Oto przyszłość-wybuchła ogromna wojna z kosmitami, zwanymi Zentradi, którzy dość szybko zaczęli wygrywać z ludźmi. Jedyną szansą na przetrwanie gatunku ludzkiego była ekspansja innych planet, co też uczyniono. W roku 2059 powołano stałą jednostkę kolonizacyjną "Macross Frontier", która przemierza kosmos. Tego samego roku na "Frontier" przybywa Galaktyczna Wróżka, wspaniała piosenkarka Sheryl. Jej młodziutka fanka, pracownica restauracji, Ranka, zdobywa bilet na koncert, pragnąc cieszyć sie występem wraz ze swym przyjacielem, Alto, który przygotowuje się do pokazu będącego częścią show. Dziwnym trafem podczas występu zostają zaatakowani...
Szczerze to gdybym najpierw przeczytała recenzję nawet nie zabrałabym się za "Macrossa", gdyż założenia są tak absurdalne, iż pobijają nawet te "Mars of Destruction". Takich historii było wiele, większość idiotycznych i przyprawiających o ból zębów. "Macross" na szczęście ma w sobie to "coś". Może chodzi o rozbudowane wątki, wszelkiej maści zwroty akcji (w tym jeden z cyklu Skywalkera: "I am your father") albo efekty wizualne? Nie mam pojęcia, ale zupełnie mi to nie przeszkadza.
Fabuła pierwszego filmu nie jest zbytnio interesująca, tu śpiewają, tam się kochają, a jeszcze indziej walczą, ale "Sayonara..." potrafi zaskoczyć. Kilkakrotnie zbierałam szczękę z podłogi("Big Wednesday"-ta formacja z pewnością przejdzie do historii), wreszcie wyjaśniono parę niedokończonych wątków z anime. Niestety, scen komediowych w obu częściach bardzo mało, a w drugiej to chyba żadnej nawet nie zauważyłam.
Cały film skupia się tak naprawdę na trzech postaciach-bohaterach miłosnego trójkąciku, czyli Sheryl, Rance oraz Alto. Reszta bohaterów jest praktycznie niezauważalna, przeciętny widz pewnie nawet nie zapamięta ich imion, co niestety wychodzi na złe serii. Jeżeli nie przypadną nam do gustu główni protagoniści, nie mamy w kim przebierać.
Antagoniści są dość dziwni. W sumie nawet nie da sie określić kim są, pomijając czarnowłosego dowódcę, którego miana nie pamiętam, a który był chyba najlepszą postacią. Całkowicie się z nim zgadzałam i tylko czekałam, aż mu sie uda.
Praktycznie nie występują postacie drugoplanowe-mamy bohaterów trzecioplanowych i epizodycznych. Do tej pierwszej kategorii możemy zaliczyć dowódcę S.M.S., nieregularnego oddziału, o dziwo nie zajmującego sie komórkami, Brerę, którego choć krótki opis będzie spoilerem oraz Grace, kobietę zajmującą się Sheryl.
Głównym bohaterem jest oczywiście chłopak, młody Alto, nie mogący sie pogodzić z dziedzictwem teatru Kabuki (nasz młodzieniec występował tam jako księżniczka!), niezdecydowanym facetem, który rani wszystkich dookoła niego. Następna jest Sheryl, kobieta, która denerwowała mnie w pierwszej części filmu, ale potem zapałałam do niej sympatią. Piosenkarka jest zdecydowanie najmocniej rozbudowaną postacią w "Macrossie". Kolejną, a zarazem ostatnią znaczącą postacią jest Ranka, słodka dziewczynka, typowa bohaterka shoujo. Na jej korzyść powinno przemawiać to, iż ma około 15 lat, ale... Ranka nie jest zwykłą loli. Jest najbardziej irytującą i głupią loli w historii anime. Jej cukierkowatość i podskakujące włosy mogą doprowadzić widza do szewskiej pasji. Ta trójka bohaterów zajmuje 90% czasu antenowego, resztę zabrali im kosmici.
Strona wizualna jest najsilniejszą stroną "Macrossa", doprawdy, oba filmy wyglądają świetnie, choć ilość błysków i świecidełek może doprowadzić do oczopląsu. Walki wyglądają epicko, a obcy nie przypominają skrzyżowanej dżdżownicy z pająkiem, choć można byłoby ich posądzić o pokrewieństwo z chrabąszczami. Czasem niestety twórcy przesadzali-koncerty Ranki są tak tandetne, że ciekawiło mnie, kto zajmował się oprawą graficzną, aby nie tykać prac tego pana.
Muzycznie filmy nie powalają, choć są zdecydowanie powyżej przeciętnej, ale według mnie jest to i tak nie wystarczające. Szczególnie jest to widoczne w drugiej części filmu, kiedy to utwory są za wolne, niepasujące na tło bitwy. Na szczęście pod końcówkę to sie zmienia, ale niedosyt pozostaje. Teksty piosenek są mało ambitne, pioseneczki Ranki są ohydnie infantylne, natomiast Sheryl niejednokrotnie wywoływały rumieniec na mojej twarzy.
Podsumowując-warto obejrzeć, a z przymrużeniem oka filmy staną sie doskonała rozrywką. Niezainteresowanym kinówkami polecam obejrzeć anime, a następnie "Sayonarę...", która wszystko zgrabnie zamyka.
Szczerze to gdybym najpierw przeczytała recenzję nawet nie zabrałabym się za "Macrossa", gdyż założenia są tak absurdalne, iż pobijają nawet te "Mars of Destruction". Takich historii było wiele, większość idiotycznych i przyprawiających o ból zębów. "Macross" na szczęście ma w sobie to "coś". Może chodzi o rozbudowane wątki, wszelkiej maści zwroty akcji (w tym jeden z cyklu Skywalkera: "I am your father") albo efekty wizualne? Nie mam pojęcia, ale zupełnie mi to nie przeszkadza.
Fabuła pierwszego filmu nie jest zbytnio interesująca, tu śpiewają, tam się kochają, a jeszcze indziej walczą, ale "Sayonara..." potrafi zaskoczyć. Kilkakrotnie zbierałam szczękę z podłogi("Big Wednesday"-ta formacja z pewnością przejdzie do historii), wreszcie wyjaśniono parę niedokończonych wątków z anime. Niestety, scen komediowych w obu częściach bardzo mało, a w drugiej to chyba żadnej nawet nie zauważyłam.
Cały film skupia się tak naprawdę na trzech postaciach-bohaterach miłosnego trójkąciku, czyli Sheryl, Rance oraz Alto. Reszta bohaterów jest praktycznie niezauważalna, przeciętny widz pewnie nawet nie zapamięta ich imion, co niestety wychodzi na złe serii. Jeżeli nie przypadną nam do gustu główni protagoniści, nie mamy w kim przebierać.
Antagoniści są dość dziwni. W sumie nawet nie da sie określić kim są, pomijając czarnowłosego dowódcę, którego miana nie pamiętam, a który był chyba najlepszą postacią. Całkowicie się z nim zgadzałam i tylko czekałam, aż mu sie uda.
Praktycznie nie występują postacie drugoplanowe-mamy bohaterów trzecioplanowych i epizodycznych. Do tej pierwszej kategorii możemy zaliczyć dowódcę S.M.S., nieregularnego oddziału, o dziwo nie zajmującego sie komórkami, Brerę, którego choć krótki opis będzie spoilerem oraz Grace, kobietę zajmującą się Sheryl.
Głównym bohaterem jest oczywiście chłopak, młody Alto, nie mogący sie pogodzić z dziedzictwem teatru Kabuki (nasz młodzieniec występował tam jako księżniczka!), niezdecydowanym facetem, który rani wszystkich dookoła niego. Następna jest Sheryl, kobieta, która denerwowała mnie w pierwszej części filmu, ale potem zapałałam do niej sympatią. Piosenkarka jest zdecydowanie najmocniej rozbudowaną postacią w "Macrossie". Kolejną, a zarazem ostatnią znaczącą postacią jest Ranka, słodka dziewczynka, typowa bohaterka shoujo. Na jej korzyść powinno przemawiać to, iż ma około 15 lat, ale... Ranka nie jest zwykłą loli. Jest najbardziej irytującą i głupią loli w historii anime. Jej cukierkowatość i podskakujące włosy mogą doprowadzić widza do szewskiej pasji. Ta trójka bohaterów zajmuje 90% czasu antenowego, resztę zabrali im kosmici.
Strona wizualna jest najsilniejszą stroną "Macrossa", doprawdy, oba filmy wyglądają świetnie, choć ilość błysków i świecidełek może doprowadzić do oczopląsu. Walki wyglądają epicko, a obcy nie przypominają skrzyżowanej dżdżownicy z pająkiem, choć można byłoby ich posądzić o pokrewieństwo z chrabąszczami. Czasem niestety twórcy przesadzali-koncerty Ranki są tak tandetne, że ciekawiło mnie, kto zajmował się oprawą graficzną, aby nie tykać prac tego pana.
Muzycznie filmy nie powalają, choć są zdecydowanie powyżej przeciętnej, ale według mnie jest to i tak nie wystarczające. Szczególnie jest to widoczne w drugiej części filmu, kiedy to utwory są za wolne, niepasujące na tło bitwy. Na szczęście pod końcówkę to sie zmienia, ale niedosyt pozostaje. Teksty piosenek są mało ambitne, pioseneczki Ranki są ohydnie infantylne, natomiast Sheryl niejednokrotnie wywoływały rumieniec na mojej twarzy.
Podsumowując-warto obejrzeć, a z przymrużeniem oka filmy staną sie doskonała rozrywką. Niezainteresowanym kinówkami polecam obejrzeć anime, a następnie "Sayonarę...", która wszystko zgrabnie zamyka.