Ormuzd 26 Grudnia 2015r. 14:07 //W jaskini zapanowała grobowa cisza. Po chwili Ormuzd wyciągną rękę, a na dłoń jego przywędrował "kawałek" płomienia ze smoczej paszczy. Płomień ten ze swej cudownej, złotej barwy przybrały kolor oceanu. Wody burzliwej i tajemniczej. Zdawał się on zlewać z niebieskimi oczami Ozzy'iego.
A więc słuchaj mnie teraz, bo drugi raz tej historii Ci nie opowiem, Alicjo. Wiadomo bowiem, że rzeczy, czy też chwilę ulotne, są uznawane przez wszelakiego rodzaju stworzenia za najcenniejsze.
//Płomień Kapelusznika wyleciał z jego ręki i powędrował w górę. Po chwili spojrzał on na sufit... Lecz sufit już znikną. Można było na jego miejscu zaobserwować za to mgławice tak piękne, że nie wielu jest w stanie je objąć umysłem. Dało się również dostrzec wielkie galaktyki emitujące światłem milionami gwiazd. Kosmos, który zawsze wyobrażano sobie jako przeogromną pustkę teraz wyglądał, na wypełniony po brzegi.
Wiesz, Alicjo? Kiedyś to tak nie wyglądało. Wielu ludzi ma swoje teorie na temat powstania tego wszechświata. "Ludzi?" Nie. Na prawdę źle to ująłem. Ile ras w swym życiu spotkałem, ile kultur odwiedziłem, u ilu bogów gościłem, ile smoków widziałem, a każdy opowiadał mi odmienną historię. Niektóre były szczęśliwe, niczym baśnie przeznaczone dla najmłodszych inne przedstawiały dramaty, jakie temu światu dane było widzieć. Niektóre opowieści były "słodkie"... inne zaś krwawe. Tą którą Ty teraz usłyszysz niestety nie mogę zaliczyć do Tych pierwszych... A więc oto i jest, moja droga
Legenda o narodzinach Astrali
Wydarzenia te miały miejsce dawno temu. Zaprawdę powiadam Ci, że bardzo dawno, bo sięgają one czasów gdy byłem jedynie zwykłym sługom w pół diabelskim, a w pół boskim, który pałętał się między trzema różnymi światami. W niebie był pewien archanioł, a imię jago brzmiało "Ast". Ast był jednym z niewielu, którzy dostąpili zaszczytu otrzymania miana "Archanioła" od samego Boga. Archanioł ten miał długie białe włosy, ale tak białe, że niekiedy można byłoby stwierdzić, że są one przezroczyste. Zielenice miał on koloru czerwonego, lecz nie wzbudzało to strachu, a wręcz przeciwnie. Zdawało się bić od nich ciepłem w stronę osób, na które Ast spoglądał. Twarz miał smukłą i przyjazną a usta jego były koloru błękitu nieba. .Ubiór jego jednak nie odbiegał wiele, od innych archaniołów. Posiadał bowiem dwie pary masywnych srebrnych skrzydeł. Nosił długą szatę ze złotymi zdobieniami, które zmieniały się z dnia na dzień i nigdy nie wyglądały tak samo. Głowa jego, jak też stopy zawsze były gołe. A do szaty jego niewiadomym sposobem przypięta była klinga z mieczem podarowanym mu, by "Bronił, co dla niego najcenniejsze". W tym miejscu jestem też zobowiązany, by zniszczyć wszelkie zarzuty o tym, że w niebie miałaby istnieć jedynie miłość i uwielbienie do Boga. To jest jedno z wielu utartych przez stworzenia tego świata kłamstw. Posiadał bowiem Ast ukochaną anielicę. Nosiła ona imię Vester i równie mocno kochała Asta. Choć wygląd nie różnił się niczym szczególnym od innych anielic. Również posiadała włosy koloru złotego, długie i grube rzęsy, krwistoczerwone usta smukłą twarz i sylwetkę, jak również śnieżnobiałe skrzydła. Lecz oczy miała inne. Albowiem kolorem zdobiącym jedno był "niebiański błękit", a drugie zaś "ziemska zieleń". Był to też powód, przez który została odtrącona przez większość boskich stworzeń. Nie stanowiło to jednak przeszkody dla Asta, który się w niej zakochał, a oczy te były dla niego jedynie pretekstem do większego uwielbienia jej osoby. I wszystko miałoby piękne zakończenie, gdyby nie jedno wydarzenie, a mianowicie upadek Vester. Została ona bowiem zrzucona przez tajemniczą istotę na Ziemię do ludzi. Ludzi, których Ast bardzo kochał. Był on bowiem pośrednio odpowiedzialny za ich powstanie. Niestety, ale gdy anioł raz opuści niebiosa nie będzie wstanie już do nich wrócić. Białowłosy archanioł nie był jednak zrozpaczony. Poszedł on bowiem na audiencję do jego stwórcy i zadeklarował:
"Chcę żyć między ludźmi! Razem z mą ukochaną! Dla mnie bowiem nie ma już tutaj miejsca, gdy nie jestem w stanie jej oglądać"
Bóg się zgodził, lecz niechętnie. Wiedział on bowiem, jaki los spotka Astrala. Po chwili ciszy kazał mu się wynosić czym prędzej ze swego królestwa. Archanioł czym prędzej po pędził na ziemię, to miejsca, gdzie spadła Vester. A było to wielkie ludzkie miasto, które jak każde miasto w tych czasach śmierdziało nędzą i rozpaczą. Jednak Ast nie zwracał na to z początku uwagi, gdyż wpierw chciał zaleźć swą ukochaną. Udał się więc do władcy tej ziemi. Od ludzi dowiedział się, że władca ten był potworem w stosunku do swych poddanych, lecz dopiero niedawno zasiadł na tronie. Najprawdopodobniej zamordował swojego poprzednika w bardzo okrutny sposób. Ast zaciekawiony, choć bardziej zmartwiony całą sytuacją jeszcze przyspieszył krok. Chciał z nim po prostu zamienić kilka słów. Ten jednak nie chciał dać się w żaden sposób pouczyć. Co więcej, kazał archanioła wtrącić do najciemniejszej części lochu. Zanim jednak wyszedł dostrzegł anielicę. Wchodziła ona pięknie ubrana do sali tronowej. Ast chciał już krzyknąć, wypowiedzieć choćby jej imię, gdy Vester się odezwała:
"Kim żeś jest, przybyszu."
W archaniele coś pękło. Spuścił jedynie głowę i bez życia udał się za strażnikami. Vester nie pojęła sytuacji, więc postanowiła zapomnieć o całej sytuacji. Ast siedział w lochu już tydzień. Niby żywy, a jednak zmarły. Wtem pojawił się obok niego świetlik. Nie był to jednak dobrze wszystkim znany owad, a mała ognista kula, która przemówiła do Asta:
"Błagam Cię! Drogi Astcie! Uratuj Veter!"
Głos był pełen desperacji, lecz dziwnie znajomy.
"Jestem jej matką. Wiem, że nigdy nie dane było Ci mnie poznać, lecz teraz błagam Cię na kolanach! Uratuj moją córkę!"
Archanioł nie był do końca pewien całej sytuacji, lecz słuchał dalej.
"Władca tego miasta jest mroczną istotą! Osferą! To on strącił Vester z Niebiańskiego Klifu i spowodował utratę jej pamięci! On chce pożreć serce mojej córki, co da mu życie wieczne!"
Ast poderwał się z miejsca, po czym spojrzał przerażony na świetlika.
"Ceremonia ma się odbyć dzisiaj! Podczas krwawej pełni w sali tronowej tego zamku! Błagam Cię! Zrób coś!"
Świetlik znikną, a Ast ochłoną. Na jego szczęście los sprawił, że nie odebrano mu miecza. Był on bowiem nie do zauważenia dla stworzeń innych niż archanioł. Wystarczyło jedynie lekkie dotknięcie przez niego krat, by one zniknęły. Wybiegł z celi z jedną tylko myślą "By nie było za późno". Po drodze natkną się na strażników. Spostrzegł jednak, coś czego wcześniej nie zauważył. Byli oni pod wpływem uroku. Nie chciał krzywdzić innych, a już na pewno nie za niewinność. Schował więc swój miecz i biegł dalej, nie zważając na ostrza rozrywające po kawałku jego śnieżnobiałą skórę. Gdy dobiegł do miejsca ceremonii... było za późno. Vester leżała na środku sali bez serca a obok niej stała krwiożerca Osfera. Archanioł spuścił ponownie swą głowę, zbliżył się do potwora i wyszeptał:
"A żebyś cierpiała na wieki."
Bestia zniknęła. Nie wiadomo gdzie. Nie dało się już nigdzie wyczuć jej obecności. Następnie Ast podszedł o ciała swej ukochanej, a po jego policzkach spływały łzy. Po chwili jednak uśmiechną się. Uśmiech jego przez chwilę sprawiał wrażanie tragicznego i pełnego bólu. Wziął głęboki oddech, chwycił miecz i przebił się nim. Nie był to jednak bezwartościowy akt rozpaczy. Wyciął on bowiem swoje serce i włożył on tam, gdzie powinno się ono znajdować, czyli w piersi Vester. Następnie zakrył szybko dziurę po swym sercu, by nie zauważyła tego jego ukochana. Po chwili anielica wstała i zobaczyła swojego ukochanego, który się do niej śmiał. Miała mu tyle do powiedzenia, lecz ona zaczął pierwszy:
"Nie kocham Cię. Nie możemy być dłużej razem. Archanioł mojego pokroju, nie powinien dzielić swej miłości z "upadłym aniołem""
Vester zamarła. Nie odezwała się nawet słowem. Ast zaś, po wypowiedzeniu tych słów odszedł. Sprawiając jednak, że wszyscy mieszkańcy tego miasta będą długo wieczni, a życie ich trwać będzie po 500 lat, czyli tyle ile upadłej anielicy. Sprawił również, że znalazło się ono wysoko w górach, by żadne zło nie dosięgnęło więcej jego ukochanej. Sam Ast skazany na rychłą śmierć, przez pozbawienie siebie serca, jak również ukochanej znikną.. Nie przeniósł się nigdzie, nie spoczął w cichym miejscu, po prostu znikną strawiony przez własny ból. Vestra natomiast przepłakała 10 lat, aż w końcu Ast zniknął również i z jej pamięci. Znalazła sobie wspaniałego męża, wśród mieszkańców i rządziła z nim przez następne 490 lat. Podobno nigdy, nawet na łożu śmierci nie dowiedziała się prawdy...
//Czarodziej klasnął w dłonie!
Los potrafi być okrutny, czyż nie Alicjo?
//Sufit wrócił do normy, lecz kominek i fotele pozostały.
Wydaje mi się, że tak jest nieco lepiej.