiedy bajarz wyprostował się, potrząsając z ulga mieszkiem z kryształami, ogromny, czarny jak smoła kształt wpadł przez rozpadlinę.
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, upiór zrobił w powietrzu młynka, a ostre szpony wyrwały mieszek z ręki maga, cudem nie pozbawiając go palców.
Bart wrzasnął zaklęcie, ale było już za późno.
Kolejne dwa cienie przemknął im nad głowami.
Pęd powietrza strącił formułę, roztrzaskując ją o podłogę.
Vanisz i Orety zasłonili się przed kamiennymi odłamkami.
Hajmidal bez wahania rzucił się za demonami.
Minął pozostałych i zrobił jeszcze kilka kroków.
Cienie wylądowały na pozostałościach starego stołu i zastygły w bezruchu.
Wyglądały jak wielkie, wyjątkowo zakurzone, czarne płaszcze.
Lewitujące w powietrzu.
Blik zmrużył oczy, wysuwając się lekko przed szereg.
Jeden z cieni podrzucił w szponie mieszek i odrzucił kaptur.
Stojący obok Grzecha mag zaklął paskudnie.
Maszkara miała niemal ludzką twarz, która bardziej przypominała, wypraną z jakichkolwiek emocji, maskę.
Wyzierały z niej upiorne, pozbawione źrenic, czarne oczy.
Cień miał czarne, włosy zaplecione na skroniach.
Jego lewe ramię kończyło się ptasim szponem o ostrych pazurach.
Resztę skrywał dziwny płaszcz, jakby utkany z kłębów czarnego dymu.
- Jednak opłacało się czekać. - Oznajmił upiór bardziej do swoich towarzyszy, niż wpatrujących się w niego wojowników.
- Oddaj kryształy, to zafunduję ci szybką śmierć. - Zaproponował uprzejmie Hajmidal.
Odpowiedział mu upiorny skrzek trzech cieni.
- Musimy wiać. - Szepnął ledwo dosłyszalnie bajarz, lekko nachylając się w stronę Blika.
Niespodziewanie do ruin wdarł się ostry podmuch wiatru, wzbijając w powietrze kamienny pył. Resztki rozbitego szkła zadzwoniły o posadzkę.
Upiory przestały się śmiać.
- Zabić ich. - Padł krótki rozkaz.
Dwa cienie błyskawicznie wystrzeliły w powietrze.
Hajmidal dopadł maga i popchnął go w stronę wyjścia ze świątyni.
- Zrób krąg wokół portalu i czekajcie tam na mnie.
- Ale...- chciał zaprotestować bajarz, którego powstrzymało wściekłe mruknięcie dowódcy.
- Potrafisz zamknąć krąg, przez który to coś nie przejdzie?
- Tak.
- To rusz się! - Odepchnął maga i w ostatniej chwili zasłonił się tarczą, która, po zetknięciu ze szponami, urosła i pokryła się lodowymi kolcami.
Ostrze miecza zastępcy rozbłysło.
Blik zaczął się zmieniać.
Orety sięgnął po rurkę.
Vanisz wyszarpała ostatnie noże do rzucania.
- Zabierajcie się stąd i niech żadne nie waży się wychylać nosa poza krąg. - Krzyknął Hajmidal, uderzając tarczą drugiego, pikującego wściekle upiora.
Pierwszy zawrócił i pomknął w stronę wahających się wojowników.
- Kurwa. - Zaklął Hajmidal. - To rozkaz.
Bart już zdążył pozbierać się z ziemi.
Przeszukując nerwowo kieszenie, pomknął w stronę wielkich wrót.
- Rusz się. - Syknęła Vanisz, łapiąc skamieniałego Blika za rękaw.
Grzech posłał jej wściekłe spojrzenie.
Upiory natarły jednocześnie.
Pierwszy uderzył w Blika, drugi zaatakował zastępcę.
Hajmidal tym razem nie zasłonił się tarczą.
Zamiast tego sieknął na odlew mieczem.
Ostre pazury zacisnęły się na ostrzu.
Cień wydał z siebie wściekły skrzek i wystrzelił w powietrze, zataczając łuk pod sklepieniem.
Blikowi udało się wreszcie dokończyć przemianę.
Vanisz odrzuciło, kiedy przestrzeń między nią i Grzechem wypełniło nagle wielkie, gnijące cielsko.
Przed bolesnym gruchnięciem o posadzkę uratował ją tylko refleks wojowniczki.
Orety złapał ją niemal w biegu.
Poderwała się, ignorując szklane odłamki, które, podczas lądowania, wbiły się jej w rękę.
Część przebiła specjalnie wzmocnione rękawiczki.
Pobiegli w ślad za magiem, który dopadł portalu i pochylony, pospiesznie kreślił na ziemi sporych rozmiarów okrąg.
- Blik! - Wrzasnęła Vanisz, oglądając się.
- Masz!- Mag wcisnął wojowniczce w ręce kawałek białej bryłki. - Rysuj od drugiej strony. - Polecił nie patrząc na nią.
Orety obejrzał się.
W stronę ruin pomknął kolejny podmuch wiatru, wzbijając w powietrze chmury pyłu, które, na dłuższą chwilę, niemal przesłoniły ruiny dawnej siedziby Wielkich Magów.
We wnętrzu świątyni rozległ się rumor i zaśpiewała stal.
Vanisz trąciła healera i rzuciła się w stronę portalu, kreśląc biały ślad na spękanej, kamiennej posadzce.
Nigdzie nie było śladu zastępcy i Blika.
Bajarz zatrzymał się gwałtownie, łącząc swoją linię z tą, którą przed chwilą nakreśliła wojowniczka.
- Do środka!. - Rzucił ostro do Oretego i nerwowym szarpnięciem wyciągnął spod szaty jakiś medalion.
Healer zrobił kilka sztywnych kroków, przekraczając białą linię, którą już przysypywał, niesiony przez wiatr pył.
- Zrobione. - Zameldowała Vanisz wskakując do kręgu.
Bajarz rozejrzał się, omiatając spojrzeniem linię i zacisnął palce na medalionie tworząc formułę.
Niezrozumiałe słowa wirowały w powietrzu, mieszając się z wyjącym wiatrem, który z każdą chwilą zdawał się przybierać na sile.
- Co to, do cholery, było? - Zapytał Orety, wciąż wpatrując się w ruiny.
Nikt mu nie odpowiedział.
- Gdzie oni są? - Niepokoiła się Vanisz, nerwowo miotając się po niewielkiej przestrzeni.
Biała linia nagle zapłonęła błękitem światłem.
Jasnoniebieskie, przeźroczyste ściany zaczęły piąć się ku górze, żeby chwilę później zamknąć się nad ich głowami.
Ostatnie słowa formuły przebrzmiały w ciszy, jaka ich nagle otoczyła.
Mag odetchnął z ulgą.
Ale zaraz przypomniał sobie, że szlag trafił kryształy i zaklął szpetnie.
- Kto by się spodziewał, że szanowny pan mag zna takie wyszukane zwroty. - Zadrwiła wojowniczka.
- Mamy tu tkwić i czekać? - Zdenerwował się healer.
- Taki dostaliśmy rozkaz. - Przypomniała mu wojowniczka.
- Pierdolę takie rozkazy. - Wściekł się Orety. - Przecież oni tam zostali całkiem odcięci!
Przeniósł wściekłe spojrzenie na maga.
- Co to za maszkary? Mieliśmy walczyć z golemami, mogłeś nas uprzedzić, że czekają nas inne atrakcje!
- Jestem magiem, nie jasnowidzem. - Zdenerwował się Bart. - A ich nie powinno tu być.
- Właśnie. - Weszła mu w słowo Vanisz. - Jesteś magiem, a chowasz się jak jakiś szczur, zamiast się na coś przydać.
- Dostaliśmy rozkaz.- Bajarz, powtórzył jej własne słowa i podwinął nerwowo szerokie rękawy.
- Który widać był ci bardzo na rękę. - Odgryzła się. - Aż tak się przestraszyłeś starych płaszczyków?
- A jednak jesteście tu ze mną. - Mag z trudem nad sobą panował. - Poza tym nie sądzę, żebyśmy mieli jakiekolwiek szanse z tymi, jak to powiedziałaś "płaszczykami".
- A oni mają? - Orety skrzyżował ramiona na piersi i wbił w bajarza wściekłe spojrzenie.
- Nie mają. - Pokręcił głową Bart. - Musimy uruchomić portal i wiać.
- Oszalałeś? - Wytrzeszczyła oczy Vanisz.
- Nic nie możemy zrobić.
- Przeciwnie. - Warknął healer. - Możemy tam wrócić i skopać tym demonom dupy.
- Głupcze, to nie są jakieś żałosne demony.
- Musimy odzyskać kryształy! - Powiedziała w tym samym momencie Vanisz.
- Do diabła z kryształami. - Wściekł się mag. - Do diabła z tym całym cyrkiem! Nigdy nie powinniśmy tu przychodzić.
Odwrócił się na pięcie i podszedł do portalu.
- Więc co to jest, skoro nie demony? - Zapytał Orety pogardliwie.
- Nieudany eksperyment. - Szepnął mag.
Zamknął oczy i przejechał dłonią po twarzy.
Potem powoli odwrócił się w stronę wojowników.
Był blady i ewidentnie przestraszony.
- Naprawdę sądziłem, że udało nam się wybić je co do nogi.
Hajmidal cofnął się, osłaniając tarczą.
Grzech zarył pazurami w posadzkę, usiłując utrzymać równowagę.
- Mówiłem ci, że masz wiać. - Wściekł się zastępca.
- A ja, kurwa, uznałem, że jednak przyda ci się pomoc. Może i jesteś kozakiem, ale trzech na jednego to po prostu w chuj nieuczciwe.
Cienie pomknęły w ich stronę.
- Och, spec od moralności się znalazł. - Syknął oficer i chwilę później już go nie było.
Wybił się i uderzył tarczą.
Cień przemknął nad jej powierzchnią, usiłując dosięgnąć zastępcy szponiastą łapą.
Drugi, krążący nad głową Blika również zaatakował.
Tym razem z boku, spychając Grzech na oficera.
Ogromna bestia nie zaryzykowała uniku, nie chcąc zaszkodzić Hajmidalowi.
Zamiast tego kłapnęła wielkimi zębiskami.
Cień śmignął mu tuż przed nosem i uderzył szponami.
Lewego Grzech zdołał uniknąć, prawy rozorał gnijącą tkankę nad okiem, odsłaniając szarą czaszkę.
Upiór wydał z siebie wściekły wizg, strząsając resztki szlamowatej skóry, która zaczęła wyżerać się w jego szpon.
Blik skoczył i złapał skraj czarnego płaszcza.
Szarpnął łbem, rzucając cień na popękaną posadzkę.
Podmuch wiatru sypnął mu pyłem prosto w oczy.
Blik zwinął się, warcząc wściekle.
Upiór chlasnął go w odsłonięta szyję, a potem wzbił się w powietrze.
Nie docenił jednak szybkości gnijącej bestii, której kły zamknęły się na nim z ohydnym chrupnięciem.
Cień zaskrzeczał rozdzierająco, drapiąc szponami na oślep.
Gnijąca tkanka obryzgała ściany i posadzkę.
Cień znieruchomiał i zaraz rozpłynął się w powietrzu.
Blik kichnął.
Kłęby czarnego dymu wdarły mu się do gardła i nozdrzy.
W mgnieniu oka zmieniając się w smolistą, duszącą maź.
Grzech miotał się charcząc i plując, żeby pozbyć się zabójczej substancji.
Gardło zapłonęło żywym ogniem, który pomknął do płuc, pozbawiając Blika resztek powietrza.
Grzech zatoczył się i zwalił się ciężko na ziemię.
Hajmidal zerknął przez ramię i zaklął paskudnie.
Zdusił w sobie chęć doskoczenia do Blika.
Nie miał czasu.
Trzeci upiór, wyraźnie zaniepokojony obrotem spraw, poderwał się właśnie w powietrze.
Nacierający na oficera cień zwiększył zaciętość ataków.
Hajmidal wycofał się między kolumny.
Tu strop się obniżał.
Jeśli upiór chciał go dostać, musiał zniżyć lot.
Zastępca tylko na to czekał.
Tarcza i miecz zdawały się tworzyć całość.
I chociaż powinien być zmęczony po potyczce z golemami, czuł się świetnie.
Zupełnie, jakby czerpał skądś energię.
Dłoń zaciśnięta na rękojeści miecza zamrowiła przyjemnie.
Cień wylądował parę kroków przed oficerem.
Drugi poszedł w jego ślady.
Czarne płaszcze opadły.
Sakiewka z kryształami wylądowała na jednym z nich.
- Trzeba było uciekać. - Powiedział skrzekliwie cień, który najwyraźniej był dowódcą.
Hajmidal pomyślał, że może i ma rację, ale on tu przyszedł po kryształy i nie miał zamiaru bez nich wychodzić.
- Ale teraz już za późno. - Czarne spojrzenie przewiercało oficera na wylot. - Zaraz pokażemy ci co to ból.
Hajmidal prychnął pogardliwie.
- Poważnie? - Zadrwił. Kilka lat z Pieprzem uodporniło go na podobne gatki.
Chociaż trzeba było przyznać, że stojące przed nim pokraki wyglądały imponująco.
Nie miał pojęcia, co to za stworzenia, nigdy wcześniej nie spotkał się z niczym podobnym.
Na pierwszy rzut oka przypominali potężnych wojowników.
Było to oczywistym złudzeniem.
W szkaradach nie było nic ludzkiego. Poczynając od czarnych, bezlitosnych oczu, a na upiornych szponach kończąc.
Byli tego samego wzrostu, tej samej budowy, z identycznymi, pozbawionymi jakichkolwiek emocji twarzami.
Potężne ciała zakute w srebrne, pełne zbroje, które jasno emanowały błękitną poświatą.
Zastępca zmarszczył brwi, kiedy w dłoniach upiorów pojawiły się ostrza identyczne, jak jego własne.
Cienie nie miały tarcz. Ich lewe ramiona zakończone były szponami.
Hajmidal obserwował przeciwników, szacując szanse.
Nie żeby się kiedykolwiek przejmował takimi rzeczami.
Przegrana po prostu nigdy nie była opcją, którą należało bać pod uwagę.
Drugi cień wciągnął głęboko powietrze, a potem przekrzywił głowę, wbijając czarne oczy w oficera.
- Dziwne. - Zaskrzeczał. - Człowiek się nie boi.
Hajmidala zaczynało nudzić to przedstawienie. Chciał odzyskać kryształy i upewnić się, czy Grzecha da się pozbierać do kupy.
Byłoby nieciekawie, gdyby okazało się, że wykończył Pieprzowego pupilka na pierwszej misji.
- Dwa przeżarte przez mole, latające dywany to trochę za mało, żeby zrobić na mnie wrażenie. - Wzruszył ramionami zastępca.
- Dziwne jest skąd plugawy człowiek ma naszą broń. - Splunął Ppierwszy cień. - Ale to długo nie potrwa.
Skoczyli równocześnie.
Bardzo rzadko zdarza się, żeby dwóch wojowników potrafiło atakować jednocześnie, nie przeszkadzając sobie nawzajem.
Zwykle, jeśli już dojdzie do potyczki w duecie, uderzenia następują jedno po drugim.
Cienie jednak zaatakowały dokładnie w tej samej chwili.
Hajmidal zablokował jedno ostrze tarczą, a drugie sparował mieczem. Zabrakło mu jednak czasu na cokolwiek innego.
Tymczasem upiory wyprowadziły uderzenia z boku.
Perfekcyjnie zgrane ostrza mknęły jednocześnie z prawej i lewej strony.
Szpony przecięły powietrze na wysokości głowy oficera.
Hajmidal szarpnął się do tyłu, zablokował atak z prawej strony, jednocześnie wyprowadzając błyskawicznie pchnięcie.
Ten krok pozwolił mu uniknąć drugiego ostrza, które z metalicznym zgrzytem przejechało po kolumnie, zostawiając głęboką rysę.
Jednak sam atak zdał się na nic, odparty szybką zastawą.
Zastępca wiedział, że jeśli chce wygrać, musi w jakiś sposób wybić upiory z rytmu.
Jeśli nadal będą atakować razem, zepchnięty do defensywy, nie będzie miał najmniejszej szansy na atak.
Hajmidal poczuł coś na kształt wdzięczności do Blika, za wyeliminowanie trzeciego przeciwnika.
Z upiornym triem nie miałby szans.
Cofnął się i rzucił cieniom pogardliwe spojrzenie.
- Zwinąłem królowi Podziemi. - Uniósł miecz. - Jak człowiek - Zaakcentował to słowo. - radzi sobie w bogami, to tacy łachmyci nie robią na nim wrażenia.
Skoczył szykując się do pchnięcia.
Kiedy tylko dostrzegł, że pierwszy upiór szykuje się do zastawy, wyćwiczonym ruchem nadgarstka zmienił proste uderzenie na cięcie z boku.
Ostrze zadzwoniło o zbroję i przecięło ją z paskudnym zgrzytem.
Cień odskoczył w bok, tym samym wybijając drugiego z rytmu.
Hajmidal wykorzystał to, wykonując błyskawiczny półobrót, przykląkł i uderzył pod kolano.
Upiór zaskrzeczał i chlasnął na odlew szponem.
Pazury zazgrzytały o tarczę, a cień zatoczył się.
Wszystko trwało tyle, co dwa uderzenia serca.
Zastępca nie zdołał jednak wrócić na swoją pozycję wyjściową.
Pierwszy pozbierał się za szybko i silne uderzenie pazurami rozdarło naramiennik oficera i posłało go na najbliższą kolumnę.
Gruchnął z takim impetem, aż ze stropu posypał się tynk.
Uszkodzony strop zatrzeszczał złowieszczo.
Jeszcze tego brakowało, żeby go tu zagrzebało żywcem.
Hajmidal skrzywił się z niesmakiem.
Cień już był przy nim.
Ledwo zdołał sparować serię paskudnych ataków.
Czuł, jak pot spływa mu po plecach.
Tymczasem drugi upiór,najwyraźniej pogodził się z raną, bo powłócząc niemal odciętą nogą, zmierzał w ich kierunku.
Zastępca spróbował uciec spod kolumny, ale dowódca cieni nie miał zamiaru mu na to pozwolić.
- Ludzcy bogowie nie liczą się. - Zaskrzeczał lodowato. - Z naszego punktu widzenia są niczym.
Potężne pazury przejechały po marmurze, kiedy oficer schylił się w bok, unikając ataku.
Uderzył tarczą w zraniony bok cienia, kiedy przemknął pod jego ostrzem.
Cień chlasnął zastępcę w bark.
Hajmidal nie bardzo miał czas zastanowić się nad słowami upiora.
Bogowie się nie liczyli?
Ciekawe, czy koleś kiedyś spotkał Pieprza.
- Zagrozić nam mogli jedynie magowie, ale to już przeszłość. - Czarne oczy błysnęły.
- Coś mi tu kłamiesz. - Mruknął oficer, przesuwając się na środek sali.
Nie miał zamiaru znowu zostać przyparty do ściany, kolumny, czy innego marmurowego badziewia.
Cień złożył się do ataku.
Jeśli wcześniej był szybki, to teraz zastępca nie był w stanie zarejestrować połowy ciosów, która na niego spadała.
A mimo to, błękitne ostrze za każdym razem trafiało na jego miecz lub tarczę.
Drugi upiór nagle jakby zapomniał o ranie, dołączył do dowódcy.
- Grzechy bez Aeszmy nie stanowią zagrożenia. - Oświecił oficera pierwszy cień.
- Widzę właśnie. - Zadrwił Hajmidal, chociaż wcale mu było nie do śmiechu, kiedy zdał sobie sprawę, że jego przeciwnicy potrafią regenerować się w mgnieniu oka.
Musiał szybko załatwić sprawę, bo inaczej zacznie być nieciekawie.
- Magowie nie istnieją, a jedyne mogące nam zagrozić istoty pochłonęła Pustka i Zapomnienie. - Upiorne szpony wystrzeliły nie wiadomo kiedy.
Zajęty parowaniem pchnięcia pierwszego cienia i bocznego cięcia pierwszego, zastępcy najzwyczajniej zabrakło czasu na uniknięcie ostrych pazurów, które bez trudu przebiły zbroję, zagłębiając się w boku oficera.
Cień szarpnął, chcąc zmusić odrażającą istotę do wrzasku.
Pragnął, żeby skomlała z bólu, skoro ośmieliła się podnieść na nich rękę.
Zaatakować serafiny mógł tylko samobójca, albo idiota.
A mimo to, człowiek nie chciał krzyczeć.
Cień poczuł kiełkujący gniew.
Hajmidal zacisnął zęby.
Wykorzystał fakt, że szpony utknęły w jego własnym ciele, ograniczając upiorowi pole do manewru.
Oficer uderzył tarczą wyszczekany cień prosto, w pozbawioną emocji, maskę.
Z trudem utrzymał się na nogach, kiedy szpon opuścił jego bok, zabierając ze sobą niemały kawałek.
Dowódca cieni zatoczył się, ale na zastępcę skoczył jego kompan.
Hajmidal tylko częściowo sparował pierwszy cios.
Drugiego nie zdołał, bo lewe ramię zrobiło się dziwnie ciężkie.
Ostrze upiora ześlizgnęło mu się po udzie.
Cienie stanęły ramię w ramię.
Maska dowódcy upaćkana była czarną posoką, wyciekającą z ran po kolcach tarczy.
Ran, które zasklepiały się na oczach zastępcy.
Podczas gdy jego własne krwawiły obficie, paćkając jasną podłogę.
Poczuł nieoczekiwany przypływ wściekłości.
Zupełnie jakby wraz z upływem krwi, ulatywało z niego nie życie, a zahamowania.
To, że Diabeł może budzić postrach jeszcze by przełknął, ale Pieprz zadziałał jak płachta na byka.
Paląca złość rozlała się po jego wnętrzu.
Już on pokaże tym łachudrom, kogo powinni się bać.
Zaskoczone cienie zatrzymały się, kiedy błękitne ostrze oficera zapłonęło mocniej.
Hajmidal podniósł głowę.
Myśleli, że dostaną go tak łatwo?
On miał misję. Przyszedł tu po kryształy, bo były im, kurwa, potrzebne.
I żadne osrane serafiny, czy inne pokraki mu w tym nie przeszkodzą.
Miał zamiar pokonać Pieprza.
Wgnieść go w ziemię.
Z gardła Hajmidala wyrwał się wściekły, bojowy wrzask.
Poczuł eksplodującą moc, która otoczyła go wraz z kolejnym silnym podmuchem wiatru.
Porywisty strumień gorąca przelewał się przez rany, które... znikały.
Miał misję.
Musiał zniszczyć Pieprza i nie da się zabić zanim tego nie dokona.
Serafiny cofnęły się, kiedy dziwny człowiek wbił w nie czarne, pozbawione źrenic oczy.
Płonąca w nich żądza mordu dosłownie wgniotła je w ziemię.
Przed pierwszymi ciosami uratował ich instynkt.
Przy czym na nogach utrzymał się tylko dowódca.
Hajmidal zaatakował pchnięciem, odbił się od błyskawicznej zastawy.
Jego przeciwnik odzyskał równowagę.
Odpowiedział cięciem od góry.
Zastępca uderzył tarczą, która w mgnieniu oka zmieniła się w długie, cienkie ostrze.
Przebił cień na wylot.
Nie czuł satysfakcji.
Miał ochotę go rozszarpać na strzępy.
Z trudem zapanował nad absurdalną chęcią odrzucenia miecza.
Ostrze dosłownie płonęło.
Gaduła chyba chciał dodać coś błyskotliwego na koniec, ale oficer nie był ciekawy.
Błyskawicznym cięciem pozbawił cień głowy.
Przezornie odskoczył do tyłu.
W powietrze buchnął czarny dym, niemal w tej samej chwili zmieniając się w szlamowata maź.
Ostatni cień doturlał się w samą porę, unikając paskudztwa, które z plaskiem wylądowało na posadzce.
Chwilę później zmienił się w identyczną breję.
Płomień miecza objął obie czarne kałuże.
Zastępca przez chwilę podziwiał niecodzienne błękitne ognisko.
Potem odniósł z ziemi mieszek z kryształami, schował miecz i ruszył w stronę, leżącej niedaleko, gnijącej bestii.
Szturchnął Blika butem w żebra.
Wydały mu się najmniej pokryte szlamowatymi ochłapami.
A i tak, kiedy zabierał nogę, z podeszwy zwisał mu odrażający, zielony glut.
- Wstawaj śpiąca królewno, wracamy do domu.
Nie doczekał się reakcji.
Wściekłość leniwie krążyła w jego żyłach.
Przymknął oczy żeby się uspokoić.
Utytłany but zamlaskał o posadzkę, kiedy obszedł bestię.
Nieoczekiwanie to zirytowało go jeszcze bardziej.
Czemu ten cholerny Grzech zawsze musi robić taki syf?
Sam nie wiedział, kiedy w jego dłoni pojawiła się skumulowana kula mocy, by chwilę później wystrzelić w stronę Blika.
Oficer cofnął się zaskoczony.
Wściekłość przygasła.
Zupełnie, jakby uwolniony magiczny ładunek przywrócił równowagę w jego organizmie.
Bestia się rozpłynęła.
Na posadzce, w pyle i odłamkach szkła, leżał białowłosy chłopak.
I wyglądałby całkiem uroczo, gdyby raptem nie usiadł i nie splunął ohydnym, smolistym glutem.
- Pierdolone serafiny, zawsze chujowo smakowały. - Potrząsnął głową, a potem spojrzał w górę.
Zmrużył te swoje intensywnie niebieskie ślepia.
- No nieźle. - Dodał na widok żyjącego oficera.
Wyszli na dziedziniec i niespiesznie podeszli do błękitnej bańki ochraniającej portal.
Osłona opadła.
Vanisz skoczyła na Hajmidala.
- Żyjesz!
- Serafiny, co? - Orety posłał osłupiałemu magowi drwiące spojrzenie.
- Na Gryfy nie ma mocnych! - Krzyczała wojowniczka, wisząc na szyi oficera.
Hajmidal rzucił bajarzowi woreczek, a potem posłał Blikowi groźne spojrzenie.
- Z tobą się jeszcze policzę, za zignorowanie rozkazu.
- Doprawdy? - Bezczelnie błysnął kłami Grzech.
- Ale najpierw kierunek gospoda, bo jestem kurewsko spragniony! - Zastępca rozsądnie odpuścił.
- No, mamrocz te swoje formułki, byle szybko. - Ponaglił bajarza białowłosy chłopiec. - Muszę pilnie przepłukać gardło, bo, nie wiedzieć czemu, mam jakiś chujowy posmak. - Dodał Blik, a potem zerknął z ukosa na Hajmidala.
Grzech i oficer jednocześnie parsknęli śmiechem.
Bart z obrażoną miną otworzył portal.
- Chyba za mocno oberwali po łbach. - Mruknęła Vanisz do Oretego, kiedy wchodzili do portalu za chichoczącymi wojownikami.