Nawigacja
Czytelnia » Recenzje » Steins;Gate - recenzja anime
Recenzje
Steins;Gate - recenzja anime
Samozwańczy naukowiec z manią prześladowczą, super haker, nieśmiała dziewczyna, która zamiast się odezwać woli wysłać wiadomość tekstową z telefonu, kolejna dziewczyna, która jest geniuszem z dziedziny fizyki, a do tego (niespodzianka!) dziewczyna która nie jest tak naprawdę dziewczyną... Do tego większość akcji dzieję się w jednym pokoju, gdzie nieodzownym elementem wystroju są banany. I ten niejednoznaczny tytuł. Brzmi jak... Cholernie przyzwoite anime! A myśleliście, że co, hentai'e jedne?
Tytuł: Steins;Gate
Rodzaj: Seria TV (25 x 24 min.)
Gatunek: Dramat, Okruchy życia, Thriller, Sci-Fi
Premiera: 2011
Wiek: 16+


Po kolei.
Podsumowanie.


Muszę wam powiedzieć, że nim zacząłem seans Steins;Gate to zapomniałem o jego istnieniu jakieś dwadzieścia razy. Dawno temu moją uwagę do tego serialu przykuło kilka obrazków z jakiejś premierowej recenzji, której to w końcu chyba nigdy nie przeczytałem i... to tyle. Dużo później (czytaj: tydzień temu) – przypomniałem sobie o nim po raz kolejny (niech będzie, że dwudziesty pierwszy). Postanowiłem dać mu wreszcie szansę. I znów nie tracąc czasu na przeczytanie choćby jednego opisu (wszak tyle czasu już się naczekało w kolejce...) – zacząłem oglądać.

Spodziewałem się czegoś na miarę mrocznego thrillera psychologicznego w lekkiej konwencji science fiction – i faktycznie - intuicja mnie nie zawiodła. Bo anime to można podpiąć i pod takie gatunki. Miałem też nadzieję na dość wartką, inteligentnie rozpisaną przez scenariusz akcję. Owszem akcja była – wysokiej jakości, ale bynajmniej nie wartka. Oczekiwałem także po cichu, że nikt nie wplótł tutaj rozpaczliwej i smutnej jak pogrzeb za sześćset dolarów, miłosnej historii. No i nie wplótł. Choć w zasadzie to właśnie uczucie jest prowodyrem wszystkich problemów na jakie trafią bohaterowie. W końcu – miałem dziwne wrażenie, iż dane mi będzie zmierzyć się z seansem poruszającym jakieś ważne kwestie moralne czy chociażby zahaczające o jakiś ambitny temat. Dostałem wszystkiego po trochu, bez większych przegięć, tragedii i wyciskających łzy z oczu dramatów. Jestem zadowolony z tego co zobaczyłem. Było tam wszystko czego chciałem i jeszcze ciut więcej. I w zasadzie skoro zacząłem swoją recenzję od podsumowania moglibyście już iść/nie iść obejrzeć to anime – macie ogólny zarys, wiecie czego się spodziewać. Ale jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej, to zgodnie z analogią do przebiegającej tu historii, przeskoczmy teraz gwałtownie od zakończenia do samego początku.


Złożone wykonanie

Okarin - na początku go nie lubisz - później kibicujesz.

Okabe Rintarou, młody pasjonat wszelkich niszowych teorii naukowych udaje się na wykład z dziedziny fizyki, którego tematem jest podróżowanie w czasie. Gdy widzimy go po raz pierwszy z miejsca oceniamy go jako człowieka lekko... ekscentrycznego. Mówi do siebie, wydaje mu się, że jest pod baczną obserwacją tajnej organizacji, a także ma zwyczaj nazywania wszelkich wydarzeń naukowych (ale i też społecznych) nadając im kryptonimy rodem z mitologii nordyckiej. Gdy bohater dociera do budynku w jakim to ma odbyć się wspomniana prelekcja nagle wokół niego zaczynają dziać się dziwne rzeczy (szok...). Pewna dziewczyna mówi mu, że piętnaście minut temu przed czymś ją ostrzegał, choć on sam jest przekonany, że jej nie zna i widzi ją po raz pierwszy. Przy czym po rzeczonej prezentacji, usłyszawszy czyiś krzyk, odnajduje jej zwłoki w jednym ze składzików na wyższym piętrze. Spanikowany opuszcza budynek. Na dodatek wysyłając sms'a do swojego przyjaciela powoduje przesunięcie granicy świata w efekcie czego sam trafia do jego wersji równoległej. Oczywiście Okabe, nie jest tego w żaden sposób świadomy. Za to w świecie, do którego trafił, wykład nigdy się nie odbył, tajemnicza dziewczyna nigdy nie zginęła, a o dach budynku z którego przed momentem wybiegł - rozbił się satelita. Zaś wszystkiemu winny jest tajemniczy, umieszczony w jego jednopokojowym laboratorium, futurystyczny gadżet numer 8 – telefoniczna mikrofala. Okabe Rintarou razem ze swoim przyjacielem Daru nieświadomie przerobili to służące do odgrzewania żywności urządzenie w maszynę mogącą mieć wpływ na otaczającą ich rzeczywistość.

Nie róbcie tego w domu. Serio.







Wiem, brzmi to totalnie bez sensu. Fabuła z początku wydaję się być mocno naciągana i niedorzeczna, a oryginalność zdaje się być dla jej twórców pojęciem zupełnie obcym. Mało tego - dopiero w połowie serii zaczyna się coś w ogóle rozkręcać. Można, by rzec – totalna porażka. No, ale jest zupełnie na odwrót, bo nie wiem czemu, ale ogląda się to wprost genialnie! A im bliżej końca, tym bardziej wszystko nabiera sensu i ogólnej jakości. Z biegiem odcinków dochodzi sporo podróży w czasie (choć nie w taki sposób w jaki się wam pewnie wydaje), dużo spisków i tajemnic oraz kilka niezłych (acz nie wgniatających w fotel) twistów fabularnych. Tym nie mniej poprowadzono to wszystko bardzo przejrzyście (ale bez urągającemu inteligencji banału) i uniknięto częstego w tego typu historiach ,, syndromu incepcji '', a więc nawarstwienia wszelkich możliwych zależności przyczynowo – czasowo- skutkowych i dziwnych pojęć rodem z podręczników do fizyki kwantowej. Oczywiście pewne terminy czy łamańce głowy występują ale są tak strawne, że ani przez chwilę nie ma się wrażenia, że czegoś bardzo mocno nie rozumiemy. I chwała twórcom za to. To ma być w końcu przede wszystkim rozrywka, a nie tłumaczenie zaawansowanych zagadnień fizyki teoretycznej czy inne odkrywanie właściwości bozonu Higgs'a.







Tłumacz - Spotkanie


Zapytacie pewnie – no ale gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla tych dziewczyn, o których to tak ostentacyjnie wspomniałem w opisie recenzji? I tutaj następuje coś niesamowitego. Bo choć faktycznie płeć piękna występuje tutaj jako znakomita większość biorących udział w opowieści postaci, to nawet przez małą chwilę nie ma się wrażenia, że mamy do czynienia z bishōjo. Co prawda żeńskie postacie zostały napisane naprawdę nieźle (zwłaszcza czerwonowłosa Makise Kurisu), ale w żadnym wypadku nie przyćmiewają, czy – to będzie lepsze słowo – ukierunkowują treści całej serii na pewną grupę odbiorców jak to sugeruje przypięte tu wyróżnienie gatunkowe. Po prostu ogląda się to bez zwracania uwagi na tego typu niuanse. Moim zdaniem jest to zasługa wybitnie charyzmatycznego Okarina (Okabe) i jego równie sympatycznego, technicznie uzdolnionego przyjaciela, którzy są zdolni do tego, by bez jakichkolwiek kompleksów asystować tak dużej liczbie żeńskich chromosomów na ekranie. Nie bez znaczenia jest również fakt, że nie ma tu ani jednej przerysowanej, przesłodzonej albo przejaskrawionej osobowości. Należą się więc brawa dla projektantów i scenarzystów – stworzyli naprawdę harmonijną i wiarygodną całość.

Brawa i kolejka w barze na mój koszt należą się również studiu White Fox za kapitalną adaptację. I to na prawdę nie byle jaką. Pierwowzorem tego anime, była japońska gra Visual Novel ( i to wydana na xBoxa 360) przełożona następnie na mangę, a dopiero później przez wyżej wymienione studio - na anime. Niesamowitą pracę wykonał także Mamoru Miyano vide nasz ,,szalony sajentisto'' – jak dla mnie to jeden z najdoskonalej podłożonych głosów pod postać animowaną w historii. Ponadto, muzyka z openingu i endingu (zwłaszcza endingu) to coś monumentalnie wzruszającego. Niestety jednak nie mogę powiedzieć tego samego o dopasowujących się do tempa wydarzeń utworów elektronicznych w tle – te, choć bywają przyjemne dla ucha – nie zapadają w pamięć. Kreska? Wystarczy spojrzeć na pierwszy lepszy screen – top topów.

Spora część akcji dzieję się w tym właśnie pokoju.


Brakujące ogniwo - Nekroza


Poważniejsze usterki w tej intrygującej historii? Przede wszystkim przydałyby się lepiej wykonane i bardziej wiarygodne sceny ucieczek przed organizacją w drugiej połowie odcinków. Wygląda to trochę tak, jakby osoba odpowiedzialna za powstawanie tych ujęć była... ja wiem? Pacyfistą? Nie oglądała choćby jednego odcinka Tokijskiej wersji Detektywów z NCIS? Nigdy nie widziała filmów z van'Dammem czy chociażby nie grała w Street Fightera? Nie zrozumcie mnie źle, ale facet w kitlu, któremu to słowo ,,siłownia'' kojarzy się zapewne ze specjalnym pomieszczeniem do prowadzenia eksperymentów na cząsteczkach elementarnych nie ma najmniejszego problemu, by wyrwać się z brutalnego uchwytu – nazwijmy ich – najemników/agentów? Pewnie się czepiam, co tam. Co ciekawe, sceny ,,zgonów pewnych tam postaci'' są już wykonane z większym - ekhm - pietyzmem i rozmachem.

Naprawdę poważnym przewinieniem jest z kolei opieszałość serii. Pierwsze 10-12 odcinków to takie trochę obyczajowe pogaduchy i zwyczajne spędzanie czasu z głównymi bohaterami. Nie ma w tym nic złego. Rozmowy zwykle nie są o ,,niczym''; wplata się w to również niewiarygodnie wysmakowany i inteligentny humor. Mimo, iż tak naprawdę każdy z odcinków ma w sobie dużo mocy, by utrzymać widza przed ekranem, a fabuła jakby nie patrzeć - zaciekawia, to ta odrobinka dodatkowej akcji czy chwila zwiększonego napięcia nikomu by nie zaszkodziły. Zwłaszcza, że całe anime od samego początku wprost ocieka klimatem gęstej tajemnicy i pewnej nieuchwytnej grozy.





Dogmat w horyzoncie zdarzeń


Świetną sprawą wartą poruszenia w osobnym akapicie jest dla mnie w tym dwudziestopięcioodcinkowcu - zabawa formą. Wiem, że może troszkę z tym tekstem o formie wychodzę zanadto na wyrost ale zawsze jest miło, kiedy ktoś stojący za kamerą potrafi mądrze wykorzystać pewne chwyty i struktury przekazu – czy to do opowiedzenia historii, czy to do nadania całemu przedsięwzięciu pewnego dramatyzmu, tudzież, szczypty charakteru. W tym konkretnym przypadku mam na myśli kameralność całego projektu, a konkretniej to, że praktycznie większość wydarzeń rozgrywa się dosłownie na kilku dobrze zaprojektowanych planszach, np. Mieszkanie, kawiarnia Nian Nian, świątynia, dach bloku, wycinek ulicy, plac zabaw, sklep z elektroniką. Zupełnie nie wiem czy wynikło to z budżetowości (w co szczerze wątpię), z tego, że jest to adaptacja indyczego Visual Novel, czy taki był zwyczajnie zamysł artystyczny. Wiem na pewno, że wykorzystano tu każdy centymetr tła do opowiedzenia historii i nadania wczówki nie obniżając atrakcyjności całego odbioru, a wręcz nadając mu pewnego stylu. Osobiście bardzo doceniam pójście na taki układ, bo trzeba mieć nie lada umiejętności, by małym kosztem sprawić, żeby widz, paradoksalnie - za sprawą monotonności - nie czuł się znudzonym lub oszukanym.

Doceniam również fakt, że dolna granica wiekowa protagonistów to 18 lat. Wziąwszy pod uwagę zamiłowanie Japończyków do umieszczania jako bohaterów wszelkiej maści nad wyraz dojrzałych emocjonalnie uczniów szkół średnich (i niżej) w poważnych, dramatycznych rolach (no względnie poważnych – jak to na dalekim wschodzie bywa) to jest to jakiś przyjemny wyróżnik. Nie każdemu przecież podobają się wzniosłe przemówienia czternastolatków w egzoszkieletach, poruszające problemy egzystencjalne, których nie powstydziłby się pięciokrotnie postrzelony, emerytowany gliniarz alkoholik po dwóch rozwodach i czterdziestoletnim stażu w obyczajówce...




,,Życie nie powinno polegać na tym, by móc się cofać w czasie i naprawiać swoje błędy ''*


Dotarliśmy do właściwego zakończenia tej recenzji. Mam nadzieję, że udało mi się zwrócić uwagę na najbardziej istotne elementy tego zaskakująco dobrze zrealizowanego, gatunkowego mish-mashu jakim to Brama Steina w istocie jest. Samo podsumowanie było już jednak na początku więc pozostało mi tylko spróbować wskazać potencjalnych odbiorców – a wyjątkowo ciężko jest w tym przypadku powiedzieć, kto powinien zwrócić szczególną uwagę na tą jakże ciekawą adaptację. Szukacie komedii? To nie ta bajka - choć humoru w niej nie brakuje. Macie ochotę na porządną dawkę akcji? W tył zwrot. Jesteście fanami romansideł? Pod tym względem będę ostrożny z oceną. A może zwyczajnie macie ochotę obejrzeć kawał dobrego anime? W takim przypadku się nie zawiedziecie.

*Brak związku cytatu z poniższym akapitem. To po prostu dobry cytat gdzieś ze środka tego anime jest ;)**

** Albo autor nie miał pomysłu. A może to wybór Bramy Steina?
Oceń artykuł:
Przeczytaj więcej o:
Komentarze
Nie posiadasz zezwoleń do pisania komentarzy.
Od najstarszych Strzałka w dół Od najnowszych Strzałka w górę
0
Alucard 16 Marca 2016r. 7:39
Jest spoko :P
0
desspo 7 Marca 2016r. 11:39
według mnie dobra recenzja
tak samo anime według mnie jedno z lepszych jakie oglądałem
1
Belquay Neust 29 Lutego 2016r. 10:14
Recenzja przyzwoita, chociaż moim zdaniem to już bardziej podchodzi pod analizę, tudzież opis. Jak zwał, tak zwał. Jedyna rzecz, do której bym się przyczepił to skrócony opis. Cholernie długi. A tak to jest gites, ziom. Dajesz radę :D.
1
Bardu 29 Lutego 2016r. 18:48
Jak tak teraz patrzę, to faktycznie ten skrócony opis jest przydługi. Następnym razem postaram się tak nie rozpędzać ( chyba, że inaczej się nie da). Nie tylko Ty zwróciłeś na to uwagę ;)konstruktywna krytyka zawsze na propsie.
1
barthes8 28 Lutego 2016r. 22:56
To anime trzeba zobaczyć! Jedno z najlepszych jakie widziałem :D
Jak to "Okarin - na początku go nie lubisz - później kibicujesz"? ja go od początku lubiłem (może jestem hipsterem lol)
Przecież w steins;gate są prawie same bishoujo! xD No ale jak tak teraz czytam twoją recenzje to też podczas oglądania nie miałem takiego wrażenia albo po porostu nie zwracał uwagi na takie duperele~

ah i fajna recenzja! i chyba w najbliższym czasie powtórz sobie steins-a :D

PS mam nadzieję, że na on-a więcej takich artykułów będzie się pojawiać,bo pojawiają się raz na ruski rok ( no dobra trochę przesadziłem) ale on-a cierpi na brak artykułów... czasami :D
1
Bardu 29 Lutego 2016r. 18:52
Miałem na początku wrażenie, że główny bohater okaże się takim typem ,głupola'. Ogólnie, Okarin jest bardzo dobrze skonstruowaną postacią. Naprawdę dobrze.
1
asd2769 23 Lutego 2016r. 18:22
spoko zobaczę, może
0
dragonejszyn 23 Lutego 2016r. 17:54
dobra recenzja (bynajmniej według mnie) -^.^-.
5
Savilus 24 Lutego 2016r. 15:36
Przeczytaj sobie co oznacza słowo "bynajmniej".
0
sliwa6435 29 Lutego 2016r. 18:51
nie komentujcie, bo kazik sie oburzy:(
Nie posiadasz zezwoleń do pisania komentarzy.
Strona fanów japońskiej popkultury On-Anime 2009 - 2024
Napędzana przez autorski skrypt On-Anime 4, wykonany przez jednego z największych leni na świecie.