Część trzydziesta trzecia 18+Pieprz postanowił się przewietrzyć.
Zdecydowanie za dużo rewelacji, jak na jeden dzień.
Bart dogonił go, zanim zdążył opuścić gildyjny dziedziniec.
- Czego? - Mruknął rycerz.
- Dlaczego zaraz zakładasz, że mam jakiś interes? - Obraził się mag. - Po prostu idę na rynek.
Aeszma przemilczał to oczywiste kłamstwo.
- Podobno będziecie otwierać sklepik?
- Niczego nie będę otwierać.
- Będziesz, będziesz, choćby pieprzoną Świątynię, znaczy... - Zmieszał się Wędrowiec.
Bóg parsknął śmiechem.
- Pieprzona Świątynia. - Zatrzymał się i zadarł głowę do góry.
Górując nad Miasteczkiem, straszyła blaskiem tysięcy ciepłych światełek.
Grube, pobielone mury wyglądały teraz dziwnie niepozornie.
Korowód ludzi, uzbrojonych w kolorowe lampiony, wspinał się po upiornych schodach na plac świątynny.
- Nie mogę się doczekać jutrzejszej ceremonii. - Zatarł ręce mag. - Błogosławieństwo Aeszmy, zdradź jakieś szczegóły! - Utkwił zachłanne spojrzenie w Pieprzu.
- Rynek jest w tamtą stronę. - Bóg wskazał Bartowi kierunek.
Z tłumu wyłoniła się czarodziejka, ciągnąca za sobą druida.
Zamachała energicznie do Pieprza.
- Cudownie. - Westchnął czarnowłosy.
Mag odmachał wesoło, zanim Aeszma zdążył, trochę zbyt gwałtownie, opuścić jego rękę.
Bart urażony roztarł przedramię.
- Muffa. - Jęknął Ziemniak, wleczony w stronę Aeszmy i maga. - wydaje mi się, że powinniśmy go dzisiaj zostawić w spokoju.
- O czym ty bredzisz? - Zdziwiła się czarodziejka, oglądając się na Ziemniaka.
Feluś poprawił lecącego mu z rąk kotorożca.
- Może o tym, że wykorzystałaś podstępnie Pieprza, a ja go jeszcze za to sprałem. Jakoś niezręcznie.
- Nikogo nie wykorzystałam. - Prychnęła czarodziejka. - On też skorzystał, w końcu nie co dzień ma okazję całować boską mnie!
Zatrzymała się przed Aeszmą i posłała mu słodkie spojrzenie.
- Ja się tylko broniłem. - Zaprotestował czarnowłosy.
Czarodziejka kopnęła go w piszczel.
Mag postanowił się wtrącić.
- Zapraszam na czarującą opowieść.
Ptyś spojrzała na niego podejrzliwie.
- Tak, tak. - Zachęcił ich Bóg. - Idźcie. A ty. - Zerknął na Ziemniaka, który usilnie starał się sprawiać wrażenie, jakby go wcale tam nie było. - Nie bierz truskawek od nieznajomych.
Druid wytrzeszczył oczy.
- Kiedy ja je kupiłem! I to za ciężkie pieniądze. - Nagle się zreflektował. - A ty skąd wiesz o truskawkach?
- Podobno były piekielnie dobre. - Zakpił Pieprz.
Zasalutował im i ruszył w stronę gospody.
- Jak drogie? - Zapytała podejrzliwie Muffina.
- Nie interesuj się. - Poradził jej Ziemniak z ponurą miną.
- Chodźmy. - Zachęcił ich mag, ruszając w stronę kolorowo oświetlonego rynku.
Bawił się tam tłum uzbrojony w sztuczne ognie.
- Ja muszę coś załatwić. - W oczach Muffinki zapaliły się figlarne ogniki.
- Co? - Ziemniak nagle tracił zainteresowanie mijającym ich właśnie handlarzem jabłek w karmelu i przeniósł czujne spojrzenie na dziwnie podekscytowaną czarodziejkę.
- Nie interesuj się. - Pokazała mu język i zniknęła w kolorowym tłumie.
Bart zachichotał i pociągnął zbaraniałego dryblasa za sobą.
Pieprz nie doszedł do gospody, bo po drodze niemal zderzył się z Jagą.
Posłała mu złe spojrzenie.
- Co za niespodzianka. - Zadrwił. - Jeszcze nie miałaś okazji podziękować mi za uratowanie cię z Piekła.
- Podziękowałam Hajmidalowi, tobie się nie należy.
- Doprawdy? Teraz, kiedy jestem bogiem, mogłabyś okazać trochę... - Zrobił niedbały gest ręką.
- Szacunku? - Zasyczała wchodząc mu w słowo. - Nie kpij. Przez ciebie miałam cholerne problemy.
- Przeze mnie? - Zdziwił się Pieprz, opierając się plecami o ścianę jednego z domów.
Jaga głębiej naciągnęła kaptur płaszcza i upchnęła jeden z niepokornych złotorudych kosmków.
- Tak udawaj niewiniątko. Wielki Pan Nadęty Bóg. A ja prawie zostałam Tą Dziewuchą, która cię sprzedała.
- O, nie byłabyś pierwsza. - Błysnął kłami demon.
- Wiem. - Mruknęła, a czarnowłosy nagle stracił dobry humor.
Irytowało go, że zbyt wiele osób poznało jego przeszłość.
Nie było się czym chwalić.
Przeciwnie, sam bardzo usilnie starał się zapomnieć.
Jaga obserwowała go czujnym spojrzeniem.
Nie wiedziała czego się po nim spodziewać.
Zdradliwa bestia.
A z drugiej strony jej własna matka widziała w nim co najmniej anioła.
Złość kotłowała się w jej wnętrzu.
Nie uspokoiło jej nawet dziwnie przygaszone spojrzenie stojącego obok niej Aeszmy.
- Przepraszam. - Powiedział w końcu, nie patrząc na nią.
Jaga prychnęła rozdrażniona.
Tak, teraz będzie zgrywał niewiniątko.
- Czego chcesz? - Syknęła.
- Czym ja ci właściwie podpadłem? - Westchnął, odrywając się od ściany.
- Nie powinno cię tu być. Nie należysz do naszego świata. Gorzej, jesteś chodzącą zapowiedzią katastrofy.
Czekoladowe oczy pociemniały.
- Tyle miłych słów na raz, - Zawarczał. - rozpieszczasz mnie.
- Spodziewałeś się czegoś innego? - Zrobiła krok w jego stronę. - W dodatku to, co planujesz zrobić ze Świątynią, sprowadzi na nas nieszczęście. Żałuję, że udało ci się wrócić. - Dodała z pasją.
- To nie był mój pomysł. - Wściekł się Pieprz, a potem umilkł zaciskając zęby.
Dlaczego właściwie się jej tłumaczy?
Zupełnie nie obchodziło go, co o nim myśli.
Nieprawda.
Irytowało go, że z taką łatwością ubiera w słowa jego własne lęki.
Patrząc w jej płonące oczy miał wrażenie, że jest jedyną prawdziwą rzeczą w otaczającym ich motłochu.
Tylko ona miała odwagę powiedzieć na głos prawdę.
Nie było tu dla niego miejsca.
- No strasznie ci współczuję. - Prychnęła, odwracając się na pięcie z zamiarem wmieszania się w tłum.
Złapał ją za rękę.
Właściwie nie miał pojęcia dlaczego.
Niech idzie pluć jadem gdzieś indziej.
- Nie dotykaj mnie. - Wyrwała się. - Może i omamiłeś większość ludzi, nawet moją matkę, ale ze mną ci się nie uda.
- Tu jesteś!- Z tłumu wyłoniła się zarumieniona cyganka.
Jaga posłała jej pełne odrazy spojrzenie i szybko odeszła.
- Przeszkodziłam w czymś? - Zapytała, patrząc z ukosa na ponurego Aeszmę.
- Tak, - Zawarczał. - w bardzo udanej schadzce kochanków.
- No patrz, czyżbyś miał jakieś poczucie humoru? - Zadrwiła, a potem wzięła go za rękę.
Pieprz ocknął się.
Czekoladowe spojrzenie złagodniało.
- Masz zimna rękę. - Powiedział dziwnym tonem, przyglądając się jej drobnej dłoni, zaciśniętej na jego silnej łapie.
- Przede wszystkim mam to. - Pomachała mu przed oczyma niewielką buteleczką, z której unosił się podejrzany, ziołowy odór.
Zanim zdążył zapytać o cokolwiek, pociągnęła go za sobą.
Oprzytomniał dopiero przed drzwiami łaźni.
- Czego ty właściwie chcesz? - Zaniepokoił się.
- Odebrać ci jeden ze złośliwych argumentów. No chyba że polubiłeś wszy. Ludzie oswajają różne stworzonka, raz widziałam tresowane pchły...
- Nie jestem człowiekiem. - Wyrwał się jej.
- Jeszcze powiedz, że cię uraziłam. - Prychnęła, otwierając szeroko drzwi.
Uderzyło ich ciepło wnętrza.
Niezrażona Sawa zniknęła w środku.
Pieprz jeszcze przez chwilę rozważał możliwość ucieczki.
- Właź, albo ogolimy cię na zero. - Dopadł go złośliwy głos cyganki.
- Wara od moich piór. - Zawarczał poddając się.
Poszli do pomieszczenia z mniejszym basenem, pełnym gorącej wody.
Para unosiła się nad gładką taflą.
Dziewczyna zsunęła szal z ramion i położyła go niedbale na brzegu jednej z drewnianych ław.
Ze stojących pod ścianą regałów wzięła ręcznik i niewielką misę.
- Nie stój tak. - Pouczyła Aeszmę. - Rozbieraj się.
- Żartujesz? - Spiął się Pieprz.
Zdecydowanie za dużo atrakcji, jak na jeden dzień.
Żadnego więcej rozbierania.
Trafił na jej czarne, wesołe oczy.
Zrobiło mu się gorąco.
- No nie wstydź się. - Zadrwiła. - Muszę ci to nałożyć na ten pusty łeb.
- Sam sobie poradzę. - Mruknął wyciągając rękę po buteleczkę.
- Właź do basenu, albo idę po nożyczki.
Aeszma zazgrzytał zębami.
- Właściwie... - Cofnął się kilka kroków w stronę wyjścia.
- Nadałeś im już imiona? - Odrzuciła na ramię grube pasmo czarnych włosów.
Pieprz westchnął.
Siła sugestii to koszmarna broń.
Zaczęła go swędzieć głowa.
Ciepłe powietrze łaźni miło rozluźniało.
Cyganka przyglądała mu się z rozbawieniem.
Nieoczekiwanie przypomniał sobie mokrą sukienkę oblepiającą jej ciało.
Powinien wyjść.
Licho pal wszy.
Jaga ma rację, jest chodząca katastrofą.
Sawa w milczeniu obserwowała zmianę, jaka zaszła na twarzy wielkiego wojownika.
Bardziej przypominał teraz zagubionego chłopca, niż groźnego boga.
Powinna dać sobie spokój.
Widziała, aż za dobrze, do czego jest zdolny.
Na każdym kroku towarzyszył mu mrok.
Zupełnie, jakby śmierć bezustannie podążała jego śladem w nadziei na kolejną ucztę.
Cyganka była tego świadoma bardziej niż ktokolwiek.
I zupełnie nie pojmowała tego, co się z nią dzieje.
Dlaczego, zamiast ruszyć w drogę, postanowiła zostać?
Dlaczego tak ja wytrąciło z równowagi, kiedy zobaczyła go dzisiaj z tą dziewczyną?
Nie słyszała, o czym rozmawiali.
Nawet nie zdążyła jej się dobrze przyjrzeć.
Widziała tylko zmianę na twarzy Aeszmy.
I głupie postanowienie, które zakiełkowało w jej wnętrzu.
Czy to była jej myśl?
Jakiś wewnętrzny nakaz?
Uczucie, które po raz pierwszy odezwało się w jej skostniałym, niemal pogodzonym z rychłą śmiercią umyśle.
W ponurym lochu Zakonu.
Kiedy ogrzewał ją własnym ciepłem.
Po co?
Sawa doskonale pamiętała strach, który kazał jej wtedy uciekać, jak najdalej Aeszmy.
Nie chciała słuchać głupiej myśli, która towarzyszyła jej coraz częściej.
Myśli, że nigdy nie pozwoli go skrzywdzić.
Nadal wydawała jej się idiotyczna.
Była człowiekiem, przed czym ona mogła go chronić?
Chyba tylko przed wszami.
Odwróciła się i odkorkowała butelkę.
Szara, ziołowa maź zaczęła leniwie kapać do miski.
Usłyszała szelest materiału.
Minął ją bez słowa.
Plusnęła woda.
Aeszma westchnął, przeciągając się.
Odwrócił się i oparł ramiona na brzegu kamiennego basenu.
Sawa odstawiła buteleczkę i zdjęła buty.
Podciągnęła długą do kostek spódnicę i związała ją na wysokości kolan.
Złapała miskę i ruszyła w stronę Pieprza.
- A tak w ogóle, to co to za paskudztwo?
- Ziołowa mieszanka i nie, nie ma tam wiesiołka. - Dodała uśmiechając się lekko.
Aeszma zsunął się do wody.
Zniknął pod gładką taflą.
Właściwie utopienie się było całkiem kuszącą opcją.
Ale niestety mało skuteczne w przypadku bogów.
Chociaż, może takiemu mieszańcowi jak on jednak by się udało.
Kiedy się wynurzył, cyganeczka już siedziała na brzegu z nogami w wodzie.
- Chodź, wykończymy dzikich lokatorów. - Nabrała na rękę szarą maź.
Pieprza dużo kosztowało podpłynięcie do niej.
Oparł się plecami o kamienny brzeg basenu.
- Nogi też masz lodowate. - Poskarżył się.
- Za to ty jesteś cieplutki jak zawsze. - Szepnęła mu do ucha i nałożyła mazidło na głowę.
Delikatnie zagarnęła włosy z jego karku i dołożyła kolejną porcję śmierdzącego specyfiku.
Pieprz kichnął.
Cyganka zachichotała.
- Zrobię ci piękne rogi. - Zaproponowała, pieniąc czarne włosy.
- Mam swoje i są całkiem w porządku. - Burknął. - Krzyżując ramiona na piersi.
Z zupełnie niewiadomych przyczyn dostał gęsiej skórki.
- Dlaczego to robisz? - Odezwał się po dłuższej chwili milczenia.
- Bo ktoś musi się o ciebie zatroszczyć. - Odpowiedziała, zanim zastanowiła się, co właściwie mówi.
Aeszma aż się odwrócił.
Szara maź skapnęła na spódnicę.
- Cholera. - Mruknęła ze złością. - Nie wierć się.
Ale bóg już jej nie słuchał.
Objął ją mokrymi ramionami w pasie i wciągnął do wody.
Misa z mazią stuknęła o kamienną posadzkę.
Sawa zapomniała o oddychaniu.
Stała w basenie pełnym gorącej wody.
Oblepiona swoimi mokrymi ubraniami.
Przyciśnięta do kamiennej ścianki.
A jedyne co widziała, to palące czekoladowe spojrzenie.
Jej serce podejrzanie przyspieszyło.
Rozchyliła usta, żeby zaczerpnąć powietrza.
Pieprz uśmiechnął się w taki sposób, że przeszył ją dreszcz.
- Jak bardzo chcesz się o mnie zatroszczyć? - Wymruczał zamykając jej usta pocałunkiem.
Muffinka zręcznie przeciskała się przez tłum.
Pod gospodą stało sporo ludzi, najwyraźniej czekających na wolne miejsca.
Czarodziejka zupełnie ich zignorowała i bezczelnie wepchnęła się do środka.
Niezadowolone pomruki ucichły, kiedy trzasnęła drzwiami.
O ile wcześniej było tu sporo klientów, to teraz panował dziki tłok.
Powietrze było duszne i śmierdziało alkoholem.
Ptyś się skrzywiła.
Próbując nie oddychać, przepchała się do salki, w której wcześniej królował demon barista.
Zamknęła za sobą drzwi i z ulga oparła się o nie plecami.
Tu nadal nie było żywej duszy.
No poza baristą.
Czarny, jak noc demon, w białym długim fartuchu miksował ziarna kawy.
Przyjemny aromat wypełniał całe pomieszczenie.
- To znowu ty. - Uśmiechnął się lekko. - Apetyt rośnie w miarę jedzenia, co?
- Możliwe. - Zgodziła się czarodziejka i wgramoliła się na barowy stołek. - Dlaczego tu nikogo nie ma?
- Sądzisz, że ludzie chętnie pozbywają się duszy? - Odpowiedział jej pytaniem na pytanie.
- Ja też nie mam zamiaru. - Prychnęła. - Moja dusza jest zbyt cudowna, żeby ją ruszał byle demon.
- To po co przyszłaś?
- Założyć się z tobą, oczywiście. - Muffinka ciekawie zajrzała za bar.
- Ale nie o duszę? - Zmrużył czarne oczy. - Poza tym i tak nie mam więcej pluszaków.
Zabrał się za wycieranie szeregu wysokich szklanek.
- To się dobrze składa, bo ja chcę coś żywego. No a ty chciałeś udziały w Słodkim Ptysiu.
Demon zamarł.
- Słucham?
- W sklepie.
- Co żywego? - Nie zrozumiał barista.
Czarodziejka pogrzebała chwilę w torebeczce w kształcie ptysia, z różowym kremem i małymi gwiazdkami.
W końcu znalazła niewielki arkusik i położyła go na na barze, wygładzając delikatnie.
Barista nachylił się ciekawie, a potem utkwił czarne spojrzenie w czarodziejce.
- Skąd to masz?
- Mniejsza. Takiego chce. - Postukała palcem w pergamin. - Tylko żywego. Założymy się o to, kto przygotuje lepszą kawę.
- Czy ty mi rzucasz wyzwanie? - Demon uśmiechnął się wyraźnie rozbawiony.
- Tylko, jeśli dasz radę spełnić warunki. - Muffinka wbiła w niego wyczekujące spojrzenie.
- A kto będzie sędziował?
- Wszystko jedno, ale musi być diabelnie poważny.
- Chyba znam odpowiednią istotę. - Powiedział powoli barista. - W porządku. - Wyciągnął rękę w stronę czarodziejki.
- Pojutrze w samo południe? - Dodała jeszcze Muffinka.
- W porządku. - Zgodził się demon, a Ptyś uścisnęła jego dłoń.
Druid kręcił się po zatłoczonych uliczkach, szukając Muffiny.
Coś mu mówiło, że puszczenie jej samej, nie było dobrym pomysłem.
Z drugiej strony przecież nie może jej ciągle pilnować.
Przypomniał sobie aferę w gospodzie.
Skrzywił się z niesmakiem.
- Nadgorliwość gorsza od faszyzmu. - Mruknął, skręcając w ulicę, przy której była gospoda.
Dziki tłum, który pojawił się tuż przed nim, wcale nie poprawił mu humoru.
Właściwie, to powinien teraz szukać Karasu, żeby oddać mu podpisany kontrakt.
I tak za długo nad nim dumał.
Trzeba przyznać, że oferta dowódcy mile go zaskoczyła.
W żadnej innej gildii nie mógłby liczyć ani na uprzywilejowaną pozycję, ani na takie stawki.
Nie mówiąc o tym, że Złoty Gryf był właściwie samowystarczalny.
W praktyce oznaczało to, że członkowie nie muszą ponosić kosztów ani za usługi healerek, ani za jedzenie, czy zakup lub naprawę broni.
Podobnie sprawa miała się z mieszkaniem, gildia, oprócz kwater w siedzibie, dysponowała jeszcze całkiem sporą liczbą domków na terenie Miasteczka.
No i były jeszcze koszary dla młodych rekrutów.
Ziemniak wcześniej zupełnie nie interesował się takimi sprawami.
Ale od jakiegoś czasu zaczął myśleć o tym miejscu, jak o swoim domu.
Jakimś niezrozumiałym sposobem ta banda wariatów stała mu się bliska.
A skoro i tak bierze udział w misjach, to chyba może wreszcie zaryzykować.
Sam nie wiedział kiedy, ale gdzieś zniknął jego strach przed tym, co go ściga.
Bo czym wobec Pieprza był wkurzony cech druidów?
Ziemniakowi mignęła w tłumie różowa kokardka.
Przeciskając się przez wesołe i raczej nietrzeźwe zbiegowisko, ruszył za nią.
Tak czy inaczej, musi najpóźniej jutro oddać kontrakt i porozmawiać z Karasu.
- Gdzie tak lecisz? - Wysapał, kiedy wreszcie udało mu się dopędzić szaloną czarodziejkę.
Rozpromieniła się na jego widok.
- No do ciebie! Musimy coś załatwić, póki Bart ma co innego do roboty!
- Co innego niż co? - Zapytał ostrożnie druid, kiedy rozentuzjazmowany Muffin zaczął wlec go za sobą.
- Niż bycie w domu. - Czarodziejka z zadowoleniem zatrzymała się przed małym mieszkankiem maga.
Był to niepozorny segmencik, stopiony z jemu podobnymi.
Cały rząd różnokolorowych domków stanowił miłą dla oka ścianę, ciągnącą się wzdłuż głównej drogi na rynek.
Mieszkanie maga miało czerwony dach i czerwone drzwi, ze srebrną kołatką w kształcie głowy lwa.
Całość wzniesiono z białych kamieni.
Druid wyciągnął rękę w stronę kołatki, ale Muffina szarpnęła go za ramię.
- Co ty robisz? - Zdziwiła się.
- No pukam?
- Przecież mówię, że nie ma go w domu.
- To po co tu przyszliśmy? - Ziemniak zupełnie zgubił się w pokrętnej ptysiowej logice.
- No właśnie dlatego! - Przewróciła oczami.
- Ale... - Zawahał się druid. - Kto nam otworzy?
- I tu właśnie, drogi przyjacielu, jest zadanie dla ciebie!
Pociągnęła go na tyły budynków.
Zanim Ziemniak oprzytomniał, Muffina zadarła spódnicę i przelazła zręcznie przez niski płotek.
Stojąc w niewielkim ogródku maga, otrzepała z zadowoleniem ręce.
- No na co czekasz? - Ponagliła go.
- Dlaczego chcesz się włamać do Barta? - Zapytał słabo druid.
- Bo potrzebuję czegoś z jego kuchni, a on nie może się o tym dowiedzieć. - Oznajmiła, jakby to było coś całkiem normalnego.
Oczywiście, małe czarodziejki nic innego nie robią, tylko włamują się do kuchni bajarzy.
Ziemniak przeszedł przez płot.
- Posłuchaj. - Westchnął. - Przecież tak nie można...
- Jak nie można, przecież go nie ma. - Machnęła ręka Muffinka. - Nawet nie zauważy.
Druid podrapał się po policzku.
- No, otwieraj. - Ponagliła go Muffinka, zatrzymując się przy drewnianych drzwiach.
- Skąd ci przyszło do głowy, że potrafię otwierać takie zamki? - Mruknął.
- Bo ty wszystko potrafisz. - Posłała mu słodki uśmiech.
- Najwyraźniej nie. Nie umiem przemówić ci do rozsądku. - Skrzyżował ramiona na piersi.
W śnieżnobiałej koszuli i brązowej kamizelce prezentował się wyjątkowo poważnie.
Niestety, tu właśnie wmieszała się czarodziejka i podarowała mu wściekle zielonkawe spodnie, które druid, chcąc nie chcąc musiał przyjąć.
Mały Ptyś potrafił być bardzo przekonujący, jeśli na czymś jej zależało.
Teraz jednak Ziemniak musiał zaprotestować.
Wszelkie machinacje przy magicznych zamkach kończyły się kiepsko dla włamywacza.
Muffinka przestała zwracać uwagę na zbierającego się w obie Ziemniaka, bo właśnie zauważyła uchylone okno.
Nie czekając na druida, a potem ignorując jego protesty, podbiegła w tamtą stronę.
Bez wahania pchnęła szybę i wgramoliła się do środka.
- O bogowie. - Jęknął Ziemniak biegnąc za nią.
Diabeł siedziała wygodnie w fotelu i przeglądała notatki maga.
Demon barista bez słowa podał jej kubek kawy.
- Ostatnio dałeś za mało cukru. - Mruknęła, nie odrywając wzroku od entuzjastycznych gryzmołów.
Sięgnęła po pióro i bezlitośnie zaczęła kreślić rozpisaną formułę.
- Niemożliwe. - Wyrwało się czarnemu bariście.
Zimne, niebieskie spojrzenie wbiło go w ziemię.
Zamarł z parującym kubkiem w ręku.
Nie zdążył jednak przeprosić, bo gdzieś w okolicach kuchni rozległ się huk.
Odstawił kubek na biurko i właśnie miał sprawdzić, co było źródłem hałasu, ale zatrzymało go stanowcze polecenie.
- Znikaj. - Syknęła Diabeł, wstając od stołu.
Czego ktoś miałby szukać w domu wędrownego bajarza?
Z kuchni wychyliła się jasnowłosa główka z różową kokardką.
Aktualnie całkiem przekrzywioną.
Diabeł uśmiechnęła się w myślach.
Pstryknęła palcami.
Małe stworzonko, w wyjątkowo apetycznej sukience, uniosło się w powietrzu i zawisło głową w dół.
- Ładnie to tak włamywać się do cudzego domu? - Zapytała Diabeł, opierając dłonie ma biodrach.
- A ładnie tak rozbierać nieznajomych?! - Odpowiedziało jej butne prychnięcie, które utonęło w szeleszczącej walce z opadającą sukienką.
- To ty! - Zdumiał się druid, który właśnie wszedł przez okno.
- Jak smakowały truskawki? - Uśmiechnęła się Diabeł.
- Ja tu wiszę, a wam się na pogaduszki zbiera?! - Wściekła się Muffinka, szarpiąc się z sukienką.
Materiał niebezpiecznie zjeżdżał w dół.
- Co tu robisz?
- To raczej wy powinniście się wytłumaczyć.
- Koleżanka, potknęła się i wpadła przez okno. - Wzruszył ramionami druid.
- Koleżanka? Koleżanka??! - Wrzasnęła z furią czarodziejka. - Ja ci pokażę koleżankę. Puść mnie wreszcie, ty zboczona wiedźmo!
Diabeł parsknęła.
Uwolniła Muffinkę z zaklęcia i Ptyś gruchnął na podłogę.
Chwile trwało zanim wygrzebała się spod warstw sukienki i kremowej halki.
- Turkusowe. - Diabeł puściła oko do skamieniałego druida.
Dryblas zarumienił się.
Muffina odzyskała pozycję pionową i posłała rozbawionej dziewczynie mordercze spojrzenie.
- Poczekaj, aż powiem Pieprzowi. Zaraz ci mina zrzednie. - Zagroziła czarodziejka. - On zjada wiedźmy na śniadanie.
- Dobrze, że nie jestem wiedźmą. - Spoważniała Diablica. - Czyli to ty założyłaś się z moim demonem.
Przyjrzała się Ptysiowi z ukosa.
- Muffinkowa czarodziejka i jej wierny... kolega druid. - Dodała walcząc z wesołością.
- Do diabła! - Tupnęła nogą Muffa.
Tymczasem Ziemniak zaniepokoił się wyraźnie.
Truskawki pod koniec jesieni.
Dziwna magia.
- Byłeś cholernie nieostrożny. - Diablica popatrzyła na Ziemniaka z naganą. - Gdybym była od narwanego Grawa, już byś nie żył.
- Wy się znacie? - Muffinka utkwiła spojrzenie w Ziemniaku.
- Nie. - Zaprotestował. - Tylko kupowałem od niej truskawki. - Dodał pod wpływem świdrującego go Ptysiowego wzroku.
- Mały terror. - Uśmiechnęła się niebieskooka. - Nic dziwnego, że Pieprz za tobą przepada.
- A pewnie, że przepada... A ty skąd wiesz?
- Jestem Diabeł, mentorka Pieprzyka, opiekunka Barta, właścicielką demonicznego baristy, z którym tak bardzo lubisz się zakładać i sędzią rozstrzygającym wasz mały zakładzik. - Wyciągnęła rękę w stronę czarodziejki.
Muffinka wytrzeszczyła oczy.
- Zapomniałaś o handlarce truskawkami. - Burknął druid.
- Prawdziwy diabeł? - Czarodziejka z zapałem potrząsała dłonią dziewczyny, a potem nagle się opamiętała i zmierzyła uścisk podejrzliwym spojrzeniem. - Ale nie wyssiesz ze mnie duszy, czy coś?
Demoniczna istota roześmiała się serdecznie.
- Diabeł. - Poprawiła. - Poza tym uścisk ręki musi pieczętować umowę. Nie zabieram dusz każdemu.
- Co to za imię, Diabeł, przecież diabeł to istota. - Zaprotestowała czarodziejka.
- Moje własne. - Mruknęła dziewczyna. - Mam je od dawna.
- Nigdy nie jest za późno na zmianę! No więc, co cię tu sprowadza, Dziabku?
Diablica otworzyła szeroko oczy.
Mała czarodziejka władowała się na fotel i zaczęła siorbać jej kawę.
Demoniczna istota nigdy, w całym swoim bardzo długim życiu, nie doświadczyła podobnej bezczelności.
W dodatku Muffinka nie wyglądała, jakby się przejęła powagą piekielności stojącej przed nią.
- To może my już pójdziemy... - Ziemniak szybko połapał się, że Ptyś przegięła.
Nieoczekiwanie jednak Diablica uśmiechnęła się i przysiadła na brzegu biurka.
- Postanowiłam uratować świat. - Wyznała niedbałym tonem.
- To chyba fucha Atona. - Zauważyła Muffinka, upijając kolejny łyk kawy.
- Aton... - Zacisnęła usta dziewczyna. - Tylko ludzie mogli stworzyć coś takiego.
- Przecież to bóg, nie mieszaj w to ludzi, co?
- Bogowie powstają z wierzeń.
- No w sumie Atonek jest całkiem popularny w Krainach. Coś mało cukru w tej kawie. - Zauważyła zaglądając do kubka.
- Prawda?! - Rozpromieniła się Diablica. - Chodź do kuchni, mamy niesamowite ptysie i taki truskawkowy krem z czekoladą...
- Dziaba została moim nowym Bogiem! - Oczy Muffiny rozbłysły.
Było wczesne popołudnie, kiedy Bart doczłapał się do gildii.
Był głodny jak wilk.
W wielkiej sali siedział tylko Karasu, który pogrążony w lekturze kończył śniadanie.
Mag z ulgą opadł na krzesło.
Sięgnął po czysty talerzyk i nałożył sobie kilka kanapek.
- Dzień dobry. - Uśmiechnął się na widok nieprzytomnego spojrzenia dowódcy.
- O, nie zauważyłem cię. - Uśmiechnął się.
- Ciekawa lektura?
- Początki i historia Wielkiej Rady Magów.
Bart spochmurniał i wgryzł się w apetyczną kanapkę.
Karasu nalał mu kawy.
- Zapomnij o magach.
- Dlaczego? - Zdumiał się dowódca.- To właśnie do nich powinniśmy się zwrócić! Jeśli poważnie myślimy o przeciwstawieniu się Zakonowi...
- Mniejsza o Zakon, chłopcze. - Zgasił go mag. - My się szykujemy na wojnę z Bogiem.
- Który ma po swojej stronie Zakon!
- Który stworzył Zakon. - Poprawił go bajarz.
- Dlatego potrzebne nam wsparcie!
- Naszym wsparciem jest Diabeł i Aeszma. - Bart popił kanapkę kawą - A raczej to my jesteśmy ich wsparciem.
- Ale...
- Nie ma ale. Magowie przestali istnieć.
Karasu otworzył szeroko oczy.
- O czym ty mówisz? A ty? A Muffinka...
Bart machnął ręką ze zniecierpliwieniem.
- Wielka Rada Magów nie istnieje. Nie został nikt, rozumiesz? - Oznajmił ponuro.
- Skąd to możesz wiedzieć? Nikt nie ma wstępu do ich siedziby.
- Ktoś jednak ma. Wyobraź sobie, że członkowie elitarnej jednostki magów, do takich ktosiów należeli.
A, że uznali mnie za zmarłego, nikt nie cofnął moich przywilejów. Wybrałem się do nich kilka dni po tym, jak Aeszma mnie ocalił.
Dowódca słuchał zachłannie.
Mag wyglądał, jakby nagle przybyło mu lat.
Jego twarz poszarzała.
- Ledwo wydostałem się z jednej rzezi, a już trafiłem w sam środek kolejnej.
Ktoś wymordował wszystkich magów z Wielkiej Rady.
Nie został ani jeden.
Karasu usiadł ciężko na krześle.
- Aeszma? - Zapytał słabo.
Bart pokręcił głową.
- On nie miał z tym nic wspólnego. Raz uległ Atonowi, ale na szczęście w porę się opamiętał.
- Więc, kto?
- Pomyśl.
- Jeśli tylko niektórzy magowie mogli się tam dostać, to musiał być ktoś z waszego oddziału. A jeśli nie byłeś to ty...
Bart wgryzł się w kolejną kanapkę.
- Ta czarodziejka, którą zabrał Aton.
- Marcelina. Najlepsza z nich wszystkich.
Karasu otworzył i zamknął usta.
A potem pomyślał, że to widocznie jakiś zbieg okoliczności.
- Żaden zbieg okoliczności. - Burknął Bart, jakby czytał mu w myślach.
- Chcesz powiedzieć, że czarodziejka odpowiedzialna za to...
- Mag. - Poprawił go wędrowiec. - Magowie są znacznie potężniejsi od czarodziei. Potrafią tworzyć magię, natomiast czarodzieje mogą ją jedynie wykorzystywać i na ogół są ograniczeni do jednego żywiołu.
- Ale ona była wiedźmą. - Zaprotestował jakoś bezradnie Karasu.
Bagno, w które wdepnął okazało się głębsze niż przypuszczał.
Bart dolał mu kawy i uśmiechnął się pokrzepiająco.
- Wiesz jak to jest z wiedźmami? - Zapytał.
- Wiedźmą zostaje osoba zawierająca pakt z demonem, układ: moc za duszę. Chcesz powiedzieć, że Diabeł maczała w tym palce?
- Co tam knujecie? - Diablica niespodziewanie zmaterializowała się przy stole.
Nie czekając na odpowiedź, nalała sobie kawy.
- Chcę powiedzieć, że nie zawsze jest to uczciwy układ.
Dowódca prychnął.
- A z demonami da się zawrzeć uczciwy układ?
- No jeszcze powiedz, że zmuszamy ludzi to sprzedawania dusz. - Diablica rozsiadła się wygodnie na krześle.
- Oczywiście, że tak.
- Powinieneś zostać rycerzem Zakonu. Nie myślałeś o tym?
- Nie obrażaj mnie. - Mruknął Karasu.
- Ja tylko się odgryzam. To ty zacząłeś. Podejmowanie złych decyzji to nadal wolna wola. Jedyny atrybut ludzkości.
- Czyli Marcelina musiała się zgodzić. Musiała być w zmowie z Atonem.
- Wykluczone. - Zaprotestował Bart.
- To się okaże, jak Hajmidal ją przyprowadzi. - Karasu odłożył kanapkę, bo nagle stracił apetyt.
Nie dość, że porywali się z motyką na słońce, dosłownie i w przenośni, to jeszcze mogli mieć w swoich szeregach szpiega.
- Jedz chłopaku, bo coś bladziutki jesteś. - Poklepała go po kolanie Diabeł - I nic się nie martw, ja się zajmę Marceliną.
- Co chcesz zrobić? - Zaniepokoił się nagle Bart.
- Poddam ją niezawodnej próbie. - Uśmiechnęła się paskudnie dziewczyna.
Tym razem to mag zbladł.
- Znaczy co? - Zapytał ciężko Karasu.
Coraz bardziej miał dosyć pytania.
Odpowiedzi zdecydowanie nie były takie, jakie chciałby usłyszeć.
Ostatnio nadmierna ciekawość dostarcza mu samych problemów.
Zerknął na bajarza i piekielną istotę.
Ta dwójka, chciała zmienić losy Świata.
Potężne byty, zdolne do wszystkiego i gotowe na wszystko.
Tylko dlaczego, do jasnej cholery, chcą, żeby to właśnie on dowodził tym całym obłędem?
Jaga odsunęła od siebie stertę pergaminów i z trzaskiem zamknęła wielką księgę.
Myślami wróciła do rozmowy ze swoją opiekunką z Akademii.
Kobieta zachęcała Jagę do zgłoszenia się na nabór do Zakonu.
Dziewczyna zamyśliła się.
Miała wrażenie, że przełożona coś ukrywa.
Ona sama miała wątpliwości.
Nie była do końca pewna, czy chce zostać healerką.
Coraz częściej myślała o swoich innych zdolnościach.
Lubiła przypominać sobie tamte chwile, podczas ratowania Jasnego.
Operowanie magią było przyjemne i dawało satysfakcję.
No i takimi umiejętnościami mogą pochwalić się nieliczni.
Nie to, co healerki.
O nich pamiętają tylko ranni.
A może należało porozmawiać z Karasu?
Może, gdyby przystąpiła do gildii, mogłaby uczyć się od Muffinki?
Tylko, że wtedy byłaby skazana na towarzystwo Pieprza.
Zacisnęła pięści.
A może w Zakonie też docenią jej zdolności?
Chyba jednak powinna spotkać się z kimś od rekrutacji.
Niestety może to nie być takie proste, skoro oddział w Trzeciej Krainie właściwie przestał istnieć.
Jadze nadal nie mieściło się w głowie, jakim cudem tak potężna organizacja mogła się ugiąć przed jednym mieszańcem z Podziemia.
Przecież byli posłańcami Atona!
Nawinęła na palec rudozłote pasmo.
No tak, tylko dlaczego chcieli zrównać z ziemią Miasteczko?
Gdzieś, w głębi duszy, czuła że dołączenie do nich nie jest właściwą drogą.
Ocknęła się na dźwięk bijącego na dole zegara.
Było późno.
Musiała się pospieszyć, jeśli miała zdążyć na egzamin.
W Akademii nawet Zimowy Festyn nie był wymówką.
Może przy okazji zapyta przełożoną o tego rekrutera?
Demon przeciągnął się.
Już dawno odwykł od wielogodzinnego wyczekiwania.
Czasy aktywnych misji miał już za sobą.
Na służbie u Diabła dorabiał sobie do emerytury.
Niestety wsparcie dla weteranów z Podziemia było raczej mizerne.
Widać zakładali, że mało komu uda się dożyć tego magicznego okresu.
Jemu się udało, bo był piekielnie dobry.
I tak oto, jego cholernie długa służba, została nagrodzona jakimiś śmiesznymi ochłapami.
Gdyby nie spotkał na swojej drodze diablicy, prawdopodobnie upadłby do roli podrzędnego demona z rozdroży.
Albo jeszcze gorzej, łaziłby za ludźmi i nakłaniał do złego, jak jakiś marny akwizytor.
Z gospody wyszedł niski mężczyzna otulony czarnym płaszczem.
Zatrzymał się i zadarł głowę, patrząc na najbliższą latarnię.
Zabrzęczało pękając szkło.
Uliczka utonęła w mroku.
Abdiel prychnął pod nosem.
Tanie sztuczki.
Czarne oczy uważnie śledziły każdy ruch niskiego czarnoksiężnika.
Demon miał nadzieję, że się nie pomylił.
Nie miał czasu na pomyłki.
Z gospody wymknęła się kolejna postać.
Smukła istota w czarnym płaszczu, z głęboko naciągniętym kapturem, tak by ukryć twarz.
Miała dziwnie sztywne ruchy.
Abdiel zaklął pod nosem.
Chyba jednak się pomylił.
Tak czy inaczej, musi przekonać się z bliska.
Bezszelestnie oderwał się od ściany budynku i zeskoczył na ulicę.
Tymczasem dwie ciemne sylwetki znikały właśnie za najbliższym rogiem.
Demon pobiegł za nimi.
- To idealna pora, wszyscy są na tym cholernym balu. - Szeptał gorączkowo niski mężczyzna. - A mnie nie zaprosili! Pożałują! Wejdziesz od północnej strony. Warta zmienia się krótko przed północą.
Wysoka postać stała sztywno, tuż obok mówiącego szybko czarnoksiężnika.
W pewnym momencie ostrożnie zwróciła się w stronę miejsca, w którym przycupnął Abdiel.
Demon wstrzymał oddech.
Niski czarnoksiężnik szarpnął towarzysza za przód płaszcza.
- Patrz na mnie, jak do ciebie mówię! - Wściekł się. - Co ty sobie wyobrażasz, cholerny kundlu!
Smukła postać skuliła się.
Pod wpływem szarpnięcia, kaptur zsunął jej się na plecy.
Abdiel uśmiechnął się na widok turkusowej czupryny.
Więc jednak się nie pomylił.
Teraz wystarczyło pozbyć się ropuchowatego czarnoksiężnika.
Śnieżnobiałe kły błysnęły w złym uśmiechu.
Nie z takimi dawał sobie radę.
Tymczasem kurdupel trzasnął swojego kompana w twarz.
- Jeśli to spartolisz, zatłukę cię osobiście. - Ostrzegł wściekle.
Demon zbliżał się spokojnym krokiem.
Zadbał o to, żeby go usłyszeli.
Niski czarnoksiężnik zamarł na widok świetnie ubranego mężczyzny, który pojawił się znikąd.
Abdiel obrócił w palcach elegancką laskę, a potem oparł się o nią niedbale.
Utkwił swoje czarne oczy w zaniepokojonym czarnoksiężniku.
Mężczyzna najwyraźniej nie miał pojęcia jak zareagować.
Jego towarzysz nadal stał zgarbiony, z wzrokiem wbitym w uliczny bruk.
- To prywatna rozmowa. - Oznajmił w końcu czarnoksiężnik, siląc się na uprzemy ton.
- Nie śmiałbym panom przeszkadzać... - Uśmiechnął się uprzejmie demon i uchylił lekko cylinder.
- To oddal się pan. - Poradził mu kurdupel nie odpowiadając na pozdrowienie.
- Jednak mam sprawę niecierpiąca zwłoki. - Dokończył Abdiel, ignorując chamską radę czarnoksiężnika.
- Doprawdy? Nie nasz problem. Orion, do nogi. - Rzucił do turkusowowłosego, który naciągnął kaptur i ruszył posłusznie, za oddalającym się kurduplem.
- Widać dobre maniery wyszły z mody. - Westchnął demon.
Zwinnym skokiem zastąpił kurduplowi drogę.
- Co do... - Czarnoksiężnik nie skończył, bo padł rażony klątwą demona.
Barista podszedł do stojącego sztywno Oriona.
Delikatnym ruchem uniósł jego brodę i zajrzał w czarne oczy.
Na widok pustego spojrzenia zaklął.
- No to mamy problem. - Westchnął i nakrył smukłego chłopaka peleryną.
Zniknęli bezszelestnie, zostawiając za sobą stygnącego trupa.
Sawa przeciągnęła się w pościeli.
Wcale nie chciało jej się otwierać oczu.
Miała wrażenie, że kiedy to zrobi, to wszystko okaże się snem.
A tak, chociaż jeszcze przez chwilę, może pławić się w tym dziwnie przyjemnym uczuciu, które ją rozsadzało.
Po raz pierwszy czuła się bezpieczna i spokojna.
To było miłe i kojące.
Bała się, że zniknie równie niespodziewanie, jak się pojawiło.
Że zaraz odezwie się zew i zmusi ją do kolejnej wędrówki.
A może mogłaby zostać w tej miękkiej, ciepłej pościeli już na zawsze?
Niestety, ktoś musiał doglądać sadzonek, żeby bezpiecznie przetrwały zimę.
A na wiosnę zacznie się wielkie sadzenie.
Niechętnie uchyliła powieki.
Uśmiechnęła się.
Pieprz spał obok, przytulony do poduszki.
Jego czarne włosy błyszczały w promieniach słońca.
Cyganeczka oparła się na łokciu i przyglądała mu się zachłannie.
- Przestań się gapić. - Burknął, popychając ją z powrotem na poduszkę.
- Masz dłuższe rzęsy ode mnie! - Roześmiała się.
Przyłożył jej poduszką.
Sawa zwinnie wdrapała mu się na plecy i przydusiła do łóżka.
- Poddaj się. - Szepnęła mu do ucha.
Bóg zręcznie obrócił się pod nią na plecy.
Czekoladowe oczy parzyły z dziwnym błyskiem.
Cyganeczka zarumieniła się.
Usiadł, zagarniając ją ramionami.
Przesunął nosem po jej szyi i wymruczał, tym swoim przyprawiającym o dreszcze, głosem:
- Chyba wolę przejść do ataku. - Ugryzł ją delikatnie.
Legglę w milczeniu patrzył na ubierającego się Derwana.
Chłopak wczoraj ledwo trzymał się na nogach.
Pożoga go nie oszczędzała.
Poza tym, nadal musiał brać udział w zwyczajowym treningu dla rekrutów.
Chwilowo odpadło szkolenie u elfa, bo łucznik musiał doprowadzić ramię do porządku.
A niestety nie wyglądało to dobrze.
Wilkołak czuł cholerne wyrzuty sumienia.
W dodatku coraz bardziej drażniły go dziwne, poufałe rozmowy Legglę i Pieprza, których ostatnio niechcący był świadkiem.
Ze złością wcisnął koszulę w spodnie.
- Coś się stało? - Zapytał łucznik, wyciągając rękę, żeby poprawić wilkołakowi kołnierz.
Derwan odtrącił jego dłoń, niecierpliwym ruchem.
- Nieważne. - Warknął.
Elf westchnął opuszczając ramię.
- Może przyjdę dziś zobaczyć, jak sobie radzisz. - Powiedział nie spuszczając wzroku z wilkołaka.
- Obejdzie się. - Odburknął chłopak. - Poza tym i tak masz zabiegi u healerek.
- Ale przecież...
- Nie. - Warknął Derwan, a jego srebrne oko błysnęło groźnie.
Legglę uśmiechnął się w duchu.
Czasami przy tym chłopaczku czuł się jak gówniarz.
- Masz się zająć swoim ramieniem. - Dodał stanowczo.
Elf uśmiechnął się lekko.
Wilkołak odwrócił się na pięcie i przysunął się bliżej łucznika.
Popchnął go, zmuszając by elf usiadł na stole.
- Widziałem, jak na niego patrzysz. - Warknął opierając dłonie z obu stron, tak, by łucznik nie mógł uciec.
Legglę zarumienił się.
Srebrne oko wwiercało się w niego wyczekująco.
- Zastanów się, czego ty właściwie chcesz. Ale ostrzegam cię, - Derwan nachylił się bardziej, ocierając się policzkiem o policzek elfa, szeptał mu prosto do ucha. - ja nie zrezygnuję.
Legglę odprowadził, wychodzącego wilkołaka zaskoczonym wzrokiem.
Postanowił złapać Różę i przełożyć zabiegi na później.
Healerka nie robiła trudności.
Teraz i tak nie miała zbyt wiele do roboty.
Elf ruszył za mury, w głąb lasu.
Na początku nie bardzo wiedział, w którą stronę iść.
Ale głuche odgłosy szybko naprowadziły go na właściwą drogę.
Po krótkim marszu, dojrzał między pniami złote błyski.
Podszedł jeszcze kawałek i przycupnął na jednym ze zwalonych pni.
Stąd bardzo dobrze widział akcję na niewielkiej polance.
Wężowate cielsko złotego smoka, chociaż ciasno zwinięte i tak zajmowało sporo miejsca.
Elf pierwszy raz mógł spokojnie przyjrzeć się Pożodze.
Robiła wrażenie.
Między drzewami przemykał wilkołak.
W porównaniu do majestatycznego gada, wyglądał niepozornie.
Elf wiedział, że to złudzenie.
Derwan w tej postaci był zabójczy i nieobliczalny.
Wystrzelił atakując smoka.
Pożoga niedbałym machnięciem, uzbrojonej w ostre pazury łapy, posłała wilkołaka na najbliższe drzewo.
Legglę skrzywił się, kiedy ciało Derwana z hukiem spotkało się z pniem.
- Jeszcze raz. - Oznajmił beznamiętnie gad.
Elf dopiero teraz dostrzegł, że bursztynowe oczy smoka przesuwają się po rozłożonych na ziemi pergaminach.
Pochłonięta lekturą Pożoga, zdawała się nie zwracać uwagi na krążącego wokół niej wilkołaka.
A jednak każdy jego atak kończył się tak samo.
Legglę przeczesał włosy.
Jeśli chłopak się nie opamięta, nic z tego nie będzie.
Przynajmniej Pieprz dotrzymał słowa.
Elf zamyślił się.
Może dlatego nie zauważył, że zmienił się wiatr i nagle, zbierający się z ziemi wilkołak, zwrócił pysk w jego stronę.
Derwan wbił pazury w ziemię.
Wyrwał do przodu mimo gwałtownych protestów obolałego ciała.
Pożoga bez trudu złapała go za kark.
Legglę zesztywniał.
Patrzył na miotającego się wściekle wilkołaka, który wisiał kilka metrów nad ziemią.
- Mogłeś upszecić sze fpadniesz. - Wysepleniła Pożoga, bo rozmowa z wilkołakiem w pysku nie była rzeczą łatwą.
- Przepraszam. - Zmieszał się elf. - Jakoś nie pomyślałem, że...
- Że jest tak źle? - Wyszczerzył zęby smok i wypluł wilkołaka.
Derwan od razu rzucił się w stronę łucznika.
Ciężka łapa smoka przygwoździła jego ogon do ziemi.
Wilkołak zaskomlał.
Legglę uderzyła wściekłość stalowego spojrzenia.
- Chciałem mu tylko powiedzieć, że... - Zawahał się elf.
- A mów mu co chcesz i tak nie będzie pamiętał. Zupełnie nad sobą nie panuje, za dużo w nim wściekłości.
Łucznik zsunął się z pnia i ukucnął przed miotającym się wilkołakiem.
- Mere... - Powiedział miękko.
Bestia kłapnęła zębiskami tuż przed twarzą Legglę.
- Postaraj się. Dla mnie.
- Ooo, jakie to urocze. - Zamrugał złoty smok. - Ale obawiam się, że na tym etapie całkiem nieskuteczne. Zajrzyj do nas za kilka dni. Może do tej pory wtłukę w niego trochę rozumu. A teraz uciekaj.
Pożoga rzuciła wściekłym wilkołakiem przez całą polanę.
Elf skrzywił się, ale posłusznie opuścił las.
Vanisz siedziała na murze i patrzyła na bawiący się w dole tłum.
Walczyła z myślami.
Czuła, że musi poszukać Oretego.
Miała nadzieję, że healer sam wróci do Miasteczka.
Właściwie, to Hajmidal powinien się tym zająć, ale jak widać zastępca miał inne priorytety.
Wojowniczka zacisnęła zęby.
Tuż obok przycupnął Szałwia.
Zerknął na nią fiołkowym okiem.
- Martwisz się czymś. - Bardziej twierdził niż zapytał.
Potwierdziła skinieniem głowy.
Chłopak usiadł, spuszczając nogi w dół.
Wyciągnął z kieszeni kawałek pergaminu i zręcznymi ruchami wyczarował z niego motyla.
Delikatnie ujął Vanisz za nadgarstek i przyciągnął jej rękę do siebie.
Położył papierowego motyla na jej dłoni.
Dmuchnął.
Pergamin zaszumiał i motyl ożył.
Wzbił się w powietrze i zaczął krążyć nad ich głowami.
Vanisz otworzyła szeroko oczy.
- Ten świat nie ma granic. - Szepnął Szałwia, a w jego głosie dało się wyczuć niepokój.
- Ma i to całkiem sporo. - Westchnęła, śledząc wzrokiem motyla. - Czego się boisz?
- Siebie. - Oznajmił bez wahania.
Wojowniczka parsknęła.
- Przecież ty wcale nie jesteś straszny. - Zmierzwiła mu czuprynę.
- Boję się, że ten brak ograniczeń może zmienić mnie w potwora.
- I wymordujesz ludzkość motylkami z papieru? - Parsknęła rozbawiona.
Wyciągnęła rękę, a motyl wylądował na niej, trzepocząc skrzydłami.
Szałwia uśmiechnął się smutno i wziął ją za rękę.
Rzeczywistość zafalowała zmieniając kształty.
Po chwili siedzieli w zadymionej spelunie.
Na stole chrapał nieprzytomny Orety.
Śmierdział jak gorzelnia.
Vanisz zatkała nos.
Posłała Szałwi podejrzliwe spojrzenie.
- Jak to zrobiłeś? Skąd...
- Mówiłem ci, dla mnie ten Świat nie ma granic. Potrafię ożywić każdą myśl. Urzeczywistnić co tylko chce.
Dziewczyna wytrzeszczyła oczy.
- Przecież to niemożliwe.
- Nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. - Westchnął chłopak. - Skąd mam wiedzieć, które są złe? Właśnie dlatego nigdy nie chciałem się tu zapuszczać.
Vanisz patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Ty tak na serio?
Zmieszał się.
- No, nie chodzi o to, że jestem jakimś zadufanym...
- To ja poproszę wiadro zimnej wody. - Poklepała brudny blat i posłała Szałwi wesołe spojrzenie.
- Co? - Wydusił.
- Dasz radę?
Wiadro stuknęło cicho o blat.
Chlupnęła woda.
- Jesteś fenomenalny! - Klasnęła w dłonie i złapała wiadro.
Bez wahania chlusnęła jego zawartością na śmierdzącego Orety.
Healer, z pijackim wrzaskiem, zerwał się na równe nogi.
Zatoczył się i upadł na podłogę.
Śmierdząca speluna była pusta, więc nikt nie zwrócił uwagi na to nietypowe przedstawienie.
- Co tu robisz? - Wybełkotał Orety, zbierając się z podłogi.
- Zabieram cię do domu. - Oznajmiła stanowczo Vanisz.
Szałwia w milczeniu przyglądał się, stojącej obok wojowniczce.
Jej beztroska zaskoczyła go.
Okazało się, że niepotrzebnie się bał.
Przyjęła prawdę, jakby była czymś naturalnym i oczywistym.
Szałwia odetchnął z ulgą.
- Nigdzie nie idę. - Oznajmił z zaciętą miną healer. - Dopiero co brata pochowałem!
- Przykro mi. - Szepnęła smutno. - Ale właśnie dlatego musisz wrócić. Nie możesz zapić się na śmierć.
- A kto mi zabroni? - Warknął wojownik z hukiem stawiając swoje krzesło na miejsce. - I kto to w ogóle jest. - wskazał oskarżycielsko na Grzecha.
- Szałwia, zupełnie niesamowity facet. - Vanisz objęła zaskoczonego chłopaka ramieniem.
Fiołkowooki zarumienił się.
- To miło. - Mruknął ponuro Orety. - A nie ma czasem jakiej flachy?
Ledwo skończył pytanie, a już stała przed nim butelka najprzedniejszej, idealnie schłodzonej, gorzałki.
Healer wytrzeszczył oczy.
- A ty co? Jakiś dżin? - Zapytał, podejrzliwie zerkając na Szałwię.
Złapał butelkę i odkorkował ją zębami.
Powąchał trunek i pokiwał z uznaniem głową.
- Poniekąd. - Zmieszał się Grzech.
- To, na przykład, było złe! - Pogroziła mu palcem Vanisz.
Fiołkowe oczy spojrzały na nią żałośnie.
Wojowniczka zręcznie wyrwała Oretemu flachę.
- Wracamy do domu! - Zarządziła.
Chwilę później wylądowali na dziedzińcu gildii.
Tym razem to healer wyrwał Vanisz butelkę i pognał w stronę gospody.
- Zabiję. - Postanowiła twardo wojowniczka.
- Przepraszam. - Szepnął skruszony Grzech.
- A za co ty znowu przepraszasz? - Zdziwiła się. - Posłuchaj, może nie afiszuj się za bardzo ze swoimi zdolnościami, bo zaraz nie opędzisz się od ludzi.
- Znaczy co? - Zapytał bezradnie.
- Zagubiony chłopiec. - Westchnęła Vanisz. - Po prostu nie musisz spełniać każdego życzenia, które zostanie wypowiedziane, czy tam pomyślane w twojej obecności. Zostaw swoje czary mary na specjalne okazje. Rozumiesz?
- Chyba tak.
- I w ogóle nieładnie podsłuchiwać cudze myśli!
Słońce chyliło się ku zachodowi.
- Dobra idę po tego tłuka. - poklepała zmieszanego Szałwię po plecach i pobiegła w stronę gospody.
Na głównej drodze niemal zderzyła się z ponurym Hajmidalem.
Nie zważając na protesty zastępcy, pociągnęła go za sobą.
- Spieprzyłeś sprawę. - Warczała, wlokąc go za sobą. - I teraz masz to naprawić, albo powiem wszystko Karasu!
- Szantaż, pięknie. - Mruknął oficer. - Ja muszę zająć się Draco.
- Edzio sobie poradzi. - Wojowniczka brutalnie wepchnęła Hajmidala do gospody - A ty skup się i bądź przekonujący!
Orety zaszył się w najciemniejszym kącie i już zdążył osuszyć pół butelki.
- Spierdalaj. - Zawarczał na widok Hajmidala.
Niezrażony oficer usiadł naprzeciwko.
- Słuchaj...
- Żadne słowa nie zmienią faktu, że mój brat nie żyje. - Ostudził go healer.
- Masz rację, ale nikt nie powiedział, że to stan permanentny.
Vanisz wytrzeszczyła oczy.
- Oszalałeś? - Zdumiała się.
- Miałem być przekonujący. - Syknął Hajmidal.
- Kurwa, jaja sobie ze mnie robisz? - Wściekł się Orety.
- Nic podobnego. Wybierzemy się do Krainy Śmierci i przywleczemy go z powrotem.
Przy stoliku zapadła cisza.
Healer zapomniał o piciu.
Vanisz patrzyła na zastępcę, jakby ten stracił rozum.
- Ej, można się dopisać, czy bawicie się sami? - Blik niedbale oparł się o wolne krzesło.
- Gówniarzy nie bierzemy. - Mruknął Hajmidal.
- Czyś ty zwariował?! - Ocknęła się wojowniczka, szarpiąc zastępcę za kołnierz.
- Mówisz poważnie? - Zapytał zimno Orety.
- No ciekaw jestem, jak się kozaku dostaniesz na Tamtą Stronę. - Uśmiechnął się złośliwie Blik.
- Uspokójcie się. - Syknęła Wojowniczka, uderzając w stół. - Padalec nie żyje.
- Dlatego musimy po niego iść. - Powiedział twardo Hajmidal i zerknął na Grzecha. - Potrafisz otworzyć portal?
- Stary, proszę cię. - Prychnął Blik. - Wystarczy, że powiesz gdzie i kiedy.
Oczy Oretego rozbłysły.
Momentalnie wytrzeźwiał.
- Spotkamy się za pół godziny za murami. Przygotujcie się, no i nikomu ani słowa. - Ostrzegł Hajmidal.
Vanisz westchnęła z rezygnacją.
- Idziesz? - Zapytał krótko oficer.
- Ktoś was musi pilnować. - Burknęła z rezygnacją.
- No i kurwa zajebiście. - Zatarł ręce Blik.