Tytuł: Zankyou no Terror (Terror in Resonance)
Studio: Mappa
Rodzaj: Seria TV
Liczba odcinków: 11
Rok: 2014
Gatunek: Sensacja, Dramat, Kryminał, Psychologiczny
Są anime, które tak mocno wżerają się w głowę, że za każdym razem gdy słyszysz dźwięk, imię czy wydarzenie związane z fabułą, wracasz myślami czy emocjami do takiego tytułu.
Postaram się w miarę rzetelnie przedstawić jedno z moich ulubionych anime.
Co nie znaczy jednak, że jest to jedno z moim zdaniem, najlepszych.
Widzicie tu pewien dysonans?
Przybliżenie fabuły bez straty dla tych, którzy anime nie znają, jest dla mnie zawsze zadaniem karkołomnym. Postaram się jednak nakreślić wstęp:
Uogólniając:
Mam całą masę zarzutów do tego tytułu, ale jest też kilka dobrych i mocnych elementów, które mnie kupiły. Owszem, wiele rzeczy można było zrobić czy poprowadzić inaczej, co nie zmienia faktu, że Zankyou No Terror jest swego rodzaju bardzo wyjątkowym tytułem – począwszy od poruszanej tematyki, przez ciekawą budowę głównych postaci, dzięki oprawie audiowizualnej na najwyższym poziomie aż po zakończenie, które...
No właśnie? Które, co?
Ciekawa jestem, czy mimo tego wszystkiego złego i dobrego czym was uraczyłam w tej recenzji ktokolwiek będzie chciał dociec, jak kończy się zabawa w terrorystów dwóch młodych chłopców i jednej zagubionej duszyczki?
"Osobiście potrafię wybiórczo ignorować słabe elementy animu - wtedy udaję, że tego nie ma, a cała seria jest nagle bardzo cacy." Więc, kiedy tylko mogę – polecam to anime - z nadzieją, że gdy ktoś przymknie oko od czasu do czasu na to, co ja to da się ponieść klimatowi i muzyce, zżyje się z postaciami Dwunastki i Dziewiątki, i razem z nimi będzie obserwował jak współczesny świat przewraca się do góry nogami.
Studio: Mappa
Rodzaj: Seria TV
Liczba odcinków: 11
Rok: 2014
Gatunek: Sensacja, Dramat, Kryminał, Psychologiczny
Są anime, które tak mocno wżerają się w głowę, że za każdym razem gdy słyszysz dźwięk, imię czy wydarzenie związane z fabułą, wracasz myślami czy emocjami do takiego tytułu.
Postaram się w miarę rzetelnie przedstawić jedno z moich ulubionych anime.
Co nie znaczy jednak, że jest to jedno z moim zdaniem, najlepszych.
Widzicie tu pewien dysonans?
Przybliżenie fabuły bez straty dla tych, którzy anime nie znają, jest dla mnie zawsze zadaniem karkołomnym. Postaram się jednak nakreślić wstęp:
Dwóch licealistów, o niezwykłym intelekcie i niespotykanych warunkach społecznych – poznajcie Toujiego Hisamiego (Twelve) i Aratę Kokonoe (Nine). Chłopców, którzy działając pod pseudonimami Sfinks postanowili postawić świat na głowie. Dołączają oni do liceum w Tokio. I mimo, że wybór szkoły nie jest przypadkowy, a oni dołączają do niej tylko na chwilę, to ta chwila wystarcza by przypadkiem natknąć się na Lisę Mishimę i wciągnąć ją w wir wydarzeń, których mimo wybitnego intelektu żaden z nich nie planował.
Lisa to dziewczyna, która jest regularnie zastraszana i dręczona przez koleżanki ze szkoły. Jej sytuacja rodzinna sprawia, że jest zahukana, stłamszona i nie potrafi sobie radzić z problemami. W sytuacji gdy szkolne koleżanki próbują zaserwować jej kąpiel w basenie ratuje ją chłopak, który odwraca sytuację. W tych mało sprzyjających okolicznościach Lisa poznaje Toujiego, który obdarza ją uśmiechem ciepłym jak słońce, oraz Aratę o spojrzeniu zimnym jak lód.
Chłopcy mimo determinacji, bezwzględności i skrupulatnie realizowanego od lat planu przygarniają pod swe skrzydła mało przydatną osóbkę, która potrafi sknocić wszystko. Po pierwsze ucieka z domu, nie mogąc znieść niestabilnej i nadopiekuńczej matki. Po drugie pozwala sobie na wtykanie nosa w nie swoje interesy, po trzecie jedyne co robi naprawdę perfekcyjnie – ściąga do siebie pecha, przez co nadzieje i plany chłopców mogą mocno ucierpieć. Tu zaczyna się historia, której biegu dziewczyna na pewno się nie spodziewała. Historia Sfinksa, opowieść o terrorystach, przyjaźni, ideach, złamanym dzieciństwie i o tym, jak niewiele potrzeba, by zatrząść całym Tokio.
Nine introwertyk
Lisa to dziewczyna, która jest regularnie zastraszana i dręczona przez koleżanki ze szkoły. Jej sytuacja rodzinna sprawia, że jest zahukana, stłamszona i nie potrafi sobie radzić z problemami. W sytuacji gdy szkolne koleżanki próbują zaserwować jej kąpiel w basenie ratuje ją chłopak, który odwraca sytuację. W tych mało sprzyjających okolicznościach Lisa poznaje Toujiego, który obdarza ją uśmiechem ciepłym jak słońce, oraz Aratę o spojrzeniu zimnym jak lód.
Chłopcy mimo determinacji, bezwzględności i skrupulatnie realizowanego od lat planu przygarniają pod swe skrzydła mało przydatną osóbkę, która potrafi sknocić wszystko. Po pierwsze ucieka z domu, nie mogąc znieść niestabilnej i nadopiekuńczej matki. Po drugie pozwala sobie na wtykanie nosa w nie swoje interesy, po trzecie jedyne co robi naprawdę perfekcyjnie – ściąga do siebie pecha, przez co nadzieje i plany chłopców mogą mocno ucierpieć. Tu zaczyna się historia, której biegu dziewczyna na pewno się nie spodziewała. Historia Sfinksa, opowieść o terrorystach, przyjaźni, ideach, złamanym dzieciństwie i o tym, jak niewiele potrzeba, by zatrząść całym Tokio.
Twelve dowcipniś
Fabuła jest skupiona właśnie wokół Lisy i z jej perspektywy najczęściej jesteśmy świadkami wydarzeń. Historia o wielkim, moim zdaniem, potencjale bardzo wiele przez to traci.
Pomysł na serię skupioną wokół dwóch wyrazistych postaci, których nie można jednoznacznie określić czy stoją po stronie dobra czy zła, a którzy swoją historią wkupują się w łaski widza – kapitalne! Ale geniusz tego zabiegu zabito szybciutko płaską i odrealnioną dziewuszką. Postać Lisy w moim odczuciu miała na celu nadać wiarygodności postaciom Dziewiątki i Dwunastki, ale tylko zaszkodziła serii. Skupienie się wokół chłopców, którzy dla świata nie powinni istnieć, a którzy wyrywając się ze szponów systemu potrafią na własną rękę sparaliżować całe Tokio, mając sobie za nic moralność, policję czy przeszkody byłoby zdecydowanie lepszym wyjściem. Tymczasem autor, Shinichirou Watanabe, podał nam papryczki chilli i przeterminowanego ptysia. Fe.
Historia jest bogata w pseudo-zagadki, które są polem walki Dwunastki i Dziewiątki, i to jest moim zdaniem kolejny słaby punkt serii. Faktycznie, zagrania wciągają, ale widziane z perspektywy wydają się płaskie, a ich rozwiązania uproszczone. Jesteśmy wciągani w wir wydarzeń bazujących na pozór bardzo skomplikowanych schematach, by nagle ni z gruszki ni z pietruszki obdarzony wybitną intuicją (i dodatkowymi umiejętnościami jak na przykład wiedzą z zakresu literatury grackiej!) gliniarz rozgryzł to na poczekaniu, serwując nam rozwiązanie jak na tacy.
Ogólnie bohaterowie sprawiają, że mam totalnie mieszane uczucia. Z jednej strony Chłopcy podbili moje serce od razu (raz – dostałam bisha, dwa – mamy do czynienia z wariatami, jakby nie patrzeć) a z drugiej strzałem w kolano była zdecydowanie Lisa. Kolejna istotna osoba to postać detektywa, Kenjirou Shibazakiego, który w pewien sposób jest irytujący, ale przypada do gustu: jest z krwi i kości. Ma swoje słabości, bywa porywczy i potrafi się wahać, w czym nie przypomina klasycznego detektywa idealnego. W pewnym momencie na scenę wydarzeń wkracza kolejna ciekawa postać - Five, która jest agentką FBI i dawną towarzyszką chłopaków, którą polubiłam bardzo (raz – jej postać bardzo różni się od typowo japońskiego obrazu dziewczyny, dwa – mamy do czynienia z wariatką, jakby nie patrzeć), mimo że z polubieniem damskich postaci mam zazwyczaj duże problemy.
Pomysł na serię skupioną wokół dwóch wyrazistych postaci, których nie można jednoznacznie określić czy stoją po stronie dobra czy zła, a którzy swoją historią wkupują się w łaski widza – kapitalne! Ale geniusz tego zabiegu zabito szybciutko płaską i odrealnioną dziewuszką. Postać Lisy w moim odczuciu miała na celu nadać wiarygodności postaciom Dziewiątki i Dwunastki, ale tylko zaszkodziła serii. Skupienie się wokół chłopców, którzy dla świata nie powinni istnieć, a którzy wyrywając się ze szponów systemu potrafią na własną rękę sparaliżować całe Tokio, mając sobie za nic moralność, policję czy przeszkody byłoby zdecydowanie lepszym wyjściem. Tymczasem autor, Shinichirou Watanabe, podał nam papryczki chilli i przeterminowanego ptysia. Fe.
Historia jest bogata w pseudo-zagadki, które są polem walki Dwunastki i Dziewiątki, i to jest moim zdaniem kolejny słaby punkt serii. Faktycznie, zagrania wciągają, ale widziane z perspektywy wydają się płaskie, a ich rozwiązania uproszczone. Jesteśmy wciągani w wir wydarzeń bazujących na pozór bardzo skomplikowanych schematach, by nagle ni z gruszki ni z pietruszki obdarzony wybitną intuicją (i dodatkowymi umiejętnościami jak na przykład wiedzą z zakresu literatury grackiej!) gliniarz rozgryzł to na poczekaniu, serwując nam rozwiązanie jak na tacy.
Ogólnie bohaterowie sprawiają, że mam totalnie mieszane uczucia. Z jednej strony Chłopcy podbili moje serce od razu (raz – dostałam bisha, dwa – mamy do czynienia z wariatami, jakby nie patrzeć) a z drugiej strzałem w kolano była zdecydowanie Lisa. Kolejna istotna osoba to postać detektywa, Kenjirou Shibazakiego, który w pewien sposób jest irytujący, ale przypada do gustu: jest z krwi i kości. Ma swoje słabości, bywa porywczy i potrafi się wahać, w czym nie przypomina klasycznego detektywa idealnego. W pewnym momencie na scenę wydarzeń wkracza kolejna ciekawa postać - Five, która jest agentką FBI i dawną towarzyszką chłopaków, którą polubiłam bardzo (raz – jej postać bardzo różni się od typowo japońskiego obrazu dziewczyny, dwa – mamy do czynienia z wariatką, jakby nie patrzeć), mimo że z polubieniem damskich postaci mam zazwyczaj duże problemy.
Ocena fabuły sprawia mi duży problem. Kategoria wiekowa, poruszany temat czy zapowiedzi nastawiły mnie na to, że będę się zanurzać w naprawdę ambitny, ciężki klimat. Tymczasem jest to kawałek pseudo-detektywistycznego animca o zachwianej emocjonalnie młodzieży w którym wątki emocjonalny, detektywistyczny, zagadki i pobudki pomieszały się całkowicie. No bo jakże ambitnym trzeba być by w 11 odcinków wepchać ataki terrorystyczne, niespełnionego detektywa, furiatkę z US, nawiązania do kultury greckiej i skandynawskiej, kradzież plutonu, videobloga, kulinarną łamagę, bishowatego emo i sadystycznego ADHD-ka, zmowę państwowych urzędników czy tajemniczy sierociniec (kolejność randomowa)?!
Nie twierdzę jednak, że całość jest zła. Bez tonu prześmiewczego: plusem jest zastosowanie w fabule mediów społecznościowych, wprowadzenie postaci, która robi niespodziewany punkt zwrotny czy nietypowy rys bohaterów. Jednak wybiórczość dobrych elementów to zbyt mało by mówić, że całość jest dobra. Bardzo przyjemnie się ogląda sam początek serii, który mocno podsyca apetyt, ale czy zostaje on zaspokojony? Widać, że ktoś miał pomysł i bardzo się starał, ale nie do końca wiedział w którą stronę zmierza.
Za co wielki, wieeelki plus? Zdecydowanie za animację. Obrazy, tła a nawet zastosowane kolory są totalnie urzekające.
Animacje są płynne i dynamiczne. Ktoś najwidoczniej bardzo chciał ratować dzieło Watanabe i nadrobić jego marmoladę fabularną umiejętnościami graficznymi. Zatłoczone ulice, budynki, pojazdy – wszystko jest dopieszczone bardzo szczegółowo. Zwrócono uwagę na ubiór postaci, czy dobór dodatków. Bohaterowie posługują się najnowocześniejszymi gadżetami,takimi jak laptopy, smartfony, słuchawki – każdy z tych przedmiotów wygląda świetnie – nic mnie bardziej nie razi niż kartoflo-fon zamiast telefonu używany przez bohatera. Tutaj znów wielki ukłon w stronę drobiazgowości animacji.
Do tego tytułu ściągnął mnie jakiś gif,na który wpadłam odwiedzając wujka google. Idąc tropem ładnej animacji wpadłam na krótki opis serii, w którym moją największą uwagę wzbudził opis OST.
Za muzykę odpowiada Yoko Kanno, której nazwisko nic mi jeszcze kilka miesięcy temu nie mówiło, gdyż nigdy na kompozytorów nie zwracałam uwagi, ale które na pewno wielu skrupulatnych fanów anime doskonale zna. Ścieżka dźwiękowa jest zwyczajnie kapitalna. Począwszy od openingu, utworu 'Trigger' w którego powstanie włączył się Yuuki Ozaki z grupy Galileo Galilei (swoją drogą, również godne polecenia!) przez dokładnie dwie płyty OST aż po ending 'Dare ka, Umi wo' (współpraca z Aimer) - wszystko jest podane ze smakiem, wyczuciem i w sposób nieodbiegający od nowoczesnego, dorosłego wydźwięku anime.
Utwory są bardzo dobrze zestawione z fabułą, nie przyćmiewają jej, a tylko delikatnie podkreślają same usuwając się w cień tak zwinnie, że często są ciężkie do zauważenia. Kawałki muzyczne są utrzymane w klimacie jazzu, muzyki elektronicznej, alternatywnej, rocka. W żaden sposób nie są podobne do zwyczajowo używanych przy seriach anime typowych utworów, a opening i ending są miłą odskocznią od lukrowo-popowych czy hard-coreowych utworów.
Pokuszę się o wysunięcie tezy, że nawet jeśli komuś sam tytuł nie bardzo przypadnie do gustu, to z powodzeniem można mu polecić samą ścieżkę dźwiękową, która moim zdaniem może być produktem samodzielnym.
Nie twierdzę jednak, że całość jest zła. Bez tonu prześmiewczego: plusem jest zastosowanie w fabule mediów społecznościowych, wprowadzenie postaci, która robi niespodziewany punkt zwrotny czy nietypowy rys bohaterów. Jednak wybiórczość dobrych elementów to zbyt mało by mówić, że całość jest dobra. Bardzo przyjemnie się ogląda sam początek serii, który mocno podsyca apetyt, ale czy zostaje on zaspokojony? Widać, że ktoś miał pomysł i bardzo się starał, ale nie do końca wiedział w którą stronę zmierza.
Jedno z ciekawiej zastosowanych ujęć
szczegółowe i bogate tła
Za co wielki, wieeelki plus? Zdecydowanie za animację. Obrazy, tła a nawet zastosowane kolory są totalnie urzekające.
Animacje są płynne i dynamiczne. Ktoś najwidoczniej bardzo chciał ratować dzieło Watanabe i nadrobić jego marmoladę fabularną umiejętnościami graficznymi. Zatłoczone ulice, budynki, pojazdy – wszystko jest dopieszczone bardzo szczegółowo. Zwrócono uwagę na ubiór postaci, czy dobór dodatków. Bohaterowie posługują się najnowocześniejszymi gadżetami,takimi jak laptopy, smartfony, słuchawki – każdy z tych przedmiotów wygląda świetnie – nic mnie bardziej nie razi niż kartoflo-fon zamiast telefonu używany przez bohatera. Tutaj znów wielki ukłon w stronę drobiazgowości animacji.
Do tego tytułu ściągnął mnie jakiś gif,na który wpadłam odwiedzając wujka google. Idąc tropem ładnej animacji wpadłam na krótki opis serii, w którym moją największą uwagę wzbudził opis OST.
Za muzykę odpowiada Yoko Kanno, której nazwisko nic mi jeszcze kilka miesięcy temu nie mówiło, gdyż nigdy na kompozytorów nie zwracałam uwagi, ale które na pewno wielu skrupulatnych fanów anime doskonale zna. Ścieżka dźwiękowa jest zwyczajnie kapitalna. Począwszy od openingu, utworu 'Trigger' w którego powstanie włączył się Yuuki Ozaki z grupy Galileo Galilei (swoją drogą, również godne polecenia!) przez dokładnie dwie płyty OST aż po ending 'Dare ka, Umi wo' (współpraca z Aimer) - wszystko jest podane ze smakiem, wyczuciem i w sposób nieodbiegający od nowoczesnego, dorosłego wydźwięku anime.
Swoją drogą, oprawa graficzna openingu zasługuje na osobny akapit.
Utwory są bardzo dobrze zestawione z fabułą, nie przyćmiewają jej, a tylko delikatnie podkreślają same usuwając się w cień tak zwinnie, że często są ciężkie do zauważenia. Kawałki muzyczne są utrzymane w klimacie jazzu, muzyki elektronicznej, alternatywnej, rocka. W żaden sposób nie są podobne do zwyczajowo używanych przy seriach anime typowych utworów, a opening i ending są miłą odskocznią od lukrowo-popowych czy hard-coreowych utworów.
Pokuszę się o wysunięcie tezy, że nawet jeśli komuś sam tytuł nie bardzo przypadnie do gustu, to z powodzeniem można mu polecić samą ścieżkę dźwiękową, która moim zdaniem może być produktem samodzielnym.
Uogólniając:
Mam całą masę zarzutów do tego tytułu, ale jest też kilka dobrych i mocnych elementów, które mnie kupiły. Owszem, wiele rzeczy można było zrobić czy poprowadzić inaczej, co nie zmienia faktu, że Zankyou No Terror jest swego rodzaju bardzo wyjątkowym tytułem – począwszy od poruszanej tematyki, przez ciekawą budowę głównych postaci, dzięki oprawie audiowizualnej na najwyższym poziomie aż po zakończenie, które...
No właśnie? Które, co?
Ciekawa jestem, czy mimo tego wszystkiego złego i dobrego czym was uraczyłam w tej recenzji ktokolwiek będzie chciał dociec, jak kończy się zabawa w terrorystów dwóch młodych chłopców i jednej zagubionej duszyczki?
"Osobiście potrafię wybiórczo ignorować słabe elementy animu - wtedy udaję, że tego nie ma, a cała seria jest nagle bardzo cacy." Więc, kiedy tylko mogę – polecam to anime - z nadzieją, że gdy ktoś przymknie oko od czasu do czasu na to, co ja to da się ponieść klimatowi i muzyce, zżyje się z postaciami Dwunastki i Dziewiątki, i razem z nimi będzie obserwował jak współczesny świat przewraca się do góry nogami.