Ukryta zawartość
Wstałem i otrzepałem się z kurzu i wszechogarniającego brudu.
- Co ci się znowu stało?
- Nie wiem. To chyba moja głowa – odparłem.
- Znowu coś bierzesz? - Spytał Cal.
Cal to mój dobry znajomy. Razem siedzimy w tym wszystkim i próbujemy ogarnąć to co się nam przydarzyło. Młody chłopak, który przeszedł o wiele więcej, niż powinien. Ale to można powiedzieć chyba o każdym znajdującym się żywym stworzeniu w promieniu paruset kilometrów.
- Nie. Przecież wiesz, że nie mógłbym.
- Wiem, tylko się droczę... Spójrz, może tam się coś znajdzie?
Cal wskazał na jeszcze dymiący się domek. Z pewnością niedawno musiała tam spaść kolejna bomba. Spojrzałem szybko na zegarek. 01.53. Nie jest źle, mamy jeszcze kilka godzin. Rozejrzałem się i w okolicy nie było widać nikogo. To jest przede wszystkim dobry znak. Być może los nam będzie sprzyjał.
- Możemy sprawdzić. Nie mamy zbyt wiele do stracenia, no nie?
- Nie mów tak...
- Przepraszam. Nie miałem nic złego na myśli – odparłem nieco zmieszany.
- Dobra, nie użalaj się nad sobą, idziemy – rozkazał.
Szybko, ale jednocześnie starając się narobić jak najmniej hałasu ruszyliśmy w kierunku wskazanym wcześniej przez Cala.
Przeszliśmy przez ulicę i przez dziurawe ogrodzenie. Spojrzałem na wybite okno na piętrze. Na w pół zwisające ciało wręcz nienaturalnie się wydłużało przez siłę grawitacji. A może pod wpływem temperatury zaczęło się rozciągać? Nie. Nie chcę o tym myśleć. Prosta misja: znaleźć coś do jedzenia i może kilka pierdół, żeby móc się bronić.
Otworzyłem drzwi, które ledwie trzymały się na zawiasach. W przedsionku była komoda i od razu do niej ruszyłem. Obok leżała potłuczona ramka ze zdjęciem przedstawiającym dwie postaci. Starsza pani i dość młody chłopiec. Oboje uśmiechnięci. Pewnie babcia i wnuczek. Wyglądali na szczęśliwych. Ciekawe co się z nimi stało...
- Rusz się – warknął Cal.
- Już...
Otworzyłem szufladę, ale w środku znalazłem jedynie kilka bezużytecznych papierów i szczotkę do włosów. Cal w tym czasie otworzył kolejne drzwi i ukazały się nam schody.
- Idź na górę, ja przeszukam dół – powiedziałem.
Chłopak tylko kiwnął głową i ruszył do góry. Ja natomiast ruszyłem wzdłuż korytarza i uchyliłem drzwi na końcu. Znajdowała się tam sypialnia. Nic ciekawego. Ruszyłem do kuchni, która była niedaleko schodów. Kilka sprzętów takich jak mikrofalówka, lodówka i ekspres do kawy. Pootwierane szafki i miska dla psa lub kota. Od razu ruszyłem do lodówki. Z pewnością już dawno agregat przestał działać, ponieważ od wielu dni nie ma prądu w okolicy.
W budynku nie znalazłem nic ciekawego. Natomiast Calowi udało się znaleźć kilka puszek w spiżarce. Fasola, kukurydza i ze dwie konserwy. Niby nic, ale z tego da radę zrobić całkiem pożywną zupę na dwa dni. W ten sposób przedłużyliśmy sobie męczarnie o dwa długie dni.
Kiedy już mieliśmy wychodzić to coś mnie tknęło, żeby spojrzeć do pokoju dziecięcego, który wcześniej widziałem na górze. Znalazłem tam dwie książki o tematyce sci-fi. Skoro plecak miałem prawie pusty, to postanowiłem chociaż to wziąć.
- Pospiesz się, za godzinę będzie świt – poganiał mnie Cal.
- Juz...
Udało nam się wrócić. Tym razem cało. Czego nie można powiedzieć o Ren, która wczoraj została postrzelona przez snajpera. Leży teraz w łóżku i ma gorączkę. Taki widok bardzo przygnębia. Człowiek chciałby coś zrobić, ale nie może. Morale spadają. I jak w takich warunkach żyć i walczyć o przetrwanie, skoro ogarnia nas taka bezsilność?
Mieszkamy w małym opuszczonym domku. Są tutaj cztery pokoje i strych. Oraz co najważniejsze piwnica. Właśnie tam mamy schowane materace z pościelą. Nie mamy elektryczności, jedyne z czego korzystamy to z podpałek i kawałków drewna. Mamy kuchenkę, którą razem z Calem udało nam się zbudować ze złomu. Trzeba uważać z płomieniem, żeby nie był za duży, bo konstrukcja może się rozlecieć.
Cal był z Ren jak trafiliśmy na siebie. Całkiem zgrana para. On pracował gdzie się dało, mówił, że ciągle zmieniał robotę, natomiast ona siedziała całymi dniami w biurze. Oczywiście zanim to wszystko się nie skończyło. Pewnego dnia ogłoszono ewakuację, ale oczywiście tak nagle jak się zaczęła, to bardzo szybko się skończyła. Ciężarówki odjechały. A ludzie zostali sami sobie. Od tamtego dnia minął miesiąc.
Siedzę przy oknie, które jest zabite deskami. W ręku trzymam książkę, którą znalazłem w nocy. W sumie to nie jest książka tylko tomik z komiksami. Nazywa się Battle Angel Alita. Pokazany jest tam świat, który został zbudowany na śmietnisku. Zupełnie jak tutaj.
Czasem zerkam na otoczenie przez okno. Niekiedy słychać strzały w oddali. Całe szczęście, że udało nam się uciec z centrum, bo inaczej byśmy już dawno byli martwi. Ciężko mi na samą myśl, że w okolicy w każdym momencie mogą ginąć ludzie. Każdy strzał może oznaczać czyjąś śmierć.
Muszę się wyspać, bo tej nocy sam będę szukać zapasów. Cal powiedział, że chce się opiekować dziewczyną. Całkowicie go rozumiem. Też bym chciał mieć się kim opiekować.
Cal mnie brutalnie obudził.
- Ty, już był zachód słońca. Czas lecieć, musisz zdobyć bandaże, bo został nam ostatni – poinformował sucho.
Wstałem.
Głowa mnie rozbolała. Nie cierpię spać w dzień. Zawsze to źle znoszę.
Ubrałem kurtkę, wziąłem plecak i wyszedłem. Planowałem iść w okolice hotelu. Nie jestem pewny czy to dobry pomysł wejść tam ale z pewnością chciałem się pokręcić w tamtych okolicach. Wejście do hotelu było całe zakrwawione i nie zachęca do odwiedzania, więc postanowiłem skupić się na kamienicy, która jest przecznicę dalej.
Uchyliłem stare drewniane drzwi i wszedłem po cichu. Na drzwiach do piwnicy była kłódka. Jak żałuję, że nie wziąłem łomu. Gdybym szybciej się obudził, to może bym o tym pomyślał, ale teraz i tak już nie ma znaczenia. Wszedłem na piętro. Tam były dwa mieszkania, jedno otwarte na oścież, a drugie zamknięte.
Wszedłem do tego otwartego. Mieszkanie było dwupokojowe. Na korytarzu znalazłem jakąś chustę, postanowiłem ją wziąć do plecaka. Poszedłem do kuchni i lodówka była otwarta, a w środku jedynie zgniłe warzywa. Poszperałem w szafkach i znalazłem kilka małych plastrów. Stwierdziłem, że też się przydadzą, chociaż na ranę postrzałową to może być nieco za mało. W jednej szafce było kilka suchych bułek, również i to wziąłem. Poszedłem do pokoju, a tam było wszystko porozwalane. Z pewnością ktoś dokładnie to przeszukał, a ja nie mam czasu na szukanie w przebranym pokoju. Wyszedłem z mieszkania i postanowiłem wejść do drugiego.
Kiedy otworzyłem drzwi usłyszałem westchnięcie z piętra wyżej. Postanowiłem sprawdzić to. Po cichu wszedłem na piętro i rozległ się tupot w jednym z mieszkań.
- Nic ci nie zrobię – powiedziałem głośno.
Cisza.
Wszedłem do mieszkania i zacząłem się rozglądać i bardzo powoli posuwać się do przodu. Na korytarzu było całkiem schludno zważając na okoliczności. Jedna szafka, która stała całkiem pusta i tylko lekko zakurzona drewniana podłoga. Z kolejnym krokiem drewno zaskrzypiało i drzwi na przeciwko się otworzyły.
- Ani kroku dalej – powiedziała osoba odpowiedzialna za te odgłosy.
- Spokojnie, nic ci nie zrobię – powtórzyłem.
Dziewczynka miała może dwanaście lat. Trzymała nóż skierowany w moją stronę. Zrobiło mi się gorąco.
- Nie mam złych zamiarów. Szukam tylko bandaży, moja koleżanka...
- Nie wierzę ci – odparła. A ja podniosłem wyżej ręce.
- Ona naprawdę potrzebuje pomocy. - Ciągnąłem. To już chyba bardziej ze stresu, niż z prawdziwej chęci dogadania się. W tym momencie chciałem być daleko, daleko stąd. - Została postrzelona przez snajpera i walczy o życie. Został nam ostatni opatrunek i ona się wykrwawi jeśli czegoś nie znajdę.
- Załóżmy, że mówisz prawdę... - zaczęła mówić dziewczyna. - To nie ma tu bandaży.
- Dobrze, w takim razie idę. Naprawdę nie chcę twojej krzywdy, więc możesz opuścić nóż.
Dziewczyna opuściła nóż i spojrzała się na mnie mniej gniewnym wzrokiem.
- A masz może coś do jedzenia? - Spytała bezpośrednio.
- Przy sobie nie, ale w kryjówce mamy zupę – powiedziałem zanim zdążyłem ugryźć się w język. Rozległą się chwila ciszy. - A jak masz na imię?
- Sara – odparła.
- Sara. Ładnie. No dobrze, a chcesz ze mną znaleźć bandaże? Być może uda nam się znaleźć jakieś jedzenie.
- No dobrze.
Razem wyszliśmy z mieszkania. Dziewczynka opowiedziała mi, że od tygodnia siedziała w tej kamienicy i już spotkała dwie grupy szabrowników, ale ukrywała się przed nimi. Ja byłem pierwszy, który mówił, że nic nie zrobi. Postanowiła zaryzykować, więc tak oto trafiliśmy na siebie.
Wziąłem w jedną ręke nóż, a drugą trzymałem dziewczynkę. Czułem się za nią odpowiedzialny. W końcu obiecałem jej, że nic się nie stanie. Musiałem tego dotrzymać. To stało się moim celem. Nie mogłem pozwolić, żeby ona zamarzła w tej ruinie czy, co gorsza, znaleźli ją bandyci czy zabili lub zrobili coś gorszego, o nie.
W końcu zaprowadziłem ją do naszej kryjówki. Ona była w szoku, że nasz dom wygląda tak jak rzeczywiście powinien wyglądać, a w każdym razie tak mówiła jak weszła. Cal był obojętny na moją decyzję, ale Rena jak tylko mnie zobaczyła to kazała przyjść do siebie:
- Co ty sobie wyobrażasz? - spytała ciętym głosem.
- Ale o co chodzi?
- Chcesz zrobić z naszej kryjówki przytułek? Ledwie sobie sami radzimy. Trzeba było ją zostawić tam gdzie była.
- Nie ma opcji. Nie pozwolę na to, żeby bogu ducha winna dziewczyna została zamordowana. Jeszcze powiesz, że miałbym ją okraść, żeby nam było lepiej? Ona sama nic nie miała. Słuchaj, ona wszystkich straciła i jesteśmy jej ostatnią szansą. Chcę, żeby czuła, że na tym świecie są jeszcze dobrzy ludzie, rozumiesz?
Byłem poirytowany postawą Reny. Nie sądziłem, że ona będzie tak bezduszna. Po tym co jej powiedziałem obróciła się na drugi bok i burknęła coś, że się źle czuje i nie ma ochoty na kłótnie. Ale przed moim wyjściem dodała, że mam to przemyśleć. Przykro mi się zrobiło.
Wziąłem Sarę do swojego pokoju i przygotowałem jej materac, żeby nie spała na gołej podłodze. Dałem jej też swój koc, a sam spałem potem pod samym prześcieradłem. Jednak jeśli człowiek zrobi coś dobrego to mimo tego, że są niedogodności to go podnosi na duchu.
Obudziłem się w nocy słysząc coś na ulicy. Podczołgałem się do zabitego deskami okna, żeby przez szparę zobaczyć co się dzieje. Na ulicy przechodziła grupa osób w czarnych płaszczach z głębokimi kapturami. Coś mówili. Ale w dziwny sposób, jakby chórem. Szli bardzo równym krokiem. Było w tym coś przerażającego. Czułem wielki chłód w tym momencie. I to nie był spowodowany tym, że noc była zimna, to było zupełnie coś innego. Od środka. Jakby moje serce pompowało krew z lodowatą kroplówką. Trwało to kilka minut, aż grupa zakapturzonych postaci przeszła na inną przecznicę.
Patrząc na okoliczności to widok człowieka w nocy był raczej niespotykany, a taka grupa tych kilku osób idąca środkiem ulicy była wręcz dziwna. Tej nocy dużo rozmyślałem i nie potrafiłem dojść do żadnych sensownych wniosków, aż padłem ze zmęczenia. Rano obudziła mnie Sara szturchając w ramię.
- Jak się czujesz? - spytałem zaspany.
- Dobrze – odparła i siedziała cicho.
- Pewnie chcesz coś zjeść, prawda?
Potrząsnęła energicznie głową.
Poszedłem na dół i postanowiłem otworzyć puszkę z fasolą i kukurydzą, a następnie to podpiec w starym garnku. Czułem na sobie przeszywający wzrok Reny, ale starałem się nie zwracać na to uwagi. Jak już zrobiłem mamałygę z kukurydzy i fasoli to wziąłem dwa widelce i poszedłem na górę. Usłyszałem tylko komentarz "poczekaj, jeszcze ona nas okradnie, to zobaczysz". Jeszcze nigdy nie czułem takiej niechęci do tej kobiety.
Podzieliłem się z Sarą posiłkiem, a ta ochoczo zjadła więcej niż ja. Widać, że była wygłodniała. Danie może nie było najbardziej wykwintne, ale z pewnością to było coś ciepłego i jedzenie, więc na trochę zaspokoiło głód.
- Chcesz opowiedzieć co się stało, że zostałaś sama?
Sara popatrzała na mnie wymownie.
- Nie chcesz opowiadać?
- Nie.
- No dobrze, teraz dam ci spokój, ale chciałbym się dowiedzieć trochę więcej o tobie.
- Po co?
- Gdzie są twoi rodzice?
- Poszli i nie wrócili – odparła krótko. - Mówiłam ci wszystko, spędziłam tydzień w tej kamienicy.
- Tam mieszkałaś?
- Nie, tata chciał, żebym tam została. Mówił, że zaraz wróci. Mówił, że mam się ukryć i to zrobiłam. Dał mi ten nóż. - Wskazała na ten, który wziąłem od niej w nocy.
- No dobrze. A wiesz co się dzieje?
- Tak, wojna.
- No tak, nie da się ukryć - westchnąłem.
Poszedłem do szafki i przygotowałem części do radia, które próbowałem przerobić. Cal mówił, że jest jakaś stacja, która nadaje spoza miasta, gdzie nadają informacje o potyczce na wyższej częstotliwości. Od dwóch dni próbowałem znaleźć, ale na razie bez sukcesów. Same szumy. Pewnie mam za słabą antenę.
- Co robisz?
- Radio.
- Po co? - spytała zdziwiona.
- Bo chcę wiedzieć co się dzieje na świecie.
- To spójrz przez okno.
Nie da się ukryć. Miała odrobinę racji, za oknem był świat, który został poddany ciężkiej próbie i wyglądał jak z filmu postapokaliptycznego. Zresztą od jakiegoś czasu czułem się jakbym właśnie w takim filmie grał.
Jak zaczęło się ściemniać, to Cal przyszedł do mnie i poprosił, abym posiedział z Reną jak jego nie będzie. Stwierdziłem, że nie nie ma problemu. A kiedy się do końca zrobiło ciemno to Cal poszedł. Podszedłem wtedy do Reny i spytałem się jak się czuje. Uzyskałem odpowiedź, że mam jej nie przeszkadzać i mam pilnować "tej małej smarkuli".
- Dlaczego tak ci ona przeszkadza?
- Bo nie mamy tyle żarcia, żeby wyżywić dodatkową osobę, pomyślałeś o tym? - odparła natychmiastowo.
- Sam mogę jeść mniej, zresztą i tak trzeba szukać jedzenia i kombinować. A ona jest bardzo zdolna jak na swój wiek. Sama sobie poradziła w opuszczonej kamienicy i spędziła tam tydzień. Myślę, że to mówi samo za siebie.
- Daj spokój. Mogłeś ją tam zostawić jak jej tam było tak dobrze.
- Dzięki jej pomocy udało mi się znaleźć opatrunki dla ciebie, dlaczego jesteś taka niewdzięczna?
- Do ciebie nic nie mam, ale bez niej żyłoby się nam o wiele lepiej.
Po tych słowach poszedłem na górę. Nie miałem ochoty na dalsze sprzeczki z Reną. Położyłem się i spróbowałem zasnąć.
Muszę przyznać, że kiedy wychodzę i czuję presję czasu, to o wiele łatwiej zasypiam potem. Nie lubię siedzieć w domu. Czas mija o wiele wolniej, a sam czuję się o wiele mniej zmęczony. A teraz, kiedy sytuacja jest bardziej napięta niż zwykle to jest kolejny powód do wieczornych rozmyślań.
Ale mimo wszystko zasnąłem, ale po paru godzinach coś mnie obudziło. Tak jak poprzedniej nocy. Pomruk na ulicy. Podczołgałem się go okna i zobaczyłem te same osoby w kapturach szepczący swoją mantrę. Kim jest ten "śpiący"? Naprawdę nie wiem czy chcę wiedzieć.
Kiedy na ulicy zrobiło się cicho podszedłem do Sary, ale ona spała w najlepsze. I dobrze, nich jej senn będzie jak najlżejszy. Wystarczy, że na co dzień mamy piekło na ziemi. Poszedłem do mojego prowizorycznego warsztatu i zebrałem resztę tranzystorów i podłączyłem do bardzo zużytej płytki drukowanej, żeby usprawnić niedziałające radio.